[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wydaje mi się, że ty jesteś na innym poziomie, nie wiem, jakci to wytłuma czyć& Car lo jest bar dzo in te ligent ny, uważa, że je stem nie zastąpio na, sza nu je mnie i jest dla mnie miły. Czy miły nie był przy miot nikiem, którego nie zno sisz? Poza tym bar dzo po do ba mu się moje imię.To był cios poniżej pasa.Lorenzo znów się zatrzymał, po czym wznowił krok, nie patrząc na nią, tak jakbyjej słowanie zro biły na nim żad ne go wrażenia. No ja sne, w ta kiej sta rej szko le sta ro daw ne imio na mają wzięcie!Agne se ściągnęła mu czapkę z głowy i rzu ciła siędo bie gu.Byli już pra wie nad brze giem Ty bru i mia sto za to pio ne było w ciepłych bar wach, różowo-po ma rańczo wych.Agnese biegła przed siebie i, słysząc ciężki oddech Lorenza za plecami, zaczęła się śmiać.Pomyślaławtedy, że niema chy ba na świe cie nic piękniejsze go,niż tak ucie kać wcześnie rano przed rozzłoszczo nym chłopa kiem.Dobiegła zmęczona do jednej ze starożytnych bram rzymskich i nagle znalazła się w samym środku niezwykłegozamieszania: ludzie chodzili pośpiesznie, przejeżdżały samochody, małe ciężarówki rozładowywały towar wszelkiegorodzaju.Wydawało się, że miasto już się obudziło.Już roiło się od odgłosów, kolorów, zapachów,a przede wszystkimjęzyków.Byli tam ludzie ze wszystkich stron świata, wielu pochodziło ze wschodniej Europy.W tym miejscu miał swójpoczątek pchli targ Por ta Por te se.Lorenzo odebrał swoją czapkę, wykorzystując jej chwilową nieuwagę, po czym oboje zaczęli buszować pomiędzysto iska mi. Tu są Rosjanie powiedział, gdy przechodzili pomiędzy rzędami stołów pełnych bibelotów, porcelanowychser wisów, figu rek, bro szek, sta rych ze garów, srebr nych sa mo warów.Za stołami siedzieli krępi mężczyzni z długimi wąsamii alkoholowym oddechem, którzy wychwalali zalety każdegoz ofe ro wa nych przed miotów, sta rając się sprze daćje przede wszyst kim swo im ro da kom. A tu Po la cy.Agnese pozwoliła mu się prowadzić w tej wrzawie nierozpoznawalnych dzwięków, ludzi wciąż przybywałoi tworzyliteraz zwartą masę poruszającą się wąską uliczką wzdłuż rozłożonych stołów.Zaczął ogarniać ją jakiś dziwny niepokój,do brze znała to miejsce, ale było ono za ko pa ne gdzieś głęboko w jej pamięci. To część poświęcona muzyce, tam dalej jest mnóstwo starego sprzętu, ale jeszcze wcześniej jest ta, którapo do ba mi się najbar dziej tłuma czył Lo ren zo, kręcąc się między sto iska mi.Agnese rozejrzała się dookoła.Wszędzie widziałarozłożone na stołach i zabezpieczone plastikowymiszybami albometalowymi kratkami obiektywy, światłomierze i aparaty fotograficzne.Wychowała się między pudełkami z aparatamifotograficznymi, opakowanymi starannie w folię z bąbelkami, i poukładanymiw salonie.Czuła, jak z każdymstawianym krokiem jej sercebiło coraz szybciej.Chwilę pózniej, pomiędzy ludzmi, którzy przewijali się przez targ,zobaczyła go: swegoojca, za jednym z tych stołów, jak rozmawiał z klientamii śmiał się, z opartym w kąciku ustpa pie ro sem, który sam się wy pa lał.Porażona tą wizją znieruchomiała, zanurzonaw tłumie, który prześlizgiwał się obok niej.Nagle poczuła na sobieczyjś wzrok, na tar czy wy, mierzący ją od stópdo głów.Ogarnęło ją dziwne i nieprzyjemne wrażenie bycia podpatrywaną przez kogoś obcego.Po krótkim czasiemężczyzna z cerą w kolorze oliwkowym i czarnymi wąsikami zawołał ją po imieniu, z wyraznym akcentemsy cy lijskim. Agne se! Ty je steś Agne se, córką Pa ola!Lorenzo odwrócił się zaciekawiony w jej stronę, a ona, nie wiedzieć czemu, ze wstydu spuściła głowę.Leczmężczy zny już nic nie mogło po wstrzy mać. Jestem Giovanni! Giovanni Cicala.Nie, nie możesz mnie pamiętać, byłaś taka malutka& Jak urosłaś, jesteś terazpa nienką.Jak ci się wie dzie? Dobrze& odpowiedziała Agnese, prawie się jąkając, podczas gdy Lorenzo przeglądał towar mężczyznywyłożony na jego sto liku. Cho dzisz do szkoły? Tak, do liceum. Zdolna dziewczyna, ucz się, ucz& Jesteś taka podobna do ojca, jak dwie krople wody, to doprawdynie sa mo wite! Co za spo tka nie!W tym czasie Lorenza zaciekawił aparat fotograficzny.Przyglądał mu się zachłannie.Cicala zauważył fascynację tymprzed mio tem. Dobry wybór, to Leica R6.Nie tylko wspaniały aparat fotograficzny, ale również technologiczny majstersztyk.Zo bacz, jaka opty ka, jaka so czew ka& Można nim zro bić nie zwykłe zdjęcia. Ile kosz tu je? za py tał Lo ren zo z za in te re so wa niem. Spo ro, spo ro, dro gi chłopcze& od po wie dział wy mijająco mężczy zna, po czym zerknął w stronę Agne se. To twój chłopak?Agne se zbladła. Tak, zna my się, odkąd byliśmy dziećmi od po wie dział bez zająknie nia Lo ren zo.Objął ją ramieniem i Agnese zrobiła się czerwonaze złości, ale nie była w stanie sformułować żadnej sensownejod po wie dzi.Cica la spojrzał raz jesz cze na uśmiech Lo ren za i zaczął pa ko wać apa rat. Do stałem go od twe go ojca, wie le lat temu.Myślę,że nad szedł już czas, by wrócił do pra wo wite go właścicie la.Za sko czo na Agne se po pa trzyła na mężczyznę: Ależ nie, naprawdę, nie trzeba, nie wiedziałabym, jak go obsługiwać, nawet nie wiem, jak prawidłowo mamgotrzy mać w ręku.Cica la spojrzał na chłopa ka. Może on umie się nim posługiwać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Wydaje mi się, że ty jesteś na innym poziomie, nie wiem, jakci to wytłuma czyć& Car lo jest bar dzo in te ligent ny, uważa, że je stem nie zastąpio na, sza nu je mnie i jest dla mnie miły. Czy miły nie był przy miot nikiem, którego nie zno sisz? Poza tym bar dzo po do ba mu się moje imię.To był cios poniżej pasa.Lorenzo znów się zatrzymał, po czym wznowił krok, nie patrząc na nią, tak jakbyjej słowanie zro biły na nim żad ne go wrażenia. No ja sne, w ta kiej sta rej szko le sta ro daw ne imio na mają wzięcie!Agne se ściągnęła mu czapkę z głowy i rzu ciła siędo bie gu.Byli już pra wie nad brze giem Ty bru i mia sto za to pio ne było w ciepłych bar wach, różowo-po ma rańczo wych.Agnese biegła przed siebie i, słysząc ciężki oddech Lorenza za plecami, zaczęła się śmiać.Pomyślaławtedy, że niema chy ba na świe cie nic piękniejsze go,niż tak ucie kać wcześnie rano przed rozzłoszczo nym chłopa kiem.Dobiegła zmęczona do jednej ze starożytnych bram rzymskich i nagle znalazła się w samym środku niezwykłegozamieszania: ludzie chodzili pośpiesznie, przejeżdżały samochody, małe ciężarówki rozładowywały towar wszelkiegorodzaju.Wydawało się, że miasto już się obudziło.Już roiło się od odgłosów, kolorów, zapachów,a przede wszystkimjęzyków.Byli tam ludzie ze wszystkich stron świata, wielu pochodziło ze wschodniej Europy.W tym miejscu miał swójpoczątek pchli targ Por ta Por te se.Lorenzo odebrał swoją czapkę, wykorzystując jej chwilową nieuwagę, po czym oboje zaczęli buszować pomiędzysto iska mi. Tu są Rosjanie powiedział, gdy przechodzili pomiędzy rzędami stołów pełnych bibelotów, porcelanowychser wisów, figu rek, bro szek, sta rych ze garów, srebr nych sa mo warów.Za stołami siedzieli krępi mężczyzni z długimi wąsamii alkoholowym oddechem, którzy wychwalali zalety każdegoz ofe ro wa nych przed miotów, sta rając się sprze daćje przede wszyst kim swo im ro da kom. A tu Po la cy.Agnese pozwoliła mu się prowadzić w tej wrzawie nierozpoznawalnych dzwięków, ludzi wciąż przybywałoi tworzyliteraz zwartą masę poruszającą się wąską uliczką wzdłuż rozłożonych stołów.Zaczął ogarniać ją jakiś dziwny niepokój,do brze znała to miejsce, ale było ono za ko pa ne gdzieś głęboko w jej pamięci. To część poświęcona muzyce, tam dalej jest mnóstwo starego sprzętu, ale jeszcze wcześniej jest ta, którapo do ba mi się najbar dziej tłuma czył Lo ren zo, kręcąc się między sto iska mi.Agnese rozejrzała się dookoła.Wszędzie widziałarozłożone na stołach i zabezpieczone plastikowymiszybami albometalowymi kratkami obiektywy, światłomierze i aparaty fotograficzne.Wychowała się między pudełkami z aparatamifotograficznymi, opakowanymi starannie w folię z bąbelkami, i poukładanymiw salonie.Czuła, jak z każdymstawianym krokiem jej sercebiło coraz szybciej.Chwilę pózniej, pomiędzy ludzmi, którzy przewijali się przez targ,zobaczyła go: swegoojca, za jednym z tych stołów, jak rozmawiał z klientamii śmiał się, z opartym w kąciku ustpa pie ro sem, który sam się wy pa lał.Porażona tą wizją znieruchomiała, zanurzonaw tłumie, który prześlizgiwał się obok niej.Nagle poczuła na sobieczyjś wzrok, na tar czy wy, mierzący ją od stópdo głów.Ogarnęło ją dziwne i nieprzyjemne wrażenie bycia podpatrywaną przez kogoś obcego.Po krótkim czasiemężczyzna z cerą w kolorze oliwkowym i czarnymi wąsikami zawołał ją po imieniu, z wyraznym akcentemsy cy lijskim. Agne se! Ty je steś Agne se, córką Pa ola!Lorenzo odwrócił się zaciekawiony w jej stronę, a ona, nie wiedzieć czemu, ze wstydu spuściła głowę.Leczmężczy zny już nic nie mogło po wstrzy mać. Jestem Giovanni! Giovanni Cicala.Nie, nie możesz mnie pamiętać, byłaś taka malutka& Jak urosłaś, jesteś terazpa nienką.Jak ci się wie dzie? Dobrze& odpowiedziała Agnese, prawie się jąkając, podczas gdy Lorenzo przeglądał towar mężczyznywyłożony na jego sto liku. Cho dzisz do szkoły? Tak, do liceum. Zdolna dziewczyna, ucz się, ucz& Jesteś taka podobna do ojca, jak dwie krople wody, to doprawdynie sa mo wite! Co za spo tka nie!W tym czasie Lorenza zaciekawił aparat fotograficzny.Przyglądał mu się zachłannie.Cicala zauważył fascynację tymprzed mio tem. Dobry wybór, to Leica R6.Nie tylko wspaniały aparat fotograficzny, ale również technologiczny majstersztyk.Zo bacz, jaka opty ka, jaka so czew ka& Można nim zro bić nie zwykłe zdjęcia. Ile kosz tu je? za py tał Lo ren zo z za in te re so wa niem. Spo ro, spo ro, dro gi chłopcze& od po wie dział wy mijająco mężczy zna, po czym zerknął w stronę Agne se. To twój chłopak?Agne se zbladła. Tak, zna my się, odkąd byliśmy dziećmi od po wie dział bez zająknie nia Lo ren zo.Objął ją ramieniem i Agnese zrobiła się czerwonaze złości, ale nie była w stanie sformułować żadnej sensownejod po wie dzi.Cica la spojrzał raz jesz cze na uśmiech Lo ren za i zaczął pa ko wać apa rat. Do stałem go od twe go ojca, wie le lat temu.Myślę,że nad szedł już czas, by wrócił do pra wo wite go właścicie la.Za sko czo na Agne se po pa trzyła na mężczyznę: Ależ nie, naprawdę, nie trzeba, nie wiedziałabym, jak go obsługiwać, nawet nie wiem, jak prawidłowo mamgotrzy mać w ręku.Cica la spojrzał na chłopa ka. Może on umie się nim posługiwać [ Pobierz całość w formacie PDF ]