[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Falida i Badou wrócili i chłopiec wspiął się na kolana matki.Oparł się o nią, leczona nie wykonała żadnego ruchu, nie dotknęła go.Na jego buzi malował się wyraz spokojnejakceptacji.Wyczułam, że bardzo różni się od matki - mimo chwilowego bezruchu, pod jej maskąmusiał płonąć ogień, byłam tego pewna.- Dlaczego tak się pani denerwuje? - Leciutko przekrzywiła głowę i rzuciła mi pytające spojrzenie.-Bardzo się pani287spociła i nie wygląda najlepiej! yle się pani czuje, mademoiselle.Mogłaby pani powtórzyć swojenazwisko?Jej oczy wreszcie oderwały się od mojej twarzy i powędrowały w dół, ku moim nogom.Wzięłamgłęboki oddech.- O'Shea, Sidonie O'Shea.- Serce skurczyło mi się boleśnie, gdyż w tej chwili zrozumiałam, że Manonnie wie, kim jestem.Mogło to oznaczać, że albo Etienne jednak nie przyjechał do Marrakeszu, albo że nie wspomniał omnie swojej siostrze.- Zależy mi, żeby jak najszybciej znalezć Etienne'a - powiedziałam.- Stąd niepokój i zdenerwowanie,które pani widzi.Czy wcześniej zakładałam z góry, że Etienne przyszedł do niej i opowiedział jej o mieszkającej wAmeryce kobiecie, którą.Którą co? Kochał? Z którą spłodził dziecko?- Nie wie pani, kim jestem.- Skąd miałabym wiedzieć? Jest pani cudzoziemką, przyjechała pani z Ameryki, zjawia się pani u mniebez zapowiedzi i mówi o moim bracie.Przełknęłam ślinę.-Jestem.Jakiego słowa miałam właściwie użyć?- Jestem narzeczoną Etienne'a - powiedziałam wreszcie.- Mamy się pobrać - dodałam, najzupełniejniepotrzebnie.Wyraz twarzy Manon nagle się zmienił.Nie wyglądała już na zaciekawioną.W jej oczach błysnąłciemny ogień, dłonie zacisnęły się mocno i rozluzniły.Teraz to ona głęboko wciągnęła powietrze, agdy wypuściła je z płuc, Badou przekręcił głowę, żeby na nią spojrzeć.Powiedziała coś po arabsku do Falidy.Chłopiec podniósł się bez słowa protestu, a dziewczyna wzięłago za rękę.Przeszli przez bramę i zamknęli ją za sobą z cichym trzaśnięciem.288- Więc jest pani kochanką Etienne'a? - zagadnęła Manon całkowicie obojętnym tonem.-Ja.Powiedziałam, że jestem jego narzeczoną.Zacisnęła wargi i przez jej twarz znowu przemknął ten mroczny cień.Nie znałam jej, ale wyglądało tona gniew.Przypomniałam sobie, jak na ułamek sekundy zacisnęła pięści.- Dlaczego przyszła pani do mnie, Sidonie O'Shea? Wyjęłam z torebki kartkę papieru, teraz już trochępoprzecieraną w miejscach złożenia.- To pani list do Etienne'a.Popatrzyła na kartkę i znowu skupiła wzrok na mojej twarzy.- Napisany kiedy?- Sześć miesięcy temu.- Mężczyzna zostawia panią, znajduje pani stary list i wyrusza w taką długą podróż, żeby go odszukać?Nie powiedziałam, że mnie zostawił, chociaż pewnie jasno wynikało to z mojego zachowania i całejsytuacji.Nagle uświadomiłam sobie, jak śmieszna musiałam się jej wydać, poczułam, że Manon widzimnie dokładnie tak samo, jak tamci z hotelu w Tangerze.Tragiczna bohaterka własnej opowieści.Ogarnął mnie wstyd - siedziałam przed tą wyniosłą kobietą i zachowywałam się jak.No właśnie, jak?Spojrzałam na cienką kartkę w mojej ręce.- To o wiele bardziej.O wiele bardziej skomplikowane, nie takie proste.- Mademoiselle, dla kobiety takie sprawy zwykle są o wiele bardziej skomplikowane!Siedziałyśmy w milczeniu.Upał zupełnie mnie obezwładnił, wydawało mi się, że słyszę ruch gorącegopowietrza, podobny do łopotu skrzydełek maleńkich ptaszków albo może motyli.Po paru chwilachpopatrzyłam na Manon.- Nie ma go tutaj?289Potrząsnęła głową.- Wie pani, gdzie jest?Przyglądała mi się tak długo, niemal bez końca, że poczułam, jak kropla potu powoli spływa mi poskroni i wzdłuż linii szczęki na szyję.Minęła cała wieczność, zanim Manon kiwnęła głową.Z mojej piersi wyrwało się głębokie, drżące westchnienie.- Jest tutaj, w Marrakeszu?Znowu długa chwila wyczekiwania i wreszcie lekkie wzruszenie ramion.-Może.O co jej chodziło? Dlaczego bawiła się ze mną w tę idiotyczną grę? Wstałam i kilkoma krokamipokonałam dzielącą nas odległość.- Madame Maliki, nie rozumie pani, jakie to ważne, żebym znalazła Etienne'a? - odezwałam siętwardym tonem.Ona także wstała.- W tej chwili nie mogę powiedzieć, gdzie on jest.To niemożliwe!Potrząsnęłam głową.- Ale przecież.Przed chwilą pani mówiła, że wie, gdzie jest Etienne! - Podniosłam głos.- Dlaczego toniemożliwe? Dlaczego nie może pani po prostu.- Mówiłam, że może wiem, gdzie jest - przerwała mi.-Poza tym dzisiejszy dzień nie jest dla mnieszczególnie korzystny, los mi dziś nie sprzyja.Nie mogę z panią dłużej rozmawiać.Wpatrywałam się w nią bez słowa, niepewna, czy dobrze ją zrozumiałam.- Musi pani już iść - powiedziała.- Ale.Nie! Nie wyjdę, dopóki nie powie mi pani, co dzieje się z Etienne'em! Odbyłam taką dalekąpodróż.290Zrobiła krok naprzód i znalazła się tuż przede mną.Stałam z rozchylonymi wargami, niezdolnadokończyć zdania.Byłyśmy tego samego wzrostu, a jej twarz była tak blisko, że wyraznie widziałam,jak jej zrenice rozszerzyły się i zwęziły, przeistaczając się w dwa twarde, ciemne punkciki.Poczułamlekki zapach jakiejś przyprawy, może kminu, może kolendry, wydobywający się z jej ust.- Wyjdzie pani! To jest mój dom i musi pani wyjść, skoro ja tak mówię! Nie ma pani prawa tu być!Trąciła stopą mój but i wtedy instynktownie cofnęłam się, lecz ona chwyciła mnie za ramię.Skóranatychmiast mnie zapiekła, chociaż jej palce zacisnęły się przecież na rękawie sukienki.Uwolniłam się z jej uścisku.Było dla mnie oczywiste, że chce rzucić mi wyzwanie albo mnieprzestraszyć.Widziałam też jasno, że w tej chwili nic mi nie powie.- Madame Maliki, może jutro będzie lepszy dzień na rozmowę - odezwałam się spokojnie.- Możerano? Proszę powiedzieć, kiedy mam przyjść, zastosuję się do pani życzenia.Miałam rację.Jej rysy odrobinę złagodniały i byłam przekonana, że stało się to za sprawą błagalnejnuty w moim głosie.Celowo spokorniałam i podporządkowałam się jej, co wyraznie sprawiło jejsatysfakcję.- Nie wiem, czy jutrzejszy dzień będzie odpowiedni - oświadczyła.- Muszę się zastanowić.Stałyśmy naprzeciwko siebie.Patrzyła gdzieś ponad moją głową, jakby wisiał tam niewidzialnykalendarz, a ja ze wszystkich sił starałam się nie krzyczeć, nie krzyczeć i nie podnieść na nią ręki.Ją tonajwyrazniej bawiło.W tym momencie wszystko zależało od niej.Wiedziałam o tym i z jej twarzymogłam wyczytać, że ona również o tym wie.Z jakiegoś nieznanego291mi powodu chciała zademonstrować, że ma nade mną władzę, a ja mogłam tylko pogodzić się z tąsytuacją.W końcu spojrzała mi prosto w oczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Falida i Badou wrócili i chłopiec wspiął się na kolana matki.Oparł się o nią, leczona nie wykonała żadnego ruchu, nie dotknęła go.Na jego buzi malował się wyraz spokojnejakceptacji.Wyczułam, że bardzo różni się od matki - mimo chwilowego bezruchu, pod jej maskąmusiał płonąć ogień, byłam tego pewna.- Dlaczego tak się pani denerwuje? - Leciutko przekrzywiła głowę i rzuciła mi pytające spojrzenie.-Bardzo się pani287spociła i nie wygląda najlepiej! yle się pani czuje, mademoiselle.Mogłaby pani powtórzyć swojenazwisko?Jej oczy wreszcie oderwały się od mojej twarzy i powędrowały w dół, ku moim nogom.Wzięłamgłęboki oddech.- O'Shea, Sidonie O'Shea.- Serce skurczyło mi się boleśnie, gdyż w tej chwili zrozumiałam, że Manonnie wie, kim jestem.Mogło to oznaczać, że albo Etienne jednak nie przyjechał do Marrakeszu, albo że nie wspomniał omnie swojej siostrze.- Zależy mi, żeby jak najszybciej znalezć Etienne'a - powiedziałam.- Stąd niepokój i zdenerwowanie,które pani widzi.Czy wcześniej zakładałam z góry, że Etienne przyszedł do niej i opowiedział jej o mieszkającej wAmeryce kobiecie, którą.Którą co? Kochał? Z którą spłodził dziecko?- Nie wie pani, kim jestem.- Skąd miałabym wiedzieć? Jest pani cudzoziemką, przyjechała pani z Ameryki, zjawia się pani u mniebez zapowiedzi i mówi o moim bracie.Przełknęłam ślinę.-Jestem.Jakiego słowa miałam właściwie użyć?- Jestem narzeczoną Etienne'a - powiedziałam wreszcie.- Mamy się pobrać - dodałam, najzupełniejniepotrzebnie.Wyraz twarzy Manon nagle się zmienił.Nie wyglądała już na zaciekawioną.W jej oczach błysnąłciemny ogień, dłonie zacisnęły się mocno i rozluzniły.Teraz to ona głęboko wciągnęła powietrze, agdy wypuściła je z płuc, Badou przekręcił głowę, żeby na nią spojrzeć.Powiedziała coś po arabsku do Falidy.Chłopiec podniósł się bez słowa protestu, a dziewczyna wzięłago za rękę.Przeszli przez bramę i zamknęli ją za sobą z cichym trzaśnięciem.288- Więc jest pani kochanką Etienne'a? - zagadnęła Manon całkowicie obojętnym tonem.-Ja.Powiedziałam, że jestem jego narzeczoną.Zacisnęła wargi i przez jej twarz znowu przemknął ten mroczny cień.Nie znałam jej, ale wyglądało tona gniew.Przypomniałam sobie, jak na ułamek sekundy zacisnęła pięści.- Dlaczego przyszła pani do mnie, Sidonie O'Shea? Wyjęłam z torebki kartkę papieru, teraz już trochępoprzecieraną w miejscach złożenia.- To pani list do Etienne'a.Popatrzyła na kartkę i znowu skupiła wzrok na mojej twarzy.- Napisany kiedy?- Sześć miesięcy temu.- Mężczyzna zostawia panią, znajduje pani stary list i wyrusza w taką długą podróż, żeby go odszukać?Nie powiedziałam, że mnie zostawił, chociaż pewnie jasno wynikało to z mojego zachowania i całejsytuacji.Nagle uświadomiłam sobie, jak śmieszna musiałam się jej wydać, poczułam, że Manon widzimnie dokładnie tak samo, jak tamci z hotelu w Tangerze.Tragiczna bohaterka własnej opowieści.Ogarnął mnie wstyd - siedziałam przed tą wyniosłą kobietą i zachowywałam się jak.No właśnie, jak?Spojrzałam na cienką kartkę w mojej ręce.- To o wiele bardziej.O wiele bardziej skomplikowane, nie takie proste.- Mademoiselle, dla kobiety takie sprawy zwykle są o wiele bardziej skomplikowane!Siedziałyśmy w milczeniu.Upał zupełnie mnie obezwładnił, wydawało mi się, że słyszę ruch gorącegopowietrza, podobny do łopotu skrzydełek maleńkich ptaszków albo może motyli.Po paru chwilachpopatrzyłam na Manon.- Nie ma go tutaj?289Potrząsnęła głową.- Wie pani, gdzie jest?Przyglądała mi się tak długo, niemal bez końca, że poczułam, jak kropla potu powoli spływa mi poskroni i wzdłuż linii szczęki na szyję.Minęła cała wieczność, zanim Manon kiwnęła głową.Z mojej piersi wyrwało się głębokie, drżące westchnienie.- Jest tutaj, w Marrakeszu?Znowu długa chwila wyczekiwania i wreszcie lekkie wzruszenie ramion.-Może.O co jej chodziło? Dlaczego bawiła się ze mną w tę idiotyczną grę? Wstałam i kilkoma krokamipokonałam dzielącą nas odległość.- Madame Maliki, nie rozumie pani, jakie to ważne, żebym znalazła Etienne'a? - odezwałam siętwardym tonem.Ona także wstała.- W tej chwili nie mogę powiedzieć, gdzie on jest.To niemożliwe!Potrząsnęłam głową.- Ale przecież.Przed chwilą pani mówiła, że wie, gdzie jest Etienne! - Podniosłam głos.- Dlaczego toniemożliwe? Dlaczego nie może pani po prostu.- Mówiłam, że może wiem, gdzie jest - przerwała mi.-Poza tym dzisiejszy dzień nie jest dla mnieszczególnie korzystny, los mi dziś nie sprzyja.Nie mogę z panią dłużej rozmawiać.Wpatrywałam się w nią bez słowa, niepewna, czy dobrze ją zrozumiałam.- Musi pani już iść - powiedziała.- Ale.Nie! Nie wyjdę, dopóki nie powie mi pani, co dzieje się z Etienne'em! Odbyłam taką dalekąpodróż.290Zrobiła krok naprzód i znalazła się tuż przede mną.Stałam z rozchylonymi wargami, niezdolnadokończyć zdania.Byłyśmy tego samego wzrostu, a jej twarz była tak blisko, że wyraznie widziałam,jak jej zrenice rozszerzyły się i zwęziły, przeistaczając się w dwa twarde, ciemne punkciki.Poczułamlekki zapach jakiejś przyprawy, może kminu, może kolendry, wydobywający się z jej ust.- Wyjdzie pani! To jest mój dom i musi pani wyjść, skoro ja tak mówię! Nie ma pani prawa tu być!Trąciła stopą mój but i wtedy instynktownie cofnęłam się, lecz ona chwyciła mnie za ramię.Skóranatychmiast mnie zapiekła, chociaż jej palce zacisnęły się przecież na rękawie sukienki.Uwolniłam się z jej uścisku.Było dla mnie oczywiste, że chce rzucić mi wyzwanie albo mnieprzestraszyć.Widziałam też jasno, że w tej chwili nic mi nie powie.- Madame Maliki, może jutro będzie lepszy dzień na rozmowę - odezwałam się spokojnie.- Możerano? Proszę powiedzieć, kiedy mam przyjść, zastosuję się do pani życzenia.Miałam rację.Jej rysy odrobinę złagodniały i byłam przekonana, że stało się to za sprawą błagalnejnuty w moim głosie.Celowo spokorniałam i podporządkowałam się jej, co wyraznie sprawiło jejsatysfakcję.- Nie wiem, czy jutrzejszy dzień będzie odpowiedni - oświadczyła.- Muszę się zastanowić.Stałyśmy naprzeciwko siebie.Patrzyła gdzieś ponad moją głową, jakby wisiał tam niewidzialnykalendarz, a ja ze wszystkich sił starałam się nie krzyczeć, nie krzyczeć i nie podnieść na nią ręki.Ją tonajwyrazniej bawiło.W tym momencie wszystko zależało od niej.Wiedziałam o tym i z jej twarzymogłam wyczytać, że ona również o tym wie.Z jakiegoś nieznanego291mi powodu chciała zademonstrować, że ma nade mną władzę, a ja mogłam tylko pogodzić się z tąsytuacją.W końcu spojrzała mi prosto w oczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]