[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A przynajmniej nie zwykłe chmury burzowe. Nie zgodził się Seymour. Z pewnością wzmocniły efekt, ale nie są głównym winowajcą.W takim razie wyżej musi znajdować się jeszcze jedna warstwa, która tak skutecznie przesłania słońce.38Simon Clark Noc tryfidów Mówiłeś przecież, że chmury nie sięgają wyżej niż na osiem tysięcy metrów. To prawda.Mimo to lećmy dalej, jeśli to możliwe.Posłusznie zwiększyłem pułap lotu.Wreszcie dotarliśmy na wysokość prawie trzynastu tysięcymetrów, gdzie do kokpitu nie docierał już hałas pracującego silnika, wytłumiony w rozrzedzonympowietrzu.Tu niebo powinno być już bardziej czarne niż niebieskie.A jednak otaczała nas ta sama,gasnąca czerwień.Gdybym jakimś niepojętym zbiegiem okoliczności pomylił pory dnia i wystartował po zachodziesłońca, zobaczyłbym nad sobą przynajmniej diamentowy blask gwiazd.Tymczasem wszystko towyglądało tak, jakby bogowie znudzili się oglądaniem oblicza Ziemi i zasłonili je czerwoną kotarą.Przez chwilę rozmawiałem z bazą.Prawie z przyjemnością słuchałem burczenia Starego,który gdzieś w tle wydawał polecenia operatorowi z wieży kontrolnej.W słuchawkach rozlegały się cochwila statyczne trzaski znak, że na niebie nad lotniskiem nadal trwała burza.Siedzący w milczeniuSeymour notował coś i pstrykał migawką aparatu fotograficznego.Spojrzałem na wskaznik poziomu paliwa.W bakach pozostała jedna czwarta zawartości.Nasz czas dobiegł końca.Kazałem Seymourowi odłożyć aparat.Ruszyliśmy w drogępowrotną.Zmniejszyłem ciąg i pozwoliłem samolotowi spiralnym torem opadać ku ziemi.Niemal doostatniej chwili miałem lądować na ślepo.Wieża kontroli lotów powinna była prowadzić mnie aż domomentu, gdy zobaczę światła lądowiska.Oczami wyobrazni widziałem już operatora radaru, pochylonego nad ekranem i z uwagąśledzącego plamkę światła symbolizującą nasz samolot.Seymour ożywił się troszkę i znowu zaczął spekulować na temat przyczyn zaniku światłasłonecznego, choć wydaje mi się, że raczej rozmyślał na głos, niż kierował swoje słowa do mnie..Erupcje wulkaniczne wyrzucają w powietrze ogromne ilości pyłu, które mogą przesłaniaćniebo, ale nigdy do tego stopnia; a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo.Wybuch wulkanuKrakatau zmniejszył nasłonecznienie planety do tego stopnia, że zanotowano globalny spadektemperatury, a potem serię wyjątkowo mroznych zim i chłodnych lat.Ale czegoś takiego jeszcze niebyło.Idąc dalej, należałoby przypuścić, że.W słuchawkach rozległ się głos kontrolera. Zredukuj pułap do pięciu tysięcy metrów, utrzymaj prędkość czterystu węzłów i kurs na.Chaos trzasków, który zagłuszył resztę zdania, skojarzył mi się z hukiem fali rozbijającej sięo betonowe nabrzeże.Czekałem na powrót spokojnego głosu kontrolera.Statyczne trzaski nie cichły..tak więc nie dawał za wygraną Seymour to nie woda ani cząsteczki lodu sąodpowiedzialne za ten katastrofalny stan rzeczy.Jeśli wykluczymy też erupcję wulkaniczną, będziemymusieli. Halo, wieża przerwałem mu niespokojnie. Nie słyszę was.Odbiór.Znowu trzaski, nic więcej. Halo, wieża, jak mnie słyszycie? W wyższych warstwach atmosfery musi krążyć niewiarygodna ilość pyłu.Można by. Seymour przerwałem mu ostro. Tak? Mamy problem. Jaki problem? spytał niemal sennie, nie przerywając rozmyślań.39Simon Clark Noc tryfidów Straciłem kontakt z wieżą. Czy to poważna sprawa? Bardzo. To może spróbuj jeszcze raz. Już próbowałem.Nie odpowiadają.Otworzyłem przepustnicę.Smukły, stożkowaty dziób myśliwca uniósł się nieco, a wskazaniawysokościomierza zatrzymały się na chwilę i powoli zaczęły rosnąć. Wznosimy się odezwał się niepotrzebnie Seymour. Mieliśmy lądować, prawda? Owszem.Ale najlepiej na lotnisku, a nie na czyimś poletku kapusty. Chcesz powiedzieć, że nie wylądujemy, póki nie skontaktujemy się z wieżą? Coś w tym guście przyznałem niechętnie. Będziemy krążyć przez parę chwil.Miejmynadzieję, że uda im się usunąć tę usterkę, cokolwiek to jest.Krążyliśmy przez dziesięć minut.Dwanaście.Piętnaście.Szesnaście.Strzałka wskaznika poziomu paliwa wpełzła na czerwone pole.Wciąż nie było kontaktu radiowego.I wciąż nie widziałem światła poza kokpitem; nawet tego ponuro jarzącego się czerwienią nieba.Pozostawiliśmy je wysoko nad chmurami, przez które przebijaliśmy się teraz w kierunku ziemi, jakwęgorz przez wody wyjątkowo mulistej rzeki.Po siedemnastu minutach znowu odezwałem się do Seymoura. Jeśli jeszcze trochę polatamy, trzeba będzie wysiąść i popychać. Słucham? Spokojnie, to tylko stary lotniczy dowcip. Pchnąłem drążek sterowy w przód i samolotopadł nieco niżej.Zamierzałem dodać coś jeszcze na temat uruchamiania katapulty w raziewyczerpania się paliwa, ale biorąc pod uwagę panujący mrok i kompletny brak doświadczeniaSeymoura.Doszedłem do wniosku, że znacznie milej będzie po prostu przystawić mu pistolet dogłowy.Nie mając łączności z bazą, mogłem liczyć wyłącznie na własne wyczucie, zbliżając się doziemi na odległość kontaktu wzrokowego.Przed startem widziałem, że odpalono kilka flar, by upewnićsię, czy chmury nie zeszły poniżej pułapu trzystu metrów.Pomyślałem, że jeśli będę leciał ostrożnie, uda mi się zejść tuż pod chmury, nie ryzykujączbytnio zderzenia ze zboczem jakiegoś pagórka.Choć na tak małych wysokościach przyrządy nie byłyzbyt przydatne, gloster javelin dysponował na szczęście zestawem potężnych świateł.Dzięki nim nawetz wysokości trzystu metrów miałem szansę zorientować się przynajmniej, czy lecimy nad lądem, czynad wodą.Pomału sprowadziłem maszynę na pułap trzystu metrów.Zapas paliwa nie mógł wystarczyć mi na dłużej niż siedem minut.W takich warunkach każde lądowanie musiało być nieprzyjemne.Ustaliłem, że, wspinając się wysoko ponad chmury, zatoczyłem bardzo obszerny krąg.W jegocentrum, czyli mniej więcej o dwadzieścia kilometrów od punktu, w którym się znajdowałem, leżaławyspa Wight.Sądziłem więc, że jeśli obiorę kurs zbieżny z promieniem tego kręgu i zejdę na pułaptrzystu metrów, prędzej czy pózniej dojrzę światła lotniska, a jeśli nie, to przynajmniej światła miast40Simon Clark Noc tryfidówi wiosek.Nie spodziewałem się jednak, że pogoda będzie jeszcze bardziej parszywa niż przedtem.Krople ulewnego deszczu biły o pleksiglasową owiewkę jak kule z karabinu maszynowego.W smugach reflektorów pokładowych widać było tylko strumienie lejącej się z nieba wody, szarpanepodmuchami wiatru i kotłujące się niczym prześcieradła w pralce.Doszedłem do wniosku, że mam trzy możliwości działania przynajmniej jeśli chodzio kontynuowanie lotu.Po pierwsze: lecieć dalej wprost w szalejącą ulewę i wichurę.Po drugie: wlecieć w kompletną ciemność chmur.Po trzecie: przelecieć przez chmury i wrócić na rdzawoczerwone niebo nad nimi (piszę niebow sensie miejsca wysoko ponad naszymi głowami, w rzeczywistości bowiem nie było tam nicniebiańskiego; przestrzeń powyżej warstwy chmur przypominała raczej piekło, i to w najbardziejponurej jego odmianie).Tak się jednak składało, że możliwości działania szybko mi ubywało.Wskaznik poziomu paliwadotarł już niemal do zera, a ja wciąż nie miałem kontaktu z wieżą kontroli lotów.Wkrótce więc niemiałem już wyboru: mogłem tylko ślizgać się pod warstwą chmur [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.A przynajmniej nie zwykłe chmury burzowe. Nie zgodził się Seymour. Z pewnością wzmocniły efekt, ale nie są głównym winowajcą.W takim razie wyżej musi znajdować się jeszcze jedna warstwa, która tak skutecznie przesłania słońce.38Simon Clark Noc tryfidów Mówiłeś przecież, że chmury nie sięgają wyżej niż na osiem tysięcy metrów. To prawda.Mimo to lećmy dalej, jeśli to możliwe.Posłusznie zwiększyłem pułap lotu.Wreszcie dotarliśmy na wysokość prawie trzynastu tysięcymetrów, gdzie do kokpitu nie docierał już hałas pracującego silnika, wytłumiony w rozrzedzonympowietrzu.Tu niebo powinno być już bardziej czarne niż niebieskie.A jednak otaczała nas ta sama,gasnąca czerwień.Gdybym jakimś niepojętym zbiegiem okoliczności pomylił pory dnia i wystartował po zachodziesłońca, zobaczyłbym nad sobą przynajmniej diamentowy blask gwiazd.Tymczasem wszystko towyglądało tak, jakby bogowie znudzili się oglądaniem oblicza Ziemi i zasłonili je czerwoną kotarą.Przez chwilę rozmawiałem z bazą.Prawie z przyjemnością słuchałem burczenia Starego,który gdzieś w tle wydawał polecenia operatorowi z wieży kontrolnej.W słuchawkach rozlegały się cochwila statyczne trzaski znak, że na niebie nad lotniskiem nadal trwała burza.Siedzący w milczeniuSeymour notował coś i pstrykał migawką aparatu fotograficznego.Spojrzałem na wskaznik poziomu paliwa.W bakach pozostała jedna czwarta zawartości.Nasz czas dobiegł końca.Kazałem Seymourowi odłożyć aparat.Ruszyliśmy w drogępowrotną.Zmniejszyłem ciąg i pozwoliłem samolotowi spiralnym torem opadać ku ziemi.Niemal doostatniej chwili miałem lądować na ślepo.Wieża kontroli lotów powinna była prowadzić mnie aż domomentu, gdy zobaczę światła lądowiska.Oczami wyobrazni widziałem już operatora radaru, pochylonego nad ekranem i z uwagąśledzącego plamkę światła symbolizującą nasz samolot.Seymour ożywił się troszkę i znowu zaczął spekulować na temat przyczyn zaniku światłasłonecznego, choć wydaje mi się, że raczej rozmyślał na głos, niż kierował swoje słowa do mnie..Erupcje wulkaniczne wyrzucają w powietrze ogromne ilości pyłu, które mogą przesłaniaćniebo, ale nigdy do tego stopnia; a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo.Wybuch wulkanuKrakatau zmniejszył nasłonecznienie planety do tego stopnia, że zanotowano globalny spadektemperatury, a potem serię wyjątkowo mroznych zim i chłodnych lat.Ale czegoś takiego jeszcze niebyło.Idąc dalej, należałoby przypuścić, że.W słuchawkach rozległ się głos kontrolera. Zredukuj pułap do pięciu tysięcy metrów, utrzymaj prędkość czterystu węzłów i kurs na.Chaos trzasków, który zagłuszył resztę zdania, skojarzył mi się z hukiem fali rozbijającej sięo betonowe nabrzeże.Czekałem na powrót spokojnego głosu kontrolera.Statyczne trzaski nie cichły..tak więc nie dawał za wygraną Seymour to nie woda ani cząsteczki lodu sąodpowiedzialne za ten katastrofalny stan rzeczy.Jeśli wykluczymy też erupcję wulkaniczną, będziemymusieli. Halo, wieża przerwałem mu niespokojnie. Nie słyszę was.Odbiór.Znowu trzaski, nic więcej. Halo, wieża, jak mnie słyszycie? W wyższych warstwach atmosfery musi krążyć niewiarygodna ilość pyłu.Można by. Seymour przerwałem mu ostro. Tak? Mamy problem. Jaki problem? spytał niemal sennie, nie przerywając rozmyślań.39Simon Clark Noc tryfidów Straciłem kontakt z wieżą. Czy to poważna sprawa? Bardzo. To może spróbuj jeszcze raz. Już próbowałem.Nie odpowiadają.Otworzyłem przepustnicę.Smukły, stożkowaty dziób myśliwca uniósł się nieco, a wskazaniawysokościomierza zatrzymały się na chwilę i powoli zaczęły rosnąć. Wznosimy się odezwał się niepotrzebnie Seymour. Mieliśmy lądować, prawda? Owszem.Ale najlepiej na lotnisku, a nie na czyimś poletku kapusty. Chcesz powiedzieć, że nie wylądujemy, póki nie skontaktujemy się z wieżą? Coś w tym guście przyznałem niechętnie. Będziemy krążyć przez parę chwil.Miejmynadzieję, że uda im się usunąć tę usterkę, cokolwiek to jest.Krążyliśmy przez dziesięć minut.Dwanaście.Piętnaście.Szesnaście.Strzałka wskaznika poziomu paliwa wpełzła na czerwone pole.Wciąż nie było kontaktu radiowego.I wciąż nie widziałem światła poza kokpitem; nawet tego ponuro jarzącego się czerwienią nieba.Pozostawiliśmy je wysoko nad chmurami, przez które przebijaliśmy się teraz w kierunku ziemi, jakwęgorz przez wody wyjątkowo mulistej rzeki.Po siedemnastu minutach znowu odezwałem się do Seymoura. Jeśli jeszcze trochę polatamy, trzeba będzie wysiąść i popychać. Słucham? Spokojnie, to tylko stary lotniczy dowcip. Pchnąłem drążek sterowy w przód i samolotopadł nieco niżej.Zamierzałem dodać coś jeszcze na temat uruchamiania katapulty w raziewyczerpania się paliwa, ale biorąc pod uwagę panujący mrok i kompletny brak doświadczeniaSeymoura.Doszedłem do wniosku, że znacznie milej będzie po prostu przystawić mu pistolet dogłowy.Nie mając łączności z bazą, mogłem liczyć wyłącznie na własne wyczucie, zbliżając się doziemi na odległość kontaktu wzrokowego.Przed startem widziałem, że odpalono kilka flar, by upewnićsię, czy chmury nie zeszły poniżej pułapu trzystu metrów.Pomyślałem, że jeśli będę leciał ostrożnie, uda mi się zejść tuż pod chmury, nie ryzykujączbytnio zderzenia ze zboczem jakiegoś pagórka.Choć na tak małych wysokościach przyrządy nie byłyzbyt przydatne, gloster javelin dysponował na szczęście zestawem potężnych świateł.Dzięki nim nawetz wysokości trzystu metrów miałem szansę zorientować się przynajmniej, czy lecimy nad lądem, czynad wodą.Pomału sprowadziłem maszynę na pułap trzystu metrów.Zapas paliwa nie mógł wystarczyć mi na dłużej niż siedem minut.W takich warunkach każde lądowanie musiało być nieprzyjemne.Ustaliłem, że, wspinając się wysoko ponad chmury, zatoczyłem bardzo obszerny krąg.W jegocentrum, czyli mniej więcej o dwadzieścia kilometrów od punktu, w którym się znajdowałem, leżaławyspa Wight.Sądziłem więc, że jeśli obiorę kurs zbieżny z promieniem tego kręgu i zejdę na pułaptrzystu metrów, prędzej czy pózniej dojrzę światła lotniska, a jeśli nie, to przynajmniej światła miast40Simon Clark Noc tryfidówi wiosek.Nie spodziewałem się jednak, że pogoda będzie jeszcze bardziej parszywa niż przedtem.Krople ulewnego deszczu biły o pleksiglasową owiewkę jak kule z karabinu maszynowego.W smugach reflektorów pokładowych widać było tylko strumienie lejącej się z nieba wody, szarpanepodmuchami wiatru i kotłujące się niczym prześcieradła w pralce.Doszedłem do wniosku, że mam trzy możliwości działania przynajmniej jeśli chodzio kontynuowanie lotu.Po pierwsze: lecieć dalej wprost w szalejącą ulewę i wichurę.Po drugie: wlecieć w kompletną ciemność chmur.Po trzecie: przelecieć przez chmury i wrócić na rdzawoczerwone niebo nad nimi (piszę niebow sensie miejsca wysoko ponad naszymi głowami, w rzeczywistości bowiem nie było tam nicniebiańskiego; przestrzeń powyżej warstwy chmur przypominała raczej piekło, i to w najbardziejponurej jego odmianie).Tak się jednak składało, że możliwości działania szybko mi ubywało.Wskaznik poziomu paliwadotarł już niemal do zera, a ja wciąż nie miałem kontaktu z wieżą kontroli lotów.Wkrótce więc niemiałem już wyboru: mogłem tylko ślizgać się pod warstwą chmur [ Pobierz całość w formacie PDF ]