[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To musiał być efekt specjalny, na który nieporwałby się nawet zawodowy kaskader.Lunch postanowiłam zjeść nad morzem, Sinead pojechała na wakacjedo Grecji i nie miałam obiadowego towarzystwa.Brakowało mi jej.Miałam godzinę wolnego czasu i sałatkę ogórkową, więc zaszyłam się wpobliskim parku.Rozsiadłamsię na miękkiej trawie.Wyłączyłam myśli.Tkwiłam tak beztrosko,wtopiona w krajobraz, owinięta lekkim wiatrem.Wtem poczułam nasobie czyjeś oczy.Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam młodego facetasiedzącego na ławce naprzeciwko mnie.Podobnie jak ja, trzymał pudełkoz jedzeniem na kolanach, pewnie też wyrwał się na chwilę z pracy.- Przerwałem ci medytację, przepraszam - odezwał się.Miał trudnorozpoznawalny akcent.Dzwięki, które padały z jego ust, nie odkrywałyod razu słów.- Medytację? - zdziwiłam się.O czym on bredzi?- Tak wyglądałaś - uśmiechnął się.- Naprawdę? - zapytałam, bo nie wiedziałam, co powiedzieć.- Pracujesz tutaj w pobliżu? - Na szczęście nie brnął dalej wtranscendentalny kierunek.- Tak, w Safety Option - odpowiedziałam.- A ja w klinice w Blackrock, nazywam się Ej.- Przepraszam, jak?- Eamon.- Ja mam na imię Kasia.-Jak???- K A S I A, to polskie imię.- Okay.Miło było cię poznać, ale już kończy się moja przerwa.Dozobaczenia.Jego plecy robiły się coraz mniejsze, aż szczupła sylwetka zniknęła zadrzewami.Był wysoki, barczysty, ale nie tak umięśniony jak Mario, królsalsy.Zazgrzytało mi w głowie, że może zmył się tak szybko, bopowiedziałam, że jestem Polką.Wzdrygnęłam się, by przegonićnieprzyjemną myśl.Co mnie to w ogóle obchodziło? Niebo zaciągniętebyło błękitnym per-kalem, chmury gdzieś się schowały.Trawa pachniałasłodką świeżością, słońce było łaskawe.Wtedy jeszcze nie wiedziałam,że takie dni w Irlandii są na wagę złota.Idąc z pracy do domu, wpadłam na Jenny - w białym fartuchuumazanym farbą, pachnącą terpentyną, pędzlem, natchnieniem.Niosłatorbę wyładowaną po brzegi jedzeniem.Na wierzchu leżały zielonebanany, przedzierały się wśród nich postrzępiony ogon selera naciowegooraz apetyczny róg brązowej bagietki, oproszony mąką.Nic, tylko goschrupać! Szłyśmy razem w stronę domu.- Kasia, właśnie miałam do ciebie dzwonić.Jakie masz plany nawieczór?- Spacer, książka, kąpiel - wymieniłam jednym tchem.Ranoobudziłam się z postanowieniem, że zaczynam wieczorny jogging, ale wciągu dnia ambicje sportowe opadły.- Chciałam cię namówić na wspólne gotowanie.Wykupiłam półM&S.Co ty na to?- Bardzo dobry pomysł! - ucieszyłam się.Otworzyłam drzwi iwpuściłam Jenny do środka.- Właśnie skończyłam malować.Mam ochotę zająć się czymśprzyziemnym.Ugotować coś, posprzątać - mówiła, wykładając zakupyna blat kuchenny.- To co dziś gotujemy, szefie? - zapytałam, myjąc ręce.- Matoke - odpowiedziała mimochodem, układając pomarańcze napaterze z zielonego szkła.Rozrzuciła wśród nich kilka limonek i wmgnieniu oka powstał fantazyjny kolaż pomarańczy i zieleni.- Przepraszam, co?! - Wytrzeszczyłam oczy zdziwiona.Może to jakaśstarodawna gaelicka potrawa?- Matoke - powtórzyła.- To potrawa z Afryki Wschodniej, rodzajpuree z zielonych bananów polanego sosem z mięsa wołowego.Pycha!- Jadłaś to już kiedyś? - spytałam.Zaczęłam podejrzewać, że możebiedna Jenny nawdychała się farb i nie czuje się za dobrze.No bo jakmożna jeść niedojrzałe banany z wołowiną? No jak?!- Spokojnie.- Uśmiechnęła się, najwyrazniej rozbawiona przejętymwyrazem mej facjaty.- Każdy się trochę boi na początku.Karmiłam jużmatoke wszystkich moich znajomych.Wszyscy je polubili.A może to taki test, kombinowałam dalej.%7łeby dostać się do kręguznajomych Jenny, trzeba przejść chrzest w kuchni.- A dlaczego te banany są niedojrzałe?- Oczywiście, że są dojrzałe.To taka specjalna odmiana z Afryki.- Okej - mruknęłam, chociaż dla mnie było daleko od normy.Co ona ztą Afryką, czy to jakaś moda wśród Irlandczyków? Białoząb zbierapieniądze dla Afryki, Carol była tam na wakacjach, Jenny gotuje jakiśprzysmak króla wioski.Obłęd.- Obierzesz i pokroisz banany? - zapytała, wręczając mi nóż zszerokim, lśniącym ostrzem.- Jasne.- Co kraj, to obyczaj, pomyślałam, ściągając skórę zzielonkawych owoców.Jenny kroiła pomidory, zieloną paprykę, chili,czosnek, pomidory.- Napijesz się wina? - zapytała.- Lubię wypić kieliszek, gdy gotuję.- Chętnie.- Na rauszu może łatwiej będzie to przełknąć, ucieszyłamsię w myślach.- Mam Pino Grigio, może być?- Jeśli nie jest z zielonych bananów, to chętnie - zażartowałam.- Bez obaw.- Podała mi kieliszek.Wino smakowało wybornie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.To musiał być efekt specjalny, na który nieporwałby się nawet zawodowy kaskader.Lunch postanowiłam zjeść nad morzem, Sinead pojechała na wakacjedo Grecji i nie miałam obiadowego towarzystwa.Brakowało mi jej.Miałam godzinę wolnego czasu i sałatkę ogórkową, więc zaszyłam się wpobliskim parku.Rozsiadłamsię na miękkiej trawie.Wyłączyłam myśli.Tkwiłam tak beztrosko,wtopiona w krajobraz, owinięta lekkim wiatrem.Wtem poczułam nasobie czyjeś oczy.Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam młodego facetasiedzącego na ławce naprzeciwko mnie.Podobnie jak ja, trzymał pudełkoz jedzeniem na kolanach, pewnie też wyrwał się na chwilę z pracy.- Przerwałem ci medytację, przepraszam - odezwał się.Miał trudnorozpoznawalny akcent.Dzwięki, które padały z jego ust, nie odkrywałyod razu słów.- Medytację? - zdziwiłam się.O czym on bredzi?- Tak wyglądałaś - uśmiechnął się.- Naprawdę? - zapytałam, bo nie wiedziałam, co powiedzieć.- Pracujesz tutaj w pobliżu? - Na szczęście nie brnął dalej wtranscendentalny kierunek.- Tak, w Safety Option - odpowiedziałam.- A ja w klinice w Blackrock, nazywam się Ej.- Przepraszam, jak?- Eamon.- Ja mam na imię Kasia.-Jak???- K A S I A, to polskie imię.- Okay.Miło było cię poznać, ale już kończy się moja przerwa.Dozobaczenia.Jego plecy robiły się coraz mniejsze, aż szczupła sylwetka zniknęła zadrzewami.Był wysoki, barczysty, ale nie tak umięśniony jak Mario, królsalsy.Zazgrzytało mi w głowie, że może zmył się tak szybko, bopowiedziałam, że jestem Polką.Wzdrygnęłam się, by przegonićnieprzyjemną myśl.Co mnie to w ogóle obchodziło? Niebo zaciągniętebyło błękitnym per-kalem, chmury gdzieś się schowały.Trawa pachniałasłodką świeżością, słońce było łaskawe.Wtedy jeszcze nie wiedziałam,że takie dni w Irlandii są na wagę złota.Idąc z pracy do domu, wpadłam na Jenny - w białym fartuchuumazanym farbą, pachnącą terpentyną, pędzlem, natchnieniem.Niosłatorbę wyładowaną po brzegi jedzeniem.Na wierzchu leżały zielonebanany, przedzierały się wśród nich postrzępiony ogon selera naciowegooraz apetyczny róg brązowej bagietki, oproszony mąką.Nic, tylko goschrupać! Szłyśmy razem w stronę domu.- Kasia, właśnie miałam do ciebie dzwonić.Jakie masz plany nawieczór?- Spacer, książka, kąpiel - wymieniłam jednym tchem.Ranoobudziłam się z postanowieniem, że zaczynam wieczorny jogging, ale wciągu dnia ambicje sportowe opadły.- Chciałam cię namówić na wspólne gotowanie.Wykupiłam półM&S.Co ty na to?- Bardzo dobry pomysł! - ucieszyłam się.Otworzyłam drzwi iwpuściłam Jenny do środka.- Właśnie skończyłam malować.Mam ochotę zająć się czymśprzyziemnym.Ugotować coś, posprzątać - mówiła, wykładając zakupyna blat kuchenny.- To co dziś gotujemy, szefie? - zapytałam, myjąc ręce.- Matoke - odpowiedziała mimochodem, układając pomarańcze napaterze z zielonego szkła.Rozrzuciła wśród nich kilka limonek i wmgnieniu oka powstał fantazyjny kolaż pomarańczy i zieleni.- Przepraszam, co?! - Wytrzeszczyłam oczy zdziwiona.Może to jakaśstarodawna gaelicka potrawa?- Matoke - powtórzyła.- To potrawa z Afryki Wschodniej, rodzajpuree z zielonych bananów polanego sosem z mięsa wołowego.Pycha!- Jadłaś to już kiedyś? - spytałam.Zaczęłam podejrzewać, że możebiedna Jenny nawdychała się farb i nie czuje się za dobrze.No bo jakmożna jeść niedojrzałe banany z wołowiną? No jak?!- Spokojnie.- Uśmiechnęła się, najwyrazniej rozbawiona przejętymwyrazem mej facjaty.- Każdy się trochę boi na początku.Karmiłam jużmatoke wszystkich moich znajomych.Wszyscy je polubili.A może to taki test, kombinowałam dalej.%7łeby dostać się do kręguznajomych Jenny, trzeba przejść chrzest w kuchni.- A dlaczego te banany są niedojrzałe?- Oczywiście, że są dojrzałe.To taka specjalna odmiana z Afryki.- Okej - mruknęłam, chociaż dla mnie było daleko od normy.Co ona ztą Afryką, czy to jakaś moda wśród Irlandczyków? Białoząb zbierapieniądze dla Afryki, Carol była tam na wakacjach, Jenny gotuje jakiśprzysmak króla wioski.Obłęd.- Obierzesz i pokroisz banany? - zapytała, wręczając mi nóż zszerokim, lśniącym ostrzem.- Jasne.- Co kraj, to obyczaj, pomyślałam, ściągając skórę zzielonkawych owoców.Jenny kroiła pomidory, zieloną paprykę, chili,czosnek, pomidory.- Napijesz się wina? - zapytała.- Lubię wypić kieliszek, gdy gotuję.- Chętnie.- Na rauszu może łatwiej będzie to przełknąć, ucieszyłamsię w myślach.- Mam Pino Grigio, może być?- Jeśli nie jest z zielonych bananów, to chętnie - zażartowałam.- Bez obaw.- Podała mi kieliszek.Wino smakowało wybornie [ Pobierz całość w formacie PDF ]