[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Helikopter siedział mu na ogonie, lecz Austin starał się nie myśleć o pościgu.Koncentrował uwagę na ciemnym wylocie tunelu majaczącym w oddali.Mniej więcej wpołowie drogi sięgnął spokojnie do dzwigni otwierającej zawory pojemników do opylaniawinnic.Spod skrzydeł wytrysnęły dwa strumienie pestycydów i połączyły siew białą toksycznąchmurę.Trująca ciecz pokryła przednią szybę helikoptera i oślepiła pilota, potem dostała sięprzez otwarte okna do środka i zamieniła kokpit w latającą komorę gazową.Pilot wrzasnął z bólu i puścił stery, \eby wytrzeć z oczu piekący płyn.Helikopter skręcił irotor zawadził o drzewa.Aopaty wirnika rozprysły się, kadłub obrócił się wokół własnej osi,uderzył w pnie i rozpadł na części.Zapłonęło wyciekające paliwo i śmigłowiec eksplodowałw wielkiej pomarańczowo-białej kuli ognia.Lecący przed czołem wybuchu aviatik wystrzelił z tunelu jak kula armatnia.Austinprzyciągnął do siebie drą\ek sterowy i samolot wzbił się ponad drzewa.Kiedy powolinabierał wysokości, Austin obejrzał się przez ramię.Z wylotu tunelu wydobywał się ogień idym, drzewa stanęły w płomieniach.Austin włączył z powrotem interkom.- No i wydostaliśmy się - powiedział.- Próbowałam z tobą rozmawiać - powiedziała Skye.- Co tam się stało z tyłu?- Wytępiłem trochę szkodników.W oddali pojawiły się światła miasteczek.Wkrótce potem w dole zaczęły się przesuwaćreflektory samochodów.Austin poszukał dobrze oświetlonego, ale pustego odcinka drogi.Zszedł ni\ej i wylądował, niezbyt miękko, ale bezpiecznie.Podkołował na pobocze szosy izatrzymał samolot na skraju łąki.Gdy tylko stanęli na ziemi, Skye objęła Austina i zło\yła na jego wargach bardziej ni\przyjacielski pocałunek.Austin otoczył ją ramieniem i ruszyli przed siebie.Oboje byli wznakomitym nastroju po udanej ucieczce, zapomnieli ju\ o swoich sińcach i skaleczeniach.Austin z rozkoszą wdychał zapach trawy i zbo\a.Po blisko godzinnej wędrówce dotarli do uroczej auberge.Nocny recepcjonista drzemał,ale natychmiast usiadł prosto, gdy Austin i Skye weszli do holu i zapytali, czy dostaną pokój.Popatrzył na Austina w podartym kostiumie błazna, potem na Skye, która wyglądała jakbezdomny kot po walce w ciemnym zaułku, potem znów na Austina.- Americain? - zapytał.- Oui - przytaknął Austin ze znu\onym uśmiechem.Recepcjonista ze zrozumieniem skinął głową i podsunął im przez ladę rejestr gości. 12425Le\ąc z rękami pod głową na ciasnej koi, Trout zorientował się nagle, \e niski pomruksilników zastąpiły ledwo słyszalne wibracje.Poczuł lekki wstrząs, jakby okręt podwodnyzatrzymał się na czymś miękkim.Potem zapadła cisza.Gamay, która drzemała na górnej koi,obudziła się.- Co to było? - zapytała.- Chyba przybiliśmy do portu - odrzekł Trout.Podniósł swoje długie ciało z wąskiej platformy sypialnej, wstał i przyło\ył ucho dodrzwi.Nic nie usłyszał i domyślił się, \e okręt dotarł do celu.Kilka minut pózniej w progukajuty stanęli dwaj uzbrojeni stra\nicy i kazali więzniom wyjść.Sandy ju\ czekała wkorytarzu pod czujnym okiem innej dwójki.Pilotkę  Alvina przeniesiono do oddzielnejkajuty i Troutowie nie widzieli jej od czasu wizyty MacLeana.Trout mrugnął do niej uspokajająco.Odpowiedziała nerwowym uśmiechem.Trzymała siędzielnie i Trout nie był tym zaskoczony.Ten, kto regularnie pilotował pojazdy głębokiegozanurzenia, mógł się bać, ale nie dałby się zastraszyć.Pod eskortą stra\ników idących przednimi i za nimi wspięli się kilka poziomów wy\ej do włazu i wyszli na pokład dziobowy tu\przed kioskiem.Okręt podwodny miał około stu dwudziestu metrów długości.Był przycumowany wprzestronnym schronie z wysokim sklepieniem.Po drugiej stronie hali niknął w ścianieskomplikowany system przenośników taśmowych i dzwignic.Stra\nicy popchnęli więznióww kierunku trapu.Na brzegu doku czekał MacLean.- Witam moich współtowarzyszy podró\y - powiedział chemik, uśmiechając się miło.-Proszę za mną.Zaczynamy następny etap naszej przygody.Poprowadził ich do du\ej windy towarowej.Kiedy zamknęły się drzwi, zerknął nazegarek i uśmiech zniknął z jego twarzy.- Mamy około trzydziestu dwóch sekund na rozmowę - oznajmił.- Potrzebuję tylko dwóch sekund, \eby zapytać pana, gdzie jesteśmy - powiedział Trout.- Tego nie wiem, ale sądząc po klimacie i ukształtowaniu terenu, przypuszczam, \e gdzieśna Morzu Północnym lub w Skandynawii.Mo\e nawet w Szkocji.- Znów zerknął na zegarek.- Czas minął.Drzwi windy otworzyły się z sykiem i weszli do małego pomieszczenia.Czekał tu na nichuzbrojony stra\nik, który warknął coś do swojego walkie-talkie i wyprowadził ich nazewnątrz do zaparkowanego mikrobusu.Pokazał gestem, \eby wsiedli, a sam usadowił się ztyłu, by móc przez cały czas kontrolować ich zachowanie.Zanim opuścił zasłony w oknach,Trout zdą\ył zauwa\yć długą, wąską zatoczkę daleko w dole.Po mniej więcej dwudziestu minutach jazdy drogami gruntowymi samochód zatrzymał sięi stra\nik kazał im wysiąść.Znajdowali się w kompleksie budynków ogrodzonym wysokimparkanem z drutu kolczastego z transformatorami elektrycznymi na szczycie.Wszędzie byłowidać uzbrojonych wartowników i kompleks niepokojąco przypominał obóz koncentracyjny.Stra\nik wskazał niski betonowy budynek o wyglądzie magazynu.śeby do niego dotrzeć,musieli wejść za wewnętrzne ogrodzenie wykonane równie\ z drutu kolczastego.Kiedyzbli\ali się do drzwi, powietrze przeszył nieludzki wrzask dobiegający ze środka budynku.Potem rozległo się chóralne piskliwe wycie.Na twarzy Sandy odmalowało się przera\enie.- Czy to zoo? - zapytała.- Chyba mo\na by tak powiedzieć - odrzekł MacLean.Jego ponury uśmiech nie był zbytpocieszający.- Ale zobaczycie tu stworzenia, o jakich londyńskiemu zoo nawet się nie śniło.- Nie rozumiem - powiedziała Gamay. 125- Zrozumie pani.Trout chwycił chemika za rękaw.- Proszę z nas nie \artować.- Przepraszam za moje kiepskie poczucie humoru.Przeszedłem przez to o jeden raz zadu\o, stąd taka reakcja.Starajcie się nie poddawać panice.Nic wam się nie stanie.Ten małypokaz ma was tylko wystraszyć i nakłonić do posłuszeństwa.Trout uśmiechnął się lekko.- Nawet pan nie wie, jak dobrze się teraz poczuliśmy, doktorze MacLean.Chemik uniósł krzaczaste brwi.- Widzą, \e pan te\ ma dość szczególne poczucie humoru.- Zawdzięczam je mojemu jankeskiemu pochodzeniu.Nasze długie, ucią\liwe zimy niesprzyjają widzeniu świata w zbyt ró\owych barwach.- To dobrze [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl