[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak nie stało w drużynie Szreniawitów.Doma ostała mać Dobrogniewa zpięciu szczeniętami: otroki podhodowały się, mać zmarła.Chłopy rozrosły się, chodzili do lasu nazwierza, smardów bili pałkami po głowach, który uciekł, którego zatłukli, żadnego nie ostało.Tedyznowu do puszczy - na zwierza, sami jęli się sochy, kiej kmiecie: a przecie ojciec i starsi braciadrużynnikami byli u Mieszki.W końcu w Szreniawie ni żreć, ni pić nie stało: uradzili - jak ichpięciu było - dom ostawić i do Mieszki, do drużyny iść.Lecz tu się zwiedzieli, że Mieszka pomarł;tak i ostali.Dom był wielgachny, stary, zasiadły, ale pusty, dookoła lipy rosły.Chłopy prawiezapomnieli własnych imion rodowych, a zwali się przezwiskami, jako bywało: Aebacz, Gomuła,Czarny, Koza, Ulęgałka.Zaczęli tutam zwady szukać, a jeśli się poszczęściło, było doma co żreć.Smołucha warzyła strawę - i rodowa zgoda była.Zasiedli do miski, jagły z mlekiem- skąd? jak? -Smołuchy nie pytać, nie powie.Siorbali po kolei, podobni, krzepcy, w płóciennych giezłach,przepasani, za pasem topory, grzywy niepodstrzyżone, wąsy ledwo co się sypią, u Ulęgałki i to nie.Aebacz tyle co męskim baskiem rzekł:- Dalej nie strzymam.%7łreć nie ma co, jęczmień zesechł, pszono wyłysiało, prędko lebiodaino ostanie.- Chyba Smołuchę podoisz - buchnął Koza.Gromada w śmiech, aże pięściami stukali poławach i na całe gardło:- Smołucha, a Smołucha! Pódz, wraz podoim.Smohicha ani nosa z komory.Uspokoili się,jedzą.Aebacz swoje, Koza swoje, ozezlili się.Zaraz za łby.Wodzą się jak dwa niedzwiedzie poizbie, bracia wkoło - ryczą, judzą.Sczepili się, Gomuła pchnął, przewrócili się, jeszcze siętarmoszą.W końcu Aebacz przydusił brata; siadł na karku i swoje:- Wam śmiech, durnemu zawżdy śmiech.Posłuchajcie: Mieszka pomarł, nynie ni woli, nitopora.A mnie bajał %7łelisławów brat, jako u nich kupce goszczą.Dzisiaj rano na Poznań jadą,nocką bród przejdą.Wozów dziesięć, dobra wszelakiego moc nieprzebrana.Teraz się już nie śmieją, słuchają, nawet Koza na brzuchu leżąc, przyduszony.Obrócił się ido brata:- Puść.Aebacz wstał.- Bajał - oczy się mu świeciły - długie miecze normandzkie, kiej u oćca, a szłomy, aszczyty.Pobrać by nam to i do Bolka, do drużyny iść.Zbrojnych wezmie, co mu tam kupce.- U brodu? - pytał jeszcze Gomuła, ale prędko, z gorączką.- U brodu.- Nocką?- Tyle, co miesiąc wzejdzie.Jak stali, tak kupą przepychali się do drzwi! Za sulice i w las: w zasadzce na kupcówczekać.Kaszy nie dojedli, Smołucha aż ręce rozłożyła z podziwu.Zaraz też przysiadła i wszystko,co w misce pozostało, wydziobała do dna.Nad rzeką mgła leżała, krętym, białym wałkiem.Rozlewała się coraz szerzej, jakby nazłość.Pełzła wolno, gdy serca Szreniawitów biły prędko, w skroniach waliło.Siedzieli } wleszczynach, komary cięły, poprzez laski krzaków wypatrywali: biała mgła.Nasłuchiwali: żabyrechoczą, derkacz wrzeszczy.Więc toporami buch buch w miękki grunt - niecierpliwość podłazipod gardło.A tu nic, siedz i siedz.Zełgał %7łelisławów brat.- Nie zełgał.- Ej, zełgał.- Nie zełgał.Już się złoszczą, już gotowi się bić.Ulęgałka psyknął:- Tsss! Słuchajta.Uspokoili się - słuchają.Słyszą: żaby rechoczą, derkacz wrzeszczy.Znowu w złość.- Zełgał.- Nie zełgał.Mgła coraz szersza, księżyc - wyższy, komarów więcej a więcej.Jak głuptaki w leszczyniesiedzą, kaszy nie zjedli, w brzuchach pusto.Zełgał, nie zełgał.- Cichaj! Słysz!Znowu żaby, znowu derkacz.Ale i skrzyp wozów, i głosy we mgle.Przytaili się, zamarli,cisza.%7łaby, derkacz.Plusk.Ktoś wszedł w wodę, przeszedł bród, woła.Mgła, nic nie widać.Krzyki na woły, plusk, skrzyp, przeprawiają się.Aapy zaciśnięte na sulicach, w gardle łaskocze,gęba pełna śliny.Już przeszli, już widać: kupa wozów, z przodu trzech - idą, rozglądają się.Raptem z krzaków wypada pięć cieni, sadzą długimi susami.- Stój, stój - zamieszanie.Dopadli pierwszych trzech - buch! jeden leży, drugi leży, trzecileży.Do wozów! Ale od tylu kupa zbrojnych wali - wielka kupa.Szreniawity oszczepami w nich,za topory.Ale i tamci nie gnojki, wrzeszczą, nie uciekają.W księżycowym blasku widać dobrze:napierśniki, miecze, szłomy - kiej rycerze.A tu poganiacze hurmem, z byle czym, z kłonicą, ztoporem, z kamieniem.Koza dostał drągiem po łbie, zwalił się.Ulęgałce oszczep bok przebił.Aebacz, Czarny, Gomuła - najsilniejsi - razem! - toporami w gęstwę! - odbili się.Wraz też za kozę iw nogi, w las.Ulęgałka kulał za braćmi.Kupce nie zgonili.Na krótkodługo do domu wpadli - Smołucha jeno rękoma plaskała.Zjedli, coc było dozżarcia, każdy do Smołuchy na chwilę, i poszli.Nie powrócili więcej.Nieprędko.Wszebor pociągnął nosem, zrzędził:- Nie lza czekać.Kupce rankiem do cię przyjdą się żalić, jako do księdza i pana, co imrzekniesz? %7łe czekasz, aż Oda i Czcibor na kolana sami padną? Nim się to stanie, trzemy popalą,twoich ludzi pobiją, imię twoje na śmiech podadzą.A wiesz, co imię twoje znaczy, Bolesławie?Poprzez jałowość czekania, poprzez duchotę południa, bezruch i smród zamigotała przedBolkiem na moment twarz matki; i ów wieczór ostatni, dziecięcy; i ojciec, który go miał zwaćLestkiem.Zdało mu się, że nic nie znaczą pola bitew, które przedeptał, ugory pustych dni wniewoli cesarskiej, niebezpieczeństwo czyhające w mieczu wroga i uśmiechu przyjaciela - dopieroco gadał z Przemkiem o Stojgniewie, Przemko czerwienił się i bladł, lecz w końcu wybuchnąłprawdzie - że wszystko mu maleje i blednie wobec tamtej - zapomnianej - kołysanki matczynej,kołysankinakazu: Bolej sławy.Poderwał się, obie dłonie wsparł na ramionach Wszebora, rzucał musłowa prosto w gębę:- Nie pojmujecie, ale dobrze idę.tak trza.trza tak.A czy księdzem jestem, obaczycie.Twarz mu nabrzmiała, czerwona, zła.Wargi się wykrzywiły.Bosy, w rozchełstanym giezlestał nad Wszeborem i krzyczał:- Słać do Pułtuska dwie dziesiątki wojów, dziesięć pancernych i dziesięć tarczowników:niechże tam toporem ład robią.Toporem.Nie ma im księdza, Mieszka pomarł, dobrze! dobrze!Głowy na pień, słyszycie? Szreniawitów wyłowić, kupcom w niewolę oddać, w wieczne jeństwo.IBugaja, i tarczowników, co na moją, na księżą włość napadli, ludzi moich nabili, babom gwałt.-zaciął się nagle [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Tak nie stało w drużynie Szreniawitów.Doma ostała mać Dobrogniewa zpięciu szczeniętami: otroki podhodowały się, mać zmarła.Chłopy rozrosły się, chodzili do lasu nazwierza, smardów bili pałkami po głowach, który uciekł, którego zatłukli, żadnego nie ostało.Tedyznowu do puszczy - na zwierza, sami jęli się sochy, kiej kmiecie: a przecie ojciec i starsi braciadrużynnikami byli u Mieszki.W końcu w Szreniawie ni żreć, ni pić nie stało: uradzili - jak ichpięciu było - dom ostawić i do Mieszki, do drużyny iść.Lecz tu się zwiedzieli, że Mieszka pomarł;tak i ostali.Dom był wielgachny, stary, zasiadły, ale pusty, dookoła lipy rosły.Chłopy prawiezapomnieli własnych imion rodowych, a zwali się przezwiskami, jako bywało: Aebacz, Gomuła,Czarny, Koza, Ulęgałka.Zaczęli tutam zwady szukać, a jeśli się poszczęściło, było doma co żreć.Smołucha warzyła strawę - i rodowa zgoda była.Zasiedli do miski, jagły z mlekiem- skąd? jak? -Smołuchy nie pytać, nie powie.Siorbali po kolei, podobni, krzepcy, w płóciennych giezłach,przepasani, za pasem topory, grzywy niepodstrzyżone, wąsy ledwo co się sypią, u Ulęgałki i to nie.Aebacz tyle co męskim baskiem rzekł:- Dalej nie strzymam.%7łreć nie ma co, jęczmień zesechł, pszono wyłysiało, prędko lebiodaino ostanie.- Chyba Smołuchę podoisz - buchnął Koza.Gromada w śmiech, aże pięściami stukali poławach i na całe gardło:- Smołucha, a Smołucha! Pódz, wraz podoim.Smohicha ani nosa z komory.Uspokoili się,jedzą.Aebacz swoje, Koza swoje, ozezlili się.Zaraz za łby.Wodzą się jak dwa niedzwiedzie poizbie, bracia wkoło - ryczą, judzą.Sczepili się, Gomuła pchnął, przewrócili się, jeszcze siętarmoszą.W końcu Aebacz przydusił brata; siadł na karku i swoje:- Wam śmiech, durnemu zawżdy śmiech.Posłuchajcie: Mieszka pomarł, nynie ni woli, nitopora.A mnie bajał %7łelisławów brat, jako u nich kupce goszczą.Dzisiaj rano na Poznań jadą,nocką bród przejdą.Wozów dziesięć, dobra wszelakiego moc nieprzebrana.Teraz się już nie śmieją, słuchają, nawet Koza na brzuchu leżąc, przyduszony.Obrócił się ido brata:- Puść.Aebacz wstał.- Bajał - oczy się mu świeciły - długie miecze normandzkie, kiej u oćca, a szłomy, aszczyty.Pobrać by nam to i do Bolka, do drużyny iść.Zbrojnych wezmie, co mu tam kupce.- U brodu? - pytał jeszcze Gomuła, ale prędko, z gorączką.- U brodu.- Nocką?- Tyle, co miesiąc wzejdzie.Jak stali, tak kupą przepychali się do drzwi! Za sulice i w las: w zasadzce na kupcówczekać.Kaszy nie dojedli, Smołucha aż ręce rozłożyła z podziwu.Zaraz też przysiadła i wszystko,co w misce pozostało, wydziobała do dna.Nad rzeką mgła leżała, krętym, białym wałkiem.Rozlewała się coraz szerzej, jakby nazłość.Pełzła wolno, gdy serca Szreniawitów biły prędko, w skroniach waliło.Siedzieli } wleszczynach, komary cięły, poprzez laski krzaków wypatrywali: biała mgła.Nasłuchiwali: żabyrechoczą, derkacz wrzeszczy.Więc toporami buch buch w miękki grunt - niecierpliwość podłazipod gardło.A tu nic, siedz i siedz.Zełgał %7łelisławów brat.- Nie zełgał.- Ej, zełgał.- Nie zełgał.Już się złoszczą, już gotowi się bić.Ulęgałka psyknął:- Tsss! Słuchajta.Uspokoili się - słuchają.Słyszą: żaby rechoczą, derkacz wrzeszczy.Znowu w złość.- Zełgał.- Nie zełgał.Mgła coraz szersza, księżyc - wyższy, komarów więcej a więcej.Jak głuptaki w leszczyniesiedzą, kaszy nie zjedli, w brzuchach pusto.Zełgał, nie zełgał.- Cichaj! Słysz!Znowu żaby, znowu derkacz.Ale i skrzyp wozów, i głosy we mgle.Przytaili się, zamarli,cisza.%7łaby, derkacz.Plusk.Ktoś wszedł w wodę, przeszedł bród, woła.Mgła, nic nie widać.Krzyki na woły, plusk, skrzyp, przeprawiają się.Aapy zaciśnięte na sulicach, w gardle łaskocze,gęba pełna śliny.Już przeszli, już widać: kupa wozów, z przodu trzech - idą, rozglądają się.Raptem z krzaków wypada pięć cieni, sadzą długimi susami.- Stój, stój - zamieszanie.Dopadli pierwszych trzech - buch! jeden leży, drugi leży, trzecileży.Do wozów! Ale od tylu kupa zbrojnych wali - wielka kupa.Szreniawity oszczepami w nich,za topory.Ale i tamci nie gnojki, wrzeszczą, nie uciekają.W księżycowym blasku widać dobrze:napierśniki, miecze, szłomy - kiej rycerze.A tu poganiacze hurmem, z byle czym, z kłonicą, ztoporem, z kamieniem.Koza dostał drągiem po łbie, zwalił się.Ulęgałce oszczep bok przebił.Aebacz, Czarny, Gomuła - najsilniejsi - razem! - toporami w gęstwę! - odbili się.Wraz też za kozę iw nogi, w las.Ulęgałka kulał za braćmi.Kupce nie zgonili.Na krótkodługo do domu wpadli - Smołucha jeno rękoma plaskała.Zjedli, coc było dozżarcia, każdy do Smołuchy na chwilę, i poszli.Nie powrócili więcej.Nieprędko.Wszebor pociągnął nosem, zrzędził:- Nie lza czekać.Kupce rankiem do cię przyjdą się żalić, jako do księdza i pana, co imrzekniesz? %7łe czekasz, aż Oda i Czcibor na kolana sami padną? Nim się to stanie, trzemy popalą,twoich ludzi pobiją, imię twoje na śmiech podadzą.A wiesz, co imię twoje znaczy, Bolesławie?Poprzez jałowość czekania, poprzez duchotę południa, bezruch i smród zamigotała przedBolkiem na moment twarz matki; i ów wieczór ostatni, dziecięcy; i ojciec, który go miał zwaćLestkiem.Zdało mu się, że nic nie znaczą pola bitew, które przedeptał, ugory pustych dni wniewoli cesarskiej, niebezpieczeństwo czyhające w mieczu wroga i uśmiechu przyjaciela - dopieroco gadał z Przemkiem o Stojgniewie, Przemko czerwienił się i bladł, lecz w końcu wybuchnąłprawdzie - że wszystko mu maleje i blednie wobec tamtej - zapomnianej - kołysanki matczynej,kołysankinakazu: Bolej sławy.Poderwał się, obie dłonie wsparł na ramionach Wszebora, rzucał musłowa prosto w gębę:- Nie pojmujecie, ale dobrze idę.tak trza.trza tak.A czy księdzem jestem, obaczycie.Twarz mu nabrzmiała, czerwona, zła.Wargi się wykrzywiły.Bosy, w rozchełstanym giezlestał nad Wszeborem i krzyczał:- Słać do Pułtuska dwie dziesiątki wojów, dziesięć pancernych i dziesięć tarczowników:niechże tam toporem ład robią.Toporem.Nie ma im księdza, Mieszka pomarł, dobrze! dobrze!Głowy na pień, słyszycie? Szreniawitów wyłowić, kupcom w niewolę oddać, w wieczne jeństwo.IBugaja, i tarczowników, co na moją, na księżą włość napadli, ludzi moich nabili, babom gwałt.-zaciął się nagle [ Pobierz całość w formacie PDF ]