[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Słyszeliśmy, żetego konkretnego popołudnia nawierzchnia była bardzo zdradliwa, ponieważ po upalnej,gorącej pogodzie nagle nadeszła gwałtowna burza.Słyszeliśmy zgodne zeznania, że nikt niezauważył kogokolwiek, kto jechałby nieostrożnie albo niebezpiecznie.Słyszeliśmy, że owanieszczęsna śruba odpadła z koła jaguara należącego do pana Bryanta nie z powoduzaniedbania, lecz jeśli już, to z nadmiaru starań.Słyszeliśmy, że pan Connell prowadziłciężarówkę z wielką skrupulatnością.Słyszeliśmy o wielu przykładach odważnego ibezinteresownego działania.W szczególny sposób chciałbym wyrazić uznanie panuGilliattowi, jak również służbom ratunkowym i personelowi medycznemu ze szpitala ZwiętegoMarka w Swindon.I chciałbym podziękować niektórym świadkom, że wykazali dość odwagi, bywystąpić z pewnymi sprostowaniami, choć nie było im łatwo.- W tych dniach wiele mówi się o zjawisku burzy doskonałej, czyli o łączeniu się pewnychzjawisk atmosferycznych, które osobno nie są ani śmiertelnie niebezpieczne, ani nawetgrozne, ale ich kombinacja może stanowić poważne zagrożenie.Bez trudu udało mi sięznalezć analogię pomiędzy zjawiskiem burzy doskonałej a wypadkiem, do którego doszło.Zupełnie jakby siły natury zmówiły się, gdzie i kiedy ma to nastąpić.Następstwo łańcuchazdarzeń, jak w tym starym wierszyku, który przypomniała nam pani Mackenzie.Aatwo jestpowiedzieć  gdyby".Gdyby pan Weston wyjechał ze stacji benzynowej parę minut wcześniej,gdyby nie było kolejki do kasy, gdyby tamta burza zdarzyła się w innym momencie.Można bytak wymieniać w nieskończoność, ale i tak w końcu musimy uświadomić sobie fakt, że żadna ztych rzeczy nie zdarzyła się w oderwaniu od innych.One następowały w pewnym ciągu, co wkonsekwencji doprowadziło do tragedii.Przeto ogłaszam jedyny wyrok, który wydaje mi sięsłuszny, że w tym wypadku winą należy obarczyć jedynie nieszczęśliwy zbieg okoliczności.ROZDZIAA 52Abi dumnym krokiem wysz ła z budynku sądu, choć czuła się absurdalnie bliska łez.Ukradkiem zerknęła za siebie; nigdzie ani śladu Williama.Cholera! Tym razem pewnie nadobre wytrąciła go z równowagi.Raz jeszcze wyciągnęła na światło dzienne tamte brudnesprawy, mniej lub bardziej jasno dała do zrozumienia, że to ona ścigała Jonathana Gilliatta,choć do tej pory zaklinała się na wszystkie świętości, że to on zabiegał o jej względy.Mimo wszystko nie w ątpiła, że postąpiła we właściwy sposób.Jej oświadczenie było - wpewien zawoalowany sposób - publicznym zadośćuczynieniem, które była winna Laurze.Nie zpowodu romansu z Jonathanem, choć cholernie żałowała tego ze względu na samą siebie, aleza to, co zrobiła tamtego pamiętnego wieczoru, podczas urodzinowej imprezy.Składaniezeznań okazało się naprawdę bardzo trudne, na pewne pytania musiała odpowiadać zzaskoczenia, ale nie pozwoliła sobie na ani jedno kłamliwe słowo.Wróciwszy na swoje miejsce, u świadomiła sobie dwie rzeczy - po pierwsze, że Williamodwrócił się do niej plecami, i to tak wymownie, jak tylko potrafił, a po drugie, że Laura patrzyłaprosto na nią, a jej spojrzenie, które napotkało spojrzenie Abi, było bardzo spokojne ipozbawione wrogości.Co prawda, nie okrasiła go uśmiechem, ale brak wrogiego nastawieniaod razu dał się zauważyć.W jej oczach było coś na kształt wdzięczności i Abi wiedziała, co tooznacza.Laura odebrała wiadomość.Dostała potwierdzenie, że Jonathan naprawdę chciałowego dnia zakończyć ich romans.W ko ńcu jakoś zdołała naprawić zło, które wyrządziła Laurze.Mogła wreszcie uznać tenrozdział za zamknięty.- Abi!To był William.Jego twarz pociemniała z wściekłości.Jeszcze nigdy nie widziała go w takim gniewie.Zawsze był opanowany, tak doskonale grzeczny.- Tak, Williamie?- Właściwie o co ci chodziło, do kurwy nędzy?!Boże.Nigdy dotąd nie przeklinał.Przynajmniej ona nie słyszała w jego ustach prawdziwych,pełnokrwistych przekleństw.- Nie mogę tutaj o tym rozmawiać.- No to będziesz musiała cholernie prędko porozmawiać o tym gdzie indziej.- Dlaczego?- Dlaczego? Bo ja chcę, żebyś mi odpowiedziała na pewne pytania!- Jakie pytania?- Och, na litość boską!- Nie sądzę, żeby Pan Bóg miał z tym coś wspólnego.Williamie, proszę cię, zostaw mnie wspokoju.Na pewno musisz wydoić krowy albo rzucić okiem na jakieś zwierzęta.Odwrócił się na pięcie i pomaszerował do swojego auta.Abi patrzyła, jak wsiada do landrovera i rusza z impetem.Widziała jego pustą, zaciętą twarz i z całych sił walczyła, żeby się nierozpłakać.A potem nagle uświadomiła sobie, co ją samą zaskoczyło, że musi porozmawiać zWilliamem, spróbować mu coś wytłumaczyć, wreszcie powiedzieć - choć to całkiembeznadziejna sprawa - że bardzo go kocha.Nie mogła pozwolić, by te słowa pozostałyniewypowiedziane.Skoro dziś już upokorzyła się wobec jednego mężczyzny, i to w obliczutłumu na sali sądowej, równie dobrze może zrobić to dla drugiego, tym razem cał- kiemprywatnie.Barney pomyślał, że chyba nigdy nie zdoła zapomnieć, jak opuszczał dziś budynek sądu -samotny jak palec.Chyba w całym swoim życiu nie czuł równie mocno, że jest zupełnie sam.Popatrzył na Toby'ego, który wsiadał do samochodu w towarzystwie jakiegoś faceta,wyglądającego na kierowcę; łajdak wciąż unikał jego spojrzenia, podobnie jak wtedy, gdyumykał z sali rozpraw [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl