[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tymczasem.Scott nie słuchał dalej.Wyłączył telewizori wstał.Wiedział więcej niż ten dziennikarz, więcej niżpolicja.Wiedział nawet, kim jest morderca.Osobiście pomógł mu namierzyć cel.Poszedł do kuchni i otworzył lodówkę.Leżało w niej mnóstwo puszek piwa, ale żadnego mocnego alkoholu.Wściekły Scott na powrót zatrzasnął lodówkę.To już drugie morderstwo, w które był zamieszany.Właśnie on, dawniej wielokrotnie odznaczany za wzorową służbę policjant!Jasne, nikt nie będzie płakał po gościu pokrojuRaya Forstera, brał udział w napadzie rabunkowymi morderstwie.Ale Scott był ostatnią osobą, któramiała prawo wypominać mu ten fakt - w końcusam też w tym uczestniczył.Przez dwadzieścia lat Scottowi nie udało się zagłuszyć w żaden sposób wyrzutów sumienia z powodu tamtego czynu.A teraz były już dwa morderstwa, o których nie chciał pamiętać.Jedyną znanąmu możliwością szybkiego zapomnienia było spicie się na umór.Czasem pomagało, choć nie na długo.Potrzebował wódki, i to dużo.W takich chwilach mieszkanie tuż nad knajpą było bardzo praktyczne.Scott wyszedł.Nie zamknął drzwi na klucz.Wszyscy sąsiedzi wiedzieli, że nie posiada nic, cowarto by ukraść.Na stromych schodach było ciemno, a Scottowiciągle jeszcze trochę szumiało w głowie.Szedł powoli, trzymając się jedną ręką mało stabilnej drewnianej poręczy.Dopiero gdy zrobił już po omacku kilka kroków,usłyszał, że ktoś idzie za nim.Ktoś, kto musiał czekać na schodach wiodących na wyższe piętro.Scott zatrzymał się i odwrócił.Mężczyzna był tuż za nim.Scott zobaczył tylko wzniesione do ciosu ramię.Nie udało mu się uchylić.Uderzenie trafiło go z ogromną siłą prostow czoło.Zachwiał się, wypuszczając z ręki poręcz.Upadłdo tyłu, przekoziołkował i stoczył się w dół podrewnianych stopniach.Zatrzymał się na półpiętrze, pod oknem.Czerwonawy blask zachodzącego słońca padałprzez zakurzone szyby na jego twarz.Wydawało się,że jakby odwracał głowę, by rzucić na ten zachódostatnie spojrzenie w swoim zmarnowanym życiu.Ale nikomu nie udałoby się odwrócić głowyw taki sposób, tak daleko do tyłu.Scott podczasupadku złamał kark.Morderca spojrzał na ciało z satysfakcją.- Numer dwa załatwiony - powiedział cicho.- Zostało jeszcze dwóch - i urocza Jennifer, ta cholerna suka!Przestąpił nad trupem i bez pośpiechu zszedł poschodach, trzymając ręce w kieszeniach.Na dole znajdowały się dwie pary drzwi.Leweprowadziły do knajpki i sali bilardowej.Mężczyznawybrał drugie z nich, prowadzące na dziedziniec.Opuścił budynek równie niepostrzeżenie, jak siędo niego wśliznął.* * *Billy Kramer nie zwracał uwagi na pogardliwespojrzenie kelnera.Wiedział, że niezbyt pasuje dotego miejsca, ale nie obchodziło go to.Powłócząc nogami w dziurawych tenisówkach,podszedł do stolika w rogu malutkiej sali restauracyjnej.Nie czekając na zaproszenie siedzącego przynim człowieka, przyciągnął krzesło i usiadł obok.Mężczyzna popatrzył na niego z jeszcze większądozą dezaprobaty niż kelner.- Już samo to, że obsługują tu czarnuchów,świadczy o tym, że to niezbyt ekskluzywny lokal- powiedział.- Ale skoro teraz wpuszczają tu nawet degeneratów i ćpunów, będę musiał chyba poszukać innego.Kramer zachichotał.Spojrzał w smolistoczarną twarz siedzącego naprzeciwko.- Jesteś największym czarnuchem, jakiego widziałem, Maguire.Twoja gęba jest nawet bardziejczarna niż twoje poczucie humoru.Ale nie maszpowodu do zarozumialstwa, bo z kolei duszę maszczarną, tak jak twoja skóra.Koszulę masz białą,ale obracasz brudnymi pieniędzmi.Nie jesteś anitrochę lepszy ode mnie.Ja handluję drobnicą, najwyżej parę gramów kokainy, ty sprzedajesz ten syfna kilogramy.Podbiegł do nich kelner.Zerknął lekceważącona Kramera, po czym skłonił się lekko przed Ma-guirem.- Niepokoi pana? - zapytał.- Proszę się nie trudzić - odpowiedział ze spokojem Maguire.- Nie potrzebuję pomocy, żebyprzegonić brzęczącą muchę.Ale może pan przynieść mi jeszcze jeden koniak.- Oczywiście, proszę pana - skinął głową kelner.Zanim odszedł, rzucił Kramerowi ostatnie spojrzenie pełne obrzydzenia.- Brzęcząca mucha nie będzie ci długo przeszkadzać - powiedział Kramer cicho.- Daj mi parętorebek białego proszku i znikam!- Nie mam przy sobie towaru.Kramer wyszczerzył zęby w uśmiechu.- Nikt w tym mieście nie ma więcej towaru odciebie.- Sprzedaję tylko hurtem.Idz do Lewusa Mona-hana, jak zawsze.- Tym razem chcę kupić trochę więcej niż zwykle - odparł Kramer.- I mogę zapłacić.Zdarzyłomi się potknąć o dość wypchany portfel.Maguire nachylił się nad stołem i jeszcze bardziej zniżył głos.- Zrozum wreszcie, kretynie! Nigdy nie mamprzy sobie prochów.Nigdy! Handlują dla mnie ludzie, tacy jak Lewus, którzy dostarczają towar kolesiom twojego pokroju, rozprowadzającym towarna ulicy - przynajmniej to, czego sami nie zużyją.- Dlaczego mam tracić czas na Monahana, kiedy mogę zwrócić się od razu do ciebie? Daj mi, czego chcę, albo sam sobie to wezmę!Kramer odrzucił połę o wiele za szerokiej kurtki, którą założył na koszulkę.Maguire zobaczył zapaskiem chłopaka rewolwer.Dopiero w tej chwili potraktował brzęczącąmuchę poważnie.Z doświadczenia wiedział, żećpun na dotkliwym głodzie zdolny jest do wszystkiego, nawet morderstwa.Ten siedzący naprzeciwko niego obszarpaniecnigdy nie był zbyt inteligentny, a ostatnie lata w towarzystwie koki zrujnowały go nie tylko fizycznie.Jego mózg był podziurawiony jak szwajcarski ser.Teraz, kiedy każda komórka jego ciała domagałasię narkotyku, nie sposób było przekonywać gorzeczową rozmową.- Zgoda, dostaniesz towar, ile zechcesz - powiedział Maguire cicho [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Tymczasem.Scott nie słuchał dalej.Wyłączył telewizori wstał.Wiedział więcej niż ten dziennikarz, więcej niżpolicja.Wiedział nawet, kim jest morderca.Osobiście pomógł mu namierzyć cel.Poszedł do kuchni i otworzył lodówkę.Leżało w niej mnóstwo puszek piwa, ale żadnego mocnego alkoholu.Wściekły Scott na powrót zatrzasnął lodówkę.To już drugie morderstwo, w które był zamieszany.Właśnie on, dawniej wielokrotnie odznaczany za wzorową służbę policjant!Jasne, nikt nie będzie płakał po gościu pokrojuRaya Forstera, brał udział w napadzie rabunkowymi morderstwie.Ale Scott był ostatnią osobą, któramiała prawo wypominać mu ten fakt - w końcusam też w tym uczestniczył.Przez dwadzieścia lat Scottowi nie udało się zagłuszyć w żaden sposób wyrzutów sumienia z powodu tamtego czynu.A teraz były już dwa morderstwa, o których nie chciał pamiętać.Jedyną znanąmu możliwością szybkiego zapomnienia było spicie się na umór.Czasem pomagało, choć nie na długo.Potrzebował wódki, i to dużo.W takich chwilach mieszkanie tuż nad knajpą było bardzo praktyczne.Scott wyszedł.Nie zamknął drzwi na klucz.Wszyscy sąsiedzi wiedzieli, że nie posiada nic, cowarto by ukraść.Na stromych schodach było ciemno, a Scottowiciągle jeszcze trochę szumiało w głowie.Szedł powoli, trzymając się jedną ręką mało stabilnej drewnianej poręczy.Dopiero gdy zrobił już po omacku kilka kroków,usłyszał, że ktoś idzie za nim.Ktoś, kto musiał czekać na schodach wiodących na wyższe piętro.Scott zatrzymał się i odwrócił.Mężczyzna był tuż za nim.Scott zobaczył tylko wzniesione do ciosu ramię.Nie udało mu się uchylić.Uderzenie trafiło go z ogromną siłą prostow czoło.Zachwiał się, wypuszczając z ręki poręcz.Upadłdo tyłu, przekoziołkował i stoczył się w dół podrewnianych stopniach.Zatrzymał się na półpiętrze, pod oknem.Czerwonawy blask zachodzącego słońca padałprzez zakurzone szyby na jego twarz.Wydawało się,że jakby odwracał głowę, by rzucić na ten zachódostatnie spojrzenie w swoim zmarnowanym życiu.Ale nikomu nie udałoby się odwrócić głowyw taki sposób, tak daleko do tyłu.Scott podczasupadku złamał kark.Morderca spojrzał na ciało z satysfakcją.- Numer dwa załatwiony - powiedział cicho.- Zostało jeszcze dwóch - i urocza Jennifer, ta cholerna suka!Przestąpił nad trupem i bez pośpiechu zszedł poschodach, trzymając ręce w kieszeniach.Na dole znajdowały się dwie pary drzwi.Leweprowadziły do knajpki i sali bilardowej.Mężczyznawybrał drugie z nich, prowadzące na dziedziniec.Opuścił budynek równie niepostrzeżenie, jak siędo niego wśliznął.* * *Billy Kramer nie zwracał uwagi na pogardliwespojrzenie kelnera.Wiedział, że niezbyt pasuje dotego miejsca, ale nie obchodziło go to.Powłócząc nogami w dziurawych tenisówkach,podszedł do stolika w rogu malutkiej sali restauracyjnej.Nie czekając na zaproszenie siedzącego przynim człowieka, przyciągnął krzesło i usiadł obok.Mężczyzna popatrzył na niego z jeszcze większądozą dezaprobaty niż kelner.- Już samo to, że obsługują tu czarnuchów,świadczy o tym, że to niezbyt ekskluzywny lokal- powiedział.- Ale skoro teraz wpuszczają tu nawet degeneratów i ćpunów, będę musiał chyba poszukać innego.Kramer zachichotał.Spojrzał w smolistoczarną twarz siedzącego naprzeciwko.- Jesteś największym czarnuchem, jakiego widziałem, Maguire.Twoja gęba jest nawet bardziejczarna niż twoje poczucie humoru.Ale nie maszpowodu do zarozumialstwa, bo z kolei duszę maszczarną, tak jak twoja skóra.Koszulę masz białą,ale obracasz brudnymi pieniędzmi.Nie jesteś anitrochę lepszy ode mnie.Ja handluję drobnicą, najwyżej parę gramów kokainy, ty sprzedajesz ten syfna kilogramy.Podbiegł do nich kelner.Zerknął lekceważącona Kramera, po czym skłonił się lekko przed Ma-guirem.- Niepokoi pana? - zapytał.- Proszę się nie trudzić - odpowiedział ze spokojem Maguire.- Nie potrzebuję pomocy, żebyprzegonić brzęczącą muchę.Ale może pan przynieść mi jeszcze jeden koniak.- Oczywiście, proszę pana - skinął głową kelner.Zanim odszedł, rzucił Kramerowi ostatnie spojrzenie pełne obrzydzenia.- Brzęcząca mucha nie będzie ci długo przeszkadzać - powiedział Kramer cicho.- Daj mi parętorebek białego proszku i znikam!- Nie mam przy sobie towaru.Kramer wyszczerzył zęby w uśmiechu.- Nikt w tym mieście nie ma więcej towaru odciebie.- Sprzedaję tylko hurtem.Idz do Lewusa Mona-hana, jak zawsze.- Tym razem chcę kupić trochę więcej niż zwykle - odparł Kramer.- I mogę zapłacić.Zdarzyłomi się potknąć o dość wypchany portfel.Maguire nachylił się nad stołem i jeszcze bardziej zniżył głos.- Zrozum wreszcie, kretynie! Nigdy nie mamprzy sobie prochów.Nigdy! Handlują dla mnie ludzie, tacy jak Lewus, którzy dostarczają towar kolesiom twojego pokroju, rozprowadzającym towarna ulicy - przynajmniej to, czego sami nie zużyją.- Dlaczego mam tracić czas na Monahana, kiedy mogę zwrócić się od razu do ciebie? Daj mi, czego chcę, albo sam sobie to wezmę!Kramer odrzucił połę o wiele za szerokiej kurtki, którą założył na koszulkę.Maguire zobaczył zapaskiem chłopaka rewolwer.Dopiero w tej chwili potraktował brzęczącąmuchę poważnie.Z doświadczenia wiedział, żećpun na dotkliwym głodzie zdolny jest do wszystkiego, nawet morderstwa.Ten siedzący naprzeciwko niego obszarpaniecnigdy nie był zbyt inteligentny, a ostatnie lata w towarzystwie koki zrujnowały go nie tylko fizycznie.Jego mózg był podziurawiony jak szwajcarski ser.Teraz, kiedy każda komórka jego ciała domagałasię narkotyku, nie sposób było przekonywać gorzeczową rozmową.- Zgoda, dostaniesz towar, ile zechcesz - powiedział Maguire cicho [ Pobierz całość w formacie PDF ]