[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W tym czasie złoto wraz z Robertem Kedrickiem zniknęło.Od tego momentu nie istniały pisemne zapisy, które mogłyby pomóc Halowi i Artiemu wodtworzeniu ruchów Kedricka.Choć nie przyznawali się do tego, obaj mieli wrażenie, żemogą polegać na czymś głębszym niż wiedza.Polegali na głosie krwi, która płynęła w ich żyłach.Podczas wspinaczki Hal pozwolił swym myślom krążyć swobodnie.Martwił się o syna, mniej jednak niż dotychczas.Chłopak nie był już dzieckiem.Nie byłteż pewnie jeszcze mężczyzną, ale chciał i potrafił podjąć męską pracę.To, że społeczeństwoi czasy, w jakich się urodził, nie uznawały go za dorosłego, nie zmniejszało jego możliwości.Kiedy Robert Kedrick miał siedemnaście lat, tylko dwa lata więcej niż Artie, zastrzeliłczłowieka, uwiódł jego żonę i wprowadził swe bydło na przywłaszczoną ziemię.Hal starł deszcz z twarzy i spojrzał w górę.Wielkie, szare urwisko sterczało na tleciemniejącego nieba jak gigantyczny kamień nagrobny.Co rzeczywiście zdarzyło się tutaj sto lat temu? Czy dowiedzą się o tym tej nocy?Zadygotał, gdy strużka deszczu pociekła mu z kapelusza na szyję, pod kołnierzyk, iwytyczyła sobie zimną ścieżkę na skórze.Byli odpowiednio ubrani na tę pogodę, od stóp dogłów w nieprzemakalne i ocieplane kombinezony.Z ochronnymi pokrowcami nakowbojskich kapeluszach.Ale nawet najlepsze kombinezony nie mogły uchronić ich przedwilgocią.Hal obejrzał się na Artiego.Zimno i zmęczenie najwyrazniej dawały się chłopakowi we znaki, ale walczył dzielnie.Akurat podniósł głowę i uśmiechnął się od ucha do ucha.Duma rozgrzała serce szeryfa.Jegochłopak!Nieśli w plecakach sprzęt do obozowania i poszukiwań.Hal nie potrzebował swychnotatek czy książek: całą wiedzę, którą zgromadził przez lata, przechowywał w głowie.Jakdługo nic złego z nią się nie stało, tak długo mieli szanse.Pomyślał o głowie Roberta Kedricka spoczywającej na biurku Dixie.Pomyślał o Dixie.O Dixie, która wyjeżdża do Kalifornii. Poślizgnął się.W ostatniej chwili złapał się pnia osiki rosnącej przy ścieżce. Nic ci nie jest, tato?  zapytał Artie, zbliżywszy się do ojca. Tak wyglądało, jakbyś nasekundę zboczył ze szlaku. Nic mi nie jest.Nie martw się.Skoncentruj się na robocie, którą masz do wykonania  przykazał sobie Hal.Myśl oprzeszłości, nie o przyszłości.Poszli dalej.Drzewa nosiły jeszcze letnie liście, deszcz padał jednak zbyt gwałtownie, bymogły zapewnić jakąś osłonę.Lał beznadziejnie równo, przygnębiająco, lodowato.Na Roberta padał śnieg.Mimo wszystko deszcz nie był jeszcze czymś najgorszym.Wlekli się noga za nogą.Tamci, sprzed stu lat, mieli przewagę posuwając się konno.Konie jednak robią hałas, którego nie da się stłumić.Tylko tego brakowało, żeby odkrył ichktoś pozostawiony w obozie poszukiwaczy dinozaurów i doniósł o tym Haydenowi lubClarkowi! Ponadto konie mogą przenieść człowieka zbyt szybko nad czymś, co powinienzauważyć.Jedynym sposobem przeszukania wszystkiego było przejście na własnych nogach.Stopa za stopą.Dotarli w końcu do stoku.Wspinali się teraz jeszcze wolniej. Jak daleko jeszcze?  zapytał Artie starając się przekrzyczeć dudnienie deszczu i hukgrzmotu. Jak wysoko musimy się dostać? Nie jestem pewien!  zawołał Hal przez ramię. Wiem tylko, że jechali tędy, lecz codalej  nie wiadomo.Będziemy musieli kierować się nosem. No i dobrze!Szli, często czepiając się skalnych ścian wyrastających po obu stronach ścieżki.Zrobiłasię szeroka na dwie osoby, oni jednak posuwali się jeden za drugim.Woda spływała w dół,rozmywając ścieżkę, zastawiając pułapki.Dwukrotnie Hal poślizgnął się i tylko czujnośćArtie ego uratowała szeryfa przed upadkiem w błoto.Raz syn stracił równowagę, lecz Halzdążył odwrócić się, złapać i utrzymać go na nogach.Dotarli wreszcie do końca szlaku.Wąska ścieżka prowadziła na skalisty, dość płaskiskrawek terenu, znajdujący się nad płaskowyżem.Ciężko dysząc doszli nad krawędz ispojrzeli w dół na obóz. Nie wszyscy się wynieśli  odezwał się Artie.Pod nimi stało jeszcze kilka namiotów ilatarnie rzucały złote światło w gęstniejące ciemności.Między nimi krążyły cienie zakutane wokrycia przeciwdeszczowe.Pakowano skrzynie i części wyposażenia. Ano nie.Ale podczas burzy nie powinni nas zauważyć. Hal odwrócił się. Bierzemysię do roboty.Zrzucili z ramion plecaki, wyładowali sprzęt i przystąpili do pracy.Dixie odsunęła się od stołu wstrząśnięta tym, czego dowiedziała się z kroniki. Twój ojciec ukrył złoto!  zawołała. Znalazł je wraz z ciałem.Zakopał.Po prostuzostawił z Robertem.Nie zabrał.Nie zdradził nikomu.A ty wiedziałaś o tym przez wszystkiete lata?Esther wpatrywała się w poblakłe stronice. Tak.Ale nie pozwalałam sobie myśleć o tym. Podniosła w górę pełne smutku brązowe oczy. Potrafisz to zrozumieć? Nie bardzo. Moje dziecko, owe złoto to śmierć.Ono już raz zabiło i jeszcze zabije.Moja rodzinaprzysięgła, że nigdy go nie dotknie.Nigdy nie będzie o tym rozmawiać.Nikomu nic niepowie. Ale musisz! Hal musi się o tym dowiedzieć! Harold Blane idzie za swym własnym przeznaczeniem.Jeśli sam znajdzie złoto, wtedyto, co się stanie, spadnie na jego głowę. Esther! To jest tchórzostwo! Nie!  Staruszka zmierzyła ją gniewnym wzrokiem. To jest prawo. Uważasz. Dixie zastanowiła się. Sądzisz, że ponieważ złoto było, w jakimśstopniu, Roberta, więc jeśli Hal je znajdzie.? To będzie jego. Esther wstała.Podniosła oczy w górę. Ono nie jest i nigdy nie byłomoje. Przerwała. Burza odchodzi stąd.Idzie tam, gdzie czeka złoto. Spojrzała nalekarkę. Chyba też tam musimy pójść.Ty i ja. W ciasnej izbie echo zdawało się powtarzaćjej słowa.Dixie poczuła dreszcz przebiegający jej przez plecy. Esther! Powiedziałaś mi przecież, że nie masz żadnych sił nadprzyrodzonych.%7łe jesteśpo prostu stara.Ty o czymś takim nie możesz wiedzieć.Co się dzieje?Esther potrząsnęła głową. Nie wiem! Ale przeczuwam, że coś się stanie tej nocy. Dobrze.Nie mam pojęcia, jak mogę się tam znalezć w ciągu kilku godzin.Potrzebujęco najmniej dwóch, żeby się dostać na główną szosę do wykopalisk, pod warunkiem, żeprzebrnę przez błoto na polnych drogach. Jest droga przez góry.Chodziłam nią wiele razy. Esther pochyliła się nad stołem ipieczołowicie owinęła dziennik skórą. Ale dzisiaj nie pójdziemy.Dziś pojedziemy konno. Na twoich konikach? Są małe  uśmiechnęła się Esther  i stare, ale uniosą nas.Jesteśmy lekkie.A one sąmocne. Esther! Ja od lat nie siedziałam na koniu.Nie wiem, czy potrafię. Potrafisz!  Odwróciła się i włożyła zawiniątko do skrzyni.Przeszła do szafy podścianą, gdzie trzymała gotowe już leki. Musisz!  Wzięła dużą sakwę i zaczęła ładować doniej zawartość szafy. Pomogę ci  zaproponowała Dixie i stanęła obok niej. Powiedz, co mam robić.Esther na chwilę położyła dłoń na ramieniu dziewczyny. Idz i nałóż koniom skórzane uzdzienice.One nie potrzebują żadnego metalu w pysku.Ani siodeł na grzbiecie.Dixie stłumiła jęk na myśl o jezdzie na oklep po kilkunastoletniej przerwie.Ale wykonałapolecenie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl