[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gwendolyn chwyciła luzne kosmyki włosów i wsunęła je za ucho.- Doceniam pańską dobroć i cierpliwość, ale proszę, aby pan postępowałrozważnie.Emma jest bardzo wrażliwym dzieckiem.- Robi na mnie wrażenie bardzo rozsądnej młodej kobiety - zauważyłwicehrabia.Gwendolyn westchnęła.- Ma prawdopodobnie najwięcej zdrowego rozsądku z nas wszystkich.Alejest bardzo młoda.- A ja, bez wątpienia, wydaję jej się bardzo stary, może na mnie zatembezpiecznie uczyć się flirtować.Jej pochlebstwa są czarujące.- To dużo więcej niż pochlebstwa, jeśli odpowiadają prawdzie i są szczere.- Brawo! Oto przykład doskonałego flirtu - powiedział głębokim, ciepłymgłosem.- Muszę panią pochwalić.Gwendolyn poczekała, aż rumieniec ustąpi z jej policzków, zanim odwróciłagłowę od słońca i spojrzała na niego.Patrzył tak, jakby wiedział, o czym myśli.- yle mnie pan zrozumiał.- Nie sądzę.- Przeszył ją spojrzeniem.- Nie będę igrać z jej uczuciami.Z pani sercem też nie.- Ależ milordzie.- Mam do pani ogromną prośbę.Kiedy jesteśmy sami, czy mogłaby panizwracać się do mnie mniej formalnie?Lekki dreszcz przebiegł jej po plecach.- Wezmę to pod uwagę, ale nie znam, niestety, pańskiego imienia.Oczy mu zalśniły i Gwendolyn zdziwiła się, co w tym takiego zabawnego.- Rodzina nazywa mnie Jason.- Jason.- Smakowała wolno to imię.- Jeśli ja pozwolę sobie na takąśmiałość, pan z pewnością będzie chciał uczynić to samo?- Co za niemądry pomysł.To oczywiste, że myślę o sobie, używającimienia Jason.Znowu! Ta skłonność do psoty, poczucie humoru, które wydawał się tłumić,ale nad którym czasami nie panował.Pochylił głowę i przysunął się blisko.Czuła jego oddech przy lewym uchu.Wciągnęła gwałtownie powietrze.Uniosła głowę i napotkała jego wzrok.W wyrazistych szmaragdowozielonych oczach wicehrabiego czaiła się pokusai coś, czego nie rozumiała.Miała ogromną ochotę dotknąć jego policzka, ale wiedziała, że nie powinnatego robić.Położyła dłonie na piersi wicehrabiego i go odepchnęła.Odsunął sięnatychmiast, ale dziwny wyraz w jego oczach nie zniknął.- Proszę mi powiedzieć coś więcej o naszych gospodarzach - odezwał sięw końcu.- Wydaje się, że nie szczędzili wydatków.Czy tak jest zawsze?Zadowolona ze zmiany tematu, Gwendolyn rozejrzała się po falującej,trawiastej łące, upstrzonej teraz licznymi namiotami w zielone i białe pasy.Podnamiotami zasiadali panowie i panie, racząc się smakołykami.Większośćsiedziała na krzesłach, ale kilka młodych par usadowiło się na kocach.- Pan Bartwell zbił majątek na wełnie i przez ostatnich dziesięć lat usiłowałpozbyć się handlowego swędu - wyjaśniła.Zauważyła, że gospodarzezajmowali dwa wielkie fotele ustawione pod pasiastym baldachimem, któryfalował na wietrze.Z tego dogodnego miejsca mogli podziwiać widowisko,które stworzyli, niczym para władców z czasów elżbietańskich.- Niestety,obawiam się, że bez powodzenia.Wicehrabia się uśmiechnął.- Niewątpliwie potrafi wydawać przyjęcia.Nie nazwałbym tegokosztownego szaleństwa piknikiem.W tej chwili wróciła Emma - z dwoma służącymi, z których każdy dzwigałduży, wiklinowy kosz.- Nie wiedziałam, na co macie ochotę.Przyniosłam więc po trochuwszystkiego.- Mądra dziewczyna.Podczas gdy panie zabrały się do cienkich jak wafelki kromek chlebaz masłem i serem, wicehrabia posilał się bardziej pożywnym jedzeniem -kanapką z pieczoną wołowiną, połówką pieczonego bażanta, sporym kawałkiemsera i miseczką świeżo zebranych owoców.Kończyli właśnie ciasto malinowei cytrynowe ciasteczka, kiedy, znienacka, spadła pierwsza kropla deszczu.- Zcigamy się na dół! - krzyknęła Emma i ruszyła biegiem.Gwendolyn przyjęła wyzwanie bez zastanowienia.Zlizgając się i popiskując,znalazła się na dole tuż za siostrą.Zasapane i roześmiane, schroniły się poddaszkiem.Gwendolyn się odwróciła, żeby sprawdzić, co się dzieje z wicehrabią.Maszerował po zboczu wzgórza, sztywno wyprostowany, z podniesionągłową.Spływający z kapelusza deszcz moczył jego piękny, niebieski kubrak.- Lordzie Fairhurst! Tutaj! - Emma pomachała energicznie rękami.Wicehrabia odwrócił głowę, patrząc na nie bez uśmiechu.- Mój Boże, to tylko mały deszczyk [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Gwendolyn chwyciła luzne kosmyki włosów i wsunęła je za ucho.- Doceniam pańską dobroć i cierpliwość, ale proszę, aby pan postępowałrozważnie.Emma jest bardzo wrażliwym dzieckiem.- Robi na mnie wrażenie bardzo rozsądnej młodej kobiety - zauważyłwicehrabia.Gwendolyn westchnęła.- Ma prawdopodobnie najwięcej zdrowego rozsądku z nas wszystkich.Alejest bardzo młoda.- A ja, bez wątpienia, wydaję jej się bardzo stary, może na mnie zatembezpiecznie uczyć się flirtować.Jej pochlebstwa są czarujące.- To dużo więcej niż pochlebstwa, jeśli odpowiadają prawdzie i są szczere.- Brawo! Oto przykład doskonałego flirtu - powiedział głębokim, ciepłymgłosem.- Muszę panią pochwalić.Gwendolyn poczekała, aż rumieniec ustąpi z jej policzków, zanim odwróciłagłowę od słońca i spojrzała na niego.Patrzył tak, jakby wiedział, o czym myśli.- yle mnie pan zrozumiał.- Nie sądzę.- Przeszył ją spojrzeniem.- Nie będę igrać z jej uczuciami.Z pani sercem też nie.- Ależ milordzie.- Mam do pani ogromną prośbę.Kiedy jesteśmy sami, czy mogłaby panizwracać się do mnie mniej formalnie?Lekki dreszcz przebiegł jej po plecach.- Wezmę to pod uwagę, ale nie znam, niestety, pańskiego imienia.Oczy mu zalśniły i Gwendolyn zdziwiła się, co w tym takiego zabawnego.- Rodzina nazywa mnie Jason.- Jason.- Smakowała wolno to imię.- Jeśli ja pozwolę sobie na takąśmiałość, pan z pewnością będzie chciał uczynić to samo?- Co za niemądry pomysł.To oczywiste, że myślę o sobie, używającimienia Jason.Znowu! Ta skłonność do psoty, poczucie humoru, które wydawał się tłumić,ale nad którym czasami nie panował.Pochylił głowę i przysunął się blisko.Czuła jego oddech przy lewym uchu.Wciągnęła gwałtownie powietrze.Uniosła głowę i napotkała jego wzrok.W wyrazistych szmaragdowozielonych oczach wicehrabiego czaiła się pokusai coś, czego nie rozumiała.Miała ogromną ochotę dotknąć jego policzka, ale wiedziała, że nie powinnatego robić.Położyła dłonie na piersi wicehrabiego i go odepchnęła.Odsunął sięnatychmiast, ale dziwny wyraz w jego oczach nie zniknął.- Proszę mi powiedzieć coś więcej o naszych gospodarzach - odezwał sięw końcu.- Wydaje się, że nie szczędzili wydatków.Czy tak jest zawsze?Zadowolona ze zmiany tematu, Gwendolyn rozejrzała się po falującej,trawiastej łące, upstrzonej teraz licznymi namiotami w zielone i białe pasy.Podnamiotami zasiadali panowie i panie, racząc się smakołykami.Większośćsiedziała na krzesłach, ale kilka młodych par usadowiło się na kocach.- Pan Bartwell zbił majątek na wełnie i przez ostatnich dziesięć lat usiłowałpozbyć się handlowego swędu - wyjaśniła.Zauważyła, że gospodarzezajmowali dwa wielkie fotele ustawione pod pasiastym baldachimem, któryfalował na wietrze.Z tego dogodnego miejsca mogli podziwiać widowisko,które stworzyli, niczym para władców z czasów elżbietańskich.- Niestety,obawiam się, że bez powodzenia.Wicehrabia się uśmiechnął.- Niewątpliwie potrafi wydawać przyjęcia.Nie nazwałbym tegokosztownego szaleństwa piknikiem.W tej chwili wróciła Emma - z dwoma służącymi, z których każdy dzwigałduży, wiklinowy kosz.- Nie wiedziałam, na co macie ochotę.Przyniosłam więc po trochuwszystkiego.- Mądra dziewczyna.Podczas gdy panie zabrały się do cienkich jak wafelki kromek chlebaz masłem i serem, wicehrabia posilał się bardziej pożywnym jedzeniem -kanapką z pieczoną wołowiną, połówką pieczonego bażanta, sporym kawałkiemsera i miseczką świeżo zebranych owoców.Kończyli właśnie ciasto malinowei cytrynowe ciasteczka, kiedy, znienacka, spadła pierwsza kropla deszczu.- Zcigamy się na dół! - krzyknęła Emma i ruszyła biegiem.Gwendolyn przyjęła wyzwanie bez zastanowienia.Zlizgając się i popiskując,znalazła się na dole tuż za siostrą.Zasapane i roześmiane, schroniły się poddaszkiem.Gwendolyn się odwróciła, żeby sprawdzić, co się dzieje z wicehrabią.Maszerował po zboczu wzgórza, sztywno wyprostowany, z podniesionągłową.Spływający z kapelusza deszcz moczył jego piękny, niebieski kubrak.- Lordzie Fairhurst! Tutaj! - Emma pomachała energicznie rękami.Wicehrabia odwrócił głowę, patrząc na nie bez uśmiechu.- Mój Boże, to tylko mały deszczyk [ Pobierz całość w formacie PDF ]