[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dobrze, do roboty.Ale po jego wyjściu nie od razu zabrałem się do pracy.Zdjąłem ju\ prawie całą warstwę popiołu, mogłem więc zacząć usuwać kości iwkładać je do torebek.śeby nie popełnić \adnego błędu, usunąłem popiół bardzo starannie,najstaranniej, jak tylko umiałem.Ale nie znalazłem niczego podejrzanego.Ani śladów odno\a na kości, ani \adnych innych urazów szkieletu.Znalazłem nawet kość gnykową,delikatną kosteczkę w kształcie podkowy, która łamie się często podczas duszenia.Prawiezupełnie spopielała, krucha jak proch rozsypałaby się przy najmniejszym dotknięciu, lecz narazie była cała.Więc dlaczego miałem uczucie, \e coś przeoczyłem?Przez szpary w suficie wpadł kapryśny podmuch wiatru i zadr\ałem z zimna.Przyłapałem się na tym, \e patrzę na czaszkę poprzecinaną siecią drobniutkich pęknięć odgorąca.Czaszka składa się z oddzielnych kości pokrywowych, które stykają się z sobą niczymlinie uskoków geologicznych.Eksplozja wyrwała dziurę wielkości pięści w kościciemieniowej i na podłodze walały się drobne kostne odłamki.Miałem przed sobą kolejny dowód, \e to sprawka ognia - gdyby dziura powstała na skutek uderzenia, odłamki le\ałyby wśrodku, w jamie czaszkowej.Mimo to czaszka nie dawała mi spokoju, dręczyła mnie jak uporczywe swędzenie.Niemal bezwiednie przyjrzałem się jej jeszcze raz.Jak na złość światło zaczęło przygasać ze zdwojoną szybkością.Poprzedniegowieczoru nie chciałem pracować, \eby nie popełnić jakiegoś błędu.Teraz czułem, \e popełnięjeszcze większy, jeśli w tej chwili przerwę.Reflektor wcią\ świecił, ale potrzebowałemczegoś lepszego.Zapaliłem latarkę i poło\yłem ją na podłodze, tak \e świeciła teraz prosto dojamy czaszkowej, makabrycznie podświetlając puste oczodoły.Potem przyjrzałem sięle\ącym wokoło fragmentom kostnym.Najwięcej było maleńkich, nie większych odpaznokcia; wyglądały jak kawałki skorupki jajka.Wybrałem największy i zacząłemporównywać go z innymi, próbując dociec, które się od niego odłamały.Pózniej spróbowałemuło\yć je w całość niczym makabryczną układankę.Zwykle robię to w sterylnym laboratorium, gdzie mam odpowiedni sprzęt i narzędzia:klamry, pesety, szkło powiększające.Tutaj nie miałem nawet stołu.Dlatego pracowałemstraszliwie wolno, tym wolniej, \e z zimna zgrabiały mi palce.Ale stopniowo kosteczkizaczęły się do siebie dopasowywać i wreszcie otrzymałem spory fragment całości.I wtedy to zobaczyłem.Skutkiem ciosu silnego na tyle, \eby doprowadzić do głębokiego urazu czaszki sącharakterystyczne pęknięcia w kształcie błyskawicy rozchodzące się z miejsca uderzenia.Wnormalnych okolicznościach trudno ich nie zauwa\yć.Przedtem ich nie widziałem, alepatrzyłem nie tam, gdzie trzeba.Chocia\ miałem rację, \e czaszka pękła od ognia, pękła wmiejscu osłabionym przez sieć drobniutkich rys, wyraznych zygzakowatych szczelin, któremogły powstać tylko od uderzenia.Tak, czaszka pękła pod wpływem gorąca, lecz pękła w miejscu osłabionym ju\ przezcios.Ostro\nie poło\yłem kości na podłodze.Brody miał rację.To nie był wypadek.Kobieta została zamordowana. Rozdział 8Wracając, ledwie zauwa\yłem, \e wieje i pada.Na dworze było zupełnie ciemno iokno przyczepy świeciło niczym latarnia morska.W ustach miałem gorzki posmak.Ktośzabił tę młodą kobietę i spalił jej ciało.Chciał tego czy nie, Wallace będzie musiał przysłać tuekipę dochodzeniową i zarządzić śledztwo w sprawie morderstwa.Ale bardziej zły byłem na siebie ni\ na niego.Wcale nie pocieszało mnie to, \einterpretacja wyników oględzin zwłok ofiar ognia jest niezmiernie trudna; powinienem byłpolegać na instynkcie.Musieliśmy równie\ rozwa\yć coś jeszcze.Błędem byłoby zakładać,\e poniewa\ ofiara nie pochodziła stąd, zabójca te\ był obcy.Nie wiedzieliśmy, co tabiedaczka robiła na Runie, ale według Brody ego o tej porze roku na wyspę przyje\d\ałoniewielu gości.Dlatego było całkiem prawdopodobne, \e albo przypłynęła z kimś stąd, albochciała tu kogoś odwiedzić.Co oznaczało, \e zabójca wcią\ przebywa na Runie.Myślałem o tym, wchodząc do przyczepy.Po lodowatym wnętrzu chaty w środkubyło a\ za gorąco i duszno od wyziewów parafinowego grzejnika.- No i? - spytał Duncan, wstając.- Muszę porozmawiać z Wallace em.Mogę skorzystać z radiotelefonu?- Oczywiście - odparł zaskoczony.Podał mi aparat.- Zaczekam.Zaczekam nazewnątrz.Radiotelefon był nowy, cyfrowy, i łączył zarówno z siecią stacjonarną jak ikomórkową.Ale Wallace nie odpowiadał ani pod jednym, ani pod drugim.Bomba.Zostawiłem mu wiadomość, prosząc, \eby do mnie zadzwonił, i zacząłem zdejmowaćkombinezon.- Wszystko w porządku? - Wrócił Duncan.- W porządku.-I tak miał się wkrótce wszystkiego dowiedzieć, ale najpierw chciałempogadać z Wallace em.- Wracam do miasteczka.Nie było sensu zostawać dłu\ej w chacie.Nie zamierzałem dotykać tam niczegowięcej, poza tym chciałem się uspokoić i zastanowić nad konsekwencjami tego, co odkryłem.Ale przed wyjściem lekko się zawahałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl