[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Popędzałam robotników niczym opieszałego konia; kopnęliby mnie chyba, gdyby śmieli.Ale nie mogli sobiena to pozwolić.Kiedykolwiek zatrzymywali się, aby otrzeć pot z czoła, słyszeli, jak wołam: %7łniwiarze, doroboty!" Sapali i mocniej chwytali trzonek sierpu, śliski od potu, i z bólem przesuwali go równomierniestwardniałymi dłońmi.Nie mamrotali obelg pod moim adresem.Ledwie zipali, a cóż dopiero mówić o prze-kleństwach.Pracowali tak, jakby pragnęli już jak najszybciej skończyć to nieszczęsne zajęcie, zwiezć zboże, wzimie przymierać głodem, umrzeć i skończyć wreszcie swą niedolę.A ja siedziałam wysoko na spoconym koniu, z białą twarzą, oślepiona blaskiem, przed którym nie chro-nił czepeczek, i pragnęłam tego samego co żniwiarze.Byłam śmiertelnie zmęczona.Zmęczona wieloma dniamipilnowania, zmartwień, poganiania robotników i poganiania samej siebie.Męczyła mnie ukryta choroba, któramówiła powoli i nieubłaganie, niczym dzwon żałobny: Wszystko to na próżno.Wszystko nadaremno", jakgdyby słowa miały jeszcze jakiś sens.Zbliżaliśmy się do końca.Snopy piętrzyły się pośrodku pola, czekając na wozy drabiniaste.Mężczyznipadli, dysząc, w cieniu żywopłotu.Kobiety i starcy kończyli ustawiać snopy.Mężczyzni patrzyli na pochyloneplecy swoich żon i rodziców matowymi przegranymi oczami, nie mając siły, by im pomóc.Margery Thompson obecna w probostwie, kiedy John uratował życie Richarda, też skończyła pracę.Pa-trzyłam na nią spod powiek z uwagą i niepokojem.Usiadła na nasypie pod żywopłotem, kręcąc powrósła nakolanach.Zgodnie z tradycją Wideacre ostatni snop na zakończenie żniw ma kształt lalki sporządzonej ze zbo-ża.Najzacniejsza sędziwa kobieta uplata figurkę przedstawiającą najważniejszą podczas żniw osobę.Rok poroku pożyczałam swoje wstążki, aby dopełnić magii łączącej mnie z ziemią.Zbożowa lala Beatrice górowałatriumfalnie nad stosem snopów.W pamiętnym roku, kiedy Harry doglądał żniw, zbożowa lala wyglądała spro-RLTśnie; skrawek lnu udawał koszulę, a kłos sterczał między słomianymi nogami, groteskowo wyprężony, tak żewszyscy pokładali się ze śmiechu.Harry szczerząc zęby, zabrał figurkę do domu i ukrył przed mamą.Laleczkiudające moją osobę wisiały na ścianie w kantorku.Przypominały mi w chwilach zwątpienia, że świat papierów,długów i interesów udawał tylko realne życie.Prawdziwe życie to było zboże i słomiane boginie płodnej ziemi.Mój pochłonięty liczeniem pieniędzy umysł zapomniał o tradycji zbożowej lali.Kiedy patrzyłam nazwinne palce staruszki poruszające się zręcznie i żwawo, poczułam, że nadciąga katastrofa, że nastąpią jakieśmagiczne wydarzenia wymierzone przeciwko mnie.Chmury zdecydowały się wyjść z ukrycia i gromadziły się na horyzoncie niczym potężne mury tamują-ce dopływ blasku słońca.Zaczął zapadać przedwczesny zmrok.Miałam jeszcze czas na ratunek.Kiedy wozyzabiorą zboże z Wideacre na najbogatszy rynek świata, będę bezpieczna.Deszcz mógł sobie padać, mógł nawetzmyć wieś i dwór do rzeki Fenny.Nie dbałam o to.Zrobiłam, co do mnie należało, i nie zważałam już, czydeszcz mnie zatopi.Tobermory zadrżał od przenikliwego wiatru.Podmuch nie był zimny ani świeży, lecz czuło się w nimjakieś zagrożenie.Wiał gorący wiatr, jak gdyby z Indii, niosąc czarną magię tajemnych odległych miejsc.Mar-gery Thompson trzymała słomianą lalę na kolanach i mamrotała coś, jak gdyby uspokajała niemowlę.Chi-chotała do siebie.Pozostali skończyli ustawiać snopy i zerkali na nią z zaciekawieniem.Pośrodku pola wyrosłachwiejna piramida.Czekano tylko na lalkę, która zwieńczy stos i ogłosi koniec żniw. Oto jest oznajmiła i podniosła wysoko figurkę.Dobrze wymierzyła odległość; lalka wylądowała dokładnie na szczycie stogu.%7łniwiarze postąpili doprzodu kierowani szacunkiem dla tradycji, na wpół machinalnie dzierżąc ostre sierpy w dłoniach.Urządzili sobie zawody w rzucaniu sierpem do lalki.Zwycięski sierp, który wbił się w figurkę, należałdo Billa Forrestera.Podszedł znużonym krokiem do snopów, aby wziąć nagrodę i przynieść ją mi.Kiedy wziąłlalkę do ręki, oblał się szkarłatem aż po nasadę włosów i cisnął jak piłkę do najbliżej stojącego mężczyzny.Podrzucali ją tak między sobą, aż czyjaś celna ręka, nie wiem nawet czyja, posłała wirujący przedmiot w mojąstronę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Popędzałam robotników niczym opieszałego konia; kopnęliby mnie chyba, gdyby śmieli.Ale nie mogli sobiena to pozwolić.Kiedykolwiek zatrzymywali się, aby otrzeć pot z czoła, słyszeli, jak wołam: %7łniwiarze, doroboty!" Sapali i mocniej chwytali trzonek sierpu, śliski od potu, i z bólem przesuwali go równomierniestwardniałymi dłońmi.Nie mamrotali obelg pod moim adresem.Ledwie zipali, a cóż dopiero mówić o prze-kleństwach.Pracowali tak, jakby pragnęli już jak najszybciej skończyć to nieszczęsne zajęcie, zwiezć zboże, wzimie przymierać głodem, umrzeć i skończyć wreszcie swą niedolę.A ja siedziałam wysoko na spoconym koniu, z białą twarzą, oślepiona blaskiem, przed którym nie chro-nił czepeczek, i pragnęłam tego samego co żniwiarze.Byłam śmiertelnie zmęczona.Zmęczona wieloma dniamipilnowania, zmartwień, poganiania robotników i poganiania samej siebie.Męczyła mnie ukryta choroba, któramówiła powoli i nieubłaganie, niczym dzwon żałobny: Wszystko to na próżno.Wszystko nadaremno", jakgdyby słowa miały jeszcze jakiś sens.Zbliżaliśmy się do końca.Snopy piętrzyły się pośrodku pola, czekając na wozy drabiniaste.Mężczyznipadli, dysząc, w cieniu żywopłotu.Kobiety i starcy kończyli ustawiać snopy.Mężczyzni patrzyli na pochyloneplecy swoich żon i rodziców matowymi przegranymi oczami, nie mając siły, by im pomóc.Margery Thompson obecna w probostwie, kiedy John uratował życie Richarda, też skończyła pracę.Pa-trzyłam na nią spod powiek z uwagą i niepokojem.Usiadła na nasypie pod żywopłotem, kręcąc powrósła nakolanach.Zgodnie z tradycją Wideacre ostatni snop na zakończenie żniw ma kształt lalki sporządzonej ze zbo-ża.Najzacniejsza sędziwa kobieta uplata figurkę przedstawiającą najważniejszą podczas żniw osobę.Rok poroku pożyczałam swoje wstążki, aby dopełnić magii łączącej mnie z ziemią.Zbożowa lala Beatrice górowałatriumfalnie nad stosem snopów.W pamiętnym roku, kiedy Harry doglądał żniw, zbożowa lala wyglądała spro-RLTśnie; skrawek lnu udawał koszulę, a kłos sterczał między słomianymi nogami, groteskowo wyprężony, tak żewszyscy pokładali się ze śmiechu.Harry szczerząc zęby, zabrał figurkę do domu i ukrył przed mamą.Laleczkiudające moją osobę wisiały na ścianie w kantorku.Przypominały mi w chwilach zwątpienia, że świat papierów,długów i interesów udawał tylko realne życie.Prawdziwe życie to było zboże i słomiane boginie płodnej ziemi.Mój pochłonięty liczeniem pieniędzy umysł zapomniał o tradycji zbożowej lali.Kiedy patrzyłam nazwinne palce staruszki poruszające się zręcznie i żwawo, poczułam, że nadciąga katastrofa, że nastąpią jakieśmagiczne wydarzenia wymierzone przeciwko mnie.Chmury zdecydowały się wyjść z ukrycia i gromadziły się na horyzoncie niczym potężne mury tamują-ce dopływ blasku słońca.Zaczął zapadać przedwczesny zmrok.Miałam jeszcze czas na ratunek.Kiedy wozyzabiorą zboże z Wideacre na najbogatszy rynek świata, będę bezpieczna.Deszcz mógł sobie padać, mógł nawetzmyć wieś i dwór do rzeki Fenny.Nie dbałam o to.Zrobiłam, co do mnie należało, i nie zważałam już, czydeszcz mnie zatopi.Tobermory zadrżał od przenikliwego wiatru.Podmuch nie był zimny ani świeży, lecz czuło się w nimjakieś zagrożenie.Wiał gorący wiatr, jak gdyby z Indii, niosąc czarną magię tajemnych odległych miejsc.Mar-gery Thompson trzymała słomianą lalę na kolanach i mamrotała coś, jak gdyby uspokajała niemowlę.Chi-chotała do siebie.Pozostali skończyli ustawiać snopy i zerkali na nią z zaciekawieniem.Pośrodku pola wyrosłachwiejna piramida.Czekano tylko na lalkę, która zwieńczy stos i ogłosi koniec żniw. Oto jest oznajmiła i podniosła wysoko figurkę.Dobrze wymierzyła odległość; lalka wylądowała dokładnie na szczycie stogu.%7łniwiarze postąpili doprzodu kierowani szacunkiem dla tradycji, na wpół machinalnie dzierżąc ostre sierpy w dłoniach.Urządzili sobie zawody w rzucaniu sierpem do lalki.Zwycięski sierp, który wbił się w figurkę, należałdo Billa Forrestera.Podszedł znużonym krokiem do snopów, aby wziąć nagrodę i przynieść ją mi.Kiedy wziąłlalkę do ręki, oblał się szkarłatem aż po nasadę włosów i cisnął jak piłkę do najbliżej stojącego mężczyzny.Podrzucali ją tak między sobą, aż czyjaś celna ręka, nie wiem nawet czyja, posłała wirujący przedmiot w mojąstronę [ Pobierz całość w formacie PDF ]