[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Owionęło mniepowietrze przesycone nikotyną i żałobą po chybionych twórczych pomysłach.Wszystkiestoliki na niewielkiej salce były zajęte.Królował cienki schabowy z ziemniaczkami na tleczerwonych buraczków.Statystyczny deser przyjmował postać kawy i napoleonki.Rozejrzałem się, pozując na tubylca.Podszedłem do najbliższego stolika.- Przepraszam - zagadnąłem pierwszego z dwóch konsumujących gości - szukam panaTyrmanda?Podniósł znad talerza czujne zaokularzone oczy.Burknął:- Tam, gdzie zwykle.- Nie wiem, jak wygląda.Ożywił się.- Komornik?- Dziennikarz.Drugi parsknął śmiechem.Miał marynarkę w drobną kratkę, włosy strzyżone na jeża ipołowę górnych zębów do wymiany.- Dziennikarz? Facjatę Tyrmanda znają nawet wozne we wszystkich redakcjach odKatowic po Koluszki.- Przyjechałem z Ameryki.- W sam raz jego poziom.Balzak dla ubogich.Może machnie wam jakąśhollywoodzką szmirę.Okularnik okazał się mniej wyszczekany.Rękę z widelcem wycelował w filar.- Narożny stolik pod ścianą.- Polecam pastę Crest - rzuciłem na odchodnym.- Wzmacnia szkliwo zębów i chroniprzed próchnicą.Zajrzałem za filar i podszedłem do narożnego stolika.Ciemne włosy bez śladusiwizny.Pochylał się nad gazetą otwartą na sportowej stronie, czytając pił małymi łyczkamikawę.Chrząknąłem.Nie zareagował.- Mogę się dosiąść?Spojrzały na mnie ciemnopiwne oczy za szkłami okularów.Bez entuzjazmu pokazałgłową wolne krzesło.- Al Niczyj - przedstawiłem się, nie siadając.- Specjalnie nadłożyłem drogi, żeby panapoznać.Zamknął gazetę.Popatrzył na mnie spod zmrużonych powiek.Wyglądał namężczyznę, który przykłada wagę do zawartości szafy z ubraniami.Nosił brązową marynarkęz flauszu, beżowe spodnie z porządnej cienkiej wełny, jasnooliwkową koszulę przecinałekstrawagancko kolorowy krawat.Poczułem się nieswojo w przykrótkiej marynarce, na którejkalifornijskie słońce odcisnęło zrudziałe plamy.- Czym mogę służyć? - spytał oschle.- Paczką wczasowych i przyjaznią - zacytowałem mój ulubiony fragment.Skrzywił się.Dodałem szybko:- Scena, w której kioskarz Kalodont pierwszy raz spotyka Złego.Zmuszając się do uśmiechu, wyjął długopis.- Gdzie podpisać?- Książki, niestety, nie mam.Za to niektóre fragmenty znam na pamięć.Można? Kiedy i skąd wpada pomiędzy sześć postaci grom, tego nie wie nigdy żadna z sześciuzainteresowanych osób.Poza tym grom nie jest czymś miękkim, zaś to, co znalazło się narazna skostniałej glinie pomiędzy sześciu silnymi, zwinnymi i gotowymi na wszystko ludzmi,było na tyle miękkie, by nie sprawiać żadnego hałasu, zaś na tyle granitowo twarde, byuczynić rzecz niebywałą - ściąć pięć spośród sześciu postaci z nóg.Szósta w tej samejsekundzie rzucona została potężnym ciosem w brzuch na usypisko zlodowaciałej gliny.- Z cenzorami rozmawiam tylko w urzędzie.Dopił kawę i schował gazetę do kieszeni marynarki.Przymierzał się do odejścia.- Zaraz, zaraz - powstrzymałem go.- Cenzor?- Któż inny zapamiętuje całe partie książek?- Pomyłka.Zawodowo zajmuję się pisaniem.Jestem amerykańskim dziennikarzem.- Amerykanin?- Z Oakland.- Nie z Mławy?- Pokazać paszport?- Nie mógłbym się zrewanżować.- Kiedy mówię prawdę, nikt mi nie wierzy.- Dobra.Interesuje się pan amerykańskim boksem?Liczby, daty, statystyka to moja mocna strona.- Tyle o ile.- Trzy pytania.W której rundzie Sonny Liston znokautował Howarda Kinga?- W pierwszej.King wylądował na deskach w pięćdziesiątej trzeciej sekundzie.- Z kim Cassius Clay stoczy następną zawodową walkę?- W lipcu walczy w Londynie z Henrym Cooperem.- Ostatnie.Jakiego polskiego boksera miał Clay za przeciwnika na olimpiadzie wRzymie?Zdębiałem.Nawet nie próbowałem udawać, że się zastanawiam.- Jezu! - jęknąłem.- Nie mam bladego pojęcia!- Wierzę.Zajął z powrotem miejsce.- Może kawy? Podają tu straszną lurę, za to szarlotka prima sort.Lubisz szarlotkę?Proponuję przejść na ty.Okazało się, że łączy nas dużo więcej niż upodobania deserowe.Leo był sporo niższyode mnie - fakt, gębę miał sympatyczniejszą, zwłaszcza kiedy się uśmiechał - ale wyjąwszyrzucające się w oczy różnice fizyczne, byliśmy niczym syjamscy bracia.Nie cierpiałlewicujących amerykańskich dupków pasożytujących na uniwersytetach, tych intelektualnychkarłów rzekomo biorących się za bary z Samym %7łyciem, którzy co dwa lata zmieniająsamochód, jedzą pięć posiłków dziennie i za friko dupczą studentki.Co nie przeszkadza impsioczyć na macochę Amerykę.Ameryka, głoszą - nierzadko za federalne pieniądze - jestprzedsionkiem piekła.Jajogłowe szajbusy! Leo tak jak ja posyłał ich wszystkich zrewolucyjnym pozdrowieniem do kacapskiego diabła.Nasz ulubiony muzyk? Duke Ellington.Ulubiona potrawa? Zledzie w śmietanie do kartofli w mundurkach.No i był jeszcze Bogey.Twardziel z zasadami pozujący na cynika.Chodzącauczciwość w sfatygowanym borsalino.Gość o sercu z pięćdziesięcioczterokaratowego złota,który wie, do czego służy łóżko, honor i sześciostrzałowy Smith & Wesson.HumphreyBogart.O mało się nie rozbeczałem! Leo, stary druhu! Też mi się czasem marzy, że jestemBogartem.- Trafiłeś do kuzni literatury, Al - obwieścił.Byliśmy już po drugiej szarlotce.Noga wkrzykliwie kolorowej skarpetce dyndała mu rytmicznie.- A Tyrmand? - Wycelował kciukprawej ręki w pierś.- Tyrmand to grafoman.Balzak dla ubogich.Ale dobrze się rozejrzyj.Wokół masz stuprocentowych kowali poezji i prozy.Stukają w klawisze maszyny, cyzelują,oszlifowują słowa.Wydaje im się, że zapisują się złotymi zgłoskami w historii literatury.Akurat! Jakby ćwiekami przybijali podkowy do kopyt pegeerowskich wałachów.Lubię gości, którzy zmierzają do puenty po linii prostej.Tyle że z taką niewyparzonągębą nikt daleko nie zajedzie.Pismaki siedzący najbliżej już strzygli uszami.- Pisanie to szajs - zadeklarowałem.- Na palcach jednej ręki mogę policzyćprawdziwych pisarzy.Takich, co nie kłamią.- Słowotłuki, Al.- Potoczył wzrokiem po sali.- Ale jedno trzeba przyznać:papierowych postaci tu nie znajdziesz.Wyraziści jak krzak gorejący na pustyni [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Owionęło mniepowietrze przesycone nikotyną i żałobą po chybionych twórczych pomysłach.Wszystkiestoliki na niewielkiej salce były zajęte.Królował cienki schabowy z ziemniaczkami na tleczerwonych buraczków.Statystyczny deser przyjmował postać kawy i napoleonki.Rozejrzałem się, pozując na tubylca.Podszedłem do najbliższego stolika.- Przepraszam - zagadnąłem pierwszego z dwóch konsumujących gości - szukam panaTyrmanda?Podniósł znad talerza czujne zaokularzone oczy.Burknął:- Tam, gdzie zwykle.- Nie wiem, jak wygląda.Ożywił się.- Komornik?- Dziennikarz.Drugi parsknął śmiechem.Miał marynarkę w drobną kratkę, włosy strzyżone na jeża ipołowę górnych zębów do wymiany.- Dziennikarz? Facjatę Tyrmanda znają nawet wozne we wszystkich redakcjach odKatowic po Koluszki.- Przyjechałem z Ameryki.- W sam raz jego poziom.Balzak dla ubogich.Może machnie wam jakąśhollywoodzką szmirę.Okularnik okazał się mniej wyszczekany.Rękę z widelcem wycelował w filar.- Narożny stolik pod ścianą.- Polecam pastę Crest - rzuciłem na odchodnym.- Wzmacnia szkliwo zębów i chroniprzed próchnicą.Zajrzałem za filar i podszedłem do narożnego stolika.Ciemne włosy bez śladusiwizny.Pochylał się nad gazetą otwartą na sportowej stronie, czytając pił małymi łyczkamikawę.Chrząknąłem.Nie zareagował.- Mogę się dosiąść?Spojrzały na mnie ciemnopiwne oczy za szkłami okularów.Bez entuzjazmu pokazałgłową wolne krzesło.- Al Niczyj - przedstawiłem się, nie siadając.- Specjalnie nadłożyłem drogi, żeby panapoznać.Zamknął gazetę.Popatrzył na mnie spod zmrużonych powiek.Wyglądał namężczyznę, który przykłada wagę do zawartości szafy z ubraniami.Nosił brązową marynarkęz flauszu, beżowe spodnie z porządnej cienkiej wełny, jasnooliwkową koszulę przecinałekstrawagancko kolorowy krawat.Poczułem się nieswojo w przykrótkiej marynarce, na którejkalifornijskie słońce odcisnęło zrudziałe plamy.- Czym mogę służyć? - spytał oschle.- Paczką wczasowych i przyjaznią - zacytowałem mój ulubiony fragment.Skrzywił się.Dodałem szybko:- Scena, w której kioskarz Kalodont pierwszy raz spotyka Złego.Zmuszając się do uśmiechu, wyjął długopis.- Gdzie podpisać?- Książki, niestety, nie mam.Za to niektóre fragmenty znam na pamięć.Można? Kiedy i skąd wpada pomiędzy sześć postaci grom, tego nie wie nigdy żadna z sześciuzainteresowanych osób.Poza tym grom nie jest czymś miękkim, zaś to, co znalazło się narazna skostniałej glinie pomiędzy sześciu silnymi, zwinnymi i gotowymi na wszystko ludzmi,było na tyle miękkie, by nie sprawiać żadnego hałasu, zaś na tyle granitowo twarde, byuczynić rzecz niebywałą - ściąć pięć spośród sześciu postaci z nóg.Szósta w tej samejsekundzie rzucona została potężnym ciosem w brzuch na usypisko zlodowaciałej gliny.- Z cenzorami rozmawiam tylko w urzędzie.Dopił kawę i schował gazetę do kieszeni marynarki.Przymierzał się do odejścia.- Zaraz, zaraz - powstrzymałem go.- Cenzor?- Któż inny zapamiętuje całe partie książek?- Pomyłka.Zawodowo zajmuję się pisaniem.Jestem amerykańskim dziennikarzem.- Amerykanin?- Z Oakland.- Nie z Mławy?- Pokazać paszport?- Nie mógłbym się zrewanżować.- Kiedy mówię prawdę, nikt mi nie wierzy.- Dobra.Interesuje się pan amerykańskim boksem?Liczby, daty, statystyka to moja mocna strona.- Tyle o ile.- Trzy pytania.W której rundzie Sonny Liston znokautował Howarda Kinga?- W pierwszej.King wylądował na deskach w pięćdziesiątej trzeciej sekundzie.- Z kim Cassius Clay stoczy następną zawodową walkę?- W lipcu walczy w Londynie z Henrym Cooperem.- Ostatnie.Jakiego polskiego boksera miał Clay za przeciwnika na olimpiadzie wRzymie?Zdębiałem.Nawet nie próbowałem udawać, że się zastanawiam.- Jezu! - jęknąłem.- Nie mam bladego pojęcia!- Wierzę.Zajął z powrotem miejsce.- Może kawy? Podają tu straszną lurę, za to szarlotka prima sort.Lubisz szarlotkę?Proponuję przejść na ty.Okazało się, że łączy nas dużo więcej niż upodobania deserowe.Leo był sporo niższyode mnie - fakt, gębę miał sympatyczniejszą, zwłaszcza kiedy się uśmiechał - ale wyjąwszyrzucające się w oczy różnice fizyczne, byliśmy niczym syjamscy bracia.Nie cierpiałlewicujących amerykańskich dupków pasożytujących na uniwersytetach, tych intelektualnychkarłów rzekomo biorących się za bary z Samym %7łyciem, którzy co dwa lata zmieniająsamochód, jedzą pięć posiłków dziennie i za friko dupczą studentki.Co nie przeszkadza impsioczyć na macochę Amerykę.Ameryka, głoszą - nierzadko za federalne pieniądze - jestprzedsionkiem piekła.Jajogłowe szajbusy! Leo tak jak ja posyłał ich wszystkich zrewolucyjnym pozdrowieniem do kacapskiego diabła.Nasz ulubiony muzyk? Duke Ellington.Ulubiona potrawa? Zledzie w śmietanie do kartofli w mundurkach.No i był jeszcze Bogey.Twardziel z zasadami pozujący na cynika.Chodzącauczciwość w sfatygowanym borsalino.Gość o sercu z pięćdziesięcioczterokaratowego złota,który wie, do czego służy łóżko, honor i sześciostrzałowy Smith & Wesson.HumphreyBogart.O mało się nie rozbeczałem! Leo, stary druhu! Też mi się czasem marzy, że jestemBogartem.- Trafiłeś do kuzni literatury, Al - obwieścił.Byliśmy już po drugiej szarlotce.Noga wkrzykliwie kolorowej skarpetce dyndała mu rytmicznie.- A Tyrmand? - Wycelował kciukprawej ręki w pierś.- Tyrmand to grafoman.Balzak dla ubogich.Ale dobrze się rozejrzyj.Wokół masz stuprocentowych kowali poezji i prozy.Stukają w klawisze maszyny, cyzelują,oszlifowują słowa.Wydaje im się, że zapisują się złotymi zgłoskami w historii literatury.Akurat! Jakby ćwiekami przybijali podkowy do kopyt pegeerowskich wałachów.Lubię gości, którzy zmierzają do puenty po linii prostej.Tyle że z taką niewyparzonągębą nikt daleko nie zajedzie.Pismaki siedzący najbliżej już strzygli uszami.- Pisanie to szajs - zadeklarowałem.- Na palcach jednej ręki mogę policzyćprawdziwych pisarzy.Takich, co nie kłamią.- Słowotłuki, Al.- Potoczył wzrokiem po sali.- Ale jedno trzeba przyznać:papierowych postaci tu nie znajdziesz.Wyraziści jak krzak gorejący na pustyni [ Pobierz całość w formacie PDF ]