[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Władyka bez słowa przywołał pachołka.Czas jakiś jechali w milczeniu.Wózkolebał się ostro po wybojach, bo drożyna była podła.- Rankiem otrzezwiałem trochę - podjął Bogoria.-Dowlokłem się donajbliższego sioła, chłopu nóż do szyi przytknąłem i kazałem do tatki iść.Posłuchał,może dlatego, żem wtedy cały był krwią skrzepłą pokryty, a z nienawiści i boleści nawpół oszalałem.Tatko mnie sianem przykryli i na drabiniastym wozie do dompowiezli, bo się natenczas cała okolica zaroiła od kniaziowskich pachołków.Węszyli,niechby psy gończe, gospodarzy zacnych po domach na spytki brali.Kleszczami -uśmiechnął się krzywo - bo u nich cierpliwość krótka.Kmiotków okrutniej jeszczemęczyli, aby im który drogę poprzez glibiele pokazał do Jastrzębcowego obozowiska.Strach padł na ludzi.Poszli do tatki z delegacyą, aby mnie z dworca co tchu preczodesłał, nim na wszystkich jakie nieszczęście ściągnę.A kto delegacyą prowadził? -łypnął złośliwie ku władyce.- Ano, własny nasz szwagier.W progu stał, czapkę włapach międlił, o dobrze pospólnym gadał, szubrawiec, i niebezpieczeństwie, co nadich głowami za moją przyczyną zawisło.Chocia ja mu przecie życie darowałem,kiedy trzy miesiące wcześniej Jastrzębcowym w ręce wpadł.- Już wy na mnie, Bogoria, nie narzekajcie - władyka wychylił się w siodle,odjął Bogorii dzban z piwem i pociągnął potężny łyk.- Starczyło wtenczas Pomorcomznak dać, gdzie siedzicie, a w łańcuchach by was do wieży powlekli.Skończyłoby sięprocesowanie z tatkiem o żonine wiano, skończyłyby się kłótnie i wygrażania, bo za-wzięli się Pomorcy na was niezmiernie.- Jastrzębiec ich musiał podbechtać.Wieści, kozojebca - splunął - pomorckimpachołkom posłał.Ot, macie patryotę w każdym calu! Tatko chłopstwu wał kazałsypać wokół dworca, zasieki grodził i od sąsiadów czeladz zwoływał.Alem ja przeciewcześniej oglądał sługi Zird Zekruna i dobrzem rozumiał, że jeśli nie siłą, tedysposobem przemogą.Nie widziało mi się też rzeczą słuszną, aby wraz z sobą wodmęt rodowców wszystkich pociągać.Bojedno moje wojowanie przy boku Jastrzębca, a drugie za-się jawny bunt wojców ej posiadłości.Wymknąłem się nocką, po cichońku, aby się tatulo zawczasunie wywiedział.- A następnego ranka Pomorcy tatków dworzec wzięli- pokręcił głową podstarości.- Jak po swojego szli, ścierwa, ani się namyślali.- Miało się na moje obrócić - z dumą oznajmił Bogoria.- Jak gadałem, za psiejajce te wszystkie reduty i obwarowania stanęły, bo czeladz pospała się, jako zimoweniedzwiadki w gawrze, nie wiem, czy od jakiego przyprawnego trunku w winie, czy odmocy Zird Zekruna, choć trudno dowierzać, żeby się bóg w równie błahe rzeczymieszał.Dość, że bez jednej rany, bez wyciągania miecza, tatkowy folwarczekopanowali.Strach, co by się działo, gdyby mnie w pościeli naszli.- Po mojemu musieli mieć jakiego zdrajcę we dworze- władyka podrapał się po nosie - co im zawczasu zdał sprawę o buntowniku wkomorze ukrytym.- Jak po nitce poszli do sekretnego alkierza! - zarechotał Bogoria.- KapłanZird Zekruna ich prowadził.Tatula dwóch pachołków przytrzymało, bo o prawachszlacheckich krzyczał a gromko.A w komorze nic! Jeno łóżko rozgrzebane i czapka zsokolim piórkiem na kołku.Tutaj tatkę zdumienie wielkie zdjęło, ale wnetoprzytomniał.Jak się nie wezmie pod boki, jak nie wrzaśnie.Jakże to, ryczy,obywatela prawego w jego własnym domostwie nachodzić? Nocką, po ciomaku, pozbójecku! A gdzie są papiery sądowe, hę? Gdzie pachołkowie starościńscy? A jakimniby prawem? Toż są przywileje starodawne i wolność szlachecka.A bez sądurównych sobie nikt, ani sam kniaz ze stolicy, nie może szlachcica na jego własnejziemi prześladować.Tedy precz mi, gada, z mojej ziemi, bo psami wyszczuję.A żechamskim obyczajem folwark napadnięto, to jeszcze niby chamom grzbiet bykowcemobiję!- Prawda! - przytaknął podstarości.- Darł się tatko straszliwie, niby indor odwrzasków poczerwieniał.Pachołkowie stropili się, bo co było kryć: w słusznym gnie-wie krzyczał i prawo miał po swojej stronie.Kapłan takożwściekł się niezmiernie, lecz ustąpić nie chciał.Póki świtu węszył, w piwnicezaglądał, ściany opukiwał, tajemnego przejścia szukając.Nawet beczki z kiszonąkapustą poodbijać kazał, że może w której rebeliant przytajony.- A tatulo w izbie siedział i miodek z garnca popijał! -zaśmiał się Bogoria.-Szczodrze do kapłana przepijając, bo po prawdzie tatko wredny jest i złośliwy,osobliwiej, jak go kto zaskoczy i z nagła z piernatów wywlecze.Widzi wreszciePomorzec, że fortel na niczym spełzł i na dudka go wystrychnięto.Powlókł tatkę napowrót do alkierza, nad łożem postawił i pyta: czyjaż ta czapka? A moja, odpowiadatatko.Toć widzę u was kołpak na łbie, złości się kapłan.Ot, zabyłem, że wyPomorcy, biedny naród i nieszczęściem srogo doświadczeń, odparł tatulo szpetnie.Na wyspie skalistej siedzicie, w nędzy okrutnej, pewnikiem u was jedna czapka natuzin współrodowców starczy.Ale, widzicie, u nas kraj zasobny, bywały.Każdy oby-watel czapkę ma własną, od święta jedną i powszednią inną [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Władyka bez słowa przywołał pachołka.Czas jakiś jechali w milczeniu.Wózkolebał się ostro po wybojach, bo drożyna była podła.- Rankiem otrzezwiałem trochę - podjął Bogoria.-Dowlokłem się donajbliższego sioła, chłopu nóż do szyi przytknąłem i kazałem do tatki iść.Posłuchał,może dlatego, żem wtedy cały był krwią skrzepłą pokryty, a z nienawiści i boleści nawpół oszalałem.Tatko mnie sianem przykryli i na drabiniastym wozie do dompowiezli, bo się natenczas cała okolica zaroiła od kniaziowskich pachołków.Węszyli,niechby psy gończe, gospodarzy zacnych po domach na spytki brali.Kleszczami -uśmiechnął się krzywo - bo u nich cierpliwość krótka.Kmiotków okrutniej jeszczemęczyli, aby im który drogę poprzez glibiele pokazał do Jastrzębcowego obozowiska.Strach padł na ludzi.Poszli do tatki z delegacyą, aby mnie z dworca co tchu preczodesłał, nim na wszystkich jakie nieszczęście ściągnę.A kto delegacyą prowadził? -łypnął złośliwie ku władyce.- Ano, własny nasz szwagier.W progu stał, czapkę włapach międlił, o dobrze pospólnym gadał, szubrawiec, i niebezpieczeństwie, co nadich głowami za moją przyczyną zawisło.Chocia ja mu przecie życie darowałem,kiedy trzy miesiące wcześniej Jastrzębcowym w ręce wpadł.- Już wy na mnie, Bogoria, nie narzekajcie - władyka wychylił się w siodle,odjął Bogorii dzban z piwem i pociągnął potężny łyk.- Starczyło wtenczas Pomorcomznak dać, gdzie siedzicie, a w łańcuchach by was do wieży powlekli.Skończyłoby sięprocesowanie z tatkiem o żonine wiano, skończyłyby się kłótnie i wygrażania, bo za-wzięli się Pomorcy na was niezmiernie.- Jastrzębiec ich musiał podbechtać.Wieści, kozojebca - splunął - pomorckimpachołkom posłał.Ot, macie patryotę w każdym calu! Tatko chłopstwu wał kazałsypać wokół dworca, zasieki grodził i od sąsiadów czeladz zwoływał.Alem ja przeciewcześniej oglądał sługi Zird Zekruna i dobrzem rozumiał, że jeśli nie siłą, tedysposobem przemogą.Nie widziało mi się też rzeczą słuszną, aby wraz z sobą wodmęt rodowców wszystkich pociągać.Bojedno moje wojowanie przy boku Jastrzębca, a drugie za-się jawny bunt wojców ej posiadłości.Wymknąłem się nocką, po cichońku, aby się tatulo zawczasunie wywiedział.- A następnego ranka Pomorcy tatków dworzec wzięli- pokręcił głową podstarości.- Jak po swojego szli, ścierwa, ani się namyślali.- Miało się na moje obrócić - z dumą oznajmił Bogoria.- Jak gadałem, za psiejajce te wszystkie reduty i obwarowania stanęły, bo czeladz pospała się, jako zimoweniedzwiadki w gawrze, nie wiem, czy od jakiego przyprawnego trunku w winie, czy odmocy Zird Zekruna, choć trudno dowierzać, żeby się bóg w równie błahe rzeczymieszał.Dość, że bez jednej rany, bez wyciągania miecza, tatkowy folwarczekopanowali.Strach, co by się działo, gdyby mnie w pościeli naszli.- Po mojemu musieli mieć jakiego zdrajcę we dworze- władyka podrapał się po nosie - co im zawczasu zdał sprawę o buntowniku wkomorze ukrytym.- Jak po nitce poszli do sekretnego alkierza! - zarechotał Bogoria.- KapłanZird Zekruna ich prowadził.Tatula dwóch pachołków przytrzymało, bo o prawachszlacheckich krzyczał a gromko.A w komorze nic! Jeno łóżko rozgrzebane i czapka zsokolim piórkiem na kołku.Tutaj tatkę zdumienie wielkie zdjęło, ale wnetoprzytomniał.Jak się nie wezmie pod boki, jak nie wrzaśnie.Jakże to, ryczy,obywatela prawego w jego własnym domostwie nachodzić? Nocką, po ciomaku, pozbójecku! A gdzie są papiery sądowe, hę? Gdzie pachołkowie starościńscy? A jakimniby prawem? Toż są przywileje starodawne i wolność szlachecka.A bez sądurównych sobie nikt, ani sam kniaz ze stolicy, nie może szlachcica na jego własnejziemi prześladować.Tedy precz mi, gada, z mojej ziemi, bo psami wyszczuję.A żechamskim obyczajem folwark napadnięto, to jeszcze niby chamom grzbiet bykowcemobiję!- Prawda! - przytaknął podstarości.- Darł się tatko straszliwie, niby indor odwrzasków poczerwieniał.Pachołkowie stropili się, bo co było kryć: w słusznym gnie-wie krzyczał i prawo miał po swojej stronie.Kapłan takożwściekł się niezmiernie, lecz ustąpić nie chciał.Póki świtu węszył, w piwnicezaglądał, ściany opukiwał, tajemnego przejścia szukając.Nawet beczki z kiszonąkapustą poodbijać kazał, że może w której rebeliant przytajony.- A tatulo w izbie siedział i miodek z garnca popijał! -zaśmiał się Bogoria.-Szczodrze do kapłana przepijając, bo po prawdzie tatko wredny jest i złośliwy,osobliwiej, jak go kto zaskoczy i z nagła z piernatów wywlecze.Widzi wreszciePomorzec, że fortel na niczym spełzł i na dudka go wystrychnięto.Powlókł tatkę napowrót do alkierza, nad łożem postawił i pyta: czyjaż ta czapka? A moja, odpowiadatatko.Toć widzę u was kołpak na łbie, złości się kapłan.Ot, zabyłem, że wyPomorcy, biedny naród i nieszczęściem srogo doświadczeń, odparł tatulo szpetnie.Na wyspie skalistej siedzicie, w nędzy okrutnej, pewnikiem u was jedna czapka natuzin współrodowców starczy.Ale, widzicie, u nas kraj zasobny, bywały.Każdy oby-watel czapkę ma własną, od święta jedną i powszednią inną [ Pobierz całość w formacie PDF ]