[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Oboje wiedzieliśmy, że tak będzie - odparłam, starając się grać rolę twardej.- Maszswoją pracę, swoich stażystów.Zmarszczył gniewnie brwi.- Potrafisz rzucić się na człowieka, który trzyma w ręce pojemnik ze śmiercionośnątrucizną, a nie umiesz bronić własnych pragnień.Poczułam, że w kąciku oka zbiera mi się łza.- W tej chwili sama nie wiem, czego bym pragnęła.Molinari odłożył płaszcz, przysunął się jeszcze bliżej i otarł łzę z mojego policzka.- Myślę, że potrzeba ci trochę czasu.Kiedy się uspokoisz, będziesz musiałazdecydować, czy w twoim życiu jest miejsce dla drugiej osoby, Lindsay.Czy jesteś gotowana związek z kimś.- Ujął moją dłoń i dodał: - Dla ciebie jestem Joe.nie żaden Molinari czyzastępca dyrektora.Mówię teraz o nas.Wiem, że kiedyś zostałaś zraniona, poza tymniedawno straciłaś najbliższą przyjaciółkę.Takie rzeczy wywołują rozgoryczenie, Lindsay, ale ty masz prawo być szczęśliwa.Chyba wiesz, co mam na myśli.Nazwij mniestaroświeckim, jeśli chcesz.- Uśmiechnął się do mnie.- Jesteś staroświecki - odparłam, robiąc dokładnie to, co mi zarzucał, czyli żartując,kiedy powinnam być poważna.Coś się we mnie zacięło, jak zwykle, kiedy chciałampowiedzieć coś z głębi serca.- Więc jak często będziesz tu bywał?- Przy okazjach prelekcji, konferencji na temat bezpieczeństwa.i oczywiściekryzysów na ogólnokrajową skalę.Roześmiałam się.- Nie potrafimy przestać żartować.Molinari westchnął.- Powinnaś się już zorientować, że nie jestem jednym z tych dupków, od którychuciekasz, Lindsay.To, co ci proponuję, ma ręce i nogi.Następny krok należy do ciebie.Musisz się zdecydować, czy zechcesz spróbować.- Wstał i pogłaskał mnie po głowie.-Lekarze zapewnili mnie, że to niczym nie grozi.- Uśmiechnął się, pochylił nad łóżkiem ipocałował mnie w usta.Moje wargi, spierzchnięte i suche, przywarły do jego warg,wilgotnych i miękkich.Starałam się okazać, co do niego czuję, bo wiedziałam, że nigdy mutego nie powiem.Molinari wstał i zarzucił sobie płaszcz na ramię.- To zaszczyt dla mnie, że mogłem cię poznać, pani porucznik Boxer.- Joe.- szepnęłam, nie chcąc, żeby odszedł.- Wiesz, gdzie mnie znalezć.Patrzyłam, jak idzie ku drzwiom.- Nigdy nie można być pewnym, czy u dziewczyny nie wystąpi kryzys naogólnokrajową skalę.- Oczywiście.- Odwrócił się i uśmiechnął do mnie.- Ale ja jestem facetem odzażegnywania takich kryzysów.ROZDZIAA 109Po południu tego samego dnia przyszedł do mojego pokoju lekarz, który mizakomunikował, że w moim organizmie niczego nie wykryto i parę kieliszków wina zpewnością mi nie zaszkodzi.- Ktoś przyjechał do ciebie i chce cię już stąd zabrać - dodał. W drzwiach stały Cindy i Claire.Zawiozły mnie do domu wystarczająco wcześnie, żebym mogła wziąć prysznic,przebrać się i popieścić Marthę.Kiedy przyjechałam do ratusza, każdy chciał mnie mieć dlasiebie.Pózniej miałam się spotkać z dziewczynami U Susie.Koniecznie musiałam z nimiporozmawiać, było to dla mnie bardzo ważne.Najpierw na schodach ratusza nagrałam spoty dla wiadomości.Potem Tom Brokawprzeprowadził ze mną wywiad za pośrednictwem łącza wideo.Choć było już po wszystkim, to jednak opowiadając o tym, jak wytropiliśmy Danka iHardawaya, nadal czułam przebiegające mi po plecach dreszcze.Jill nie żyła, Molinariwyjechał, a ja wcale nie czułam się bohaterką.Telefony będą dalej dzwoniły, nadal się będązdarzały zabójstwa, życie potoczy się dawnym trybem.Wiedziałam jednak, że nigdy już niebędzie tak jak przedtem.Koło wpół do piątej przyjechały po mnie dziewczyny.Kiedy na nie czekałam, pisałamraporty.Ogarnęło mnie przygnębienie.Choć Jacobi i Cappy przechwalali się, że mająnajlepszego porucznika w policji, czułam pustkę i osamotnienie.Oczywiście dopóki nieprzyjechały moje przyjaciółki.- Przestań się smucić - powiedziała Cindy, machając mi przed twarzą meksykańskąchorągiewką koktajlową.- Margarity czekają już na nas.Zabrały mnie do Susie.Kiedy byłyśmy tu ostatni raz, towarzyszyła nam Jill.Dwa latatemu przyjmowałyśmy ją tu do naszej wielce obiecującej grupy.Usiadłyśmy w naszymnarożnym boksie i zamówiłyśmy kolejkę margarit.Opowiedziałam im o moich wczorajszychśmiertelnych zapasach w pałacu, o telefonie od prezydenta, o dzisiejszym wywiadzie zBrokawem i spotach dla wieczornych wiadomości.Mimo to smutno było siedzieć U Susie tylko we trójkę.Puste miejsce obok Clairewyglądało jak świeży grób.Przyniesiono nasze drinki.- Na koszt firmy - powiedziała kelnerka Joanie.Każda z nas usiłowała się uśmiechać,lecz w środku walczyłyśmy z łzami.- Za naszą przyjaciółkę.- Claire uniosła swoją margaritę.- Może nareszcie spoczywaćw spokoju.- Ona nigdy nie spocznie w spokoju - odparła Cindy z uśmiechem, choć w oczachmiała łzy.- To nie leży w jej charakterze.- Jestem przekonana, że w tej chwili patrzy na nas z góry - oświadczyłam - i mówi: Nie martwcie się, dziewczyny, ja to wszystko przewidziałam. - Iz pewnością uśmiecha się do nas - dodała Claire.- Za Jill - powiedziałyśmy jednocześnie i trąciłyśmy się kieliszkami.Przykro byłouświadomić sobie, że odtąd tak już będzie zawsze.Nigdy nie brakowało mi jej tak bardzo jakw tej chwili.- A więc - Claire spojrzała na mnie pytająco - co dalej?- Zamówimy żeberka - odparłam.- A tymczasem wypijemy po jeszcze jednejmargaricie.Może nawet więcej niż po jednej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl