[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pozostali odpadali; wracali do rodzin czy kibuców, by szukać szczęścia wmniej olśniewających zawodach.Najwięcej kłopotów przysporzyła musama nauka; latanie przychodziło mu bez trudu.Aż do dnia, kiedy zaciąłsię ster jego samolotu szkoleniowego, wprawiając maszynę w nie kontro-lowany wir.Udało mu się wyskoczyć, jakimś cudem pokonać kombinacjęgrawitacji i siły dośrodkowej, i bezpiecznie wylądować ze spadochronem.Obawiał się, że strata samolotu okaże się wystarczającym powodem dowydalenia go z kursu, jednak badania wraku samolotu wykazały wadliwefunkcjonowanie układu sterowniczego i Zew został oczyszczony z zarzu-tów, stając się wśród kolegów i oficerów, już wtedy dostrzegających jegoniezwykłe umiejętności lotnicze, kimś w rodzaju bohatera.Potwierdził jepózniej podczas potyczek z syryjskimi MiG-ami.Na dziobie jego F-15wymalowano czarną sylwetkę, zaświadczającą, że strącił wrogi samolot.Sam był zdziwiony zadowoleniem, jakie odczuwał po tym zestrzeleniu,a także brakiem wyrzutów sumienia po zabiciu muzułmanina.Jednak wtym okresie jego kraj uważał Syrię za wroga; prezydent Hafiz Assad wy-stępował z ostrą krytyką rządów Saddama Husseina i otwarcie dążył dojego obalenia.A poza tym, czyż strącenie syryjskiego odrzutowca nie sta-nowiło części jego maski?Jak daleko mógłby się posunąć, by ją chronić? Czy nie cofnąłby sięprzed zestrzeleniem MiG-a z Irakijczykiem na pokładzie? Mogło przecieżdo tego dojść podczas nalotu na Bagdad, w którym miał uczestniczyć jakoeskorta.W myślach wzruszył ramionami, odpędzając niepokojące myśli.Kiedy nadejdzie czas, będzie wiedział, co robić.Jeśli w ogóle taki czasnadejdzie.Znajdował się już blisko plaży, czuł zapach słonego powietrza, słyszałszum fal.Zaczął się zastanawiać nad przyczyną dzisiejszego spotkania.Niewysłał żadnej wiadomości z prośbą o kontakt ani nie wykazał chęci prze-kazania nowych informacji, wciąż czekając na ujawnienie daty i godzinynalotu na Osirak.Znaczy, że tamci mieli mu coś do powiedzenia; ważnainformacja lub zmiana rozkazów.Co to mogło być i kto okaże się łączni-kiem? Ten sam człowiek, co ostatnio - gruby mężczyzna o wyglądzie biz-nesmena, zachowujący się w sposób pewny siebie i komiczny, nie zdejmu-jący ogromnych okularów przeciwsłonecznych nawet w zamkniętym po-mieszczeniu? Czy może jego poprzednik, młodzieniec o ascetycznym wy-glądzie, w koszulce Levisa i tenisówkach - niepisanym mundurze izrael-skiej młodzieży? Czy ktoś jeszcze inny, jakiś nowy? Zawsze byli to ludzieposługujący się wyłącznie językiem hebrajskim, by nie zwracać niepo-trzebnie uwagi, a Zew nie potrafił stwierdzić, czy ma do czynienia z praw-dziwymi %7łydami, czy z podstawionymi, takimi jak on.Tuż przed nim, ponad barierką wyrosło morze masztów.Doszedł dowschodniego krańca krótkiej linii zabudowań nadmorskich.Spojrzał narzędy jachtów podskakujących niespokojnie na cumach.Symbolizowałybeztroskie życie bogatych %7łydów; przypominały Zewowi o młodości wsierocińcu, o kontraście między jego ciężką egzystencją na krawędzi głodua dobrze odżywionymi, rozpieszczonymi żydowskimi dziećmi z sąsiedz-twa.Ruch na brzegu był niewielki, brakowało tylko kilku jachtów.Nawetich nie używają, pomyślał pogardliwie.To tylko symbole statusu, którymibogaci %7łydzi mogą się popisywać.Poszedł dalej, w stronę wielkiego basenu wykopanego w piaszczystymbrzegu.Gdyby to było lato, basen roiłby się od izraelskiej młodzieży, apowietrze rozbrzmiewałoby jej krzykami.Teraz jednak panowała cisza,basen był pusty, podobnie jak plaża, gdzie tylko kilka zahartowanych osóbw kostiumach kąpielowych korzystało ze styczniowego słońca.O tej godzinie także w Centrum Namir panowała cisza; tylko grupkakupujących przechadzała się między szpalerami sklepów i butików z ichjaskrawymi neonami i przyciągającymi wzrok wystawami.Dalej restaura-cje wylegiwały się leniwie w przerwie między śniadaniem a lunchem, nie-które jeszcze nie otwarte.Były ich wszelkie rodzaje: od żydowskich doormiańskich, europejskich, nawet chińskich; mieszanina kuchennych aro-matów sprawiała, że ślina napływała do ust.Na dalekim końcu plaży, podgwiazdą z niebieskich żarówek zauważył lokal węgierski; krzesła rozsta-wiono na patio wychodzącym na plażę.Kiedy podszedł, kobieta w barwnym fartuchu zamiatała wejście.- Zamknięte - oznajmiła.- Niech pan wróci o wpół do dwunastej.Doskonałe planowanie, pomyślał z niesmakiem.Nie było jeszcze jede-nastej.Usiadł przy jednym ze stolików pod gołym niebem.- Mogę tu zaczekać?Kobieta wzruszyła ramionami i wróciła do zamiatania, wzbijając chmu-rę kurzu.Poczuł ulgę, kiedy skończyła i weszła do środka.Stolik, którywybrał, stał w cieniu; przeniósł się na słońce i siadł tyłem do plaży, żebyuniknąć odblasku morza.Słońce miło ogrzewało mu plecy.Poczuł senność.Nie usłyszał zbliżających się kroków i zdumiał się na widok mężczyznysiedzącego przy stoliku.Nadszedł od strony plaży, ubrany tylko w kąpie-lówki; stąpał bezszelestnie bosymi stopami.Z wyglądu typowy plażowicz,członek sekty czczącej słońce, który nie zmarnowałby takiego pięknegozimowego dnia.Legitymował się opalenizną.- Czy mogę się dosiąść? - spytał w języku hebrajskim z silnym obcymakcentem.Na nosie miał okulary przeciwsłoneczne, a w ręku trzymał małątorbę plażową w jaskrawe pasy.- Wygląda na to, że musimy trochę pocze-kać.Umieram z głodu, rano nie jadłem śniadania.- Proszę.- Irakijczyk nie potrafił rozpoznać akcentu.Na pewno niepochodził z żadnego z krajów arabskich, do tego rzadko spotykało się teżjasnowłosych Arabów.To najprawdopodobniej Europejczyk.Musi byćłącznikiem.Czy powinien wymówić hasło, czy czekać? Postanowił, żepozwoli przybyszowi uczynić pierwszy krok.- Papierosa? - Opalony plażowicz wyjął z torby srebrną papierośnicę.Była to stara jak świat szpiegowska zagrywka, wykorzystywana w wielufilmach, a mimo to skuteczna.Naturalny gest, który musi się wydać nie-winny każdemu nieproszonemu obserwatorowi, przypadkowemu, albo inie.Hasło mogło zostać przekazane na dowolnie wiele sposobów, niezau-ważalnych dla podglądacza: inicjały na papierośnicy, szczególna obrączkana częstującej dłoni, słowa wymówione po przyjęciu papierosa.Tylko wta-jemniczeni mogli znać właściwe hasło wybrane zawczasu na to konkretnespotkanie.Irakijczyk szukał go i znalazł - na paznokciu kciuka, położonego nawierzchu wyciągniętej przez blondyna papierośnicy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Pozostali odpadali; wracali do rodzin czy kibuców, by szukać szczęścia wmniej olśniewających zawodach.Najwięcej kłopotów przysporzyła musama nauka; latanie przychodziło mu bez trudu.Aż do dnia, kiedy zaciąłsię ster jego samolotu szkoleniowego, wprawiając maszynę w nie kontro-lowany wir.Udało mu się wyskoczyć, jakimś cudem pokonać kombinacjęgrawitacji i siły dośrodkowej, i bezpiecznie wylądować ze spadochronem.Obawiał się, że strata samolotu okaże się wystarczającym powodem dowydalenia go z kursu, jednak badania wraku samolotu wykazały wadliwefunkcjonowanie układu sterowniczego i Zew został oczyszczony z zarzu-tów, stając się wśród kolegów i oficerów, już wtedy dostrzegających jegoniezwykłe umiejętności lotnicze, kimś w rodzaju bohatera.Potwierdził jepózniej podczas potyczek z syryjskimi MiG-ami.Na dziobie jego F-15wymalowano czarną sylwetkę, zaświadczającą, że strącił wrogi samolot.Sam był zdziwiony zadowoleniem, jakie odczuwał po tym zestrzeleniu,a także brakiem wyrzutów sumienia po zabiciu muzułmanina.Jednak wtym okresie jego kraj uważał Syrię za wroga; prezydent Hafiz Assad wy-stępował z ostrą krytyką rządów Saddama Husseina i otwarcie dążył dojego obalenia.A poza tym, czyż strącenie syryjskiego odrzutowca nie sta-nowiło części jego maski?Jak daleko mógłby się posunąć, by ją chronić? Czy nie cofnąłby sięprzed zestrzeleniem MiG-a z Irakijczykiem na pokładzie? Mogło przecieżdo tego dojść podczas nalotu na Bagdad, w którym miał uczestniczyć jakoeskorta.W myślach wzruszył ramionami, odpędzając niepokojące myśli.Kiedy nadejdzie czas, będzie wiedział, co robić.Jeśli w ogóle taki czasnadejdzie.Znajdował się już blisko plaży, czuł zapach słonego powietrza, słyszałszum fal.Zaczął się zastanawiać nad przyczyną dzisiejszego spotkania.Niewysłał żadnej wiadomości z prośbą o kontakt ani nie wykazał chęci prze-kazania nowych informacji, wciąż czekając na ujawnienie daty i godzinynalotu na Osirak.Znaczy, że tamci mieli mu coś do powiedzenia; ważnainformacja lub zmiana rozkazów.Co to mogło być i kto okaże się łączni-kiem? Ten sam człowiek, co ostatnio - gruby mężczyzna o wyglądzie biz-nesmena, zachowujący się w sposób pewny siebie i komiczny, nie zdejmu-jący ogromnych okularów przeciwsłonecznych nawet w zamkniętym po-mieszczeniu? Czy może jego poprzednik, młodzieniec o ascetycznym wy-glądzie, w koszulce Levisa i tenisówkach - niepisanym mundurze izrael-skiej młodzieży? Czy ktoś jeszcze inny, jakiś nowy? Zawsze byli to ludzieposługujący się wyłącznie językiem hebrajskim, by nie zwracać niepo-trzebnie uwagi, a Zew nie potrafił stwierdzić, czy ma do czynienia z praw-dziwymi %7łydami, czy z podstawionymi, takimi jak on.Tuż przed nim, ponad barierką wyrosło morze masztów.Doszedł dowschodniego krańca krótkiej linii zabudowań nadmorskich.Spojrzał narzędy jachtów podskakujących niespokojnie na cumach.Symbolizowałybeztroskie życie bogatych %7łydów; przypominały Zewowi o młodości wsierocińcu, o kontraście między jego ciężką egzystencją na krawędzi głodua dobrze odżywionymi, rozpieszczonymi żydowskimi dziećmi z sąsiedz-twa.Ruch na brzegu był niewielki, brakowało tylko kilku jachtów.Nawetich nie używają, pomyślał pogardliwie.To tylko symbole statusu, którymibogaci %7łydzi mogą się popisywać.Poszedł dalej, w stronę wielkiego basenu wykopanego w piaszczystymbrzegu.Gdyby to było lato, basen roiłby się od izraelskiej młodzieży, apowietrze rozbrzmiewałoby jej krzykami.Teraz jednak panowała cisza,basen był pusty, podobnie jak plaża, gdzie tylko kilka zahartowanych osóbw kostiumach kąpielowych korzystało ze styczniowego słońca.O tej godzinie także w Centrum Namir panowała cisza; tylko grupkakupujących przechadzała się między szpalerami sklepów i butików z ichjaskrawymi neonami i przyciągającymi wzrok wystawami.Dalej restaura-cje wylegiwały się leniwie w przerwie między śniadaniem a lunchem, nie-które jeszcze nie otwarte.Były ich wszelkie rodzaje: od żydowskich doormiańskich, europejskich, nawet chińskich; mieszanina kuchennych aro-matów sprawiała, że ślina napływała do ust.Na dalekim końcu plaży, podgwiazdą z niebieskich żarówek zauważył lokal węgierski; krzesła rozsta-wiono na patio wychodzącym na plażę.Kiedy podszedł, kobieta w barwnym fartuchu zamiatała wejście.- Zamknięte - oznajmiła.- Niech pan wróci o wpół do dwunastej.Doskonałe planowanie, pomyślał z niesmakiem.Nie było jeszcze jede-nastej.Usiadł przy jednym ze stolików pod gołym niebem.- Mogę tu zaczekać?Kobieta wzruszyła ramionami i wróciła do zamiatania, wzbijając chmu-rę kurzu.Poczuł ulgę, kiedy skończyła i weszła do środka.Stolik, którywybrał, stał w cieniu; przeniósł się na słońce i siadł tyłem do plaży, żebyuniknąć odblasku morza.Słońce miło ogrzewało mu plecy.Poczuł senność.Nie usłyszał zbliżających się kroków i zdumiał się na widok mężczyznysiedzącego przy stoliku.Nadszedł od strony plaży, ubrany tylko w kąpie-lówki; stąpał bezszelestnie bosymi stopami.Z wyglądu typowy plażowicz,członek sekty czczącej słońce, który nie zmarnowałby takiego pięknegozimowego dnia.Legitymował się opalenizną.- Czy mogę się dosiąść? - spytał w języku hebrajskim z silnym obcymakcentem.Na nosie miał okulary przeciwsłoneczne, a w ręku trzymał małątorbę plażową w jaskrawe pasy.- Wygląda na to, że musimy trochę pocze-kać.Umieram z głodu, rano nie jadłem śniadania.- Proszę.- Irakijczyk nie potrafił rozpoznać akcentu.Na pewno niepochodził z żadnego z krajów arabskich, do tego rzadko spotykało się teżjasnowłosych Arabów.To najprawdopodobniej Europejczyk.Musi byćłącznikiem.Czy powinien wymówić hasło, czy czekać? Postanowił, żepozwoli przybyszowi uczynić pierwszy krok.- Papierosa? - Opalony plażowicz wyjął z torby srebrną papierośnicę.Była to stara jak świat szpiegowska zagrywka, wykorzystywana w wielufilmach, a mimo to skuteczna.Naturalny gest, który musi się wydać nie-winny każdemu nieproszonemu obserwatorowi, przypadkowemu, albo inie.Hasło mogło zostać przekazane na dowolnie wiele sposobów, niezau-ważalnych dla podglądacza: inicjały na papierośnicy, szczególna obrączkana częstującej dłoni, słowa wymówione po przyjęciu papierosa.Tylko wta-jemniczeni mogli znać właściwe hasło wybrane zawczasu na to konkretnespotkanie.Irakijczyk szukał go i znalazł - na paznokciu kciuka, położonego nawierzchu wyciągniętej przez blondyna papierośnicy [ Pobierz całość w formacie PDF ]