[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego żalwydaje się szczery, ale czy ona potrafi mu jeszcze kiedykolwiek zaufać?Jakby czytając w jej myślach, powiedział:- Wiem, że możesz mi nie wierzyć, ale wszystko, co powiedziałem, jest prawdą.Ubóstwiam cię, Banner.Jesteś wszystkim, czego pragnę.Ciekawe, czy równie żarliwie wyznawałby jej miłość, gdyby wiedział, że nie jest jużdziewicą? - pomyślała.Grady się zmienił, ale ona jeszcze bardziej.Banner Coleman, niewinna i czysta, już nieistniała.- Nie sądzę, byśmy mogli do siebie wrócić.Wyciągnął w jej kierunku rękę.- Nie, nie dawaj mi dzisiaj żadnej odpowiedzi.Przemyśl to.Nagle poczuła się straszliwie zmęczona.Pragnęła jedynie, żeby sobie poszedł.- Zgoda, ale potrzebuję czasu.- Rozumiem.Zdobył się na odwagę; podszedł, ujął jej rękę, podniósł do ust i ucałował nieśmiało.Gdy jąpuścił, opadła bezwładnie.- Nie dam ci spokoju, Banner, dopóki się nie zgodzisz.Odwrócił się i wyszedł.Opadła na krzesło, ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się.Od tygodni, od dnia przyjęciaw River Bend i poprzedzającego je popołudnia, siłą woli powstrzymywała się od łez; terazpłynęły z jej oczu obfitym strumieniem.Jak proste byłoby życie, gdyby ślub doszedł wtedy do skutku.%7łyłaby szczęśliwa, nic niewiedząc o spotkaniach Grady'ego z Wandą Burns, a Jake pozostałby nadal jej wiernymprzyjacielem.Nie byłoby między nimi wrogości ani wzajemnych animozji.Jak mogła kiedyśpomyśleć, że noc z nim rozwiąże problemy?Poderwała się, usłyszawszy jego kroki.Zapukał i nie czekając na zaproszenie, otworzyłszeroko drzwi.Nie zdążyła nawet odwrócić twarzy; zauważył jej łzy.- O co chodzi? Co się stało?- Nic.- Płakałaś? - podszedł bliżej i stanął za jej krzesłem.- Nie.- Przecież widzę.Nie kłam.Zsunął kapelusz na tył głowy.Pasemko jasnych włosów opadło mu na czoło.Serce biło jej tak mocno, że nie mogła nad sobą zapanować.- Och, Jake!Nagle znalazła się w jego ramionach z głową wtuloną w jego pierś.Jej łzy moczyły mukoszulę.Ukrył twarz w jej włosach, a dłońmi pieścił pochylone plecy, przyciągając ją ku sobie.Trzymał ją tak długo, aż ustał spazmatyczny płacz.Dopiero wtedy delikatnie uniósł do góryjej głowę.- Może mi powiesz, co się stało?- A uwierzyłbyś, że to katar sienny? Spojrzał na leżące na stole kwiaty.- Nie miałaś go nigdy dotąd.- Skąd możesz wiedzieć? Nie było cię tutaj.Zawsze odjeżdżałeś.Zawsze mnie zostawiałeś.Gestem nakazującym milczenie przyłożył palec do ust.- Przepraszam cię.Przepraszam za każdy raz, kiedy cię opuszczałem, za każdy gest i każdesłowo, które cię mogło zranić albo urazić.Jedną ręką dotknął jej policzka.Drugą objął ją wpół i przyciągnął do siebie, aż jej piersizwarły się z jego piersią, a jej usta z jego ustami.Zadygotała podniecona i przywarła do niegoz całych sił.- Kto cię uczył całować? - spytał po chwili.- Ty.- Tak cię nie uczyłem.Otwórz usta.- Nie chcę.Pomyślisz, że jestem podobna do tej Priscilli Watkin albo Dory Lee Denney.- O, Boże! Nie! Całuj tylko po swojemu, zgoda? Właściwie nie pozostawił jej wyboru.Językiem delikatnie wodził po jej ustach, aż rozchyliły się.Wtedy zagłębił się w nie,przenikający i penetrujący, docierając do podniebienia i zębów.Nie zamierzał przestać -scałowywał łzy z jej rzęs, dotykał wierzchołka nosa końcem języka, pozostawiał lekkiepocałunki na wciąż mokrych policzkach.Tulili się do siebie wyciszeni, odprężeni,uszczęśliwieni.- Dlaczego płakałaś?- Już ci powiedziałam: to katar sienny - uśmiechnęła się.Zanurzył palce w gęste włosy, ustami uchwycił płatek jej ucha.- Nie znasz na to lepszego lekarstwa niż zbieranie kwiatów?- Ja ich nie zbierałam.- To skąd się tu wzięły?- Grady mi je przyniósł.Podniósł głowę i przez długie sekundy przyglądał się jej z niedowierzaniem.- Chyba zle cię zrozumiałem.- Grady mi je przyniósł - powtórzyła; wystraszyła się napięcia, jakie odmalowało się najego twarzy.- Grady Sheldon? - Starał się wypowiedzieć pytanie lekkim tonem, ale niezupełniepanował nad sobą.Banner wyprostowała się.- Tak.Grady Sheldon.Rzucił kapelusz w kierunku wieszaka przy drzwiach.Trafił szczęśliwie za pierwszymrazem.Zaciśnięte pięści wcisnął w kieszenie spodni.- Pozwoliłaś mu wejść?Jego postawa, agresywny ton i słowa oburzenia wyraznie dawały jej do zrozumienia, żeuważa ją za nierozsądną.A to jej się nie spodobało.- Dlaczego nie?Podeszła do zlewu i z braku innego zajęcia zaczęła pompować wodę.- Dlaczego nie? - krzyknął, aż zadzwięczały szyby w oknie.- Tak, dlaczego nie? - rzuciła wyzywająco.- Pamiętasz chyba, że kiedyś miałam gopoślubić.- Owszem - powiedział przez zaciśnięte zęby.- Pamiętam również ranę w jego ramieniu, wdniu twego ślubu, za to, że zrobił dziecko jakiejś puszczalskiej.- Masz oryginalny sposób zestawiania spraw.- O czym myślałaś, pozwalając mu wejść, gdy byłaś zupełnie sama?Dopiero w tym momencie zdała sobie sprawę, jak nieroztropnie postąpiła.Lee powiedziałjej, że Ross groził Grady'emu jeszcze w kościele.Taki dumny mężczyzna jak Grady niemógłby puścić tego płazem.A gdyby dzisiaj przyszedł tu szukać zemsty zamiastprzebaczenia? Na szczęście tak nie było.Zresztą nawet gdyby miała jakieś wątpliwości, i takby się w tej chwili do nich nie przyznała.- Przeprosił mnie za wszystko, co się zdarzyło, i ponowił propozycję małżeństwa.Patrzył na nią osłupiały, nie wierząc własnym uszom.W końcu roześmiał się.- Chyba nie wzięłaś tego poważnie?- A może?Oczy zwęziły mu się niebezpiecznie.Nie wierzył Grady'emu! Pożar, który pochłonąłWandę i jej ojca, nie wydawał mu się przypadkowy.Nienawidził tego sukinsyna odmomentu, kiedy go zobaczył w kościele.Od razu wiedział, że nie nadaje się na męża Banner.Nie cierpiał układnych, grzecznych, miękkich typów - jak ten Sheldon.- Czy przestraszyła cię ta kreatura?- Nie.- Co ci powiedział?- To moja sprawa.- Nie próbuj się stawiać, panno Coleman.Gdyby Ross się dowiedział, że on tu się kręci,zastrzeliłby go jak psa.- Zapewne polecisz do River Bend i usłużnie doniesiesz o wszystkim.- Nie jestem plotkarzem, Banner - przerwał jej.- A ty nie jesteś dzieckiem.- Zgadza się.I dlatego mogę przyjmować kwiaty według własnego uznania.Jesteś rządcąPlum Creek.Uwzględniam twoją opinię, jeśli idzie o ranczo, natomiast rady dotyczące moichspraw osobistych bądz uprzejmy zachować dla siebie.Nie wiedział, czy ma ją udusić, czy znów całować.Był wściekły.Stał przez moment bezruchu.Potem chwycił rękawice, kapelusz i wybiegł trzasnąwszy drzwiami.Szedł rozgniewanyprzez podwórze, nawet w kuchni było słychać brzęk jego ostróg.Zepsuty do szpiku kości bachor! Nie wie, co jest dla niej złe, a co dobre.Nie potrafiłabyrozpoznać swej szczęśliwej karty, nawet gdyby trzymała ją przed oczami! Czy ona nie zdajesobie sprawy, że Jake próbuje ochronić ją przed takimi ciemnymi typami jak Grady i takiminapalonymi podrywaczami jak Randy?!A zresztą, do diabła; niech sobie smarkula robi, co chce! Czemu ma się do niej wtrącać,jeśli ona sobie tego nie życzy? Niech się zadaje nawet z tym całym Sheldonem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Jego żalwydaje się szczery, ale czy ona potrafi mu jeszcze kiedykolwiek zaufać?Jakby czytając w jej myślach, powiedział:- Wiem, że możesz mi nie wierzyć, ale wszystko, co powiedziałem, jest prawdą.Ubóstwiam cię, Banner.Jesteś wszystkim, czego pragnę.Ciekawe, czy równie żarliwie wyznawałby jej miłość, gdyby wiedział, że nie jest jużdziewicą? - pomyślała.Grady się zmienił, ale ona jeszcze bardziej.Banner Coleman, niewinna i czysta, już nieistniała.- Nie sądzę, byśmy mogli do siebie wrócić.Wyciągnął w jej kierunku rękę.- Nie, nie dawaj mi dzisiaj żadnej odpowiedzi.Przemyśl to.Nagle poczuła się straszliwie zmęczona.Pragnęła jedynie, żeby sobie poszedł.- Zgoda, ale potrzebuję czasu.- Rozumiem.Zdobył się na odwagę; podszedł, ujął jej rękę, podniósł do ust i ucałował nieśmiało.Gdy jąpuścił, opadła bezwładnie.- Nie dam ci spokoju, Banner, dopóki się nie zgodzisz.Odwrócił się i wyszedł.Opadła na krzesło, ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się.Od tygodni, od dnia przyjęciaw River Bend i poprzedzającego je popołudnia, siłą woli powstrzymywała się od łez; terazpłynęły z jej oczu obfitym strumieniem.Jak proste byłoby życie, gdyby ślub doszedł wtedy do skutku.%7łyłaby szczęśliwa, nic niewiedząc o spotkaniach Grady'ego z Wandą Burns, a Jake pozostałby nadal jej wiernymprzyjacielem.Nie byłoby między nimi wrogości ani wzajemnych animozji.Jak mogła kiedyśpomyśleć, że noc z nim rozwiąże problemy?Poderwała się, usłyszawszy jego kroki.Zapukał i nie czekając na zaproszenie, otworzyłszeroko drzwi.Nie zdążyła nawet odwrócić twarzy; zauważył jej łzy.- O co chodzi? Co się stało?- Nic.- Płakałaś? - podszedł bliżej i stanął za jej krzesłem.- Nie.- Przecież widzę.Nie kłam.Zsunął kapelusz na tył głowy.Pasemko jasnych włosów opadło mu na czoło.Serce biło jej tak mocno, że nie mogła nad sobą zapanować.- Och, Jake!Nagle znalazła się w jego ramionach z głową wtuloną w jego pierś.Jej łzy moczyły mukoszulę.Ukrył twarz w jej włosach, a dłońmi pieścił pochylone plecy, przyciągając ją ku sobie.Trzymał ją tak długo, aż ustał spazmatyczny płacz.Dopiero wtedy delikatnie uniósł do góryjej głowę.- Może mi powiesz, co się stało?- A uwierzyłbyś, że to katar sienny? Spojrzał na leżące na stole kwiaty.- Nie miałaś go nigdy dotąd.- Skąd możesz wiedzieć? Nie było cię tutaj.Zawsze odjeżdżałeś.Zawsze mnie zostawiałeś.Gestem nakazującym milczenie przyłożył palec do ust.- Przepraszam cię.Przepraszam za każdy raz, kiedy cię opuszczałem, za każdy gest i każdesłowo, które cię mogło zranić albo urazić.Jedną ręką dotknął jej policzka.Drugą objął ją wpół i przyciągnął do siebie, aż jej piersizwarły się z jego piersią, a jej usta z jego ustami.Zadygotała podniecona i przywarła do niegoz całych sił.- Kto cię uczył całować? - spytał po chwili.- Ty.- Tak cię nie uczyłem.Otwórz usta.- Nie chcę.Pomyślisz, że jestem podobna do tej Priscilli Watkin albo Dory Lee Denney.- O, Boże! Nie! Całuj tylko po swojemu, zgoda? Właściwie nie pozostawił jej wyboru.Językiem delikatnie wodził po jej ustach, aż rozchyliły się.Wtedy zagłębił się w nie,przenikający i penetrujący, docierając do podniebienia i zębów.Nie zamierzał przestać -scałowywał łzy z jej rzęs, dotykał wierzchołka nosa końcem języka, pozostawiał lekkiepocałunki na wciąż mokrych policzkach.Tulili się do siebie wyciszeni, odprężeni,uszczęśliwieni.- Dlaczego płakałaś?- Już ci powiedziałam: to katar sienny - uśmiechnęła się.Zanurzył palce w gęste włosy, ustami uchwycił płatek jej ucha.- Nie znasz na to lepszego lekarstwa niż zbieranie kwiatów?- Ja ich nie zbierałam.- To skąd się tu wzięły?- Grady mi je przyniósł.Podniósł głowę i przez długie sekundy przyglądał się jej z niedowierzaniem.- Chyba zle cię zrozumiałem.- Grady mi je przyniósł - powtórzyła; wystraszyła się napięcia, jakie odmalowało się najego twarzy.- Grady Sheldon? - Starał się wypowiedzieć pytanie lekkim tonem, ale niezupełniepanował nad sobą.Banner wyprostowała się.- Tak.Grady Sheldon.Rzucił kapelusz w kierunku wieszaka przy drzwiach.Trafił szczęśliwie za pierwszymrazem.Zaciśnięte pięści wcisnął w kieszenie spodni.- Pozwoliłaś mu wejść?Jego postawa, agresywny ton i słowa oburzenia wyraznie dawały jej do zrozumienia, żeuważa ją za nierozsądną.A to jej się nie spodobało.- Dlaczego nie?Podeszła do zlewu i z braku innego zajęcia zaczęła pompować wodę.- Dlaczego nie? - krzyknął, aż zadzwięczały szyby w oknie.- Tak, dlaczego nie? - rzuciła wyzywająco.- Pamiętasz chyba, że kiedyś miałam gopoślubić.- Owszem - powiedział przez zaciśnięte zęby.- Pamiętam również ranę w jego ramieniu, wdniu twego ślubu, za to, że zrobił dziecko jakiejś puszczalskiej.- Masz oryginalny sposób zestawiania spraw.- O czym myślałaś, pozwalając mu wejść, gdy byłaś zupełnie sama?Dopiero w tym momencie zdała sobie sprawę, jak nieroztropnie postąpiła.Lee powiedziałjej, że Ross groził Grady'emu jeszcze w kościele.Taki dumny mężczyzna jak Grady niemógłby puścić tego płazem.A gdyby dzisiaj przyszedł tu szukać zemsty zamiastprzebaczenia? Na szczęście tak nie było.Zresztą nawet gdyby miała jakieś wątpliwości, i takby się w tej chwili do nich nie przyznała.- Przeprosił mnie za wszystko, co się zdarzyło, i ponowił propozycję małżeństwa.Patrzył na nią osłupiały, nie wierząc własnym uszom.W końcu roześmiał się.- Chyba nie wzięłaś tego poważnie?- A może?Oczy zwęziły mu się niebezpiecznie.Nie wierzył Grady'emu! Pożar, który pochłonąłWandę i jej ojca, nie wydawał mu się przypadkowy.Nienawidził tego sukinsyna odmomentu, kiedy go zobaczył w kościele.Od razu wiedział, że nie nadaje się na męża Banner.Nie cierpiał układnych, grzecznych, miękkich typów - jak ten Sheldon.- Czy przestraszyła cię ta kreatura?- Nie.- Co ci powiedział?- To moja sprawa.- Nie próbuj się stawiać, panno Coleman.Gdyby Ross się dowiedział, że on tu się kręci,zastrzeliłby go jak psa.- Zapewne polecisz do River Bend i usłużnie doniesiesz o wszystkim.- Nie jestem plotkarzem, Banner - przerwał jej.- A ty nie jesteś dzieckiem.- Zgadza się.I dlatego mogę przyjmować kwiaty według własnego uznania.Jesteś rządcąPlum Creek.Uwzględniam twoją opinię, jeśli idzie o ranczo, natomiast rady dotyczące moichspraw osobistych bądz uprzejmy zachować dla siebie.Nie wiedział, czy ma ją udusić, czy znów całować.Był wściekły.Stał przez moment bezruchu.Potem chwycił rękawice, kapelusz i wybiegł trzasnąwszy drzwiami.Szedł rozgniewanyprzez podwórze, nawet w kuchni było słychać brzęk jego ostróg.Zepsuty do szpiku kości bachor! Nie wie, co jest dla niej złe, a co dobre.Nie potrafiłabyrozpoznać swej szczęśliwej karty, nawet gdyby trzymała ją przed oczami! Czy ona nie zdajesobie sprawy, że Jake próbuje ochronić ją przed takimi ciemnymi typami jak Grady i takiminapalonymi podrywaczami jak Randy?!A zresztą, do diabła; niech sobie smarkula robi, co chce! Czemu ma się do niej wtrącać,jeśli ona sobie tego nie życzy? Niech się zadaje nawet z tym całym Sheldonem [ Pobierz całość w formacie PDF ]