[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy czekam, aż mleko się zagotuje, czuję się już o niebo lepiej.5JACK130ŚWIT NOWEGO DNIAZaczynam poranek od zagadki:Pytanie: Co śmierdzi jak ser, ale serem nie jest?Odpowiedź: Stopa Matta.Nie ma co gadać, Matt to fajny facet.Poprawka: Matt to najlepszy facet pod słońcem.Wiele razem przeszliśmy: od lekcji fortepianu w Brighton u wrednej, nienawidzącej dzieci klepy, panny Hopkins, przez pierwszy zakup sprośnych świerszczyków i kwaśnego jabola w okresie dojrzewania, aż do czasów obecnych, kiedy to życie upływa nam na udawaniu dorosłych, odpowiedzialnych członków londyńskiej społeczności.Mogę też z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że w zasadzie nie ma rzeczy, na którą bym się dla niego nie zdobył.Gdyby w paczce został mi tylko jeden papieros, a od najbliższego kiosku dzieliły nas setki Smil, bez wahania wypaliłbym go do spóły z Mattem.Gdyby mój przyjaciel wypadł za burtę podczas gwałtownego sztormu, skoczyłbym za nim bez chwili namysłu.Nawet — gdyby okazało się to absolutnie koniecz-Rne—oddałbym mu swojego ostatniego Marsa.Jednak nawet najwierniej-sza przyjaźń ma swoje granice.A przebudzenie z jego spoconym paluchem lewej stopy wspartym twardo o moje zęby poza owe granice zdecydowanie wykracza.Usuwam obrzydliwy kawał miecha z moich ust i wycieram je w ra-mię.Lub raczej w rękaw.Ponieważ w dalszym ciągu mam na sobie ubranie, w którym urwał mi się film o trzeciej nad ranem przy wtórze Śniadania w Ameryce zespołu Supertramp (o ironio, której mój spra-gniony snu umysł wtedy nie przeoczył, podobnie jak pamięta ją teraz).Próbuję usiąść, ale natychmiast padam z powrotem.Leżę na boku i czekam, aż ruch wirowy, w który nagle wpadł dom Matta, ustanie.Trwa to kilka sekund, po upływie których udaje mi się stanąć, ruszyć w stronę 131kanapy, by wylądować na niej szczęśliwie w pozycji siedzącej.Dopiero wtedy decyduję się na podjęcie ryzyka, jakim jest ocena sytuacji.Do głowy przychodzi mi tylko jedno słowo: apokalipsa.Na polach Armagedonu, które niegdyś były salonem Matta, królują niepodzielnie Czterej Jeźdźcy: Matt, Chloe, Jack Daniels i Jim Beam.Dwaj pierwsi leżą tuż pode mną, jeden obok drugiego u stóp kanapy, wtuleni w siebie niczym kochankowie.Pozostali to już tylko puste skorupy ich niegdy-siejszych jaźni.Szklana szyjka Jima jest złamana od chwili, gdy Chloe strąciła go ze stołu, mniej więcej około drugiej nad ranem, jednocześnie rozpryskując jego wnętrzności po całym dywanie.Jack jest pusty, do-słownie i w przenośni pozbawiony tego, co w nim było najcenniejsze, a jego szyjka skierowana w stronę miejsca, na którym siedziałem, gdy graliśmy w „Powiedz prawdę".Ten obraz dekadencji, zepsucia i prawie całkowitej bezsensowności zmusza mnie do wyciągnięcia wniosku, że moje życie to jedna wielka kupa gówna.Coś trzeba z tym zrobić, postanawiam.Przeprowadzam szybką autodiagnozę:SW ustach czują: Przetrawiony alkohol, papierosy, Pringle o smaku pieczonej wołowiny.RKoordynacja ruchowa: Niepewna/drżąca.Widzenie: Zaburzone.Słyszą: Chrapanie Matta, bicie swojego serca.Czują zapach: Stóp Matta.Potwierdzenie najgorszych obaw.Moje życie; gówno.Gówno; moje życie.W tej chwili trudno doprawdy dostrzec jakąś różnicę.Za dużo alkoholu.Za dużo papierosów.Za mało pracy.Oto kwint-esencja mej egzystencji w ciągu ostatnich sześciu miesięcy.Sam sobie taką zgotowałem, lecz w tej chwili pragnę, aby to się zmieniło.Dobiega mnie pierdnięcie krowy, szybko jednak sobie uzmysławiam, że to nie żadna krowa, tylko Matt.Usiłuje właśnie otworzyć oczy i twarz wykrzywia mu bolesny grymas.Trudno powiedzieć, czy jest to reakcja górnej części jego ciała na krowią aktywność dolnej, czy też prosta de-132dukcja oparta na słabym świetle sączącym się przez zasłony, że tak, nastał poniedziałkowy ranek, oraz że nie, jego stan nie wyklucza pójścia do pracy.Wydaje przeciągły jęk, sprawdza, która godzina, i mamrocze coś niezrozumiale.Po czym, z powiekami na powrót mocno zaciśnię-tymi, budzi Chloe, potrząsając nią delikatnie.Matt: Porawstawać.Chloe: Uhm.Cotakcuchnie?Matt: Niemampojeciaoczymmówisz.Chloe: Och, och, och.Gdziejajestem.Matt: Spóźnimysie.Dopracy.Spóźnimysiedopracy.Chloe: Piperzyćprace.Umieram.Głowamizarazpeknie.Matt: Posłuchajchloe.Musiszwstać.OK? Wstajesz?Chloe: OK.Wstanę.Jeszczetylkodziesiećminutijużwstaje.Matt: OK.Dziesiećminut.Alepotemusimyiśćdopracy.OK?Chloe: OK.Na szczęście moje kulturowe i lingwistyczne wykształcenie zapewnia mi biegłą znajomość kacomowy, wobec czego bez większych kłopotów Srozumiem tę najwyższych lotów wymianę poglądów, z której dowiaduję się, że moi przyjaciele postanowili nie ruszać się jeszcze przez jakiś Rczas.To dobrze.Ponieważ mój kac przechodzi właśnie w kolejną fazę.Muszę się wykąpać.Długo i dokładnie się wymoczyć.Moczę swe obolałe ciało w wodzie od jakichś pięciu minut, a mimo to wciąż czuję się jak chodząca śmierć.Nie tylko mam potwornego kaca, na dodatek ogarnęło mnie totalne przygnębienie i niepohamowany wstręt do samego siebie.Potwór Frankensteina to przy mnie zero.Nos-feratu, możesz się schować.Prawdziwe monstrum to ja, przeklęta istota, po wsze czasy skazana na przemierzanie tego padołu w agonii.Czegoś podobnego nie widziało nawet Piekło Dantego.Oto fizyczne dowody mojego upodlenia:a) W sali koncertowej mojego mózgu perkusista Londyńskiej Orkie-stry Filharmonicznej będący pod wpływem amfy gra właśnie partię so-lową.133b)Mój żołądek kurczy się i skręca, jakbym połknął wściekłego teriera.c) Poziom wody w wannie podnosi się widocznie, w miarę jak z mego czoła spływa coraz więcej potu.Tak bardzo pragnę ukojenia, że uciekam się do religii.Staję się piel-grzymem, a kąpiel to moje Lourdes.Zanoszę modły do Boga o Błogosławieństwo Gorącej Wody.Składam dziękczynienie Oczyszczającej Mocy Mydła i Obfitości Piany.Zaprawdę błogosławię tę kąpiel i wszystkich, którzy do niej weszli.Efekt, niestety, jest żaden.W godzinie potrzeby Bóg, w którego wierzyć przestałem dwanaście lat temu, najwyraźniej postanowił odwdzię-czyć mi się pięknym za nadobne.Pozostaje mi pogodzić się z faktem, że moje ciało to nie świątynia, a świński chlew.I to wyjątkowo obrzydliwy.W tej jednak chwili przypomina mi się Amy i jej plan odnowy KA-ZA.Mając w pamięci wszystkie jego założenia, opuszczam na chwilę wannę, człapię do szafki, skąd biorę kilka alkaprimów naraz, popijam je wodą z kranu i wracam do swego wodnego kokonu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Kiedy czekam, aż mleko się zagotuje, czuję się już o niebo lepiej.5JACK130ŚWIT NOWEGO DNIAZaczynam poranek od zagadki:Pytanie: Co śmierdzi jak ser, ale serem nie jest?Odpowiedź: Stopa Matta.Nie ma co gadać, Matt to fajny facet.Poprawka: Matt to najlepszy facet pod słońcem.Wiele razem przeszliśmy: od lekcji fortepianu w Brighton u wrednej, nienawidzącej dzieci klepy, panny Hopkins, przez pierwszy zakup sprośnych świerszczyków i kwaśnego jabola w okresie dojrzewania, aż do czasów obecnych, kiedy to życie upływa nam na udawaniu dorosłych, odpowiedzialnych członków londyńskiej społeczności.Mogę też z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że w zasadzie nie ma rzeczy, na którą bym się dla niego nie zdobył.Gdyby w paczce został mi tylko jeden papieros, a od najbliższego kiosku dzieliły nas setki Smil, bez wahania wypaliłbym go do spóły z Mattem.Gdyby mój przyjaciel wypadł za burtę podczas gwałtownego sztormu, skoczyłbym za nim bez chwili namysłu.Nawet — gdyby okazało się to absolutnie koniecz-Rne—oddałbym mu swojego ostatniego Marsa.Jednak nawet najwierniej-sza przyjaźń ma swoje granice.A przebudzenie z jego spoconym paluchem lewej stopy wspartym twardo o moje zęby poza owe granice zdecydowanie wykracza.Usuwam obrzydliwy kawał miecha z moich ust i wycieram je w ra-mię.Lub raczej w rękaw.Ponieważ w dalszym ciągu mam na sobie ubranie, w którym urwał mi się film o trzeciej nad ranem przy wtórze Śniadania w Ameryce zespołu Supertramp (o ironio, której mój spra-gniony snu umysł wtedy nie przeoczył, podobnie jak pamięta ją teraz).Próbuję usiąść, ale natychmiast padam z powrotem.Leżę na boku i czekam, aż ruch wirowy, w który nagle wpadł dom Matta, ustanie.Trwa to kilka sekund, po upływie których udaje mi się stanąć, ruszyć w stronę 131kanapy, by wylądować na niej szczęśliwie w pozycji siedzącej.Dopiero wtedy decyduję się na podjęcie ryzyka, jakim jest ocena sytuacji.Do głowy przychodzi mi tylko jedno słowo: apokalipsa.Na polach Armagedonu, które niegdyś były salonem Matta, królują niepodzielnie Czterej Jeźdźcy: Matt, Chloe, Jack Daniels i Jim Beam.Dwaj pierwsi leżą tuż pode mną, jeden obok drugiego u stóp kanapy, wtuleni w siebie niczym kochankowie.Pozostali to już tylko puste skorupy ich niegdy-siejszych jaźni.Szklana szyjka Jima jest złamana od chwili, gdy Chloe strąciła go ze stołu, mniej więcej około drugiej nad ranem, jednocześnie rozpryskując jego wnętrzności po całym dywanie.Jack jest pusty, do-słownie i w przenośni pozbawiony tego, co w nim było najcenniejsze, a jego szyjka skierowana w stronę miejsca, na którym siedziałem, gdy graliśmy w „Powiedz prawdę".Ten obraz dekadencji, zepsucia i prawie całkowitej bezsensowności zmusza mnie do wyciągnięcia wniosku, że moje życie to jedna wielka kupa gówna.Coś trzeba z tym zrobić, postanawiam.Przeprowadzam szybką autodiagnozę:SW ustach czują: Przetrawiony alkohol, papierosy, Pringle o smaku pieczonej wołowiny.RKoordynacja ruchowa: Niepewna/drżąca.Widzenie: Zaburzone.Słyszą: Chrapanie Matta, bicie swojego serca.Czują zapach: Stóp Matta.Potwierdzenie najgorszych obaw.Moje życie; gówno.Gówno; moje życie.W tej chwili trudno doprawdy dostrzec jakąś różnicę.Za dużo alkoholu.Za dużo papierosów.Za mało pracy.Oto kwint-esencja mej egzystencji w ciągu ostatnich sześciu miesięcy.Sam sobie taką zgotowałem, lecz w tej chwili pragnę, aby to się zmieniło.Dobiega mnie pierdnięcie krowy, szybko jednak sobie uzmysławiam, że to nie żadna krowa, tylko Matt.Usiłuje właśnie otworzyć oczy i twarz wykrzywia mu bolesny grymas.Trudno powiedzieć, czy jest to reakcja górnej części jego ciała na krowią aktywność dolnej, czy też prosta de-132dukcja oparta na słabym świetle sączącym się przez zasłony, że tak, nastał poniedziałkowy ranek, oraz że nie, jego stan nie wyklucza pójścia do pracy.Wydaje przeciągły jęk, sprawdza, która godzina, i mamrocze coś niezrozumiale.Po czym, z powiekami na powrót mocno zaciśnię-tymi, budzi Chloe, potrząsając nią delikatnie.Matt: Porawstawać.Chloe: Uhm.Cotakcuchnie?Matt: Niemampojeciaoczymmówisz.Chloe: Och, och, och.Gdziejajestem.Matt: Spóźnimysie.Dopracy.Spóźnimysiedopracy.Chloe: Piperzyćprace.Umieram.Głowamizarazpeknie.Matt: Posłuchajchloe.Musiszwstać.OK? Wstajesz?Chloe: OK.Wstanę.Jeszczetylkodziesiećminutijużwstaje.Matt: OK.Dziesiećminut.Alepotemusimyiśćdopracy.OK?Chloe: OK.Na szczęście moje kulturowe i lingwistyczne wykształcenie zapewnia mi biegłą znajomość kacomowy, wobec czego bez większych kłopotów Srozumiem tę najwyższych lotów wymianę poglądów, z której dowiaduję się, że moi przyjaciele postanowili nie ruszać się jeszcze przez jakiś Rczas.To dobrze.Ponieważ mój kac przechodzi właśnie w kolejną fazę.Muszę się wykąpać.Długo i dokładnie się wymoczyć.Moczę swe obolałe ciało w wodzie od jakichś pięciu minut, a mimo to wciąż czuję się jak chodząca śmierć.Nie tylko mam potwornego kaca, na dodatek ogarnęło mnie totalne przygnębienie i niepohamowany wstręt do samego siebie.Potwór Frankensteina to przy mnie zero.Nos-feratu, możesz się schować.Prawdziwe monstrum to ja, przeklęta istota, po wsze czasy skazana na przemierzanie tego padołu w agonii.Czegoś podobnego nie widziało nawet Piekło Dantego.Oto fizyczne dowody mojego upodlenia:a) W sali koncertowej mojego mózgu perkusista Londyńskiej Orkie-stry Filharmonicznej będący pod wpływem amfy gra właśnie partię so-lową.133b)Mój żołądek kurczy się i skręca, jakbym połknął wściekłego teriera.c) Poziom wody w wannie podnosi się widocznie, w miarę jak z mego czoła spływa coraz więcej potu.Tak bardzo pragnę ukojenia, że uciekam się do religii.Staję się piel-grzymem, a kąpiel to moje Lourdes.Zanoszę modły do Boga o Błogosławieństwo Gorącej Wody.Składam dziękczynienie Oczyszczającej Mocy Mydła i Obfitości Piany.Zaprawdę błogosławię tę kąpiel i wszystkich, którzy do niej weszli.Efekt, niestety, jest żaden.W godzinie potrzeby Bóg, w którego wierzyć przestałem dwanaście lat temu, najwyraźniej postanowił odwdzię-czyć mi się pięknym za nadobne.Pozostaje mi pogodzić się z faktem, że moje ciało to nie świątynia, a świński chlew.I to wyjątkowo obrzydliwy.W tej jednak chwili przypomina mi się Amy i jej plan odnowy KA-ZA.Mając w pamięci wszystkie jego założenia, opuszczam na chwilę wannę, człapię do szafki, skąd biorę kilka alkaprimów naraz, popijam je wodą z kranu i wracam do swego wodnego kokonu [ Pobierz całość w formacie PDF ]