[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.|Z namiotu wychylił się Diuk Radswil i jego syn, obaj zbroczenikrwią.— Czy Wasza Miłość ma się dobrze?Diuk kiwnął głową, tocząc wkoło oszołomionym wzrokiem.—Te cholerne kociska.Niczego nie rozumiem.Lampartynie polują w stadach.— Spójrzcie! — żachnął się pobladły nagle Kazamir.William popatrzył na trzech zabitych przez siebie magówi przekonał się, że ich ciała ulegają przemianom.Wespół z inny mi był świadkiem tego, co widziało niewieluludzi: przemianymaga w kształt właściwy jego totemowi.Drugi z zabitych przezeń magów, ten o zaskakującej odporności, zmieniłsię w wielką, czarną panterę.William obejrzał cielsko.—Ten napadł na Waszą miłość — stwierdził, zwracając siędo Diuka.—Skąd wiecie? — zapytał Diuk, równie blady jak jego syn.—Tu raniłem go poprzednio — odparł William, wskazu jąc długą ranę na kocim boku.Potem wskazałodrąbaną łapę.—A tu, ot, odciąłem mu ramię.To był człowiek spotkany przeznas w oberży, Jaquin Medosa.—Medosa.Ja go poznaję — stwierdził wyłaniający się zzapleców krewniaków książę Vladic, który wykpił się ranami znacznie mniejszymi niż jego kuzyn czy stryj.—Żyjecie.— stwierdził William z ulgą w głosie.—Mój kuzyni stryj walczy li jak bohaterowie — odpowiedziałVladic.— Przewrócili stół i broniliśmy się zza niego.Obawiamsię, że walcząc w mojej obronie, odnieśli kilka poważnych ran.—A księżniczka? — spytał William.—Była za mną— odparł Vladic.— Wraca do siebie w namiocie.William rozejrzał się dookoła, szacując wzrokiem straty.—Ile było tych kotów?—Co najmniej tuzin — odpowiedział jeden z żołnierzy.—Może i więcej, sir.William potrząsnął głową.—Przywołanie Totemu.Czar rzadki i potężny.Wasza Miłość, ci,którzy chcą cię zabić, wynajmują ludzi o niemałej wiedzy i mocy.Niewielu magów potrafi dokonać tego, co zrobili ci trzej.—Pochlebiacie mi, mości poruczniku — odezwał się Diuk.—Ci ludzie nie zamierzali zabić mnie.—Nie rozumiem, sir? — zdziwił się William.—Oni przyszli po mnie — odezwał się Vladic.— Mogli beztrudu zabić stryja, ale chcieli mnie.William nadal niczego nie rozumiał.— Pozwólcie, poruczniku, że wam to wyjaśnię — rzekł Diuk,krzywiąc się lekko, gdy jeden z żołnierzy zaczął opatrywać muranę.— Gdybyście nie odesłali mnie do obozu, byłbym wespół z waszymi ludźmi nadal na tropie tej bestii, kiedylamparty uderzyły na obóz.I pewnie wszyscy by tu zginęli.Mogę wam udzielić dokładniejszych objaśnień, kiedyten poczciwiec opatrzy mil rany do końca, ale ujmując rzecz w skrócie: ktoś chciał zabić następcę tronu Olasko.Ichcieli to uczynić na waszej ziemi, niemal tuż pod nosem waszego Księcia.William poczuł, że jego żołądek ściska zimna, żelazna obręcz.Nie był to więc zwykły zamach na szlachcicaz sąsiedniego królestwa; ktoś zamierzał rozpętać wojnę.Rozdział 8 NAPAŚĆSłudzy pobiegli przodem.William dał znak Matthewsowi, by przed zapadnięciem zmroku kazał przeszukać najbliższą okolicę oberży, atym-1 czasem służba wprowadzała Diuka i członków jego rodziny do środka.Po ataku magów William dokonałszybkiej oceny sytuacji, rozważył kilka możliwości i podjął decyzję.Podstawą do jej podjęcia było kilka znanych mu faktów.Po pierwsze, atak, którym kierowało kilku magów,został zaplanowany i przeprowadzony bardzo dokładnie — co oznaczało, iż napastnicy zawczasu wiedzieli o tym,że Diuk będzie tedy przejeżdżał.William na razie wolał się nie zastanawiać nad tym, czy tamci mieli szpiega wpałacu, czy też po prostu ktoś spostrzegł wyjazd grupy i jakimś magicznym sposobem zdołał ich o wszystkimpowiadomić.Chciałby, żeby był tu z nim James, który uwielbiał tego rodzaju spekulacje i czulsię wtedy jak ryba w wodzie.Jego sprawą była walka: taktyka, strategia, zaopatrzenie, uzupełnianie strat, a nakoniec wreszcie atak i obrona.Drugim faktem, który musiał wziąć pod uwagę, były poniesione straty: poległo siedmiu z jego dwudziestu ludzii połowa służących.Wedle wszelkich rachunków zostali zaatakowani przynajmniej przez dwa tuziny wielkichkotów — i w rezultacie tuzin ludzi zginęło, zanim ktokolwiek zdążył się w czymkolwiek zorientować.Diuka,Kazamira i Paulinę uratowała jedynie przytomność umysłu księcia Vladica, który zdążył przewrócić stół i zebrałza nim krewniaków.Obrońcy zabijali wszystko, co próbowało przeleźć czy przeskoczyć nad przeszkodą.Inne szczegóły napaści były niejasne.Niektórzy ze służących opowiadali o tym, że widzieli wśród lampartówludzi odzianych w czarne habity, inni o tym nie wspominali.Diuk Radswil, Kazamir, Paulina i książę Vladiczgodnie utrzymywali, że nie widzieli żadnych ludzi w czerni.William ocenił, że Diuk jest zbyt poważnie ranny, by wracać do Krondoru konno, postanowił więc wysłać domiasta gońców po jakiś powóz i zaczekać w oberży na posiłki.Poprosił też, by wraz ze wzmocnieniem przysłanomu uzdrowiciela.Sierżant Matthews zdołał zatrzymać gwałtowny wyciek krwi płynącej z ramienia Radswila,stosując klasyczny żołnierski polowy opatrunek, ale bandaż robił się coraz bardziej wilgotny, a Diuk tracił siły.Księżniczka Paulina też potrzebowała pomocy, w jej przy padku jednak William zupełnie nie wiedział, corobić.Dziewczyna kuliła się w kącie izby, milczała i wcale nie przypominała zachowaniem niedawnejuwodzicielki — wyglądała na przerażone dziecko.Gdy zapadła noc, William dokonał pospiesznego przeglą du ludzi i koni.Mieli dość żywności i broni, ale zjedenastu żołnierzy, którzy mu zostali — posłał do miasta trzyosobowy patrol — trzej byli poważnie ranni.Wliczając dwóch książąt, na wypadek ataku na oberżę miał pod swoimi rozkazami tuzin ludzi zdolnych do obrony.Nie mógł liczyć na oberżystę i jegorodzinę — w razie utarczki cywile przysparzali więcej kłopotu niż pożytku.Myślał o tym wszystkim, gdy skończył inspekcję i wracał do oberży.Wszystko, co wiedział o magii, brało sięz jego wychowania w Stardock, które było zorganizowaną społecznością magów, poświęcających się badaniom istudiom nad Sztuką.Słyszał jednak historie, które czasami opowiadali sobie młodsi uczniowie, brane przez niego za wymysłwybujałej wyobraźni — opowieści o mrocznych praktykach i tajnych obrzędach, przeprowadzanych przezsługusów złych mocy.Na każdego maga przybywającego do Stardock, by przyłączyć się do wielkiej i cudownejsprawy, przypadał przynajmniej jeden, który trzymał się od wyspy z daleka.Niektórzy kierowali się nieufnością,inni mieli własne mroczne ambicje i powody.Jedne z tych opowieści dotyczyły magów sprzedających napoje służące złym sprawom i talizmany poświęconemrocznym mocom, inne kreśliły wizje ludzi służących szalonym bogom.Niektóre z obrzędów, o jakichopowiadano sobie ukradkiem, były krwawe i pełne okrucieństwa, ale William aż do tej pory uważał wszystkie tehistorie za utkane z tej samej materii, z jakiej snuto krążące przy obozowych ogniskach bajdy do straszenia dzieci.Teraz jednak młody porucznik zrozumiał, że przynajmniej niektóre z nich były prawdziwe [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.|Z namiotu wychylił się Diuk Radswil i jego syn, obaj zbroczenikrwią.— Czy Wasza Miłość ma się dobrze?Diuk kiwnął głową, tocząc wkoło oszołomionym wzrokiem.—Te cholerne kociska.Niczego nie rozumiem.Lampartynie polują w stadach.— Spójrzcie! — żachnął się pobladły nagle Kazamir.William popatrzył na trzech zabitych przez siebie magówi przekonał się, że ich ciała ulegają przemianom.Wespół z inny mi był świadkiem tego, co widziało niewieluludzi: przemianymaga w kształt właściwy jego totemowi.Drugi z zabitych przezeń magów, ten o zaskakującej odporności, zmieniłsię w wielką, czarną panterę.William obejrzał cielsko.—Ten napadł na Waszą miłość — stwierdził, zwracając siędo Diuka.—Skąd wiecie? — zapytał Diuk, równie blady jak jego syn.—Tu raniłem go poprzednio — odparł William, wskazu jąc długą ranę na kocim boku.Potem wskazałodrąbaną łapę.—A tu, ot, odciąłem mu ramię.To był człowiek spotkany przeznas w oberży, Jaquin Medosa.—Medosa.Ja go poznaję — stwierdził wyłaniający się zzapleców krewniaków książę Vladic, który wykpił się ranami znacznie mniejszymi niż jego kuzyn czy stryj.—Żyjecie.— stwierdził William z ulgą w głosie.—Mój kuzyni stryj walczy li jak bohaterowie — odpowiedziałVladic.— Przewrócili stół i broniliśmy się zza niego.Obawiamsię, że walcząc w mojej obronie, odnieśli kilka poważnych ran.—A księżniczka? — spytał William.—Była za mną— odparł Vladic.— Wraca do siebie w namiocie.William rozejrzał się dookoła, szacując wzrokiem straty.—Ile było tych kotów?—Co najmniej tuzin — odpowiedział jeden z żołnierzy.—Może i więcej, sir.William potrząsnął głową.—Przywołanie Totemu.Czar rzadki i potężny.Wasza Miłość, ci,którzy chcą cię zabić, wynajmują ludzi o niemałej wiedzy i mocy.Niewielu magów potrafi dokonać tego, co zrobili ci trzej.—Pochlebiacie mi, mości poruczniku — odezwał się Diuk.—Ci ludzie nie zamierzali zabić mnie.—Nie rozumiem, sir? — zdziwił się William.—Oni przyszli po mnie — odezwał się Vladic.— Mogli beztrudu zabić stryja, ale chcieli mnie.William nadal niczego nie rozumiał.— Pozwólcie, poruczniku, że wam to wyjaśnię — rzekł Diuk,krzywiąc się lekko, gdy jeden z żołnierzy zaczął opatrywać muranę.— Gdybyście nie odesłali mnie do obozu, byłbym wespół z waszymi ludźmi nadal na tropie tej bestii, kiedylamparty uderzyły na obóz.I pewnie wszyscy by tu zginęli.Mogę wam udzielić dokładniejszych objaśnień, kiedyten poczciwiec opatrzy mil rany do końca, ale ujmując rzecz w skrócie: ktoś chciał zabić następcę tronu Olasko.Ichcieli to uczynić na waszej ziemi, niemal tuż pod nosem waszego Księcia.William poczuł, że jego żołądek ściska zimna, żelazna obręcz.Nie był to więc zwykły zamach na szlachcicaz sąsiedniego królestwa; ktoś zamierzał rozpętać wojnę.Rozdział 8 NAPAŚĆSłudzy pobiegli przodem.William dał znak Matthewsowi, by przed zapadnięciem zmroku kazał przeszukać najbliższą okolicę oberży, atym-1 czasem służba wprowadzała Diuka i członków jego rodziny do środka.Po ataku magów William dokonałszybkiej oceny sytuacji, rozważył kilka możliwości i podjął decyzję.Podstawą do jej podjęcia było kilka znanych mu faktów.Po pierwsze, atak, którym kierowało kilku magów,został zaplanowany i przeprowadzony bardzo dokładnie — co oznaczało, iż napastnicy zawczasu wiedzieli o tym,że Diuk będzie tedy przejeżdżał.William na razie wolał się nie zastanawiać nad tym, czy tamci mieli szpiega wpałacu, czy też po prostu ktoś spostrzegł wyjazd grupy i jakimś magicznym sposobem zdołał ich o wszystkimpowiadomić.Chciałby, żeby był tu z nim James, który uwielbiał tego rodzaju spekulacje i czulsię wtedy jak ryba w wodzie.Jego sprawą była walka: taktyka, strategia, zaopatrzenie, uzupełnianie strat, a nakoniec wreszcie atak i obrona.Drugim faktem, który musiał wziąć pod uwagę, były poniesione straty: poległo siedmiu z jego dwudziestu ludzii połowa służących.Wedle wszelkich rachunków zostali zaatakowani przynajmniej przez dwa tuziny wielkichkotów — i w rezultacie tuzin ludzi zginęło, zanim ktokolwiek zdążył się w czymkolwiek zorientować.Diuka,Kazamira i Paulinę uratowała jedynie przytomność umysłu księcia Vladica, który zdążył przewrócić stół i zebrałza nim krewniaków.Obrońcy zabijali wszystko, co próbowało przeleźć czy przeskoczyć nad przeszkodą.Inne szczegóły napaści były niejasne.Niektórzy ze służących opowiadali o tym, że widzieli wśród lampartówludzi odzianych w czarne habity, inni o tym nie wspominali.Diuk Radswil, Kazamir, Paulina i książę Vladiczgodnie utrzymywali, że nie widzieli żadnych ludzi w czerni.William ocenił, że Diuk jest zbyt poważnie ranny, by wracać do Krondoru konno, postanowił więc wysłać domiasta gońców po jakiś powóz i zaczekać w oberży na posiłki.Poprosił też, by wraz ze wzmocnieniem przysłanomu uzdrowiciela.Sierżant Matthews zdołał zatrzymać gwałtowny wyciek krwi płynącej z ramienia Radswila,stosując klasyczny żołnierski polowy opatrunek, ale bandaż robił się coraz bardziej wilgotny, a Diuk tracił siły.Księżniczka Paulina też potrzebowała pomocy, w jej przy padku jednak William zupełnie nie wiedział, corobić.Dziewczyna kuliła się w kącie izby, milczała i wcale nie przypominała zachowaniem niedawnejuwodzicielki — wyglądała na przerażone dziecko.Gdy zapadła noc, William dokonał pospiesznego przeglą du ludzi i koni.Mieli dość żywności i broni, ale zjedenastu żołnierzy, którzy mu zostali — posłał do miasta trzyosobowy patrol — trzej byli poważnie ranni.Wliczając dwóch książąt, na wypadek ataku na oberżę miał pod swoimi rozkazami tuzin ludzi zdolnych do obrony.Nie mógł liczyć na oberżystę i jegorodzinę — w razie utarczki cywile przysparzali więcej kłopotu niż pożytku.Myślał o tym wszystkim, gdy skończył inspekcję i wracał do oberży.Wszystko, co wiedział o magii, brało sięz jego wychowania w Stardock, które było zorganizowaną społecznością magów, poświęcających się badaniom istudiom nad Sztuką.Słyszał jednak historie, które czasami opowiadali sobie młodsi uczniowie, brane przez niego za wymysłwybujałej wyobraźni — opowieści o mrocznych praktykach i tajnych obrzędach, przeprowadzanych przezsługusów złych mocy.Na każdego maga przybywającego do Stardock, by przyłączyć się do wielkiej i cudownejsprawy, przypadał przynajmniej jeden, który trzymał się od wyspy z daleka.Niektórzy kierowali się nieufnością,inni mieli własne mroczne ambicje i powody.Jedne z tych opowieści dotyczyły magów sprzedających napoje służące złym sprawom i talizmany poświęconemrocznym mocom, inne kreśliły wizje ludzi służących szalonym bogom.Niektóre z obrzędów, o jakichopowiadano sobie ukradkiem, były krwawe i pełne okrucieństwa, ale William aż do tej pory uważał wszystkie tehistorie za utkane z tej samej materii, z jakiej snuto krążące przy obozowych ogniskach bajdy do straszenia dzieci.Teraz jednak młody porucznik zrozumiał, że przynajmniej niektóre z nich były prawdziwe [ Pobierz całość w formacie PDF ]