[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Gotowi na słoneczko? krzyknął ktoś.Buczenie generatora zagłuszyło świerszcze i dzwonki.Wszyscy od-wrócili się tyłem.Sekundę pózniej oślepiające światło zalało całyteren.Dwóch sanitariuszy stało pośrodku fontanny, gapiąc się na ciało uswoich stóp.Unieśli głowy, kiedy zabłysły reflektory, skrzywili się irękami osłonili oczy od blasku. Woda mruknął Chilton. Nie cierpię wody.Woda niszczyła ślady. Właśnie próbowaliśmy zdecydować, czyja powinienem pójść tam,czy oni przyjść tutaj powiedział Chilton. Lepiej iść do ciała odparła Elise.Jako że ofiara już wcześniej została wyciągnięta z wody, pewnie niemiało to znaczenia, ale Elise zawsze uważała, że lepiej mieć za dużoinformacji niż za mało. Bardzo proszę, tu są.Do Chiltona podbiegł stażysta, radosny jak szczeniak, z parą woderów w dłoni.Chilton złapał je i uniósł w powietrze. Będziemy ciągnąć o nie zapałki?Elise odwróciła się, słysząc plusk, i zobaczyła, że Gould brnie kuwysepce na środku fontanny.Woda sięgała mu powyżej kolan.Tam,gdzie zmoczyła spodnie, zrobiły się ciemniejsze. Tyje włóż powiedziała.Chilton miał na sobie garnitur i eleganckie półbuty; Elise była w pla-stikowych sandałach i bawełnianych spodniach wiązanych na sznurek,które pasowałyby raczej nastolatce.W zasadzie można było to uznaćza strój kąpielowy.Przerzuciła nogi przez cembrowinę i weszła do wody. Kochana jesteś powiedział Chilton.Z zadowolonym westchnieniem włożył wodery sięgające bioder.Pochwili usiadł na murku otaczającym fontannę, przerzucił nogi i zacząłhałaśliwie brnąć przez wodę, niosąc dużą, szarą skrzynkę, przypomi-nającą pudełko na sprzęt wędkarski. Potrzebuję więcej światła stwierdził Chilton, kiedy dotarł dowysepki.Liście były gęste i reflektor ustawiony niedaleko kutej bramynie mógł się przez nie przebić.Ciało natychmiast oświetliły potężnelatarki.Mężczyzna.Tuż przed albo tuż po dwudziestce.Tors oplatany byłmchem.Lilia wodna przylgnęła do ręki. Mamy tu dość daleko posunięty rozkład. Chilton delikatnieodgarnął śmieci i rośliny dłonią w rękawiczce. Nasz kolega nie jestświeżą rybką.Ale z drugiej strony, w ciepławej, płytkiej wodzie, przy takim upale,ciało na pewno rozkładało się dość szybko. Czy on się ruszył? zapytał ktoś. Czy ktoś jeszcze to wi-dział? Bo mnie się zdawało, że się poruszył.Jeden z sanitariuszy odskoczył do tyłu i upadł, z głośnym pluskiemrozpryskując wodę.Po tym wszystkim, co wydarzyło się ostatnio, nikogo nie dziwiło, żeludzie są nerwowi i podejrzliwi wobec martwych ciał.Ale jeśli zmarłymiał poderżnięte gardło i leżał pod wodą.nie było zbyt wiele miejscana wątpliwości.Sanitariusz wyszedł z chlupotem z sadzawki. On się nigdzie nie wybiera powiedział Gould. Popatrzcie. Szybko pomachał latarką w poprzek ciała ofiary.Przesuwający siępromień mamił oczy, dając złudzenie, że się poruszyło.Zwiado i cień.Ktoś odetchnął z ulgą.Nie Elise.Skierowała własną latarkę na ofiarę.Choć twarz byłaspuchnięta, wiedziała, że spotkała już wcześniej ofiarę.I to całkiemniedawno.Enrique Xavier.Rozdział 35Bywały chwile, kiedy zabytkowy, ceglany budynek mieszczący ko-mendę zdawał się oddychać.Zdawał się mieć własny rytm i puls.Pojakimś czasie człowiek się do tego przyzwyczajał, ale kiedy rytmzostał zaburzony, zauważało się to.Trochę jak wtedy, kiedy stadokosów nagle przestawało jazgotać.Albo kiedy na monitorze akcji ser-ca pokazywała się płaska linia.Zmiana przyciągała uwagę.Elise siedziała w swoim gabinecie ze słuchawką przy uchu, mającnadzieję, że za trzecim razem wreszcie się uda i Strata Luna odbierzetelefon.Nie odebrała.Czy będą musieli wystąpić o nakaz sądowy, byściągnąć ją na przesłuchanie?I nagle zauważyła martwotę, wiszącą w powietrzu.Odłożyła słu-chawkę i siedziała, nasłuchując.Przypominało jej to ciszę, która zapadała, kiedy nad miastem przesu-wało się oko huraganu.Po godzinach nieustającego hałasu, po godzi-nach jęków wiatru pod okapem dachu, gwizdania w szparach okien-nych, łomotania każdym nieumocowanym przedmiotem cisza.W takiej chwili człowiekowi wydawało się, że może otworzyć drzwii wybiec w tę głuchą, pozbawioną echa pustkę.Elise otworzyła drzwi gabinetu.Korytarze były ciche i puste.Ruszyłsilnik windy.Z niższych pięter zaczął narastać pomruk rozbudzonegoula.Ludzie gadali.Szeptali coś gorliwie.Winda zatrzymała się na drugim piętrze.Drzwi otworzyły się i wy-szła z nich Strata Luna. Elise Sandburg. Głos, dobiegający zza czarnej woalki, zdra-dzał zdenerwowanie.Kobieta ruszyła ku niej pospiesznie.Sukniaunosiła się wokół niej. Musisz coś zrobić.Musisz złapać tego, ktopopełnił tę straszną zbrodnię.Morderca Enrique nie może się dłużejcieszyć nawet chwilą wolności.To załatwiało sprawę nakazu. Robimy wszystko, co w naszej mocy powiedziała Elise, wie-dząc, że jej słowa nie uspokoją zdenerwowanej kobiety.Czekali nawyniki z laboratorium i oczywiście szukali TTX, ale w tym momenciewszyscy zainteresowani traktowali zabójstwo Xaviera jako przypadekniezwiązany ze sprawą.David Gould wyszedł zza rogu i zjawił się na końcu długiego kory-tarza.Na widok Straty Luny zatrzymał się, z kubkiem kawy zastygłymw połowie drogi do ust.Hałas na dole narastał.Jeszcze chwila i ludzie zaczną przychodzićna drugie piętro gnani nagłą potrzebą skorzystania z kopiarki. Wejdzmy do mojego gabinetu powiedziała Elise.Kiedy wszyscy troje byli już w środku, David zamknął drzwi i przy-sunął krzesło dla gościa.Jarzeniówki nad głowami oświetlały ich zie-lonkawym, migotliwym blaskiem.Strata Luna usiadła i uniosła woalkę.Jej twarz jak można się byłospodziewać była blada i pełna smutku. Pozwoli pani, że spiszemy zeznanie? zapytała Elise. Po to tu przyszłam.Odbieranie zeznań w prywatnym gabinecie nie było powszechnąpraktyką, ale biorąc pod uwagę okoliczności i fakt, że Strata Luna byłatak znaną postacią, Elise uznała, że lepiej będzie zostać w pokoju.Nie mieli sprzętu wideo, David zadzwonił więc na dół i udało mu sięściągnąć stenotypistę, by zeznanie zostało uznane przed sądem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
. Gotowi na słoneczko? krzyknął ktoś.Buczenie generatora zagłuszyło świerszcze i dzwonki.Wszyscy od-wrócili się tyłem.Sekundę pózniej oślepiające światło zalało całyteren.Dwóch sanitariuszy stało pośrodku fontanny, gapiąc się na ciało uswoich stóp.Unieśli głowy, kiedy zabłysły reflektory, skrzywili się irękami osłonili oczy od blasku. Woda mruknął Chilton. Nie cierpię wody.Woda niszczyła ślady. Właśnie próbowaliśmy zdecydować, czyja powinienem pójść tam,czy oni przyjść tutaj powiedział Chilton. Lepiej iść do ciała odparła Elise.Jako że ofiara już wcześniej została wyciągnięta z wody, pewnie niemiało to znaczenia, ale Elise zawsze uważała, że lepiej mieć za dużoinformacji niż za mało. Bardzo proszę, tu są.Do Chiltona podbiegł stażysta, radosny jak szczeniak, z parą woderów w dłoni.Chilton złapał je i uniósł w powietrze. Będziemy ciągnąć o nie zapałki?Elise odwróciła się, słysząc plusk, i zobaczyła, że Gould brnie kuwysepce na środku fontanny.Woda sięgała mu powyżej kolan.Tam,gdzie zmoczyła spodnie, zrobiły się ciemniejsze. Tyje włóż powiedziała.Chilton miał na sobie garnitur i eleganckie półbuty; Elise była w pla-stikowych sandałach i bawełnianych spodniach wiązanych na sznurek,które pasowałyby raczej nastolatce.W zasadzie można było to uznaćza strój kąpielowy.Przerzuciła nogi przez cembrowinę i weszła do wody. Kochana jesteś powiedział Chilton.Z zadowolonym westchnieniem włożył wodery sięgające bioder.Pochwili usiadł na murku otaczającym fontannę, przerzucił nogi i zacząłhałaśliwie brnąć przez wodę, niosąc dużą, szarą skrzynkę, przypomi-nającą pudełko na sprzęt wędkarski. Potrzebuję więcej światła stwierdził Chilton, kiedy dotarł dowysepki.Liście były gęste i reflektor ustawiony niedaleko kutej bramynie mógł się przez nie przebić.Ciało natychmiast oświetliły potężnelatarki.Mężczyzna.Tuż przed albo tuż po dwudziestce.Tors oplatany byłmchem.Lilia wodna przylgnęła do ręki. Mamy tu dość daleko posunięty rozkład. Chilton delikatnieodgarnął śmieci i rośliny dłonią w rękawiczce. Nasz kolega nie jestświeżą rybką.Ale z drugiej strony, w ciepławej, płytkiej wodzie, przy takim upale,ciało na pewno rozkładało się dość szybko. Czy on się ruszył? zapytał ktoś. Czy ktoś jeszcze to wi-dział? Bo mnie się zdawało, że się poruszył.Jeden z sanitariuszy odskoczył do tyłu i upadł, z głośnym pluskiemrozpryskując wodę.Po tym wszystkim, co wydarzyło się ostatnio, nikogo nie dziwiło, żeludzie są nerwowi i podejrzliwi wobec martwych ciał.Ale jeśli zmarłymiał poderżnięte gardło i leżał pod wodą.nie było zbyt wiele miejscana wątpliwości.Sanitariusz wyszedł z chlupotem z sadzawki. On się nigdzie nie wybiera powiedział Gould. Popatrzcie. Szybko pomachał latarką w poprzek ciała ofiary.Przesuwający siępromień mamił oczy, dając złudzenie, że się poruszyło.Zwiado i cień.Ktoś odetchnął z ulgą.Nie Elise.Skierowała własną latarkę na ofiarę.Choć twarz byłaspuchnięta, wiedziała, że spotkała już wcześniej ofiarę.I to całkiemniedawno.Enrique Xavier.Rozdział 35Bywały chwile, kiedy zabytkowy, ceglany budynek mieszczący ko-mendę zdawał się oddychać.Zdawał się mieć własny rytm i puls.Pojakimś czasie człowiek się do tego przyzwyczajał, ale kiedy rytmzostał zaburzony, zauważało się to.Trochę jak wtedy, kiedy stadokosów nagle przestawało jazgotać.Albo kiedy na monitorze akcji ser-ca pokazywała się płaska linia.Zmiana przyciągała uwagę.Elise siedziała w swoim gabinecie ze słuchawką przy uchu, mającnadzieję, że za trzecim razem wreszcie się uda i Strata Luna odbierzetelefon.Nie odebrała.Czy będą musieli wystąpić o nakaz sądowy, byściągnąć ją na przesłuchanie?I nagle zauważyła martwotę, wiszącą w powietrzu.Odłożyła słu-chawkę i siedziała, nasłuchując.Przypominało jej to ciszę, która zapadała, kiedy nad miastem przesu-wało się oko huraganu.Po godzinach nieustającego hałasu, po godzi-nach jęków wiatru pod okapem dachu, gwizdania w szparach okien-nych, łomotania każdym nieumocowanym przedmiotem cisza.W takiej chwili człowiekowi wydawało się, że może otworzyć drzwii wybiec w tę głuchą, pozbawioną echa pustkę.Elise otworzyła drzwi gabinetu.Korytarze były ciche i puste.Ruszyłsilnik windy.Z niższych pięter zaczął narastać pomruk rozbudzonegoula.Ludzie gadali.Szeptali coś gorliwie.Winda zatrzymała się na drugim piętrze.Drzwi otworzyły się i wy-szła z nich Strata Luna. Elise Sandburg. Głos, dobiegający zza czarnej woalki, zdra-dzał zdenerwowanie.Kobieta ruszyła ku niej pospiesznie.Sukniaunosiła się wokół niej. Musisz coś zrobić.Musisz złapać tego, ktopopełnił tę straszną zbrodnię.Morderca Enrique nie może się dłużejcieszyć nawet chwilą wolności.To załatwiało sprawę nakazu. Robimy wszystko, co w naszej mocy powiedziała Elise, wie-dząc, że jej słowa nie uspokoją zdenerwowanej kobiety.Czekali nawyniki z laboratorium i oczywiście szukali TTX, ale w tym momenciewszyscy zainteresowani traktowali zabójstwo Xaviera jako przypadekniezwiązany ze sprawą.David Gould wyszedł zza rogu i zjawił się na końcu długiego kory-tarza.Na widok Straty Luny zatrzymał się, z kubkiem kawy zastygłymw połowie drogi do ust.Hałas na dole narastał.Jeszcze chwila i ludzie zaczną przychodzićna drugie piętro gnani nagłą potrzebą skorzystania z kopiarki. Wejdzmy do mojego gabinetu powiedziała Elise.Kiedy wszyscy troje byli już w środku, David zamknął drzwi i przy-sunął krzesło dla gościa.Jarzeniówki nad głowami oświetlały ich zie-lonkawym, migotliwym blaskiem.Strata Luna usiadła i uniosła woalkę.Jej twarz jak można się byłospodziewać była blada i pełna smutku. Pozwoli pani, że spiszemy zeznanie? zapytała Elise. Po to tu przyszłam.Odbieranie zeznań w prywatnym gabinecie nie było powszechnąpraktyką, ale biorąc pod uwagę okoliczności i fakt, że Strata Luna byłatak znaną postacią, Elise uznała, że lepiej będzie zostać w pokoju.Nie mieli sprzętu wideo, David zadzwonił więc na dół i udało mu sięściągnąć stenotypistę, by zeznanie zostało uznane przed sądem [ Pobierz całość w formacie PDF ]