[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Będzie nasze, już czuję zapach krwi.Nasir odciął z rożna pasmo jagnięciny i niespiesznie wpakował jedo ust.Przeżuwał powoli, patrząc na górującą nad miastem wieżękatedry. Al-ahira? Jeszcze jeden miesiąc? Nie, mój przyjacielu.Ja tu niezniosę ani chwili dłużej.Rumy uparte są i głupie, prawdziwej wiarysię boją, strach im wyjść na ostrza sług Allaha.Nie oddadzą miasta,prędzej zdechną. Głód ich wygoni stwierdził Nasir.Obrócił rożen, nadstawiającnad płomienie drugi bok tuszki.Mięso powoli nabierało koloru złota.Dym wokół niego wił się cudownym aromatem. Tak musi pachnąć szóste niebo& mruknął z rozmarzeniem. Szóste? A dlaczego szóste? Sleymana ogarniało corazwiększe rozdrażnienie.Gadanie jego kompana było jako ta muchabrzęcząca nad głową podczas snu. W szóstym pachnie pieczona jagnięcina i duszony patlican jak nadobry obiad.Tam możesz najeść się do woli, zaspokajając głód igasząc pragnienie najczystszą wodą z anielskich zródeł iniebiańskim winem.W siódmym, tam gdzie podnóżek tronuNajwyższego, wije się zapach wanilii i sezamu jak na deserpodczas sułtańskiej uczty.Tam już głód pozostaje wspomnieniem,kuszą cię za to słodkie aromaty i tęskny śpiew dziewic. Głupiś, Nasir.Gadasz jak nędzny wierszokleta z Damaszku.Gdziemnie tam o niebie sądzić, jak tkwimy na ziemi szejtana otoczeniRumami i Arabajami.Arabaje wredne, oby Allah przeklął ich dzieci iżony, braci i siostry.Arabaje zdrajcy, im ufać nie należy.Naszychmordują pod osłoną nocy, cichaczem podrzynają gardła iwypruwają wątroby. Też gardzę Arabajami, tymi tchórzami i mięczakami i nie pojmuję,czemu atabeg ciągnie ich za sobą.To seldżucka sprawa zdobycieAntiochii.Ale, trzeba oddać im sprawiedliwość, to nie Arabaje rżnąnaszych po nocy.To bestia! Turan ją widział.Widział bestię! Mówił,że jest na dziesięć stóp wysoka, ma pięć głów i skrzydła jak iblis zpiekieł.Jej czerwona skóra&Zamilkł.Ze zdziwieniem patrzył na strzałę, która znienacka trafiłaSleymana w sam czubek głowy.Jego kompan nawet nie jęknął.Siedział jak i wprzódy, tylko oczy zachodziły mu mgłą.Zaraz obok spadła następna strzała.A za nią trzecia, piąta, cały rój.Nasir spojrzał w kierunku Antiochii.Pierwsze, co zobaczył, to tłumludzkich szkieletów wylewający się ze wschodniej bramy miasta.Zapierwszym szeregiem, osłoniętym tarczami, zbrojnym w miecze iwłócznie, szli łucznicy, równo szyjąc między seldżuckie namioty.Drugie, co spostrzegł, to wychudzonego imama w porwanej szacieniesionego na ramionach żołnierzy.Musiał to być imam czy jak tamich zwali w mowie Rumów, bo darł się jak opętany: Oto Bóg miłosierny dał nam znak! Zwięta Relikwia, włócznia, któraprzebiła bok Pana Naszego, Jezusa Chrystusa, dała nam siłę iodwagę.Z nią, niesieni wiarą i słusznym pragnieniem zemsty,pobijemy mahmuckich apostatów czczących fałszywą księgęprzyniesioną na rogach białego byka.Pan Nasz dał nam znak, dałnam do ręki cudowną broń.Z nią zadamy ból, ogień i krew! Bógprzemówił do mnie! Sam Pan Bóg do mnie rzekł tymi słowy: ZnajdzRelikwię, znajdz ją w katedrze, a zwycięstwo będzie twoje i chwałabędzie twoja, a złote miasto Antiochia ocaleje.I oto niosę przedwami Zwiętą Włócznię, i oto idziemy walczyć na chwałę Bożą i pozwycięstwo Chrystusa!Tym słowom towarzyszył triumfalny ryk i bicie mieczy o tarcze.Rumowie szli, jakby niosła ich anielska siła, jakby rzeczywiście Bógdał im moc.Trzecią i ostatnią rzeczą, jaką dostrzegł oniemiały Nasir, był grotstrzały zbliżający się do jego szeroko rozdziawionych ust.Nimzdążył je zamknąć, pocisk przebił mu szyję.* * *Zaskoczenie zrobiło swoje.Turcy, których namioty stały najbliżejmurów miasta, z niedowierzaniem patrzyli na sunącą w ich stronęarmię wymizerowanych Rumów.Ci, którzy swe schronienie mielidalej, pierwej nie baczyli nawet na dobiegające ich hałasy.Mogło tobyć wszystko, ale przecie nie atak umierających w Antiochiipoddanych basileusa.Prawda dotarła do nich wraz z okrzykami paniki i wyciemmordowanych.W obozie zapanował chaos, Seldżucy przekrzykiwalisię z Arabajami, wodzowie wydawali sprzeczne rozkazy.Nikt sięnie bronił, a jeżeli już, to bezładnie, bez zbroi, bez koni, idąc nasamobójcze zatracenie w sam środek zawieruchy.Ten czy ów ciąłcelnie, raniąc wroga, jednak natychmiast padał rozsieczonyostrzami rozmodlonych szkieletów. Bóg z nami! Bić ich, kurwichsynów Turczynów! ryczeli ogarnięcinarastającym szałem chrześcijańscy wojownicy. Morduj! Zabij! Rżnij! Chrystus Panem! Chrystus pokazał namdrogę!Pierwsze szeregi uzbrojone w miecze weszły między namioty,podkładając pod nie ogień.Aucznicy nie przerywali ostrzału szylirówno w głąb obozowiska, aż strzał im zbrakło.Wtedy porzucili łukii dołączyli do rzezi, chwytając za szable, machairy, czekany, toporkii co tam kto miał, czym potrafił zadać śmierć.W awangardzie atakujących ciężko człapał Nicetas Wielka Pięść.Wgarści dzierżył ogromny dwuostrzowy perski czekan ze złotymikutasikami dyndającymi pośrodku długiego stylistka.Nie była tobroń dobra do kotłowaniny w bitewnym tłumie, jednak drab wywijałnią, jakby trzymał w łapie lekką szablę.Spłoszeni Turcy uciekali jużna sam widok jego zaciętej gęby i błyskających śmiercią ostrzy.Szerokie zamachy Nicetasa padały więc w próżnię, jeżeli nie liczyćnamiotów, wozów i drzew.Wszystko inne, co żywe i miało nogi,uciekało.Tu jednak z pomocą szli %7łmudzini Wit Wodnik wywijałmieczem niczym oliwną gałązką, lekko i figlarnie jak dzieciak [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Będzie nasze, już czuję zapach krwi.Nasir odciął z rożna pasmo jagnięciny i niespiesznie wpakował jedo ust.Przeżuwał powoli, patrząc na górującą nad miastem wieżękatedry. Al-ahira? Jeszcze jeden miesiąc? Nie, mój przyjacielu.Ja tu niezniosę ani chwili dłużej.Rumy uparte są i głupie, prawdziwej wiarysię boją, strach im wyjść na ostrza sług Allaha.Nie oddadzą miasta,prędzej zdechną. Głód ich wygoni stwierdził Nasir.Obrócił rożen, nadstawiającnad płomienie drugi bok tuszki.Mięso powoli nabierało koloru złota.Dym wokół niego wił się cudownym aromatem. Tak musi pachnąć szóste niebo& mruknął z rozmarzeniem. Szóste? A dlaczego szóste? Sleymana ogarniało corazwiększe rozdrażnienie.Gadanie jego kompana było jako ta muchabrzęcząca nad głową podczas snu. W szóstym pachnie pieczona jagnięcina i duszony patlican jak nadobry obiad.Tam możesz najeść się do woli, zaspokajając głód igasząc pragnienie najczystszą wodą z anielskich zródeł iniebiańskim winem.W siódmym, tam gdzie podnóżek tronuNajwyższego, wije się zapach wanilii i sezamu jak na deserpodczas sułtańskiej uczty.Tam już głód pozostaje wspomnieniem,kuszą cię za to słodkie aromaty i tęskny śpiew dziewic. Głupiś, Nasir.Gadasz jak nędzny wierszokleta z Damaszku.Gdziemnie tam o niebie sądzić, jak tkwimy na ziemi szejtana otoczeniRumami i Arabajami.Arabaje wredne, oby Allah przeklął ich dzieci iżony, braci i siostry.Arabaje zdrajcy, im ufać nie należy.Naszychmordują pod osłoną nocy, cichaczem podrzynają gardła iwypruwają wątroby. Też gardzę Arabajami, tymi tchórzami i mięczakami i nie pojmuję,czemu atabeg ciągnie ich za sobą.To seldżucka sprawa zdobycieAntiochii.Ale, trzeba oddać im sprawiedliwość, to nie Arabaje rżnąnaszych po nocy.To bestia! Turan ją widział.Widział bestię! Mówił,że jest na dziesięć stóp wysoka, ma pięć głów i skrzydła jak iblis zpiekieł.Jej czerwona skóra&Zamilkł.Ze zdziwieniem patrzył na strzałę, która znienacka trafiłaSleymana w sam czubek głowy.Jego kompan nawet nie jęknął.Siedział jak i wprzódy, tylko oczy zachodziły mu mgłą.Zaraz obok spadła następna strzała.A za nią trzecia, piąta, cały rój.Nasir spojrzał w kierunku Antiochii.Pierwsze, co zobaczył, to tłumludzkich szkieletów wylewający się ze wschodniej bramy miasta.Zapierwszym szeregiem, osłoniętym tarczami, zbrojnym w miecze iwłócznie, szli łucznicy, równo szyjąc między seldżuckie namioty.Drugie, co spostrzegł, to wychudzonego imama w porwanej szacieniesionego na ramionach żołnierzy.Musiał to być imam czy jak tamich zwali w mowie Rumów, bo darł się jak opętany: Oto Bóg miłosierny dał nam znak! Zwięta Relikwia, włócznia, któraprzebiła bok Pana Naszego, Jezusa Chrystusa, dała nam siłę iodwagę.Z nią, niesieni wiarą i słusznym pragnieniem zemsty,pobijemy mahmuckich apostatów czczących fałszywą księgęprzyniesioną na rogach białego byka.Pan Nasz dał nam znak, dałnam do ręki cudowną broń.Z nią zadamy ból, ogień i krew! Bógprzemówił do mnie! Sam Pan Bóg do mnie rzekł tymi słowy: ZnajdzRelikwię, znajdz ją w katedrze, a zwycięstwo będzie twoje i chwałabędzie twoja, a złote miasto Antiochia ocaleje.I oto niosę przedwami Zwiętą Włócznię, i oto idziemy walczyć na chwałę Bożą i pozwycięstwo Chrystusa!Tym słowom towarzyszył triumfalny ryk i bicie mieczy o tarcze.Rumowie szli, jakby niosła ich anielska siła, jakby rzeczywiście Bógdał im moc.Trzecią i ostatnią rzeczą, jaką dostrzegł oniemiały Nasir, był grotstrzały zbliżający się do jego szeroko rozdziawionych ust.Nimzdążył je zamknąć, pocisk przebił mu szyję.* * *Zaskoczenie zrobiło swoje.Turcy, których namioty stały najbliżejmurów miasta, z niedowierzaniem patrzyli na sunącą w ich stronęarmię wymizerowanych Rumów.Ci, którzy swe schronienie mielidalej, pierwej nie baczyli nawet na dobiegające ich hałasy.Mogło tobyć wszystko, ale przecie nie atak umierających w Antiochiipoddanych basileusa.Prawda dotarła do nich wraz z okrzykami paniki i wyciemmordowanych.W obozie zapanował chaos, Seldżucy przekrzykiwalisię z Arabajami, wodzowie wydawali sprzeczne rozkazy.Nikt sięnie bronił, a jeżeli już, to bezładnie, bez zbroi, bez koni, idąc nasamobójcze zatracenie w sam środek zawieruchy.Ten czy ów ciąłcelnie, raniąc wroga, jednak natychmiast padał rozsieczonyostrzami rozmodlonych szkieletów. Bóg z nami! Bić ich, kurwichsynów Turczynów! ryczeli ogarnięcinarastającym szałem chrześcijańscy wojownicy. Morduj! Zabij! Rżnij! Chrystus Panem! Chrystus pokazał namdrogę!Pierwsze szeregi uzbrojone w miecze weszły między namioty,podkładając pod nie ogień.Aucznicy nie przerywali ostrzału szylirówno w głąb obozowiska, aż strzał im zbrakło.Wtedy porzucili łukii dołączyli do rzezi, chwytając za szable, machairy, czekany, toporkii co tam kto miał, czym potrafił zadać śmierć.W awangardzie atakujących ciężko człapał Nicetas Wielka Pięść.Wgarści dzierżył ogromny dwuostrzowy perski czekan ze złotymikutasikami dyndającymi pośrodku długiego stylistka.Nie była tobroń dobra do kotłowaniny w bitewnym tłumie, jednak drab wywijałnią, jakby trzymał w łapie lekką szablę.Spłoszeni Turcy uciekali jużna sam widok jego zaciętej gęby i błyskających śmiercią ostrzy.Szerokie zamachy Nicetasa padały więc w próżnię, jeżeli nie liczyćnamiotów, wozów i drzew.Wszystko inne, co żywe i miało nogi,uciekało.Tu jednak z pomocą szli %7łmudzini Wit Wodnik wywijałmieczem niczym oliwną gałązką, lekko i figlarnie jak dzieciak [ Pobierz całość w formacie PDF ]