[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pojawił się ubrany w dżinsy i podkoszulek biały mężczyzna, który wyglądał jak młodyDanny DeVito.Spojrzał na mnie z uśmiechem.Przysunęłam się bliżej Leonarda.Mały czło-wieczek podszedł do mnie.- Co ty tu robisz? - Jego piskliwy głos omal nie wywołał u mnie ataku śmiechu.- Jestem z nim.- Mówiłem do niego.Zorientowałam się, że nie patrzy na mnie.Miał zeza i kiedy nie patrzył na nikogo, spra-wiał wrażenie, jakby patrzył na każdego.- Cześć - odezwał się Leonard, odrywając wzrok od scenariusza.- Co tu robisz? - powtórzył mały człowieczek.- Czekam.- Na casting do pilota Brother, Brother?- Tak.Mówiłeś, żebym się na to zgłosił, prawda?RLNiski mężczyzna ściszył głos, ale jego szept brzmiał donośniej, niż gdyby mówił nor-malnie.- Te dziwolągi są na pięć albo mniej.Ty jesteś jednostką rzeczywistą8.- Nie ma sprawy.8Aluzja do postaci algebraicznej liczb zespolonych - przyp.tłum.Mężczyzna kiwnął na Leonarda, by poszedł za nim.Oparłam się o ścianę.Leonard obró-cił się i uśmiechnął w moją stronę.Naśladował kaczy chód białego i zrobił komicznego zeza.Zachichotałam, spłonęłam rumieńcem i pokazałam mu uniesiony kciuk.W tym momencieJackson podniósł się z krzesła i wpadł na Leonarda.Zderzył się z nim tak mocno, że z jego twa-rzy znikł uśmiech.Na widok tego grubiaństwa poczułam ból.Na usta cisnęły mi się plugawesłowa i wykrzywiłam paznokcie niczym szpony.Nie zdawałam sobie sprawy, że moje uczuciedo Leonarda jest tak silne.Byłam gotowa bronić go przed facetem większym od nas obojga.- Wybacz, bracie - zachichotał Leonard.- Nie miałem zamiaru cię potrącić.Proszę,przyjmij moje najszczersze przeprosiny.Leonard wyciągnął do niego dłoń, ale Jackson ani drgnął.Trzymając scenariusz, prze-szedł na drugą stronę pomieszczenia i wmieszał się w tłum zaczytanych ludzi na pięć albomniej, cokolwiek miało to oznaczać.Niemal każda z twarzy była naznaczona desperacją.Znalazłam sobie trochę miejsca i usiadłam na podłodze.Rozluzniłam się, zamknęłamoczy i zaczęłam w myślach odmawiać modlitwę za swoją rodzinę, nie wyłączając Leonarda ijego marzeń, Shelby, a nawet Tyrela.Ktoś usiadł obok mnie, więc odsunęłam się trochę, nieprzerywając modlitwy.Byłam tak zajęta błaganiami, aby ktoś opiekował się Ericką, tak nie-obecna, że nic innego się nie liczyło.Osoba, która siadła obok, przysunęła się bliżej, napierającna mnie.Uniosłam głowę.To był Jackson.Zalatywało od niego zatęchłym tytoniem i tandet-nym płynem po goleniu.Przysunął się jeszcze bliżej.- Masz jakiś problem? - zapytałam.- Chcę cię zaprosić na obiad.- Co?- Na dupka, z którym tu przyszłaś, nie masz co liczyć - powiedział.- Potrzebujesz praw-dziwego mężczyzny.Chodzmy stąd.Masz takie ładne usta.Poczułam się naga.Miałam ochotę dać mu w mordę, ale moja ręka zastygła przyciśniętado ust.RLKilku siedzących obok ludzi słyszało, co powiedział, ale nikt się nie odezwał ani nic niezrobił.Jakiś głupek parsknął śmiechem.Jego idiotyczny chichot dopełnił mego upokorzenia.Inni nie zwracali na nie uwagi, zajęci sobą, z nosami wetkniętymi w głupie scenariusze.Wstałam i pędem ruszyłam w stronę stojącego na końcu korytarza wodotrysku.Cały czaspróbowałam naśladować pewny siebie krok Shelby, ale efekt moich starań był mizerny.Zaci-snęłam zęby i żałowałam, że nie jestem Shelby, że nie mam w sobie ani grama jej odporności iże nie potrafię jak ona posługiwać się rynsztokowym słownikiem.Napiłam się wody, ale nie zdołałam ugasić w sobie burzliwych uczuć ani zmyć upoko-rzenia.Otarłam gniew, który objawił się pod postacią kropelek potu nad moją górną wargą.Wytarłam w spodnie wilgotne dłonie.Pocierałam nimi tak długo, aż poczułam gorąco.Jackson nie odrywał ode mnie wzroku.Uśmiechał się triumfalnie i machał językiem jakchorągiewką.Odwróciłam się plecami do całego tego świata i zaczęłam oskubywać skórki z lewej dło-ni.Stałam z opuszczoną głową, nie odzywając się do ludzi, którzy zagadywali mnie przyjaciel-sko.Wzburzenie popychało mnie, bym szła bezwiednie, aż w końcu rozdygotana stanęłam wpromieniach słońca.9.ShelbyTak, zadzwoniłam do Tyrela.Zaraz po tym, jak Debra wyszła na spotkanie z Leonardem,kiedy tylko zatrzasnęły się za nią drzwi, zrzuciłam z siebie kołdrę i podbiegłam do telefonu.Gawędziliśmy przez chwilę, a ponieważ on okazał się mało domyślny, zaproponowałamwprost, abyśmy wybrali się do kina albo odetchnęli świeżym powietrzem na wybrzeżu.Jakprzyjaciele.Dałam mu to wyraznie do zrozumienia.Gdyby spodziewał się czegoś więcej niżmoje towarzystwo i niezobowiązująca rozmowa, byłoby to wielkie nieporozumienie.Kiedy Tyrel przyjechał po mnie, był ubrany w czarny nylonowy dres z kapturem i spor-towe buty Nike.Wyglądał jak niedzielny biegacz.Z przodu jego czapki widniał duży napis Just Do It!".Włożyłam krótkie dżinsowe spodenki i obszerną, różowo-zieloną bluzę, któranadawała mi kobiecy i swobodny wygląd.Nie pytając brata, czy ma coś przeciw zapachowiRLmoich stóp, zdjęłam buty i skarpetki, po czym oparłam nogi na desce rozdzielczej.Rzuciłamswoją czapeczkę na tylne siedzenie i pozwoliłam, aby przyjemna morska bryza rozwiewała miwłosy.Rozkoszowałam się jazdą po nadmorskiej autostradzie, podjadając jogurt truskawkowy isłuchając Marvina Gaye.- Dokąd chcesz jechać? - spytał Tyrel.- Jedz, póki się nie zmęczysz.- Debra nie chciała się z nami zabrać?- Wyszła na spotkanie z Leonardem.Mieliśmy radio nastawione na stację grającą stare przeboje, ale wyłączyłam je, byśmy niemusieli przekrzykiwać muzyki.Prowadziliśmy ożywioną rozmowę.Kilkakrotnie wzrok Tyrelaspoczął na moich nogach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Pojawił się ubrany w dżinsy i podkoszulek biały mężczyzna, który wyglądał jak młodyDanny DeVito.Spojrzał na mnie z uśmiechem.Przysunęłam się bliżej Leonarda.Mały czło-wieczek podszedł do mnie.- Co ty tu robisz? - Jego piskliwy głos omal nie wywołał u mnie ataku śmiechu.- Jestem z nim.- Mówiłem do niego.Zorientowałam się, że nie patrzy na mnie.Miał zeza i kiedy nie patrzył na nikogo, spra-wiał wrażenie, jakby patrzył na każdego.- Cześć - odezwał się Leonard, odrywając wzrok od scenariusza.- Co tu robisz? - powtórzył mały człowieczek.- Czekam.- Na casting do pilota Brother, Brother?- Tak.Mówiłeś, żebym się na to zgłosił, prawda?RLNiski mężczyzna ściszył głos, ale jego szept brzmiał donośniej, niż gdyby mówił nor-malnie.- Te dziwolągi są na pięć albo mniej.Ty jesteś jednostką rzeczywistą8.- Nie ma sprawy.8Aluzja do postaci algebraicznej liczb zespolonych - przyp.tłum.Mężczyzna kiwnął na Leonarda, by poszedł za nim.Oparłam się o ścianę.Leonard obró-cił się i uśmiechnął w moją stronę.Naśladował kaczy chód białego i zrobił komicznego zeza.Zachichotałam, spłonęłam rumieńcem i pokazałam mu uniesiony kciuk.W tym momencieJackson podniósł się z krzesła i wpadł na Leonarda.Zderzył się z nim tak mocno, że z jego twa-rzy znikł uśmiech.Na widok tego grubiaństwa poczułam ból.Na usta cisnęły mi się plugawesłowa i wykrzywiłam paznokcie niczym szpony.Nie zdawałam sobie sprawy, że moje uczuciedo Leonarda jest tak silne.Byłam gotowa bronić go przed facetem większym od nas obojga.- Wybacz, bracie - zachichotał Leonard.- Nie miałem zamiaru cię potrącić.Proszę,przyjmij moje najszczersze przeprosiny.Leonard wyciągnął do niego dłoń, ale Jackson ani drgnął.Trzymając scenariusz, prze-szedł na drugą stronę pomieszczenia i wmieszał się w tłum zaczytanych ludzi na pięć albomniej, cokolwiek miało to oznaczać.Niemal każda z twarzy była naznaczona desperacją.Znalazłam sobie trochę miejsca i usiadłam na podłodze.Rozluzniłam się, zamknęłamoczy i zaczęłam w myślach odmawiać modlitwę za swoją rodzinę, nie wyłączając Leonarda ijego marzeń, Shelby, a nawet Tyrela.Ktoś usiadł obok mnie, więc odsunęłam się trochę, nieprzerywając modlitwy.Byłam tak zajęta błaganiami, aby ktoś opiekował się Ericką, tak nie-obecna, że nic innego się nie liczyło.Osoba, która siadła obok, przysunęła się bliżej, napierającna mnie.Uniosłam głowę.To był Jackson.Zalatywało od niego zatęchłym tytoniem i tandet-nym płynem po goleniu.Przysunął się jeszcze bliżej.- Masz jakiś problem? - zapytałam.- Chcę cię zaprosić na obiad.- Co?- Na dupka, z którym tu przyszłaś, nie masz co liczyć - powiedział.- Potrzebujesz praw-dziwego mężczyzny.Chodzmy stąd.Masz takie ładne usta.Poczułam się naga.Miałam ochotę dać mu w mordę, ale moja ręka zastygła przyciśniętado ust.RLKilku siedzących obok ludzi słyszało, co powiedział, ale nikt się nie odezwał ani nic niezrobił.Jakiś głupek parsknął śmiechem.Jego idiotyczny chichot dopełnił mego upokorzenia.Inni nie zwracali na nie uwagi, zajęci sobą, z nosami wetkniętymi w głupie scenariusze.Wstałam i pędem ruszyłam w stronę stojącego na końcu korytarza wodotrysku.Cały czaspróbowałam naśladować pewny siebie krok Shelby, ale efekt moich starań był mizerny.Zaci-snęłam zęby i żałowałam, że nie jestem Shelby, że nie mam w sobie ani grama jej odporności iże nie potrafię jak ona posługiwać się rynsztokowym słownikiem.Napiłam się wody, ale nie zdołałam ugasić w sobie burzliwych uczuć ani zmyć upoko-rzenia.Otarłam gniew, który objawił się pod postacią kropelek potu nad moją górną wargą.Wytarłam w spodnie wilgotne dłonie.Pocierałam nimi tak długo, aż poczułam gorąco.Jackson nie odrywał ode mnie wzroku.Uśmiechał się triumfalnie i machał językiem jakchorągiewką.Odwróciłam się plecami do całego tego świata i zaczęłam oskubywać skórki z lewej dło-ni.Stałam z opuszczoną głową, nie odzywając się do ludzi, którzy zagadywali mnie przyjaciel-sko.Wzburzenie popychało mnie, bym szła bezwiednie, aż w końcu rozdygotana stanęłam wpromieniach słońca.9.ShelbyTak, zadzwoniłam do Tyrela.Zaraz po tym, jak Debra wyszła na spotkanie z Leonardem,kiedy tylko zatrzasnęły się za nią drzwi, zrzuciłam z siebie kołdrę i podbiegłam do telefonu.Gawędziliśmy przez chwilę, a ponieważ on okazał się mało domyślny, zaproponowałamwprost, abyśmy wybrali się do kina albo odetchnęli świeżym powietrzem na wybrzeżu.Jakprzyjaciele.Dałam mu to wyraznie do zrozumienia.Gdyby spodziewał się czegoś więcej niżmoje towarzystwo i niezobowiązująca rozmowa, byłoby to wielkie nieporozumienie.Kiedy Tyrel przyjechał po mnie, był ubrany w czarny nylonowy dres z kapturem i spor-towe buty Nike.Wyglądał jak niedzielny biegacz.Z przodu jego czapki widniał duży napis Just Do It!".Włożyłam krótkie dżinsowe spodenki i obszerną, różowo-zieloną bluzę, któranadawała mi kobiecy i swobodny wygląd.Nie pytając brata, czy ma coś przeciw zapachowiRLmoich stóp, zdjęłam buty i skarpetki, po czym oparłam nogi na desce rozdzielczej.Rzuciłamswoją czapeczkę na tylne siedzenie i pozwoliłam, aby przyjemna morska bryza rozwiewała miwłosy.Rozkoszowałam się jazdą po nadmorskiej autostradzie, podjadając jogurt truskawkowy isłuchając Marvina Gaye.- Dokąd chcesz jechać? - spytał Tyrel.- Jedz, póki się nie zmęczysz.- Debra nie chciała się z nami zabrać?- Wyszła na spotkanie z Leonardem.Mieliśmy radio nastawione na stację grającą stare przeboje, ale wyłączyłam je, byśmy niemusieli przekrzykiwać muzyki.Prowadziliśmy ożywioną rozmowę.Kilkakrotnie wzrok Tyrelaspoczął na moich nogach [ Pobierz całość w formacie PDF ]