[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Haussmann nabrał wątpliwości, czy uraz,jakiego doznał Herr Arnoldt, rzeczywiście dotknął tylko jego pamięć.Haussmann nie był szczególnie muzykalnym człowiekiem, ale uznał tę melodię zamgliście znajomą.Była dość popularna, lecz nie tak słynna jak utwory Straussa czy Lannera.Zapisał na formularzu pa, pa, pa , a następnie przekreślił te słowa, postanowiwszy zastąpićskomplikowaną transkrypcję prostym, wyrażonym słowami opisem: Herr Arnoldt nucimelodię.Zdanie to wydawało się zbyt lakoniczne i po kolejnej chwili refleksji Haussmannpoprawił notkę, dodając: (Wesołą).- No i - odezwał się Herr Arnoldt - co pan o tym sądzi?Te nowe informacje nie wywarły na Haussmannie większego wrażenia.Jednak wyraztwarzy dozorcy był pełen oczekiwania, a Haussmann, obserwując swojego mentora, poznałwartość dyplomatycznej odpowiedzi.- To bardzo interesujące - powiedział.- Naprawdę, bardzo interesujące.Dozorca uśmiechnął się i oparł w krześle.Odczuł wyrazną ulgę.32Siedzieli w piwiarni Budweisera - ulubionym miejscu spotkań stęsknionych za krajemCzechów.Jiri Zahradnik był zdenerwowany.Siedział przygarbiony nad metalowym kuflem,rzucając na prawo i lewo ukradkowe spojrzenia.- O co chodzi? - spytał Rheinhardt.- O nic.- Sądzi pan, że osoba, która zabiła pańskiego przyjaciela, dopadnie i pana, jeśliktoś zobaczy, jak rozmawiamy?- Nie wiem.Może.Rheinhardt wzruszył ramionami i wyjął notes.- Proszę, inspektorze - powiedział Zahradnik.- Nie tutaj.- Dobrze.- Rheinhardt wsunął notes do kieszeni płaszcza i upił łyk piwa.- Jestemwielkim miłośnikiem czeskiego piwa, zwłaszcza budweisera.Zahradnik zignorował towarzyskie wysiłki inspektora.- Niech pan wybaczy, inspektorze, ale chciałbym się streszczać.Zanim Evzen zostałzamordowany, mówił mi, że ktoś dokuczał mu na targu.Ten człowiek wiecznie kwestionowałceny Evzena.Nazywał go oszustem i złodziejem.Oczywiście Evzen nie liczył sobie zakurczaki więcej niż inni.Ale ten.- Jedną chwileczkę - przerwa! Rheinhardt.- Jak on wygląda!? Evzen coś mówi!?- Nosił porządne ubrania.- To średnio przydatna informacja.- I by! Niemcem.- To znaczy? Prawdziwym Niemcem?- Tak jak pan.- Chce pan powiedzieć, że mówił po niemiecku?- Jak powiedziałem - był Niemcem.Rheinhardt nie upierał się przy uściślaniuokreśleń.- Proszę dalej.Czecha rozproszyło przybycie trzech muzyków: klarnecisty, akordeonisty imężczyzny taszczącego kontrabas.Wkrótce dołączyła do nich atrakcyjna młoda kobieta wludowym stroju, która niosła tamburyn.Rozległy się pojedyncze brawa, pijackie okrzyki, parumężczyzn zawołało coś po czesku.- Hej, Slovani.Gdzie jest mój dom?.Hej, Slovani.Rheinhardt przypuszczał, że zamawiają sobie piosenki.Klarnecista ściągnął na siebiespojrzenie Zahradnika i się uśmiechnął.- Wie pan, kto to? - spytał Rheinhardt.- Znajomy.To wszystko.Czasem gramy razem w mariasza.- W co?- W karty!- Czy on również znał Evzena?- Może - nie wiem.Kobieta z tamburynem podała rytm i zespół zaczął grać na trzy-cztery.Kontrabasdudnił, grając prostą, dwutonową figurę, wokół której pozostali muzycy wygrywali zawiłeornamenty.Kobieta podniosła tamburyn wysoko ponad głowę i mocno nim potrząsnęła.Następnie, wymachując obszernymi fałdami sukni podtrzymywanymi wolną ręką, otworzyłausta i wydobyła cudownie surowy głos, nieszkolony, lecz potężny.Część mężczyzn przybarze zaczęła wznosić okrzyki.Dla Rheinhardta było oczywiste, że muzycy postanowilirozpocząć od patriotycznego ukłonu w stronę mas.Zahradnik szarpnął głową, jakby miał nerwowy tik, i kontynuował relację:- No więc ten Niemiec, on zaczął straszyć Evzena.Kazał mu wracać do domu ipowiedział, że jeśli tego nie zrobi, to gorzko pożałuje.- Dlaczego Evzen nie zawiadomił policji?- Policji! A niby dlaczego Niemcy mieliby mu pomagać?- Ponieważ to jest Wiedeń, a Niemcy, którzy tutaj mieszkają, mają zupełnie innenastawienie niż ci, z którymi mógł pan się stykać w Czechach.Zahradnik uśmiechnął się i pokazał na zabite deskami, roztrzaskane okno.- Nie takie znowu inne, inspektorze.Kiedy Rheinhardt wrócił do biura bezpieczeństwa, Haussmann wciąż ślęczał zabiurkiem.Na szczęście nie było już śladu po rozgorączkowanym dozorcy zoo.- A, Haussmann - powiedział Rheinhardt, ożywiając się na widok podwładnegozajmującego się papierkową robotą, której on sam tak uparcie unikał.- Przepraszam za mojepospieszne wyjście [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Haussmann nabrał wątpliwości, czy uraz,jakiego doznał Herr Arnoldt, rzeczywiście dotknął tylko jego pamięć.Haussmann nie był szczególnie muzykalnym człowiekiem, ale uznał tę melodię zamgliście znajomą.Była dość popularna, lecz nie tak słynna jak utwory Straussa czy Lannera.Zapisał na formularzu pa, pa, pa , a następnie przekreślił te słowa, postanowiwszy zastąpićskomplikowaną transkrypcję prostym, wyrażonym słowami opisem: Herr Arnoldt nucimelodię.Zdanie to wydawało się zbyt lakoniczne i po kolejnej chwili refleksji Haussmannpoprawił notkę, dodając: (Wesołą).- No i - odezwał się Herr Arnoldt - co pan o tym sądzi?Te nowe informacje nie wywarły na Haussmannie większego wrażenia.Jednak wyraztwarzy dozorcy był pełen oczekiwania, a Haussmann, obserwując swojego mentora, poznałwartość dyplomatycznej odpowiedzi.- To bardzo interesujące - powiedział.- Naprawdę, bardzo interesujące.Dozorca uśmiechnął się i oparł w krześle.Odczuł wyrazną ulgę.32Siedzieli w piwiarni Budweisera - ulubionym miejscu spotkań stęsknionych za krajemCzechów.Jiri Zahradnik był zdenerwowany.Siedział przygarbiony nad metalowym kuflem,rzucając na prawo i lewo ukradkowe spojrzenia.- O co chodzi? - spytał Rheinhardt.- O nic.- Sądzi pan, że osoba, która zabiła pańskiego przyjaciela, dopadnie i pana, jeśliktoś zobaczy, jak rozmawiamy?- Nie wiem.Może.Rheinhardt wzruszył ramionami i wyjął notes.- Proszę, inspektorze - powiedział Zahradnik.- Nie tutaj.- Dobrze.- Rheinhardt wsunął notes do kieszeni płaszcza i upił łyk piwa.- Jestemwielkim miłośnikiem czeskiego piwa, zwłaszcza budweisera.Zahradnik zignorował towarzyskie wysiłki inspektora.- Niech pan wybaczy, inspektorze, ale chciałbym się streszczać.Zanim Evzen zostałzamordowany, mówił mi, że ktoś dokuczał mu na targu.Ten człowiek wiecznie kwestionowałceny Evzena.Nazywał go oszustem i złodziejem.Oczywiście Evzen nie liczył sobie zakurczaki więcej niż inni.Ale ten.- Jedną chwileczkę - przerwa! Rheinhardt.- Jak on wygląda!? Evzen coś mówi!?- Nosił porządne ubrania.- To średnio przydatna informacja.- I by! Niemcem.- To znaczy? Prawdziwym Niemcem?- Tak jak pan.- Chce pan powiedzieć, że mówił po niemiecku?- Jak powiedziałem - był Niemcem.Rheinhardt nie upierał się przy uściślaniuokreśleń.- Proszę dalej.Czecha rozproszyło przybycie trzech muzyków: klarnecisty, akordeonisty imężczyzny taszczącego kontrabas.Wkrótce dołączyła do nich atrakcyjna młoda kobieta wludowym stroju, która niosła tamburyn.Rozległy się pojedyncze brawa, pijackie okrzyki, parumężczyzn zawołało coś po czesku.- Hej, Slovani.Gdzie jest mój dom?.Hej, Slovani.Rheinhardt przypuszczał, że zamawiają sobie piosenki.Klarnecista ściągnął na siebiespojrzenie Zahradnika i się uśmiechnął.- Wie pan, kto to? - spytał Rheinhardt.- Znajomy.To wszystko.Czasem gramy razem w mariasza.- W co?- W karty!- Czy on również znał Evzena?- Może - nie wiem.Kobieta z tamburynem podała rytm i zespół zaczął grać na trzy-cztery.Kontrabasdudnił, grając prostą, dwutonową figurę, wokół której pozostali muzycy wygrywali zawiłeornamenty.Kobieta podniosła tamburyn wysoko ponad głowę i mocno nim potrząsnęła.Następnie, wymachując obszernymi fałdami sukni podtrzymywanymi wolną ręką, otworzyłausta i wydobyła cudownie surowy głos, nieszkolony, lecz potężny.Część mężczyzn przybarze zaczęła wznosić okrzyki.Dla Rheinhardta było oczywiste, że muzycy postanowilirozpocząć od patriotycznego ukłonu w stronę mas.Zahradnik szarpnął głową, jakby miał nerwowy tik, i kontynuował relację:- No więc ten Niemiec, on zaczął straszyć Evzena.Kazał mu wracać do domu ipowiedział, że jeśli tego nie zrobi, to gorzko pożałuje.- Dlaczego Evzen nie zawiadomił policji?- Policji! A niby dlaczego Niemcy mieliby mu pomagać?- Ponieważ to jest Wiedeń, a Niemcy, którzy tutaj mieszkają, mają zupełnie innenastawienie niż ci, z którymi mógł pan się stykać w Czechach.Zahradnik uśmiechnął się i pokazał na zabite deskami, roztrzaskane okno.- Nie takie znowu inne, inspektorze.Kiedy Rheinhardt wrócił do biura bezpieczeństwa, Haussmann wciąż ślęczał zabiurkiem.Na szczęście nie było już śladu po rozgorączkowanym dozorcy zoo.- A, Haussmann - powiedział Rheinhardt, ożywiając się na widok podwładnegozajmującego się papierkową robotą, której on sam tak uparcie unikał.- Przepraszam za mojepospieszne wyjście [ Pobierz całość w formacie PDF ]