[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Quarrel sprawdził się w drodze jako dobry kompan i wspaniałyprzewodnik.Opowiadał o pająkach drążących w ziemi pułapki, gdyjechali przez słynne ogrody palmowe w Castleton, o widzianej przezsiebie walce między ogromną skolopendrą a skorpionem i czymróżni się męskie drzewo papai od żeńskiego.Opisywał leśne truciznyi lecznicze właściwości ziół tropikalnych; jakie ciśnienie wywierakiełek palmowy, żeby rozłupać skorupę kokosa; jak długie językimają kolibry; i jak krokodyle noszą swe małe w pysku poukładanewzdłuż niby sardynki w puszce.Wyrażał się precyzyjnie, choć niefachowo, posługując się angielszczyzną z Jamajki, w której roślinaokazuje się bujna albo licha , o ćmach mówi się gacki , a ko-chać używa się zamiast lubić.Nie przerywając mówienia, po-zdrawiał uniesioną dłonią ludzi spotykanych na drodze, a oni macha-li mu w odpowiedzi i wykrzykiwali jego nazwisko.- Znasz tu mnóstwo ludzi - rzekł Bond, kiedy kierowca prze-pełnionego autobusu z wielkim napisem ROMANCE na przedniejszybie pozdrowił go paroma dzwiękami klaksonu.- Bo żem pilnował Niespodzianki trzy miesiące, kapitanie - wy-jaśnił Quarrel - i dwa razy w tygodniu żem tędy jezdził.Na Jamajcezaraz wszyscy cię znają.Ma się oko.O wpół do jedenastej przejechali Port Maria i skręcili w wąskądrogę wiejską prowadzącą ku Zatoce Rekinów.Nagle zjawiła siępod nimi na którymś zakręcie i Bond zatrzymał samochód.Wysiedli.Zatoka miała kształt półksiężyca i rozpiętości niewiele ponad ki-lometr.Jej błękitną powierzchnię marszczyła leciutka bryza, wiejącaz północnego wschodu, sam rąbek pasatów, które się rodzą o pięćsetmil stąd w Zatoce Meksykańskiej i stamtąd ruszają w długą podróżdookoła świata.Półtora kilometra od miejsca, gdzie stali, długa linia grzywaczyukazywała rafę ciągnącą się tuż przed zatoką i niezmąconą toń wą-skiego przejścia - jedynie tamtędy wiódł dostęp na kotwicowisko.Aw środku półksiężyca Wyspa Niespodzianek sterczała z wody pio-nowo na trzydzieści metrów, drobne fale uderzały w jej wschodniepodnóże, natomiast po zawietrznej woda spoczywała bez ruchu.Niemalże okrągła, wyglądała jak szary, wysoki tort z zielonymlukrem na wierzchu, na talerzu z błękitnej porcelany.Zatrzymali się jakieś trzydzieści metrów ponad garstką chat ry-backich za obrzeżoną palmami plażą zatoki, na poziomie płaskiegozielonego szczytu wyspy, oddalonego o niecały kilometr.Quarrelwskazał na strzechy szop kryjących się między drzewami pośrodkuwyspy.Bond przyjrzał się im przez lornetkę Quarrela.Ani śladużycia, jeśli nie liczyć smużki dymu zdmuchiwanej przez bryzę.Pod nimi woda zatoki była bladozielona, pod nią połyskiwał bia-ły piasek.Dalej kolor jej pogłębiał się w granat stykający się z łama-nymi brązami podwodnej rafy wewnętrznej, biegnącej szerokimpółkolem sto metrów od wyspy.Dalej znów był granat z jaśniejszy-mi prześwitami błękitu i akwamaryny.Quarrel wyjaśnił, że kotwi-cowisko Secatura ma głębokość około dziesięciu metrów.Po lewej, w środku zachodniego zakola, w gęstwinie drzew zamałą plażą, świecącą białym piaskiem, znajdowała się ich baza ope-racyjna - Beau Desert.Quarrel opisał jej położenie i Bond spędziłdziesięć minut na przyglądaniu się trzystu metrom toni morskiej,oddzielającej to miejsce od kotwicowiska Secatura u podnóża wy-sepki.W sumie godzinę zajęło Bondowi rozpoznanie terenu, po czym,nie zbliżając się do swego domu ani do wioski, zawrócili samochód iwyjechali z powrotem na główną drogę ciągnącą się wzdłuż wybrze-ża.Ruszyli dalej przez piękny, mały port Oracabessa, gdzie ładowa-no na statki banany, i przez Ocho Rios z nową, olbrzymią przetwór-nią boksytu, o dwie godziny drogi wzdłuż północnego wybrzeża doMontego Bay.Był luty i pełnia sezonu.Nieduża wieś i rozsypanewokół wielkie hotele przeżywały czteromiesięczną gorączkę złota,która zapewniała im utrzymanie na cały rok.Zatrzymali się podzajazdem po drugiej stronie rozległej zatoki, zjedli lancz i pojechalidalej w upalne popołudnie ku zachodniemu cyplowi Jamajki, odle-głemu jeszcze o dwie godziny drogi.Tutaj, ze względu na olbrzymie bagna przybrzeżne, nic się niewydarzyło od czasu, gdy Kolumb chwilowo zakotwiczył w ZatoceManatów.Rybacy z Jamajki zastąpili Arawaków, poza tym jednakczas się tu jakby zatrzymał.Bond pomyślał, że to najpiękniejsza plaża, jaką oglądał w życiu:te osiem kilometrów białego piasku, schodzącego łagodnie w pianęprzyboju, i za nimi palmy rozsypane aż po widnokrąg [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Quarrel sprawdził się w drodze jako dobry kompan i wspaniałyprzewodnik.Opowiadał o pająkach drążących w ziemi pułapki, gdyjechali przez słynne ogrody palmowe w Castleton, o widzianej przezsiebie walce między ogromną skolopendrą a skorpionem i czymróżni się męskie drzewo papai od żeńskiego.Opisywał leśne truciznyi lecznicze właściwości ziół tropikalnych; jakie ciśnienie wywierakiełek palmowy, żeby rozłupać skorupę kokosa; jak długie językimają kolibry; i jak krokodyle noszą swe małe w pysku poukładanewzdłuż niby sardynki w puszce.Wyrażał się precyzyjnie, choć niefachowo, posługując się angielszczyzną z Jamajki, w której roślinaokazuje się bujna albo licha , o ćmach mówi się gacki , a ko-chać używa się zamiast lubić.Nie przerywając mówienia, po-zdrawiał uniesioną dłonią ludzi spotykanych na drodze, a oni macha-li mu w odpowiedzi i wykrzykiwali jego nazwisko.- Znasz tu mnóstwo ludzi - rzekł Bond, kiedy kierowca prze-pełnionego autobusu z wielkim napisem ROMANCE na przedniejszybie pozdrowił go paroma dzwiękami klaksonu.- Bo żem pilnował Niespodzianki trzy miesiące, kapitanie - wy-jaśnił Quarrel - i dwa razy w tygodniu żem tędy jezdził.Na Jamajcezaraz wszyscy cię znają.Ma się oko.O wpół do jedenastej przejechali Port Maria i skręcili w wąskądrogę wiejską prowadzącą ku Zatoce Rekinów.Nagle zjawiła siępod nimi na którymś zakręcie i Bond zatrzymał samochód.Wysiedli.Zatoka miała kształt półksiężyca i rozpiętości niewiele ponad ki-lometr.Jej błękitną powierzchnię marszczyła leciutka bryza, wiejącaz północnego wschodu, sam rąbek pasatów, które się rodzą o pięćsetmil stąd w Zatoce Meksykańskiej i stamtąd ruszają w długą podróżdookoła świata.Półtora kilometra od miejsca, gdzie stali, długa linia grzywaczyukazywała rafę ciągnącą się tuż przed zatoką i niezmąconą toń wą-skiego przejścia - jedynie tamtędy wiódł dostęp na kotwicowisko.Aw środku półksiężyca Wyspa Niespodzianek sterczała z wody pio-nowo na trzydzieści metrów, drobne fale uderzały w jej wschodniepodnóże, natomiast po zawietrznej woda spoczywała bez ruchu.Niemalże okrągła, wyglądała jak szary, wysoki tort z zielonymlukrem na wierzchu, na talerzu z błękitnej porcelany.Zatrzymali się jakieś trzydzieści metrów ponad garstką chat ry-backich za obrzeżoną palmami plażą zatoki, na poziomie płaskiegozielonego szczytu wyspy, oddalonego o niecały kilometr.Quarrelwskazał na strzechy szop kryjących się między drzewami pośrodkuwyspy.Bond przyjrzał się im przez lornetkę Quarrela.Ani śladużycia, jeśli nie liczyć smużki dymu zdmuchiwanej przez bryzę.Pod nimi woda zatoki była bladozielona, pod nią połyskiwał bia-ły piasek.Dalej kolor jej pogłębiał się w granat stykający się z łama-nymi brązami podwodnej rafy wewnętrznej, biegnącej szerokimpółkolem sto metrów od wyspy.Dalej znów był granat z jaśniejszy-mi prześwitami błękitu i akwamaryny.Quarrel wyjaśnił, że kotwi-cowisko Secatura ma głębokość około dziesięciu metrów.Po lewej, w środku zachodniego zakola, w gęstwinie drzew zamałą plażą, świecącą białym piaskiem, znajdowała się ich baza ope-racyjna - Beau Desert.Quarrel opisał jej położenie i Bond spędziłdziesięć minut na przyglądaniu się trzystu metrom toni morskiej,oddzielającej to miejsce od kotwicowiska Secatura u podnóża wy-sepki.W sumie godzinę zajęło Bondowi rozpoznanie terenu, po czym,nie zbliżając się do swego domu ani do wioski, zawrócili samochód iwyjechali z powrotem na główną drogę ciągnącą się wzdłuż wybrze-ża.Ruszyli dalej przez piękny, mały port Oracabessa, gdzie ładowa-no na statki banany, i przez Ocho Rios z nową, olbrzymią przetwór-nią boksytu, o dwie godziny drogi wzdłuż północnego wybrzeża doMontego Bay.Był luty i pełnia sezonu.Nieduża wieś i rozsypanewokół wielkie hotele przeżywały czteromiesięczną gorączkę złota,która zapewniała im utrzymanie na cały rok.Zatrzymali się podzajazdem po drugiej stronie rozległej zatoki, zjedli lancz i pojechalidalej w upalne popołudnie ku zachodniemu cyplowi Jamajki, odle-głemu jeszcze o dwie godziny drogi.Tutaj, ze względu na olbrzymie bagna przybrzeżne, nic się niewydarzyło od czasu, gdy Kolumb chwilowo zakotwiczył w ZatoceManatów.Rybacy z Jamajki zastąpili Arawaków, poza tym jednakczas się tu jakby zatrzymał.Bond pomyślał, że to najpiękniejsza plaża, jaką oglądał w życiu:te osiem kilometrów białego piasku, schodzącego łagodnie w pianęprzyboju, i za nimi palmy rozsypane aż po widnokrąg [ Pobierz całość w formacie PDF ]