[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kto miał walory mające jakieś znaczenie, dawał walory.Kto nie posiadał walorów, mógł dawać przedmioty wartościowe, pierścionki, obrączki, dewizki, nawet zegarki, nawet buty i surduty.Pod tym względem wszechwładza kolejowa rządziła się wielką wyrozumiałością i nie robiła żadnych szykan: buty - dobrze, surdut - niech będzie i surdut! Skoro zebrała się suma przedmiotów czy pieniędzy zaspokajająca ambicje maszynisty, nie obraźliwa dla jego godności osobistej, remontik dobiegał do końca.Pociąg gwizdał, sapał, ruszał z miejsca, turkotał raz prędzej, drugi raz wolniej, posuwał się po szynach aż do następnego tajemniczego punktu w polu lub w mieścinie.Zapytywano, czy to znowu remontik, i jeżeli dawała się słyszeć odpowiedź potwierdzająca, zabiera- no się do gromadzenia nowej składki w walorach i przedmiotach.Im bliżej było upragnionego Charkowa, tym lokomotywa więcej i częściej wymagała niezbędnych poprawek i dłużej trwały postoje.Zapasy wyczerpywały się i psuły, zimno dokuczało, jęczeli chorzy, płakały dzieci, ludzie popadali w tępe odrętwienie lub w nerwowy niepokój, a poczciwy maszynista ćmił swego papierosika siedząc na stopniach maszyny, patrzał w przestwór i zaunywno pośpiewywał jedną z pięknych piosenek ludowych.Ostatni postój wypadł z woli maszynisty o dziesięć wiorst przed Charkowem.Z jakichś względów w tym właśnie punkcie kończyła się droga pociągu- esze1onu.Część podróżnych - zwłaszcza kobiet i dzieci - postanowiła czekać: - a nuż jeszcze pojedzie? - Część druga, niecierpliwsza i mocniejsza w nogach, ruszyła do miasta piechotą.Do tej drugiej części należeli dwaj Barykowie.Ponieśli na przemiany na plecach swoją walizkę i trafili do miasta.Dotarli do dworca kolejowego i tu oddali na przechowanie kufereczek zawierający cały ich majątek, wszelkie papiery i ubogie skarby w lekarstwach, watach i flanelach.Po opłaceniu należności za przechowanie wydano im z charkowskiego deposito kwit z pieczęcią czerwoną, wielkości uczciwe- go spodka.Schowawszy pieczołowicie ów dokument na posiadanie ręcznej własności, w skok pomknęli do polskiego biura, ażeby powziąć wiadomość o pociągu do granicy.Ale przed drzwiami biura zastali długi szereg ludzi nieszczęsnych, wyczekujących swej kolei.Trzeba było stanąć w „ogonku” i poczekać.Zmieniali się w tym wartowaniu.Jeden „czekał”, a drugi mięsił błoto odwilży charkowskiej poszukując jakowegoś noclegowiska, gdyż było rzeczą więcej niż prawdopodobną, że trzeba będzie w tymże Charkowie nieco dłużej popasać.Seweryn Baryka, który w tym mieście już bywał, a odznaczał się na ogół większą od syna przemyślnością, znalazł tegoż jeszcze dnia pomieszczenie w izbie pewnego krawca, mówiącego jeszcze coś niecoś po polski, gdyż onego czasu był „rodem z Warszawy”.Ten to półrodak, obdarłszy uczciwie wędrowców, zgodził się na przenocowanie ich w swej izbie, mocno niepachnącej.Seweryn Baryka dał krawcowi zadatek w starych rublach, które jeszcze wygrzebał zza podszewki, i powrócił do ogonka przed biurem.Okazało się z oświadczeń ludzi wychodzących z biura, a wreszcie, po długim wyczekiwaniu, z samej rozmowy z urzędnikiem, iż o pociągu w dniach najbliższych nie ma nawet mowy.Jest obietnica, że taki pociąg, dążący z daleka, spod Uralu, ma nadejść, ale jeszcze wcale nie wiadomo, kiedy to nastąpi.Urzędnicy dodawali nadto niewesołe wyjaśnienie, iż ów pociąg, o ile nawet przyjdzie, będzie bardzo przeładowany.Nie pozostało tedy nic innego, tylko - do krawca.Przedtem jednak ruszyli na stację kolejową po walizkę, gdyż bez niej trudno było pomyśleć o jakim takim urządzeniu się w tej gościnie.Na szczęście biuro składu przyjmującego na przechowanie ręczne pakunki było otwarte i tenże parień, który walizkę przyjął, siedział przy otwartym okienku.Barykowie okazali mu kwit z czerwoną pieczęcią oraz numerem obiektu i poprosili o wydanie im pakunku.Funkcjonariusz wziął z ich rąk ową kartkę i poszedł z nią po walizkę.Długo jednak nie wracał.Czekali niecierpliwie, gdyż noc już zaszła, a chcieli przecie nocleg swój urządzić.Wreszcie ów parień nadszedł, ale bez walizki.Oświadczył z miną pełną współczucia, że takiej walizki w składzie nie ma.- Jakże może nie być, towarzyszu? - tłumaczył mu Cezary.- Przecie tu stoi numer, który sam wypisałeś.Sam na czemodanie przylepiłeś tenże numer.Wziąłeś czemodan z moich rąk.Sam go do składu poniosłeś.Prawda?- Być może, iż poniosłem.Dużo pakunków noszę do składu.Być może, iż napisałem i przylepiłem numer.Dużo numerów piszę i przylepiam.Takie moje zajęcie.Ech, towarzyszu, takie moje zajęcie.- dodał z westchnieniem, przewracając oczy do góry.- No, to idźże jeszcze raz i dobrze poszukaj!- Szukałem - rzekł kolejarz niechętnie.- Wszystkie kąty przeszukałem.Nie ma! Prawdę wam mówię, towarzyszu: nie ma!- Jakże może nie być! - zaperzył się stary Baryka.- Kwit jest, pieniądze za przechowanie zapłacone, wszystko w porządku, to i pakunek być musi!- Zrobię to dla was, jeszcze raz pójdę.Poszukam.- westchnął poczciwiec.Poszedł.Znowu długo szukał.Wrócił jednak ze smutnym westchnieniem:- Nie ma waszej walizki.- Gdzież się podziała? - pytali w pasji, jeden przez drugiego.- Czy ja wiem, gdzie się podziała! Nie ma jej.- Ale pomyślże, towarzyszu - perswadował Cezary.- Kwit.- Cóż ty mi z twoim kwitem w oczy leziesz!.- odparł tamten nie bez gniewu.- Kwit twój widzę, a czemodanczika twojego nie widzę.- Gdzieś go podział? - zaperzył się Cezary.- Czy ja wiem, gdzie on się mógł podziać? Nie ma go!- Ukradli mi tę walizkę! - krzyknął Seweryn w uniesieniu.- Złodzieje! - potwierdził Cezary.- Oddawaj mi moją własność! - krzyknął starszy chwytając za rękaw opiekuna rzeczy złożonych na przechowanie.Tamten flegmatycznie usunął mocną prawicą rękę Baryki i niemniej flegmatycznie oświadczył:- Słysz, towariszcz! Ty nie szumi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Kto miał walory mające jakieś znaczenie, dawał walory.Kto nie posiadał walorów, mógł dawać przedmioty wartościowe, pierścionki, obrączki, dewizki, nawet zegarki, nawet buty i surduty.Pod tym względem wszechwładza kolejowa rządziła się wielką wyrozumiałością i nie robiła żadnych szykan: buty - dobrze, surdut - niech będzie i surdut! Skoro zebrała się suma przedmiotów czy pieniędzy zaspokajająca ambicje maszynisty, nie obraźliwa dla jego godności osobistej, remontik dobiegał do końca.Pociąg gwizdał, sapał, ruszał z miejsca, turkotał raz prędzej, drugi raz wolniej, posuwał się po szynach aż do następnego tajemniczego punktu w polu lub w mieścinie.Zapytywano, czy to znowu remontik, i jeżeli dawała się słyszeć odpowiedź potwierdzająca, zabiera- no się do gromadzenia nowej składki w walorach i przedmiotach.Im bliżej było upragnionego Charkowa, tym lokomotywa więcej i częściej wymagała niezbędnych poprawek i dłużej trwały postoje.Zapasy wyczerpywały się i psuły, zimno dokuczało, jęczeli chorzy, płakały dzieci, ludzie popadali w tępe odrętwienie lub w nerwowy niepokój, a poczciwy maszynista ćmił swego papierosika siedząc na stopniach maszyny, patrzał w przestwór i zaunywno pośpiewywał jedną z pięknych piosenek ludowych.Ostatni postój wypadł z woli maszynisty o dziesięć wiorst przed Charkowem.Z jakichś względów w tym właśnie punkcie kończyła się droga pociągu- esze1onu.Część podróżnych - zwłaszcza kobiet i dzieci - postanowiła czekać: - a nuż jeszcze pojedzie? - Część druga, niecierpliwsza i mocniejsza w nogach, ruszyła do miasta piechotą.Do tej drugiej części należeli dwaj Barykowie.Ponieśli na przemiany na plecach swoją walizkę i trafili do miasta.Dotarli do dworca kolejowego i tu oddali na przechowanie kufereczek zawierający cały ich majątek, wszelkie papiery i ubogie skarby w lekarstwach, watach i flanelach.Po opłaceniu należności za przechowanie wydano im z charkowskiego deposito kwit z pieczęcią czerwoną, wielkości uczciwe- go spodka.Schowawszy pieczołowicie ów dokument na posiadanie ręcznej własności, w skok pomknęli do polskiego biura, ażeby powziąć wiadomość o pociągu do granicy.Ale przed drzwiami biura zastali długi szereg ludzi nieszczęsnych, wyczekujących swej kolei.Trzeba było stanąć w „ogonku” i poczekać.Zmieniali się w tym wartowaniu.Jeden „czekał”, a drugi mięsił błoto odwilży charkowskiej poszukując jakowegoś noclegowiska, gdyż było rzeczą więcej niż prawdopodobną, że trzeba będzie w tymże Charkowie nieco dłużej popasać.Seweryn Baryka, który w tym mieście już bywał, a odznaczał się na ogół większą od syna przemyślnością, znalazł tegoż jeszcze dnia pomieszczenie w izbie pewnego krawca, mówiącego jeszcze coś niecoś po polski, gdyż onego czasu był „rodem z Warszawy”.Ten to półrodak, obdarłszy uczciwie wędrowców, zgodził się na przenocowanie ich w swej izbie, mocno niepachnącej.Seweryn Baryka dał krawcowi zadatek w starych rublach, które jeszcze wygrzebał zza podszewki, i powrócił do ogonka przed biurem.Okazało się z oświadczeń ludzi wychodzących z biura, a wreszcie, po długim wyczekiwaniu, z samej rozmowy z urzędnikiem, iż o pociągu w dniach najbliższych nie ma nawet mowy.Jest obietnica, że taki pociąg, dążący z daleka, spod Uralu, ma nadejść, ale jeszcze wcale nie wiadomo, kiedy to nastąpi.Urzędnicy dodawali nadto niewesołe wyjaśnienie, iż ów pociąg, o ile nawet przyjdzie, będzie bardzo przeładowany.Nie pozostało tedy nic innego, tylko - do krawca.Przedtem jednak ruszyli na stację kolejową po walizkę, gdyż bez niej trudno było pomyśleć o jakim takim urządzeniu się w tej gościnie.Na szczęście biuro składu przyjmującego na przechowanie ręczne pakunki było otwarte i tenże parień, który walizkę przyjął, siedział przy otwartym okienku.Barykowie okazali mu kwit z czerwoną pieczęcią oraz numerem obiektu i poprosili o wydanie im pakunku.Funkcjonariusz wziął z ich rąk ową kartkę i poszedł z nią po walizkę.Długo jednak nie wracał.Czekali niecierpliwie, gdyż noc już zaszła, a chcieli przecie nocleg swój urządzić.Wreszcie ów parień nadszedł, ale bez walizki.Oświadczył z miną pełną współczucia, że takiej walizki w składzie nie ma.- Jakże może nie być, towarzyszu? - tłumaczył mu Cezary.- Przecie tu stoi numer, który sam wypisałeś.Sam na czemodanie przylepiłeś tenże numer.Wziąłeś czemodan z moich rąk.Sam go do składu poniosłeś.Prawda?- Być może, iż poniosłem.Dużo pakunków noszę do składu.Być może, iż napisałem i przylepiłem numer.Dużo numerów piszę i przylepiam.Takie moje zajęcie.Ech, towarzyszu, takie moje zajęcie.- dodał z westchnieniem, przewracając oczy do góry.- No, to idźże jeszcze raz i dobrze poszukaj!- Szukałem - rzekł kolejarz niechętnie.- Wszystkie kąty przeszukałem.Nie ma! Prawdę wam mówię, towarzyszu: nie ma!- Jakże może nie być! - zaperzył się stary Baryka.- Kwit jest, pieniądze za przechowanie zapłacone, wszystko w porządku, to i pakunek być musi!- Zrobię to dla was, jeszcze raz pójdę.Poszukam.- westchnął poczciwiec.Poszedł.Znowu długo szukał.Wrócił jednak ze smutnym westchnieniem:- Nie ma waszej walizki.- Gdzież się podziała? - pytali w pasji, jeden przez drugiego.- Czy ja wiem, gdzie się podziała! Nie ma jej.- Ale pomyślże, towarzyszu - perswadował Cezary.- Kwit.- Cóż ty mi z twoim kwitem w oczy leziesz!.- odparł tamten nie bez gniewu.- Kwit twój widzę, a czemodanczika twojego nie widzę.- Gdzieś go podział? - zaperzył się Cezary.- Czy ja wiem, gdzie on się mógł podziać? Nie ma go!- Ukradli mi tę walizkę! - krzyknął Seweryn w uniesieniu.- Złodzieje! - potwierdził Cezary.- Oddawaj mi moją własność! - krzyknął starszy chwytając za rękaw opiekuna rzeczy złożonych na przechowanie.Tamten flegmatycznie usunął mocną prawicą rękę Baryki i niemniej flegmatycznie oświadczył:- Słysz, towariszcz! Ty nie szumi [ Pobierz całość w formacie PDF ]