[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Otarł łzę, która zawisła mi na rzęsach i przysunął się do mnie.Laska, o którejzapomniał, upadła na ziemię.Pochylił się i pocałował mnie w czoło.- Zawsze mi się wydawało, że słowa są niepotrzebne, a nawet banalne.Skoro jestuczucie, po co je nazywać? Ale strata Lucasa nauczyła mnie tego, że muszę wypowiadaćsłowa, żeby mieć pewność, że inni wiedzą.Więc, Lucy Delacourt, niech ci będzie wiadomo,że jestem całkowicie, bezgranicznie w tobie zakochany.- Dlaczego?Powinnam się kopnąć za tak głupie pytanie, ale Jeremiah odchylił głowę do tyłu i sięroześmiał.Przyglądałam mu się i dotarło do mnie, że nigdy wcześniej nie widziałam go takszczęśliwego.Przysunął się do mnie i znów pieścił mi twarz, dotykając mnie, ale mnie nieobejmując.- Bo jesteś silna, odważna i liczą się dla ciebie przede wszystkim inni.Bo jesteśpiękna, wewnętrznie i zewnętrznie.Uważam cię za równą sobie, i byłem głupi, że pozwoliłemci wyjść tych parę miesięcy temu.- A Lucas?Mój głos był ledwie szeptem, ale Jeremiah pokręcił tylko głową.- Nie należę do tych, którzy kamienują za błędy.Jak udowodnił mój brat, po tym, jakpostąpiłem z Anyą i z nim, dostałem to, co mi się należało.- Pogładził kciukiem moją brew,a ja wtuliłam się w jego dłoń.- Warto o ciebie walczyć i przykro mi, że pozwoliłem ci odemnie wyjść.Azy ciekły mi po policzkach, kiedy dotykałam jego twarzy, uważając na świeże,gojące się blizny.- No i co, to nie było takie trudne? - spytałam zdławionym głosem.Jeremiah znów się roześmiał i przyciągnął mnie do siebie.Objęłam go i zanurzyłamtwarz w jego marynarce.- Kocham cię - wyszeptałam i poczułam, jak jego ręce zacieśniają uścisk.Poczułam na policzku coś mokrego i przez chwilę myślałam, że to łza.Jeszcze jedna,a potem kolejna na ręce.Odsunęłam się i spojrzałam w górę.Odkąd przyszliśmy do parku,niebo znów się zachmurzyło.Spadły na mnie pierwsze krople deszczu.- Chcesz wrócić na nabożeństwo? - spytał Jeremiah, kiedy wyciągnęłam dłoń, żebysprawdzić, jak mocno pada.- Wolałabym zostać tutaj.- Chmury nie przesłoniły jeszcze słońca, chociaż kierowałysię w jego stronę.- Ale szkoda, że nie zabrałam parasola na wypadek, gdyby zaczęło lać.- Zaraz wracam- Co takiego? Nie, możemy wrócić, twoja noga.- Lucy, poczekaj tu.- Chwycił mnie za brodę, żebym spojrzała mu w twarz.- Zarazwracam, nie będzie mnie minutę czy dwie.Przyglądałam się ruchowi jego warg i słuchałam, ale nie słyszałam słów.Ogarnęłomnie znajome pragnienie, pochyliłam się tych kilka centymetrów i przycisnęłam jego usta doswoich.On w jednej chwili przyciągnął mnie do siebie, jego wargi przejęły kontrolę nadpocałunkiem, ja rozpłynęłam się w jego ramionach.Zapomniałam, jak potrafił całować, umiałwzniecić we mnie ogień, przygryzając dolną wargę i na zmianę drażniąc ją językiem.Kiedyw końcu się rozdzieliliśmy, dyszałam, nie tylko z braku powietrza.Pacnął mnie w nos palcem.- Zaraz jestem.Wzięłam głęboki oddech i pognałam do najbliższej ławki.Usiadam.Obok mniestarszy mężczyza rozsypywał ptakom ziarno.Gołębie go dosłownie otaczały, było też paręszpaków i jaskółek.- Chce pani spróbować?Starszy mężczyzna miał silny akcent Nowej Anglii, ale wydawał się dość przyzwoity.Z wahaniem patrzyłam na torebkę, aż w końcu wzruszyłam ramionami.- Pewnie.Nasypał mi na rękę trochę ziarna i na zmianę podsypywaliśmy ptakom.- Jest tu chyba z panią bardzo miły młody człowiek - powiedział po chwili.- Jest cierpliwy.- Rozglądałam się po parku z uśmiechem na ustach.- Droga do tegomiejsca nie była łatwa.- Najlepsze rzeczy w życiu rzadko są łatwe.Sądząc po tym pocałunku, pani kawalerjest chyba w pani zakochany.- Poruszył wymownie brwiami, a ja się zarumieniłami zerknęłam na zegarek.- Proszę - powiedział, podając mi torebkę z ziarnem.- Pani chyba topójdzie łatwiej, ptaki są jeszcze głodne, a ja muszę dokończyć spacer.- Dziękuję.- Zawiesiłam głos i spojrzałam starszemu mężczyznie w oczy.Zamrugałydo mnie niebieskozielone iskierki, a ja na krótką chwilę zapomniałam oddychać.- Słyszałem, co pani powiedział - ciągnął dalej staruszek, rozglądając się po parku, a jaszukałam słów.- Jego brat na pewno chciałby to usłyszeć.- Oblizał palec i wystawił go, jakbysprawdzał pogodę.Deszcz, jak na zawołanie, zaczął padać mocniej.Poczułam, że kroplespływają mi po głowie na twarz, ale ze zdumienia nie mogłam się odezwać.Uśmiechnął siędo mnie, ukazując białe, równe zęby.- Teraz pogoda jest bardziej stosowna do pogrzebu.W zbyt słoneczny dzień zmarły może zmartwychwstać, żeby cieszyć się słońcem.Przyglądałam mu się z rozdziawioną buzią, a on wstał i się przeciągnął.- Miło było panią poznać.- Puścił do mnie oko [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Otarł łzę, która zawisła mi na rzęsach i przysunął się do mnie.Laska, o którejzapomniał, upadła na ziemię.Pochylił się i pocałował mnie w czoło.- Zawsze mi się wydawało, że słowa są niepotrzebne, a nawet banalne.Skoro jestuczucie, po co je nazywać? Ale strata Lucasa nauczyła mnie tego, że muszę wypowiadaćsłowa, żeby mieć pewność, że inni wiedzą.Więc, Lucy Delacourt, niech ci będzie wiadomo,że jestem całkowicie, bezgranicznie w tobie zakochany.- Dlaczego?Powinnam się kopnąć za tak głupie pytanie, ale Jeremiah odchylił głowę do tyłu i sięroześmiał.Przyglądałam mu się i dotarło do mnie, że nigdy wcześniej nie widziałam go takszczęśliwego.Przysunął się do mnie i znów pieścił mi twarz, dotykając mnie, ale mnie nieobejmując.- Bo jesteś silna, odważna i liczą się dla ciebie przede wszystkim inni.Bo jesteśpiękna, wewnętrznie i zewnętrznie.Uważam cię za równą sobie, i byłem głupi, że pozwoliłemci wyjść tych parę miesięcy temu.- A Lucas?Mój głos był ledwie szeptem, ale Jeremiah pokręcił tylko głową.- Nie należę do tych, którzy kamienują za błędy.Jak udowodnił mój brat, po tym, jakpostąpiłem z Anyą i z nim, dostałem to, co mi się należało.- Pogładził kciukiem moją brew,a ja wtuliłam się w jego dłoń.- Warto o ciebie walczyć i przykro mi, że pozwoliłem ci odemnie wyjść.Azy ciekły mi po policzkach, kiedy dotykałam jego twarzy, uważając na świeże,gojące się blizny.- No i co, to nie było takie trudne? - spytałam zdławionym głosem.Jeremiah znów się roześmiał i przyciągnął mnie do siebie.Objęłam go i zanurzyłamtwarz w jego marynarce.- Kocham cię - wyszeptałam i poczułam, jak jego ręce zacieśniają uścisk.Poczułam na policzku coś mokrego i przez chwilę myślałam, że to łza.Jeszcze jedna,a potem kolejna na ręce.Odsunęłam się i spojrzałam w górę.Odkąd przyszliśmy do parku,niebo znów się zachmurzyło.Spadły na mnie pierwsze krople deszczu.- Chcesz wrócić na nabożeństwo? - spytał Jeremiah, kiedy wyciągnęłam dłoń, żebysprawdzić, jak mocno pada.- Wolałabym zostać tutaj.- Chmury nie przesłoniły jeszcze słońca, chociaż kierowałysię w jego stronę.- Ale szkoda, że nie zabrałam parasola na wypadek, gdyby zaczęło lać.- Zaraz wracam- Co takiego? Nie, możemy wrócić, twoja noga.- Lucy, poczekaj tu.- Chwycił mnie za brodę, żebym spojrzała mu w twarz.- Zarazwracam, nie będzie mnie minutę czy dwie.Przyglądałam się ruchowi jego warg i słuchałam, ale nie słyszałam słów.Ogarnęłomnie znajome pragnienie, pochyliłam się tych kilka centymetrów i przycisnęłam jego usta doswoich.On w jednej chwili przyciągnął mnie do siebie, jego wargi przejęły kontrolę nadpocałunkiem, ja rozpłynęłam się w jego ramionach.Zapomniałam, jak potrafił całować, umiałwzniecić we mnie ogień, przygryzając dolną wargę i na zmianę drażniąc ją językiem.Kiedyw końcu się rozdzieliliśmy, dyszałam, nie tylko z braku powietrza.Pacnął mnie w nos palcem.- Zaraz jestem.Wzięłam głęboki oddech i pognałam do najbliższej ławki.Usiadam.Obok mniestarszy mężczyza rozsypywał ptakom ziarno.Gołębie go dosłownie otaczały, było też paręszpaków i jaskółek.- Chce pani spróbować?Starszy mężczyzna miał silny akcent Nowej Anglii, ale wydawał się dość przyzwoity.Z wahaniem patrzyłam na torebkę, aż w końcu wzruszyłam ramionami.- Pewnie.Nasypał mi na rękę trochę ziarna i na zmianę podsypywaliśmy ptakom.- Jest tu chyba z panią bardzo miły młody człowiek - powiedział po chwili.- Jest cierpliwy.- Rozglądałam się po parku z uśmiechem na ustach.- Droga do tegomiejsca nie była łatwa.- Najlepsze rzeczy w życiu rzadko są łatwe.Sądząc po tym pocałunku, pani kawalerjest chyba w pani zakochany.- Poruszył wymownie brwiami, a ja się zarumieniłami zerknęłam na zegarek.- Proszę - powiedział, podając mi torebkę z ziarnem.- Pani chyba topójdzie łatwiej, ptaki są jeszcze głodne, a ja muszę dokończyć spacer.- Dziękuję.- Zawiesiłam głos i spojrzałam starszemu mężczyznie w oczy.Zamrugałydo mnie niebieskozielone iskierki, a ja na krótką chwilę zapomniałam oddychać.- Słyszałem, co pani powiedział - ciągnął dalej staruszek, rozglądając się po parku, a jaszukałam słów.- Jego brat na pewno chciałby to usłyszeć.- Oblizał palec i wystawił go, jakbysprawdzał pogodę.Deszcz, jak na zawołanie, zaczął padać mocniej.Poczułam, że kroplespływają mi po głowie na twarz, ale ze zdumienia nie mogłam się odezwać.Uśmiechnął siędo mnie, ukazując białe, równe zęby.- Teraz pogoda jest bardziej stosowna do pogrzebu.W zbyt słoneczny dzień zmarły może zmartwychwstać, żeby cieszyć się słońcem.Przyglądałam mu się z rozdziawioną buzią, a on wstał i się przeciągnął.- Miło było panią poznać.- Puścił do mnie oko [ Pobierz całość w formacie PDF ]