[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Z pewnością nie jest to but do chodzenia  zauważył Suhajl zuśmiechem. Wiadomo, co można robić w tego rodzaju obuwiu.Najir spojrzał na detektywa i ten dodał pospiesznie, chichocząc:  Prze-praszam, ale uważam, że martwi nie powinni psuć żywym przyjemności.Proszę mnie zle nie zrozumieć.To okropne, że dziewczyna zginęła.Po-wiadam tylko: lamenty nie zakłócą spokoju odciętej głowy.LRT Najir, zdenerwowany i nieco urażony, uznał, że lepiej go nie zachę-cać.Zajrzał po raz ostatni do torby.Na dnie spoczywał pomięty kawałekżółtego papieru.Wyjął go i spróbował rozłożyć, szybko uświadomił sobiejednak, że kartka nie jest po prostu zmięta, lecz została celowo poskłada-na.Sądząc po zagnieceniach, miał to być ptak  być może bocian, zwa-żywszy na długie cienkie nogi.Dziwaczny przedmiot.Jak zdołał prze-trwać powódz? Nuf musiała go trzymać blisko ciała  może w bucie, wtym, który naprawdę nosiła, gdyż nikt nie wybiera się na pustynię bez bu-tów.Są niezbędne już choćby po to, żeby osłonić stopy przed słońcem. Znalazł pan coś?  zapytał Suhajl. Nie. Najir przełożył torbę do jeepa i zapakował do własnegobagażu.Suhajla to najwidoczniej nie obeszło.Wpatrywał się uważnie wNajira. Niech pan się trochę rozpogodzi  powiedział. Naprawdęuważa pan, że postępujemy zle, mówiąc w ten sposób o dziewczynie?Obrażamy honor rodziny? Och, daj pan spokój.Chyba pan w to nie wie-rzy, co?  Wydawał się naprawdę zmartwiony, lecz Najir zachowywałniewzruszony wyraz twarzy. Wybacz mi, bracie  kontynuował zniedowierzaniem detektyw. Nie zdawałem sobie sprawy, że jesteś takpra- womyślny.Ja też jestem muzułmaninem, ale w Syrii nie przestrze-gamy tak surowo zasad.I chyba jesteśmy dzięki temu szczęśliwsi. Jestem Palestyńczykiem  rzekł Najir, jakby to wyjaśniałowszystko. Naprawdę? Wyglądasz jak beduin. Nie jestem beduinem.Odszedł od jeepa, próbując pozbyć się uczucia niesmaku.Oczywi-ście zdarzało mu się pracować z wieloma beduińskimi plemionami.Niedało się robić tego, co on robił, nie korzystając z ich wskazówek, rad i ra-tującego życie wsparcia.Swego czasu sprawiało mu przyjemność, kiedyLRT go brano za beduina.Pragnął uchodzić wtedy za szorstkiego, pozbawio-nego ogłady człowieka pustyni, niezainteresowanego zwyczajnym miej-skim życiem.Nosił strzelbę na ramieniu i rzezbiony sztylet u pasa.A na-wet zwijał swoją szumagę w turban.Ale w głębi duszy wiedział, że totylko udawanie.Beduini byli gościnni, lecz bardzo związani ze swoimklanem i choć otwierali przed Najirem drzwi, zawsze był u nich tylko go-ściem.Bolało go zwłaszcza, że nigdy nie pozwolą, by spotkał się z ichcórkami, siostrami lub żonami.Prawda wyglądała tak, że spędzał więk-szość czasu w Dżuddzie, zatem im częściej brano go za beduina, tymbardziej przypominało mu to, że nie jest też Saudyjczykiem. Musisz byćbeduinem" znaczyło tak naprawdę:  Nie możesz być Saudyjczykiem".Iludzie mieli rację.Nie był Saudyjczykiem.Nie przynależał nigdzie i jakwiększość Palestyńczyków był w gruncie rzeczy bezpaństwowcem.Ciężarówka Mutlaka podjechała ku nim z szumem opon, spowita ob-łokiem kurzu.Po chwili mężczyzna wysiadł, otrzepując abaję mocnymiruchami dłoni i wytrząsając piasek z sandałów.Zobaczył Najira i w jegociemnych oczach zabłysło rozbawienie. Za dużo tu pyłu.Najir uśmiechnął się i uścisnął przyjaciela.Mutlak powitał go trady-cyjnym pocałunkiem w nos.Był to jedyny beduiński gest, jaki Najirośmielił się naśladować.Mutlak, wysoki i barczysty, prezentował się im-ponująco.Operował dłońmi z wielką precyzją i miał też najdumniejszątwarz, jaką Najir widział kiedykolwiek.Golił ją starannie i był w tym takobsesyjny, że woził w samochodzie szczypczyki, aby wyrywać zbędnewłoski podczas postoju na czerwonym świetle (jeśli w ogóle się zatrzy-mywał).Kiedyś Najir zapytał go, dlaczego jak inni beduini nie nosi bro-dy.Mutlak wskazał na lusterko i powiedział:  To twarz mojego dziadka,niech Bóg ma go w opiece.Nie powinno się jej zakrywać".Kiedy skończyli powitalny rytuał, Najir się odsunął. Dziękuję, że przyjechałeś.LRT  Nie ma sprawy, bracie. Jeśli wierzyć mapie, znaleziono ją tutaj. Wskazał wadi za nimi. Ale nie rozglądaliśmy się jeszcze.Nie wiem zresztą, co moglibyśmyznalezć.Deszcz musiał wszystko zmyć. Owszem, chociaż woda płynęła zapewne tylko wadi. Mutlakmachnął energicznie ręką, wskazując północ. To że padało tam, nieznaczy jeszcze, że nie da się znalezć śladów stóp tutaj.Suhajl podszedł bliżej i Mutlak zesztywniał.Przywitał się z detekty-wem, ściskając mu zdecydowanie dłoń, po czym obrzucił go uważnymspojrzeniem, odnotowując każdą fałdkę zmiętego ubrania i każdą kroplępotu.Najir przedstawił ich sobie, lecz Mutlak zerkał już detektywowiprzez ramię, wpatrując się w pozostawione przez niego ślady butów.Su-hajl odwrócił się i spojrzał z obawą za siebie, jakby się spodziewał zoba-czyć dziką bestię. Co on robi?  zapytał, gdy Mutłak się oddalił. Przygląda się odciskom pańskich stóp  odparł Najir. Przecież po nich depcze. To bez znaczenia.I tak je zapamięta. Czy on tropi mnie?  zapytał Suhajl. Proszę pomyśleć o tym jak o zdejmowaniu odcisków palców.Je-śli odciski pańskich stóp zmieszają się z innymi, będzie wiedział, którenależą do pana. Najir poczuł przemożną chęć, aby się przechwalać.Powiedzieć, że Mutłak nigdy nie zapomina odcisku.Może zapomnieć na-zwisko albo okoliczności spotkania, lecz jeśli za pięć lat natknie się nazapylonych ulicach Dżuddy na odcisk, przypomni sobie twarz  orazobuwie  osoby, która go zostawiła [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl