[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Frank nie będzie zadowolony! jęknął. Przecież jeśli Frank liczy się z kimkolwiek, to właśnie z tobą!Skapitulował i nawet wsunął mi do kieszeni cztery pięćdziesięciodolarowebanknoty.Wreszcie wolność!Opuściłem budynek sądu i pieszo ruszyłem ulicą.Była już dziesiąta rano, alepowietrze tu, w centrum miasta, było wciąż chłodne, a odgłosy metropolii działały namnie uspokajająco.Mimo że w nocy nie zmrużyłem oka, czułem się, jakby spadł zemnie wielki ciężar i nawet fizycznie byłem w lepszej formie: stawy mnie nie bolały,oddychałem regularnie, znikła gdzieś migrena.Jedynie żołądek mi dokuczał i burczałomi w brzuchu z głodu.Wstąpiłem do Dunkin Donuts i zafundowałem sobie wielkikubek kawy i pączka.Po jedzeniu ruszyłem w drogę: Park Avenue, Madison, PiątaUlica.Ostatni raz byłem w Nowym Jorku na wieczorze kawalerskim jednego z moichkolegów lekarzy.Pierwszy przystanek Nowy Jork, drugi Atlantic City.Pamiętałem,że wynajęliśmy samochód w agencji Hertza w hotelu Marriott Marquis, słynnymz usytuowanego na najwyższym piętrze baru, który obracał się wokół własnej osi,umożliwiając obejrzenie Manhattanu pod kątem trzystu sześćdziesięciu stopni.Kiedy dotarłem na Times Square, ponownie zebrało mi się na mdłości.Jeśli nocąkaskady neonów zasłaniały toczące to miejsce brud i zaniedbanie, w biały dzieńdzielnica nie potrafiła ukryć swojej odstręczającej natury: wystawy peep-show i wejściado kin porno obsiedli bezdomni, wyglądający jak zombie narkomani i zmęczoneprostytutki.Kilkoro turystów kręciło się po butikach z kiczowatymi pamiątkami.Jakiśbezzębny facet żebrał, na piersiach wisiał mu na sznurku kartonik z napisem: HIVpozytywny.Swoisty Dziedziniec Cudów na skrzyżowaniu światów3.Minąłem Broadway i zszedłem do przejścia podziemnego wiodącego do hotelu.Beztrudu znalazłem stanowisko wypożyczalni samochodów.Hostessa zajrzała do bazydanych w komputerze i od razu znalazła moje nazwisko.%7łeby nie tracić czasu,zgodziłem się na pierwszy zaproponowany samochód.Była to dwudrzwiowa kanciastamazda navajo.Kiedy płaciłem, spotkała mnie przyjemna niespodzianka: moja kartakredytowa wciąż działała.Usiadłem za kierownicą i przez FDR Drive wyjechałemz Manhattanu na północ.%7łeby odzyskać pamięć, musiałem wrócić do momentu, kiedy po raz pierwszydoznałem szoku.Do chwili, kiedy się to wszystko zaczęło, czyli do piwnicy w LatarniDwudziestu Czterech Wiatrów.Przez cztery godziny, które trwała moja podróż na Cape Cod, przeskakiwałemz jednej stacji radiowej na drugą, słuchając to muzyki, to wiadomości.Cztery godzinyprzyspieszonego kursu, żeby podciągnąć się z rocznej nieobecności.Uzmysłowiłemsobie stopień popularności Billa Clintona, o którego istnieniu rok wcześniej w ogóle niewiedziałem.Poznałem Nirvanę, zespół rocka alternatywnego, którego nasyconedzwięki gitar przepełniały fale radiowe.Dowiedziałem się, że wiosną, po tym, jakuniewinniono czterech policjantów, którzy pobili Rodneya Kinga, w Los Angeleswybuchły gwałtowne zamieszki na tle rasowym.Ze sposobu, w jaki spiker zapowiedziałpiosenkę Living on My Own, domyśliłem się, że Freddie Mercury musiał niedawnoumrzeć.Słuchając stacji poświęconej kinu, poznawałem filmy, o których nigdy do tejpory nie słyszałem: Nagi instynkt, The Commitments, Moje własne Idaho&7Było dobrze po drugiej, kiedy wjechałem na żwirowaną alejkę, która prowadziła doLatarni Dwudziestu Czterech Wiatrów.Nietykalna, urzekająca sylwetka masywnej latarni wznosiła się solidnie pośród skał,prezentując drewniane boki wypłowiałe od ostrego letniego słońca, które stało terazwysoko na niebie.Wysiadając z samochodu, musiałem osłonić oczy dłonią, abyochronić je przed kurzem niesionym przez wiatr wirujący między skałami.Wszedłem po kamiennych schodach prowadzących do przylegającego do latarnidomku.Drzwi były zamknięte na klucz, ale ustąpiły po silnym uderzeniu w nieramieniem.Przez te trzynaście miesięcy nic się tu nie zmieniło.Te same meble w wiejskimstylu, te same dekoracje wszystko jakby zastygło w czasie.W zlewie kuchenymzobaczyłem starą włoską kafetierę i filiżankę, z której piłem kawę ponad rok temu.Z kominka również nikt nie usunął popiołu.Otworzyłem drzwi na korytarz z pokrytymi gipsem ścianami, który łączył domz latarnią.W końcu korytarza znajdowała się klapa zakrywająca wejście do piwnicy.Otworzyłem ją i po trzeszczących schodkach zszedłem na dół.Zapaliłem światło [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
. Frank nie będzie zadowolony! jęknął. Przecież jeśli Frank liczy się z kimkolwiek, to właśnie z tobą!Skapitulował i nawet wsunął mi do kieszeni cztery pięćdziesięciodolarowebanknoty.Wreszcie wolność!Opuściłem budynek sądu i pieszo ruszyłem ulicą.Była już dziesiąta rano, alepowietrze tu, w centrum miasta, było wciąż chłodne, a odgłosy metropolii działały namnie uspokajająco.Mimo że w nocy nie zmrużyłem oka, czułem się, jakby spadł zemnie wielki ciężar i nawet fizycznie byłem w lepszej formie: stawy mnie nie bolały,oddychałem regularnie, znikła gdzieś migrena.Jedynie żołądek mi dokuczał i burczałomi w brzuchu z głodu.Wstąpiłem do Dunkin Donuts i zafundowałem sobie wielkikubek kawy i pączka.Po jedzeniu ruszyłem w drogę: Park Avenue, Madison, PiątaUlica.Ostatni raz byłem w Nowym Jorku na wieczorze kawalerskim jednego z moichkolegów lekarzy.Pierwszy przystanek Nowy Jork, drugi Atlantic City.Pamiętałem,że wynajęliśmy samochód w agencji Hertza w hotelu Marriott Marquis, słynnymz usytuowanego na najwyższym piętrze baru, który obracał się wokół własnej osi,umożliwiając obejrzenie Manhattanu pod kątem trzystu sześćdziesięciu stopni.Kiedy dotarłem na Times Square, ponownie zebrało mi się na mdłości.Jeśli nocąkaskady neonów zasłaniały toczące to miejsce brud i zaniedbanie, w biały dzieńdzielnica nie potrafiła ukryć swojej odstręczającej natury: wystawy peep-show i wejściado kin porno obsiedli bezdomni, wyglądający jak zombie narkomani i zmęczoneprostytutki.Kilkoro turystów kręciło się po butikach z kiczowatymi pamiątkami.Jakiśbezzębny facet żebrał, na piersiach wisiał mu na sznurku kartonik z napisem: HIVpozytywny.Swoisty Dziedziniec Cudów na skrzyżowaniu światów3.Minąłem Broadway i zszedłem do przejścia podziemnego wiodącego do hotelu.Beztrudu znalazłem stanowisko wypożyczalni samochodów.Hostessa zajrzała do bazydanych w komputerze i od razu znalazła moje nazwisko.%7łeby nie tracić czasu,zgodziłem się na pierwszy zaproponowany samochód.Była to dwudrzwiowa kanciastamazda navajo.Kiedy płaciłem, spotkała mnie przyjemna niespodzianka: moja kartakredytowa wciąż działała.Usiadłem za kierownicą i przez FDR Drive wyjechałemz Manhattanu na północ.%7łeby odzyskać pamięć, musiałem wrócić do momentu, kiedy po raz pierwszydoznałem szoku.Do chwili, kiedy się to wszystko zaczęło, czyli do piwnicy w LatarniDwudziestu Czterech Wiatrów.Przez cztery godziny, które trwała moja podróż na Cape Cod, przeskakiwałemz jednej stacji radiowej na drugą, słuchając to muzyki, to wiadomości.Cztery godzinyprzyspieszonego kursu, żeby podciągnąć się z rocznej nieobecności.Uzmysłowiłemsobie stopień popularności Billa Clintona, o którego istnieniu rok wcześniej w ogóle niewiedziałem.Poznałem Nirvanę, zespół rocka alternatywnego, którego nasyconedzwięki gitar przepełniały fale radiowe.Dowiedziałem się, że wiosną, po tym, jakuniewinniono czterech policjantów, którzy pobili Rodneya Kinga, w Los Angeleswybuchły gwałtowne zamieszki na tle rasowym.Ze sposobu, w jaki spiker zapowiedziałpiosenkę Living on My Own, domyśliłem się, że Freddie Mercury musiał niedawnoumrzeć.Słuchając stacji poświęconej kinu, poznawałem filmy, o których nigdy do tejpory nie słyszałem: Nagi instynkt, The Commitments, Moje własne Idaho&7Było dobrze po drugiej, kiedy wjechałem na żwirowaną alejkę, która prowadziła doLatarni Dwudziestu Czterech Wiatrów.Nietykalna, urzekająca sylwetka masywnej latarni wznosiła się solidnie pośród skał,prezentując drewniane boki wypłowiałe od ostrego letniego słońca, które stało terazwysoko na niebie.Wysiadając z samochodu, musiałem osłonić oczy dłonią, abyochronić je przed kurzem niesionym przez wiatr wirujący między skałami.Wszedłem po kamiennych schodach prowadzących do przylegającego do latarnidomku.Drzwi były zamknięte na klucz, ale ustąpiły po silnym uderzeniu w nieramieniem.Przez te trzynaście miesięcy nic się tu nie zmieniło.Te same meble w wiejskimstylu, te same dekoracje wszystko jakby zastygło w czasie.W zlewie kuchenymzobaczyłem starą włoską kafetierę i filiżankę, z której piłem kawę ponad rok temu.Z kominka również nikt nie usunął popiołu.Otworzyłem drzwi na korytarz z pokrytymi gipsem ścianami, który łączył domz latarnią.W końcu korytarza znajdowała się klapa zakrywająca wejście do piwnicy.Otworzyłem ją i po trzeszczących schodkach zszedłem na dół.Zapaliłem światło [ Pobierz całość w formacie PDF ]