[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyjrzał się im, wytężając pamięć.Doszedł do wniosku, żenigdy nie zetknął się z zamkami tego typu.Drzwi były zamknięte na klucz od zewnątrz, ale przecież z łatwością dało się je otworzyć od wewnątrz.Jakiżzatem sens miało zamontowanie ich w ten sposób? Jednym lekkim ruchem Sabin uporał się z zasuwą.Po krótkimwahaniu nacisnął klamkę, uchylił drzwi i przez szparę zbadał sytuację.Drzwi wyglądały na bardzo ciężkie.Obito je stalową blachą, wzmocniono futrynę i zawiasy.I oto broniływstępu do przytulnego aresztu domowego, którego nie pilnowali strażnicy.Tylko dlaczego, na Boga, zamkizamontowano od wewnątrz?Wyszedł z sieni i wyjrzał przez przeszklone drzwi werandy na schludne podwórko, zagajnik sosnowy i stadkobiałych i szarych gęsi, szukających w trawie pożywienia.%7łar przenikający przez szybę ściąłby z nóg nawet zdrowe-go człowieka.Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, jakiś pies podniósł się spod krzaka, podbiegł do werandyi, z czujnie postawionymi uszami i węszącymi nozdrzami, wbił w nieznajomego nieruchome oczy.Sabin zmierzył go beznamiętnym wzrokiem, analizując w myślach swoją szansę w ewentualnym starciu zezwierzęciem.Wyszkolony pies obronny, owczarek niemiecki, ważył czterdzieści, może czterdzieści pięć kilo.Osłabiony człowiek, choćby uzbrojony w nóż, nie dałby mu rady.Tak więc, mimo otwartych drzwi, aresztdomowy okazał się aresztem nie tylko z nazwy.Noga ledwie utrzymywała ciężar ciała.Był nagi, słaby i nie wiedział, gdzie się znajduje.Los mu nie sprzyjał,ale żył i na razie panował nad wzbierającą w nim wściekłością.Mógł też wykorzystać efekt zaskoczenia.Ktokolwiek przywiózł go do tego domu, nie spodziewał się, że jest już na nogach, w dodatku uzbrojony.Zamknąłdrzwi i przez okno obserwował psa, który w końcu powrócił na swoje miejsce pod krzakiem.Musiał czekać.Kiedy Rachel skręciła na podjazd, na fioletowoczarnym niebie pojawiła się błyskawica i zagrzmiało.Zastanawiała się, czy burza spuści cały zapas wody nad oceanem, czy też podzieli się nim z lądem.Zanosiło się naulewę i gwałtowny spadek temperatury, ale wkrótce po przejściu chmur upał z pewnością powróciłby, zaś kałuże -po prostu by wyparowały.Kaczor Ebenezer i jego stadko, gniewnie turkocząc, rozproszyło się na widoksamochodu.Rachel zaparkowała w cieniu dębu.W obejściu panował spokój.Najwyrazniej w czasie jejnieobecności nic się tu nie wydarzyło.Odetchnęła z ulgą.Nieświadoma, że każdy jej ruch śledzi para bystrych, czarnych oczu, wyjęła torbę z bagażnika.Trzymając jąw jednej ręce, a klucze - w drugiej, weszła po schodkach na werandę.Przystanęła, aby przesunąć okularysłoneczne nad czoło, a następnie biodrem pchnęła drzwi werandy, otworzyła zamki i weszła do domu.Rozgrzaneciało zareagowało gęsią skórką na chłód klimatyzowanego wnętrza.Rachel wzięła głęboki oddech, rzuciła zakupy itorebkę na kanapę i poszła zobaczyć, co słychać u chorego.Kiedy tylko jej dłoń spoczęła na klamce, czyjeś silne ramię chwyciło ją za gardło i pociągnęło do tyłu.Przedoczami zaskoczonej Rachel błysnął nóż.Ogarnął ją strach.Jak tu weszli? Czy już go zabili? Niepewność o losrannego przerodziła się w bezsilną wściekłość.- Nie próbuj walczyć, to nie zrobię ci krzywdy mruknął jej do ucha niski głos.- Chcę poznać odpowiedz naparę pytań, ale nie będę ryzykował.Jeden niewłaściwy ruch i.Nie dokończył zdania, ale wcale nie musiał.Na dzwięk spokojnego, chłodnego, pozbawionego emocji głosuRachel przestała się wyrywać.- %7ładnych sztuczek - usłyszała.Skuliła się, wciągnęła głowę w ramiona.Czuła bliskość napastnika.Nagle zrozumiała przyczynę nadwrażliwejreakcji swoich zmysłów.Mężczyzna był nagi! A skoro tak, to napastnikiem musiał być.Miejsce przerażenia zajęła wielka ulga.Napięte do granic wytrzymałości mięśnie błyskawicznie rozluzniły się,a palce zaciśnięte na duszącym ją ramieniu - rozgięły się.- Teraz lepiej - warknął niski głos.- Kto ty jesteś?- Rachel Jones - odparła bez tchu.- Gdzie mnie trzymacie?- W moim domu.Wyciągnęłam cię z morza na brzeg i przeniosłam tutaj.Czuła, że zasiała w mężczyznie ziarno wątpliwości.A może po prostu tracił siły? I tak wykazał się niebywa-łym, zważywszy okoliczności, hartem i żelazną kondycją.Najwyrazniej osiągnął kres wytrzymałości.- Połóż się.Nie powinieneś wstawać - szepnęła łagodnie.Sabin ponuro przyznał jej w myślach rację.Był wyczerpany jak po przebiegnięciu maratonu.Czuł, że lada mo-ment nogi odmówią mu posłuszeństwa.Nie znał Rachel Jones i nie mógł jej ufać, lecz nic innego mu nie pozostało.Ryzykował życie, ale nie miał wyboru.Do diaska, był straszliwie słaby!Powoli opuścił ramię, którym ściskał kobietę za gardło [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Przyjrzał się im, wytężając pamięć.Doszedł do wniosku, żenigdy nie zetknął się z zamkami tego typu.Drzwi były zamknięte na klucz od zewnątrz, ale przecież z łatwością dało się je otworzyć od wewnątrz.Jakiżzatem sens miało zamontowanie ich w ten sposób? Jednym lekkim ruchem Sabin uporał się z zasuwą.Po krótkimwahaniu nacisnął klamkę, uchylił drzwi i przez szparę zbadał sytuację.Drzwi wyglądały na bardzo ciężkie.Obito je stalową blachą, wzmocniono futrynę i zawiasy.I oto broniływstępu do przytulnego aresztu domowego, którego nie pilnowali strażnicy.Tylko dlaczego, na Boga, zamkizamontowano od wewnątrz?Wyszedł z sieni i wyjrzał przez przeszklone drzwi werandy na schludne podwórko, zagajnik sosnowy i stadkobiałych i szarych gęsi, szukających w trawie pożywienia.%7łar przenikający przez szybę ściąłby z nóg nawet zdrowe-go człowieka.Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, jakiś pies podniósł się spod krzaka, podbiegł do werandyi, z czujnie postawionymi uszami i węszącymi nozdrzami, wbił w nieznajomego nieruchome oczy.Sabin zmierzył go beznamiętnym wzrokiem, analizując w myślach swoją szansę w ewentualnym starciu zezwierzęciem.Wyszkolony pies obronny, owczarek niemiecki, ważył czterdzieści, może czterdzieści pięć kilo.Osłabiony człowiek, choćby uzbrojony w nóż, nie dałby mu rady.Tak więc, mimo otwartych drzwi, aresztdomowy okazał się aresztem nie tylko z nazwy.Noga ledwie utrzymywała ciężar ciała.Był nagi, słaby i nie wiedział, gdzie się znajduje.Los mu nie sprzyjał,ale żył i na razie panował nad wzbierającą w nim wściekłością.Mógł też wykorzystać efekt zaskoczenia.Ktokolwiek przywiózł go do tego domu, nie spodziewał się, że jest już na nogach, w dodatku uzbrojony.Zamknąłdrzwi i przez okno obserwował psa, który w końcu powrócił na swoje miejsce pod krzakiem.Musiał czekać.Kiedy Rachel skręciła na podjazd, na fioletowoczarnym niebie pojawiła się błyskawica i zagrzmiało.Zastanawiała się, czy burza spuści cały zapas wody nad oceanem, czy też podzieli się nim z lądem.Zanosiło się naulewę i gwałtowny spadek temperatury, ale wkrótce po przejściu chmur upał z pewnością powróciłby, zaś kałuże -po prostu by wyparowały.Kaczor Ebenezer i jego stadko, gniewnie turkocząc, rozproszyło się na widoksamochodu.Rachel zaparkowała w cieniu dębu.W obejściu panował spokój.Najwyrazniej w czasie jejnieobecności nic się tu nie wydarzyło.Odetchnęła z ulgą.Nieświadoma, że każdy jej ruch śledzi para bystrych, czarnych oczu, wyjęła torbę z bagażnika.Trzymając jąw jednej ręce, a klucze - w drugiej, weszła po schodkach na werandę.Przystanęła, aby przesunąć okularysłoneczne nad czoło, a następnie biodrem pchnęła drzwi werandy, otworzyła zamki i weszła do domu.Rozgrzaneciało zareagowało gęsią skórką na chłód klimatyzowanego wnętrza.Rachel wzięła głęboki oddech, rzuciła zakupy itorebkę na kanapę i poszła zobaczyć, co słychać u chorego.Kiedy tylko jej dłoń spoczęła na klamce, czyjeś silne ramię chwyciło ją za gardło i pociągnęło do tyłu.Przedoczami zaskoczonej Rachel błysnął nóż.Ogarnął ją strach.Jak tu weszli? Czy już go zabili? Niepewność o losrannego przerodziła się w bezsilną wściekłość.- Nie próbuj walczyć, to nie zrobię ci krzywdy mruknął jej do ucha niski głos.- Chcę poznać odpowiedz naparę pytań, ale nie będę ryzykował.Jeden niewłaściwy ruch i.Nie dokończył zdania, ale wcale nie musiał.Na dzwięk spokojnego, chłodnego, pozbawionego emocji głosuRachel przestała się wyrywać.- %7ładnych sztuczek - usłyszała.Skuliła się, wciągnęła głowę w ramiona.Czuła bliskość napastnika.Nagle zrozumiała przyczynę nadwrażliwejreakcji swoich zmysłów.Mężczyzna był nagi! A skoro tak, to napastnikiem musiał być.Miejsce przerażenia zajęła wielka ulga.Napięte do granic wytrzymałości mięśnie błyskawicznie rozluzniły się,a palce zaciśnięte na duszącym ją ramieniu - rozgięły się.- Teraz lepiej - warknął niski głos.- Kto ty jesteś?- Rachel Jones - odparła bez tchu.- Gdzie mnie trzymacie?- W moim domu.Wyciągnęłam cię z morza na brzeg i przeniosłam tutaj.Czuła, że zasiała w mężczyznie ziarno wątpliwości.A może po prostu tracił siły? I tak wykazał się niebywa-łym, zważywszy okoliczności, hartem i żelazną kondycją.Najwyrazniej osiągnął kres wytrzymałości.- Połóż się.Nie powinieneś wstawać - szepnęła łagodnie.Sabin ponuro przyznał jej w myślach rację.Był wyczerpany jak po przebiegnięciu maratonu.Czuł, że lada mo-ment nogi odmówią mu posłuszeństwa.Nie znał Rachel Jones i nie mógł jej ufać, lecz nic innego mu nie pozostało.Ryzykował życie, ale nie miał wyboru.Do diaska, był straszliwie słaby!Powoli opuścił ramię, którym ściskał kobietę za gardło [ Pobierz całość w formacie PDF ]