[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez cały czas chłopcy rozrzucali nowe pęki pociskówpomiędzy łucznikami, lecz tym trzeba było setek tysięcy pocisków.Pięć tysięcy strzelcówmogło bez trudu posłać ku nieprzyjacielowi sześćdziesiąt tysięcy strzał w ciągu jednej tylkominuty, a kiedy szarżowała francuska kawaleria, strzelali jeszcze szybciej.Niektórzy zresztąwciąż napinali i zwalniali cięciwy najszybciej, jak tylko umieli, lecz Hook zwolnił niecotempo.Im bliżej podchodził nieprzyjaciel, tym grozniejsza stawała się każda ze strzał, więcpóki co posyłał ku zbliżającym się Francuzom pociski o myśliwskich grotach.Myśliwskie groty nie miały szans przebić płytowego pancerza, lecz sama siłauderzenia wystarczała, aby powalić na ziemię zbrojnego, a każdy trafiony przez HookaFrancuz wywoływał falę chaosu, spowalniając marsz hufca.W ten sposób wrogowie zmagalisię nie tylko z błotem, lecz także z nieustannym gradem strzał.Nick słyszał, jak ostrzapocisków uderzają o stal, wydając dziwny i niemilknący dzwięk, a francuscy zbrojni, którzybyli wciąż jakieś sto pięćdziesiąt kroków od nich, wyglądali tak, jakby skulili się, walcząc zprzeciwnym wiatrem, i to wiatrem, który ciskał im w twarz grad stali.Thomas Brutte zaklął, gdy pękła mu cięciwa, a strzała pomknęła zawadiacko w niebo.Wyjął zapasową cięciwę z torby i założył ją na łęczysko.Hook spojrzał na nieprzyjacielskiesztandary i zobaczył, że w każdym z nich tkwi już po kilkanaście strzał.Wycelował wczłowieka w jaskrawej, żółtej opończy, spuścił cięciwę i jego strzała odrzuciła tamtego w tył.Przed nacierającymi Francuzami leżał na boku dogorywający koń.Ogier w przedśmiertnychdrgawkach rzucał łbem i młócił powietrze kopytami, co jeszcze bardziej zakłóciło porządekwe francuskich szeregach, gdyż zbrojni usiłowali ominąć zwierzę w bezpiecznej odległości.Wszędzie wokół Hooka rozlegał się ostry, głuchy dzwięk spuszczanych cięciw.Niebopociemniało wręcz od strzał.Większość łuczników strzelała do tych zbrojnych, którzybezpośrednio im zagrażali, więc żeby uniknąć tego gradu pocisków, pierwsze szeregifrancuskich rycerzy zaczęły schodzić ku środkowi pola.To zawężenie szyku stało się jeszczebardziej widoczne, kiedy angielscy łucznicy, stojący dotąd w ostatnich szeregach, którympierwsze linie zasłaniały nieprzyjaciela i utrudniały celowanie, obsadzili skraj lasuTramecourt, kryjąc się w jego gęstym poszyciu i zasypując stamtąd francuski hufiec ostrymigrotami do przebijania pancerza.Najdzielniejsi z Francuzów usiłowali jak najszybciej dotrzeć do angielskich linii, podczas gdy rozważniejsi rycerze zostawali nieco z tyłu, chroniąc się przed strzałami zaplecami odważniejszych rodaków, i Hook ujrzał, jak francuski hufiec, który rozpocząłnatarcie w długiej, prostej linii, przybiera teraz wolno kształt trzech nieregularnych klinów,zmierzających ku sztandarom powiewającym w centrum każdego z trzech angielskichhufców.Niebawem miało dojść do bezpośredniego starcia zbrojnych i Hook przypuszczał, żeFrancuzi zamierzają wyrąbać trzy krwawe wyrwy w angielskiej linii.Zaś kiedy już linia tazostałaby rozerwana, zapanowałby chaos i zaczęłaby się rzez.Zerknął jeszcze na północ,obawiając się, że zawężenie szyku przez Francuzów umożliwi ich kusznikom strzelanie,przynajmniej na skrzydłach nacierającego hufca, lecz wyglądało na to, że strzelcy wycofalisię, co najmniej jakby przestali się interesować przebiegiem bitwy.Nick wyjął z kołczanu strzałę z ostrym grotem i raz jeszcze odszukał człowieka wżółtej opończy.Napiął łuk, spuścił cięciwę i wyciągał już kolejną strzałę, gdy ujrzał, jak jegoofiara pada na kolana.A więc groty przebijały już teraz pancerz, więc Hook strzelał raz zarazem, posyłając strzały w sunącą wolno naprzód masę zakutych w żelazo rycerzy.Mierzyłteraz w ludzi w pierwszym szeregu, a choć nie wszystkie jego strzały przebijały pancerze, toniektóre uderzały w blachy pod katem prostym i rozrywały je.Francuzi padali, na nichpotykali się rycerze z kolejnych szeregów, lecz wciąż wielki stalowy walec brnął naprzód. Potrzebne mi strzały!  krzyknął jakiś łucznik. Przynieście nam te cholerne strzały!  zawtórował mu inny.Hook wciąż jeszcze miał tuzin pocisków.Nieprzyjaciel był już blisko, niespełna stokroków od angielskich pozycji, lecz grad strzał zaczynał słabnąć, gdyż łucznikom kończyłysię strzały.Hook mocno napiął łuk, wybrał ofiarę w czarnej opończy, spuścił cięciwę ipatrzył, jak jego pierzasty pocisk przebija bok garnczkowego hełmu.Francuz zdawał siędreptać w kółko, z jesionowym drzewcem sterczącym z mózgu.Jego krótka kopia powaliła naziemię jeszcze jednego rycerza, nim umierający zbrojny opadł na kolana i zwalił się jak długiw błoto.Następna strzała odbiła się rykoszetem od płytowego napierśnika.Hook posłałFrancuzom kolejną, teraz już z tak bliska, że mógł widzieć wyraznie godło na opończyzbrojnego, do którego mierzył.Dostrzegł człowieka w zielono-niebieskich barwach,noszącego na swym hełmie coś, co wyglądało jak pozłacany diadem, i strzelił doń, po czymzaczął przeklinać samego siebie, gdyż rycerz taki z pewnością mógł sobie pozwolić nanajlepszy pancerz.I rzeczywiście  strzała odbiła się od jego zbroi, choć sam jej impetzachwiał Francuzem i przed upadkiem uchronił go tylko jego chorąży, który w porę wsparł goz tyłu i pomógł mu odzyskać równowagę.Hook znów zwolnił cięciwę i posłał nisko nadziemią strzałę, która utkwiła w udzie jakiegoś Francuza, a wówczas został mu już tylko jeden pocisk.Trzymał go na łęczysku, obserwując francuski hufiec i wypatrując odpowiedniegocelu.Miał wrażenie, że tysiące pierzastych strzał wyrządziły zdumiewająco niewielkie szkodynieprzyjacielowi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl