[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obok była Machina Czasu – siedmiominutowa podróż w rzeczywistości wirtualnej, w którą jednorazowo mogło się wybrać dziewięćdziesięciu sześciu gości.Testy wykazały, że siedem minut było granicą – gdyby podróż potrwała dłużej, niektórym ludziom mogłoby się zrobić niedobrze.Po takich przejażdżkach goście chętnie szlinapić się czegoś albo zjeść lody, więc małą gastronomię rozmieszczono tak, żeby nie musieli długo szukać.Nieco dalej znajdowała się restauracja „U Pepe”, elegancki lokal, specjalizujący się w kuchni katalońskiej.Restauracji nie lokalizuje się w pobliżu kolejek – obserwowanie Nurkującego Bombowca raczej nie zaostrzało apetytu, a dorosłym, którzy korzystali z tej atrakcji najczęściej w ogóle przechodziła na jakiś czas chęć na zjedzenie czegokolwiek.Konfigurowanie parków tematycznych i zarządzanie nimi było połączeniem nauki i sztuki, a Mike Dennis należał do tych niewielu ludzi na świecie, którzy wiedzieli, jak to się robi, co uzasadniało jego bardzo wysokie zarobki i tłumaczyło uśmiech na twarzy, kiedy popijał wino, obserwując swoich gości, bawiących się tutaj znakomicie.Jeśli można to nazwać pracą, to miał najlepsze zajęcie pod słońcem.Nawet astronauci, przemierzający kosmos na pokładzie promu kosmicznego nie mieli takiej satysfakcji.On bawił się swoją ulubioną zabawką codziennie.Oni mogli mówić o szczęściu, jeśli udało im się polecieć dwa razy do roku.Przerwa się skończyła i Dennis wrócił do biura na Strada Espańa, Głównej Ulicy Hiszpańskiej.Był to kolejny przyjemny dzień w Parku Światowym, świeciło słońce, temperatura wynosiła dwadzieścia jeden stopni Celsjusza, powietrze było czyste i rześkie.W Hiszpanii rzadko padał deszcz – klimat był podobny do kalifornijskiego.Większość personelu mówiła po hiszpańsku.Przechodząc koło jednego z funkcjonariuszy parkowej policji zerknął na plakietkę, umieszczoną na kieszonce koszuli.Andrč mówił po hiszpańsku, francusku i angielsku.Bardzo dobrze.Tacy ludzie byli tu bardzo potrzebni.* * *Miejsce spotkania ustalili już wcześniej.Nurkujący Bombowiec oznakowany był dokładnie jak niemiecki Ju-87 Stuka, łącznie z czarnymi krzyżami na skrzydłach i na kadłubie, chociaż taktownie nie umieszczono swastyki na ogonie.Hiszpanie powinni się byli poczuć mocno urażeni, pomyślał Andrč.Czy nikt już nie pamiętał Guereniki, tego hiszpańskiego miasta, w którym hitlerowcy zmasakrowali tysiące ludzi, po raz pierwszy pokazując światu, do czego są zdolni? Czyżby historia była dla tych ludzi bez znaczenia? Najwidoczniej.Czekając na przejażdżkę, dzieci i dorośli nie raz wyciągali ręce, żeby dotknąć tej repliki – w skali 1:2 – nazistowskiego samolotu, który z lutu nurkowego atakował żołnierzy i cywilów z wyciem syreny zwanej trąbą jerychońską.Syrenę zachowano zresztą jako element tej parkowej atrakcji, chociaż już po pierwszym podjeździe na wysokość stu pięćdziesięciu metrów krzyki pasażerów często jązagłuszały.Zaraz potem rozlegał się huk wybuchających bomb, a w niebo tryskały fontanny wody, kiedy wagoniki wydostawały się z symulowanego ognia artylerii przeciwlotniczej i ruszały pętlą pod górę, na drugie wzgórze, po zbombardowaniu makiety okrętu.Andrč zastanawiał się, czy jest jedynym człowiekiem w Europie, któremu symbolika tego wszystkiego wydaje się przerażająco bestialska.Najwyraźniej.Ludzie wysiadali i biegli ustawić się w ogonku, żeby pojechać jeszcze raz.Wyjątkiem byli ci, którzy odchodzili na stronę, żeby odzyskać utracone poczucie równowagi.Zauważył, że niektórzy pocili się obficie, a dwóch nawet dostało torsji.Sprzątacz ze ścierką i wiadrem stał w pogotowiu – nie było to szczególnie ulubione zajęcie w Parku Światowym.Na tych, którym było to potrzebne, kilka metrów dalej czekał lekarz.Andrč pokręcił głową.Dobrze im tak, sukinsynom.Niech chorują, skoro zachciało im się przejażdżki w tym znienawidzonym symbolu faszyzmu.Jean-Paul, Renč i Juan niemal jednocześnie pojawili się przy wejściu do Machiny Czasu, popijając coś z plastikowych kubków.Znakiem rozpoznawczym tej trójki i pięciu innych były kapelusze, kupione w kiosku przy wejściu.Andrč skinął im głową i, zgodnie z planem, podrapał się po nosie.Renč podszedł do niego.–Gdzie tu jest toaleta? – spytał po angielsku.–Proszę iść za tymi znakami – odpowiedział Andrč, pokazując ręką kierunek.– Kończę o osiemnastej.Kolacja, jak się umawialiśmy?–Tak.–Wszyscy gotowi?–Absolutnie gotowi, przyjacielu.–Więc zobaczymy się na kolacji.– Andrč skinął głową i odszedł, kontynuując swój patrol, podczas gdy jego towarzysze rozeszli się po parku.Wyobrażał sobie, że niektórzy zechcą pewnie skorzystać z tutejszych atrakcji.Na porannej odprawie powiedziano im, że jutro powinno być jeszcze więcej gości.Dziś wieczorem i jutro rano ponad dziewięć tysięcy ludzi przybędzie tu na weekend, przedłużony, ponieważ był to Wielki Piątek.Park był przygotowany na przyjmowanie tłumów, a od kolegów Andrč zdążył już usłyszeć niejedną zabawną historię o tym, co się tu działo.Cztery miesiące temu jakaś kobieta urodziła bliźnięta w punkcie medycznym dwadzieścia minut po przejażdżce Nurkującym Bombowcem.Jej mąż był nieźle zaskoczony, natomiast doktor Weiler nie posiadał się z zachwytu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Obok była Machina Czasu – siedmiominutowa podróż w rzeczywistości wirtualnej, w którą jednorazowo mogło się wybrać dziewięćdziesięciu sześciu gości.Testy wykazały, że siedem minut było granicą – gdyby podróż potrwała dłużej, niektórym ludziom mogłoby się zrobić niedobrze.Po takich przejażdżkach goście chętnie szlinapić się czegoś albo zjeść lody, więc małą gastronomię rozmieszczono tak, żeby nie musieli długo szukać.Nieco dalej znajdowała się restauracja „U Pepe”, elegancki lokal, specjalizujący się w kuchni katalońskiej.Restauracji nie lokalizuje się w pobliżu kolejek – obserwowanie Nurkującego Bombowca raczej nie zaostrzało apetytu, a dorosłym, którzy korzystali z tej atrakcji najczęściej w ogóle przechodziła na jakiś czas chęć na zjedzenie czegokolwiek.Konfigurowanie parków tematycznych i zarządzanie nimi było połączeniem nauki i sztuki, a Mike Dennis należał do tych niewielu ludzi na świecie, którzy wiedzieli, jak to się robi, co uzasadniało jego bardzo wysokie zarobki i tłumaczyło uśmiech na twarzy, kiedy popijał wino, obserwując swoich gości, bawiących się tutaj znakomicie.Jeśli można to nazwać pracą, to miał najlepsze zajęcie pod słońcem.Nawet astronauci, przemierzający kosmos na pokładzie promu kosmicznego nie mieli takiej satysfakcji.On bawił się swoją ulubioną zabawką codziennie.Oni mogli mówić o szczęściu, jeśli udało im się polecieć dwa razy do roku.Przerwa się skończyła i Dennis wrócił do biura na Strada Espańa, Głównej Ulicy Hiszpańskiej.Był to kolejny przyjemny dzień w Parku Światowym, świeciło słońce, temperatura wynosiła dwadzieścia jeden stopni Celsjusza, powietrze było czyste i rześkie.W Hiszpanii rzadko padał deszcz – klimat był podobny do kalifornijskiego.Większość personelu mówiła po hiszpańsku.Przechodząc koło jednego z funkcjonariuszy parkowej policji zerknął na plakietkę, umieszczoną na kieszonce koszuli.Andrč mówił po hiszpańsku, francusku i angielsku.Bardzo dobrze.Tacy ludzie byli tu bardzo potrzebni.* * *Miejsce spotkania ustalili już wcześniej.Nurkujący Bombowiec oznakowany był dokładnie jak niemiecki Ju-87 Stuka, łącznie z czarnymi krzyżami na skrzydłach i na kadłubie, chociaż taktownie nie umieszczono swastyki na ogonie.Hiszpanie powinni się byli poczuć mocno urażeni, pomyślał Andrč.Czy nikt już nie pamiętał Guereniki, tego hiszpańskiego miasta, w którym hitlerowcy zmasakrowali tysiące ludzi, po raz pierwszy pokazując światu, do czego są zdolni? Czyżby historia była dla tych ludzi bez znaczenia? Najwidoczniej.Czekając na przejażdżkę, dzieci i dorośli nie raz wyciągali ręce, żeby dotknąć tej repliki – w skali 1:2 – nazistowskiego samolotu, który z lutu nurkowego atakował żołnierzy i cywilów z wyciem syreny zwanej trąbą jerychońską.Syrenę zachowano zresztą jako element tej parkowej atrakcji, chociaż już po pierwszym podjeździe na wysokość stu pięćdziesięciu metrów krzyki pasażerów często jązagłuszały.Zaraz potem rozlegał się huk wybuchających bomb, a w niebo tryskały fontanny wody, kiedy wagoniki wydostawały się z symulowanego ognia artylerii przeciwlotniczej i ruszały pętlą pod górę, na drugie wzgórze, po zbombardowaniu makiety okrętu.Andrč zastanawiał się, czy jest jedynym człowiekiem w Europie, któremu symbolika tego wszystkiego wydaje się przerażająco bestialska.Najwyraźniej.Ludzie wysiadali i biegli ustawić się w ogonku, żeby pojechać jeszcze raz.Wyjątkiem byli ci, którzy odchodzili na stronę, żeby odzyskać utracone poczucie równowagi.Zauważył, że niektórzy pocili się obficie, a dwóch nawet dostało torsji.Sprzątacz ze ścierką i wiadrem stał w pogotowiu – nie było to szczególnie ulubione zajęcie w Parku Światowym.Na tych, którym było to potrzebne, kilka metrów dalej czekał lekarz.Andrč pokręcił głową.Dobrze im tak, sukinsynom.Niech chorują, skoro zachciało im się przejażdżki w tym znienawidzonym symbolu faszyzmu.Jean-Paul, Renč i Juan niemal jednocześnie pojawili się przy wejściu do Machiny Czasu, popijając coś z plastikowych kubków.Znakiem rozpoznawczym tej trójki i pięciu innych były kapelusze, kupione w kiosku przy wejściu.Andrč skinął im głową i, zgodnie z planem, podrapał się po nosie.Renč podszedł do niego.–Gdzie tu jest toaleta? – spytał po angielsku.–Proszę iść za tymi znakami – odpowiedział Andrč, pokazując ręką kierunek.– Kończę o osiemnastej.Kolacja, jak się umawialiśmy?–Tak.–Wszyscy gotowi?–Absolutnie gotowi, przyjacielu.–Więc zobaczymy się na kolacji.– Andrč skinął głową i odszedł, kontynuując swój patrol, podczas gdy jego towarzysze rozeszli się po parku.Wyobrażał sobie, że niektórzy zechcą pewnie skorzystać z tutejszych atrakcji.Na porannej odprawie powiedziano im, że jutro powinno być jeszcze więcej gości.Dziś wieczorem i jutro rano ponad dziewięć tysięcy ludzi przybędzie tu na weekend, przedłużony, ponieważ był to Wielki Piątek.Park był przygotowany na przyjmowanie tłumów, a od kolegów Andrč zdążył już usłyszeć niejedną zabawną historię o tym, co się tu działo.Cztery miesiące temu jakaś kobieta urodziła bliźnięta w punkcie medycznym dwadzieścia minut po przejażdżce Nurkującym Bombowcem.Jej mąż był nieźle zaskoczony, natomiast doktor Weiler nie posiadał się z zachwytu [ Pobierz całość w formacie PDF ]