[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wymknął się na korytarz.Wychyliłem się za nim i od-prowadzałem go wzrokiem, dopóki nie zniknął w swoimpokoju.- Dobrze się spisałaś - pochwaliłem Wiolę.- Tylko na-stępnym razem użyj noża.W ciasnej izbie miecz na nic się nieprzyda.- Dobrze.Czy możemy założyć, że będziemy mieli spokójna resztę nocy?- Bynajmniej.Prześpij się trochę.Moja kolej trzymaćstraż.Wyszliśmy z Koguta póznym przedpołudniem, normalnąporą pracujących błaznów.Większość bagażu zostawiłem izabrałem tylko torbę z rekwizytami.Zostawiłem równieżmiecz.Teraz, za murami miasta, nie musieliśmy tak bardzoudawać wojowników.Wiola jednak nie odpasała broni.Planna ten dzień zakładał, że dam przedstawienie, podczas gdyona będzie obserwować tłum.77- Czy to cały plan? - zapytała. Nie odparłem. Ale jak najszybciej muszęudowodnić ludziom, że jestem błaznem.W innym wypadku równieszybko zobaczą we mnie szpiega.No bo kimże jest ten, ktopodaje się za błazna, ale ociąga się z zabawianiem gawiedzi? W stosownym czasie poszukamy domów, w których zamieszkiwali kamraci.Droga z naszej dzielnicy zaprowadziła nas na południe,przez łagodne wzniesienie Kserolofonu do południowo-za-chodniego odgałęzienia Mesę.Z piekarni po obu stronachulicy biły takie zapachy, że nie dało się tego spokojnie wy-trzymać, i zakupiliśmy chleba dla nas obojga.Główna ulicabiegła mniej więcej prosto, ale boczne zaułki wiły się labi-ryntem.Tłoczyły się tam domy z cegły i kamienia, górnepiętra zadaszały przejścia, zabierając słońce przechodniom ichciwie zagarniając wszelką przestrzeń.Wszędzie mrowili się ludzie.Konstantynopol jest skrzy-żowaniem świata i każdy kraj, i każde miasto wysyła tu swo-ich synów szukających fortuny - własnej lub cudzej.Byli tamFrankowie, Wołosi, Pieczyngowie, Turcy, Rusini, Alanowie iwierni Kościoła Rzymskiego wysławiający się po grecku -zrozmaitą sprawnością i rozmaitymi akcentami.Nasz ulica łączyła się z Mesę na Forum Arkadiusza.Nadplacem górowała kolumna wzniesiona dla upamiętnienia ce-sarza, stos ogromnych sześciennych bloków wysokości stustóp.Mówi się, że kiedyś na szczycie stał posąg samego Ar-kadiusza, ale runął podczas trzęsienia ziemi.Podobne kolumny stały w całym mieście, gdyż wszyscycesarze i wszystkie cesarzowe konkurowali o pamięć po-78tomnych.W tej przesądnej epoce wielu obserwowało, czyjeprzedstawienie w kamieniu runie wynikiem takiej czy innejkatastrofy, i próbowało się w tym doszukać wróżby.Cynicz-niejsi jedynie stawiali zakłady, chytrze kalkulując, który posągupadnie następny.Przed nami przemaszerował oddziałek żołnierzy.Nosiliniemal cylindryczne zbroje i potężne jednosieczne toporyniedbale wsparte na ramieniu.Na sztandarze mieli ziejącegodymem smoka na niebieskim polu.Kilku z nich swobodnierozmawiało. Mówili po angielsku! - wykrzyknęła zdumiona Wiola. Gwardia wareska wyjaśniłem. Wielu z nich to An-glowie.Pierwsi przybyli tu po podboju wyspy przez Nor-manów.Potem następni, zwłaszcza gdy dowódcy wyprawkrzyżowych część z nich zostawili własnemu losowi.Bardzooddani cesarzowi, przynajmniej do chwili zmiany na tronie.Równie oddani jego następcy.Minął nas inny oddział składający się z niezwykle wyso-kich, jasnowłosych mężczyzn, podobnie odzianych jak po-przedni. To też Waregowie? -spytała.-Tak. Ale nie mówili po angielsku.Nie rozpoznaję tego ję-zyka. Duński.Zwykle ci, którzy nie są Anglami, pochodzą zpółnocy.Wysyłają ich tu, by nabrali doświadczenia. Mówisz po duńsku? Płynnie. Dziwne.Po co ci był potrzebny ten język? Myślałam, że79większość twojej kariery zawodowej jest związana z MorzemZródziemnym.- To nie była kwestia potrzeby, ale przypadku.Urodziłemsię Duńczykiem.- Duńczykiem?-Tak. Ale jak się znalazłeś. Druga rocznica ślubu, księżno.Mamy stosowne miejsce.Do pracy.Na rynku wrzał ruch w najlepsze [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Wymknął się na korytarz.Wychyliłem się za nim i od-prowadzałem go wzrokiem, dopóki nie zniknął w swoimpokoju.- Dobrze się spisałaś - pochwaliłem Wiolę.- Tylko na-stępnym razem użyj noża.W ciasnej izbie miecz na nic się nieprzyda.- Dobrze.Czy możemy założyć, że będziemy mieli spokójna resztę nocy?- Bynajmniej.Prześpij się trochę.Moja kolej trzymaćstraż.Wyszliśmy z Koguta póznym przedpołudniem, normalnąporą pracujących błaznów.Większość bagażu zostawiłem izabrałem tylko torbę z rekwizytami.Zostawiłem równieżmiecz.Teraz, za murami miasta, nie musieliśmy tak bardzoudawać wojowników.Wiola jednak nie odpasała broni.Planna ten dzień zakładał, że dam przedstawienie, podczas gdyona będzie obserwować tłum.77- Czy to cały plan? - zapytała. Nie odparłem. Ale jak najszybciej muszęudowodnić ludziom, że jestem błaznem.W innym wypadku równieszybko zobaczą we mnie szpiega.No bo kimże jest ten, ktopodaje się za błazna, ale ociąga się z zabawianiem gawiedzi? W stosownym czasie poszukamy domów, w których zamieszkiwali kamraci.Droga z naszej dzielnicy zaprowadziła nas na południe,przez łagodne wzniesienie Kserolofonu do południowo-za-chodniego odgałęzienia Mesę.Z piekarni po obu stronachulicy biły takie zapachy, że nie dało się tego spokojnie wy-trzymać, i zakupiliśmy chleba dla nas obojga.Główna ulicabiegła mniej więcej prosto, ale boczne zaułki wiły się labi-ryntem.Tłoczyły się tam domy z cegły i kamienia, górnepiętra zadaszały przejścia, zabierając słońce przechodniom ichciwie zagarniając wszelką przestrzeń.Wszędzie mrowili się ludzie.Konstantynopol jest skrzy-żowaniem świata i każdy kraj, i każde miasto wysyła tu swo-ich synów szukających fortuny - własnej lub cudzej.Byli tamFrankowie, Wołosi, Pieczyngowie, Turcy, Rusini, Alanowie iwierni Kościoła Rzymskiego wysławiający się po grecku -zrozmaitą sprawnością i rozmaitymi akcentami.Nasz ulica łączyła się z Mesę na Forum Arkadiusza.Nadplacem górowała kolumna wzniesiona dla upamiętnienia ce-sarza, stos ogromnych sześciennych bloków wysokości stustóp.Mówi się, że kiedyś na szczycie stał posąg samego Ar-kadiusza, ale runął podczas trzęsienia ziemi.Podobne kolumny stały w całym mieście, gdyż wszyscycesarze i wszystkie cesarzowe konkurowali o pamięć po-78tomnych.W tej przesądnej epoce wielu obserwowało, czyjeprzedstawienie w kamieniu runie wynikiem takiej czy innejkatastrofy, i próbowało się w tym doszukać wróżby.Cynicz-niejsi jedynie stawiali zakłady, chytrze kalkulując, który posągupadnie następny.Przed nami przemaszerował oddziałek żołnierzy.Nosiliniemal cylindryczne zbroje i potężne jednosieczne toporyniedbale wsparte na ramieniu.Na sztandarze mieli ziejącegodymem smoka na niebieskim polu.Kilku z nich swobodnierozmawiało. Mówili po angielsku! - wykrzyknęła zdumiona Wiola. Gwardia wareska wyjaśniłem. Wielu z nich to An-glowie.Pierwsi przybyli tu po podboju wyspy przez Nor-manów.Potem następni, zwłaszcza gdy dowódcy wyprawkrzyżowych część z nich zostawili własnemu losowi.Bardzooddani cesarzowi, przynajmniej do chwili zmiany na tronie.Równie oddani jego następcy.Minął nas inny oddział składający się z niezwykle wyso-kich, jasnowłosych mężczyzn, podobnie odzianych jak po-przedni. To też Waregowie? -spytała.-Tak. Ale nie mówili po angielsku.Nie rozpoznaję tego ję-zyka. Duński.Zwykle ci, którzy nie są Anglami, pochodzą zpółnocy.Wysyłają ich tu, by nabrali doświadczenia. Mówisz po duńsku? Płynnie. Dziwne.Po co ci był potrzebny ten język? Myślałam, że79większość twojej kariery zawodowej jest związana z MorzemZródziemnym.- To nie była kwestia potrzeby, ale przypadku.Urodziłemsię Duńczykiem.- Duńczykiem?-Tak. Ale jak się znalazłeś. Druga rocznica ślubu, księżno.Mamy stosowne miejsce.Do pracy.Na rynku wrzał ruch w najlepsze [ Pobierz całość w formacie PDF ]