X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tymczasem.Scott nie słuchał dalej.Wyłączył telewizori wstał.Wiedział więcej niż ten dziennikarz, więcej niżpolicja.Wiedział nawet, kim jest morderca.Osobiście pomógł mu namierzyć cel.Poszedł do kuchni i otworzył lodówkę. Leżało w niej mnóstwo puszek piwa, ale żadne�go mocnego alkoholu.Wściekły Scott na powrót zatrzasnął lodówkę.To już drugie morderstwo, w które był zamie�szany.Właśnie on, dawniej wielokrotnie odzna�czany za wzorową służbę policjant!Jasne, nikt nie będzie płakał po gościu pokrojuRaya Forstera, brał udział w napadzie rabunkowymi morderstwie.Ale Scott był ostatnią osobą, któramiała prawo wypominać mu ten fakt - w końcusam też w tym uczestniczył.Przez dwadzieścia lat Scottowi nie udało się za�głuszyć w żaden sposób wyrzutów sumienia z po�wodu tamtego czynu.A teraz były już dwa morder�stwa, o których nie chciał pamiętać.Jedyną znanąmu możliwością szybkiego zapomnienia było spi�cie się na umór.Czasem pomagało, choć nie na długo.Potrzebował wódki, i to dużo.W takich chwi�lach mieszkanie tuż nad knajpą było bardzo prak�tyczne.Scott wyszedł.Nie zamknął drzwi na klucz.Wszyscy sąsiedzi wiedzieli, że nie posiada nic, cowarto by ukraść. Na stromych schodach było ciemno, a Scottowiciągle jeszcze trochę szumiało w głowie.Szedł po�woli, trzymając się jedną ręką mało stabilnej drew�nianej poręczy.Dopiero gdy zrobił już po omacku kilka kroków,usłyszał, że ktoś idzie za nim.Ktoś, kto musiał cze�kać na schodach wiodących na wyższe piętro.Scott zatrzymał się i odwrócił.Mężczyzna był tuż za nim.Scott zobaczył tylko wzniesione do ciosu ramię.Nie udało mu się uchylić.Uderzenie trafiło go z ogromną siłą prostow czoło.Zachwiał się, wypuszczając z ręki poręcz.Upadłdo tyłu, przekoziołkował i stoczył się w dół podrewnianych stopniach.Zatrzymał się na półpiętrze, pod oknem.Czerwonawy blask zachodzącego słońca padałprzez zakurzone szyby na jego twarz.Wydawało się,że jakby odwracał głowę, by rzucić na ten zachódostatnie spojrzenie w swoim zmarnowanym życiu.Ale nikomu nie udałoby się odwrócić głowyw taki sposób, tak daleko do tyłu.Scott podczasupadku złamał kark. Morderca spojrzał na ciało z satysfakcją.- Numer dwa załatwiony - powiedział cicho.- Zostało jeszcze dwóch - i urocza Jennifer, ta cho�lerna suka!Przestąpił nad trupem i bez pośpiechu zszedł poschodach, trzymając ręce w kieszeniach.Na dole znajdowały się dwie pary drzwi.Leweprowadziły do knajpki i sali bilardowej.Mężczyznawybrał drugie z nich, prowadzące na dziedziniec.Opuścił budynek równie niepostrzeżenie, jak siędo niego wśliznął. * * *Billy Kramer nie zwracał uwagi na pogardliwespojrzenie kelnera.Wiedział, że niezbyt pasuje dotego miejsca, ale nie obchodziło go to.Powłócząc nogami w dziurawych tenisówkach,podszedł do stolika w rogu malutkiej sali restaura�cyjnej.Nie czekając na zaproszenie siedzącego przynim człowieka, przyciągnął krzesło i usiadł obok.Mężczyzna popatrzył na niego z jeszcze większądozą dezaprobaty niż kelner.- Już samo to, że obsługują tu czarnuchów,świadczy o tym, że to niezbyt ekskluzywny lokal- powiedział.- Ale skoro teraz wpuszczają tu na�wet degeneratów i ćpunów, będę musiał chyba po�szukać innego.Kramer zachichotał.Spojrzał w smolistoczarną twarz siedzącego na�przeciwko.- Jesteś największym czarnuchem, jakiego wi�działem, Maguire.Twoja gęba jest nawet bardziejczarna niż twoje poczucie humoru.Ale nie maszpowodu do zarozumialstwa, bo z kolei duszę maszczarną, tak jak twoja skóra.Koszulę masz białą, ale obracasz brudnymi pieniędzmi.Nie jesteś anitrochę lepszy ode mnie.Ja handluję drobnicą, naj�wyżej parę gramów kokainy, ty sprzedajesz ten syfna kilogramy.Podbiegł do nich kelner.Zerknął lekceważącona Kramera, po czym skłonił się lekko przed Ma-guirem.- Niepokoi pana? - zapytał.- Proszę się nie trudzić - odpowiedział ze spo�kojem Maguire.- Nie potrzebuję pomocy, żebyprzegonić brzęczącą muchę.Ale może pan przy�nieść mi jeszcze jeden koniak.- Oczywiście, proszę pana - skinął głową kelner.Zanim odszedł, rzucił Kramerowi ostatnie spoj�rzenie pełne obrzydzenia.- Brzęcząca mucha nie będzie ci długo prze�szkadzać - powiedział Kramer cicho.- Daj mi parętorebek białego proszku i znikam!- Nie mam przy sobie towaru.Kramer wyszczerzył zęby w uśmiechu.- Nikt w tym mieście nie ma więcej towaru odciebie.- Sprzedaję tylko hurtem.Idz do Lewusa Mona-hana, jak zawsze. - Tym razem chcę kupić trochę więcej niż zwy�kle - odparł Kramer.- I mogę zapłacić.Zdarzyłomi się potknąć o dość wypchany portfel.Maguire nachylił się nad stołem i jeszcze bar�dziej zniżył głos.- Zrozum wreszcie, kretynie! Nigdy nie mamprzy sobie prochów.Nigdy! Handlują dla mnie lu�dzie, tacy jak Lewus, którzy dostarczają towar ko�lesiom twojego pokroju, rozprowadzającym towarna ulicy - przynajmniej to, czego sami nie zużyją.- Dlaczego mam tracić czas na Monahana, kie�dy mogę zwrócić się od razu do ciebie? Daj mi, cze�go chcę, albo sam sobie to wezmę!Kramer odrzucił połę o wiele za szerokiej kurt�ki, którą założył na koszulkę.Maguire zobaczył zapaskiem chłopaka rewolwer.Dopiero w tej chwili potraktował  brzęczącąmuchę poważnie.Z doświadczenia wiedział, żećpun na dotkliwym głodzie zdolny jest do wszyst�kiego, nawet morderstwa.Ten siedzący naprzeciwko niego obszarpaniecnigdy nie był zbyt inteligentny, a ostatnie lata w to�warzystwie koki zrujnowały go nie tylko fizycznie.Jego mózg był podziurawiony jak szwajcarski ser. Teraz, kiedy każda komórka jego ciała domagałasię narkotyku, nie sposób było przekonywać gorzeczową rozmową.- Zgoda, dostaniesz towar, ile zechcesz - powie�dział Maguire cicho [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl