[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podskoczyłem i ciąłem w lewą łydkę, a ponieważ niemal niezareagował, usiłując się podnieść, opierając na sparaliżowanej najwyrazniej łapie, ciąłemdrugi raz, w drugą nogę.Jeśli nie mogę go zabić od razu srebrem czy alsternem, mogę gokroić, dopóki nie znajdzie się sposób na bardziej radykalne i efektywne sposoby uśmiercenia.Z przeciętych nogawek spodni wypłynęła wolno tłusta, połyskująca srebrem w świetlelatarń, a w rzeczywistości zielona gęsta ciecz.Jak w kinowym horrorze.Chlasnąłem guimonaw kark brzęknęło, jakby miał tam metalową kryzę.Przekręcił się na bok i sięgnął w mojąstronę prawą łapą.Uskoczyłem i szybko obiegłem go jeszcze raz.Przy okazji rzuciłem okiemna Jerzego.Właśnie zaszedł swojego kiwającego się przeciwnika z boku i od dołu wbił muswoją klingę aż po mózg.Gdy się odwracałem, wymierzył zdychającemu guimonowikopniaka w klatkę piersiową, czy co on tam w tym miejscu miał, chyba po to tylko, by szybkoodzyskać ostrze.Było dobrze.Obiegłem swojego przeciwnika, niemrawo gramolącego się z ziemi, ijeszcze raz ciąłem w kark.Z całej siły.Niemal odjęło mi rękę od zderzenia miecza z czymśtwardym na jego karku.Zyskałem tylko tyle, że siła uderzenia powaliła ponownie guimona naziemię.Gdy zaczął się podnosić, a ja wybierałem miejsce kolejnego ciosu, już nie karku,pojawił się obok mnie Jerzy.Uniósł klingę i ciął też w kark; nie zdążyłem go ostrzec.Idobrze, że nie zdążyłem ostrze z alsternem przeszło przez kark potwora bez większegotrudu.Ciało wyrzuciło wszystkie cztery kończyny na boki i przywarło w drobnych drgawkachdo ubitego żwiru alejki.Głowa potoczyła się dobry metr, zatrzymała się, znieruchomiała, z nosem nienaturalniewbitym w grunt.Powinna się przeturlać na bok, powinna! Poczułem, że mam usta pełne śliny.Zacisnąłem wargi.Głowa nagle się poruszyła jakaś jeszcze funkcjonująca siła, jakieśszczątki energii kazały guimonowi poruszać się za pomocą ruchu warg.Odwracał głowęwolno, barwiąc jasny żwir ciemnozieloną breją.Jerzy obszedł głowę i kopniakiem posłał ją wgęstwinę irg. Mój już się rozpadł rzucił i parsknął śmiechem.Wydawało mi się, że pokonałemtorsje. W mordę.Jak szedł ten.dowcip o odciętej głowie? wymamrotałem.I zanim mi odpowiedział, zwymiotowałem.ROZDZIAA 14Po południu spenetrowaliśmy niezależnie od siebie wadowickie centrum, rynek i okolice,dowiedzieliśmy się, że autentycznej cukierni, tej Karola Hagenhubera, od papieskichkremówek już nie ma, że na jej miejscu jest sklep, ale trwają dyskusje o odtworzeniu stanusprzed wojny, z okresu matury JP2.Największy opór stawia aktualny właściciel innejcukierni, na którą spływa splendor i profity.Rzeczywiście, każdy przyjezdny paraduje zpyskiem oklejonym cukrem pudrem i syropem, a nie kremem z zakupionych kremówek.Widziałem vana, który onegdaj był w Toruniu.Widziałem cukiernię, pachnącą,przyznaję, apetycznie.Nasłuchałem się opowieści o niewidomym cukierniku, twórcy owegocuda, pochłanianego przez turystów.Miejscowi przyznawali bez specjalnej atencji, że mieli tow ustach, ale raz i więcej nie chcą.De gustibus non disputandum est.Widziałem też gruzińskiego kierowcę, towarzysza i przewodnika owego niewidomego. Ten kierowca to guimon, na sto procent. Siedzieliśmy w zajezdzie na peryferiachmiasteczka.Jerzy już czwarty raz w tym tygodniu opychał się bigosem, ja wytworniepiłowałem podwójną wątróbkę wieprzową pierwsza, pojedyncza, okazała się na tyle dobra,że pozwoliłem sobie na drugi zastrzyk cholesterolu. Ale wyczuwam coś jeszcze, cośgorszego.Niemal jestem pewien, że Fn thal tu jest.W rynku. Drogą dedukcji, którą to drogę mam wydeptaną po kostki wymamrotałem, wpychającdo ust kolejny, otoczony gęstym sosikiem kawałek wieprzowego podroba dochodzę downiosku, że tym Fn thalem jest niewidomy geniusz cukierniczy.Udziela się, z tego co wiem,w tutejszej bazylice, zdarza mu się służyć do mszy.Oczywiście zaopatruje w wypiekiplebanię na każdą okazję. Drogą dedukcji? Dobra, nie dedukcji, tylko wypytałem ludzi. I? I widziałem tego cukiernika.Miałeś rację, nie da się pomylić jego oczu z oczamizwykłych ludzi. I albo dokonuje zwiadu, albo sączy jakieś świństwo w uszy i żołądki jedzących. Jerzyskinął głową. Ale już niedługo. Uśmiechnął się mściwie.Pomyślałem, że nie chciałbym, żeby się tak uśmiechał na myśl o mnie.Przed tarasem przedefilowało stadko, może z tuzin dziewczynek w szkockichspódniczkach i śnieżnobiałych bluzeczkach.Jerzy cmoknął i zapytał: W dawnych czasach najezdzcy, zdobywszy miasto, mordowali obrońców i gwałcilikobiety.Wtedy to dumni ale i kochający życie Szkoci zaczęli nosić spódniczki.Pośmialiśmy się.Ale generalnie atmosfera nie była radosna.Jakieś smętne myśli zajęłybez hałasu i zamieszania większość mojego umysłu.I jeszcze coś mnie ugniatało.Ziarnkopiasku na desce klozetowej.Kiedy ustawiałem toledo na płatnym parkingu strzeżonym, jużniemal uświadomiłem sobie, co to może być, ale parkingowy zagadał coś i wytrącił mnie ztransu.Trudno.Dowiem się pózniej, co mnie tak dręczy.Zacisnąłem zęby i zmusiłem się do porzucenia defetystycznego, działającego sabotującomózgu; zastanawiałem się chwilę nad piwem i uznałem, że mogę.Było ciepłe, słonecznejesienne popołudnie, do zmroku mieliśmy dobre sześć godzin wcześniej nie zaatakujemyprzecież poczciwego kaleki z rękami ubielonymi mąką i cukrem pudrem i duszą zalanąobrzydliwym smrodem Cthulhu.Zawołałem kelnera i zamówiłem żywca z butelki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Podskoczyłem i ciąłem w lewą łydkę, a ponieważ niemal niezareagował, usiłując się podnieść, opierając na sparaliżowanej najwyrazniej łapie, ciąłemdrugi raz, w drugą nogę.Jeśli nie mogę go zabić od razu srebrem czy alsternem, mogę gokroić, dopóki nie znajdzie się sposób na bardziej radykalne i efektywne sposoby uśmiercenia.Z przeciętych nogawek spodni wypłynęła wolno tłusta, połyskująca srebrem w świetlelatarń, a w rzeczywistości zielona gęsta ciecz.Jak w kinowym horrorze.Chlasnąłem guimonaw kark brzęknęło, jakby miał tam metalową kryzę.Przekręcił się na bok i sięgnął w mojąstronę prawą łapą.Uskoczyłem i szybko obiegłem go jeszcze raz.Przy okazji rzuciłem okiemna Jerzego.Właśnie zaszedł swojego kiwającego się przeciwnika z boku i od dołu wbił muswoją klingę aż po mózg.Gdy się odwracałem, wymierzył zdychającemu guimonowikopniaka w klatkę piersiową, czy co on tam w tym miejscu miał, chyba po to tylko, by szybkoodzyskać ostrze.Było dobrze.Obiegłem swojego przeciwnika, niemrawo gramolącego się z ziemi, ijeszcze raz ciąłem w kark.Z całej siły.Niemal odjęło mi rękę od zderzenia miecza z czymśtwardym na jego karku.Zyskałem tylko tyle, że siła uderzenia powaliła ponownie guimona naziemię.Gdy zaczął się podnosić, a ja wybierałem miejsce kolejnego ciosu, już nie karku,pojawił się obok mnie Jerzy.Uniósł klingę i ciął też w kark; nie zdążyłem go ostrzec.Idobrze, że nie zdążyłem ostrze z alsternem przeszło przez kark potwora bez większegotrudu.Ciało wyrzuciło wszystkie cztery kończyny na boki i przywarło w drobnych drgawkachdo ubitego żwiru alejki.Głowa potoczyła się dobry metr, zatrzymała się, znieruchomiała, z nosem nienaturalniewbitym w grunt.Powinna się przeturlać na bok, powinna! Poczułem, że mam usta pełne śliny.Zacisnąłem wargi.Głowa nagle się poruszyła jakaś jeszcze funkcjonująca siła, jakieśszczątki energii kazały guimonowi poruszać się za pomocą ruchu warg.Odwracał głowęwolno, barwiąc jasny żwir ciemnozieloną breją.Jerzy obszedł głowę i kopniakiem posłał ją wgęstwinę irg. Mój już się rozpadł rzucił i parsknął śmiechem.Wydawało mi się, że pokonałemtorsje. W mordę.Jak szedł ten.dowcip o odciętej głowie? wymamrotałem.I zanim mi odpowiedział, zwymiotowałem.ROZDZIAA 14Po południu spenetrowaliśmy niezależnie od siebie wadowickie centrum, rynek i okolice,dowiedzieliśmy się, że autentycznej cukierni, tej Karola Hagenhubera, od papieskichkremówek już nie ma, że na jej miejscu jest sklep, ale trwają dyskusje o odtworzeniu stanusprzed wojny, z okresu matury JP2.Największy opór stawia aktualny właściciel innejcukierni, na którą spływa splendor i profity.Rzeczywiście, każdy przyjezdny paraduje zpyskiem oklejonym cukrem pudrem i syropem, a nie kremem z zakupionych kremówek.Widziałem vana, który onegdaj był w Toruniu.Widziałem cukiernię, pachnącą,przyznaję, apetycznie.Nasłuchałem się opowieści o niewidomym cukierniku, twórcy owegocuda, pochłanianego przez turystów.Miejscowi przyznawali bez specjalnej atencji, że mieli tow ustach, ale raz i więcej nie chcą.De gustibus non disputandum est.Widziałem też gruzińskiego kierowcę, towarzysza i przewodnika owego niewidomego. Ten kierowca to guimon, na sto procent. Siedzieliśmy w zajezdzie na peryferiachmiasteczka.Jerzy już czwarty raz w tym tygodniu opychał się bigosem, ja wytworniepiłowałem podwójną wątróbkę wieprzową pierwsza, pojedyncza, okazała się na tyle dobra,że pozwoliłem sobie na drugi zastrzyk cholesterolu. Ale wyczuwam coś jeszcze, cośgorszego.Niemal jestem pewien, że Fn thal tu jest.W rynku. Drogą dedukcji, którą to drogę mam wydeptaną po kostki wymamrotałem, wpychającdo ust kolejny, otoczony gęstym sosikiem kawałek wieprzowego podroba dochodzę downiosku, że tym Fn thalem jest niewidomy geniusz cukierniczy.Udziela się, z tego co wiem,w tutejszej bazylice, zdarza mu się służyć do mszy.Oczywiście zaopatruje w wypiekiplebanię na każdą okazję. Drogą dedukcji? Dobra, nie dedukcji, tylko wypytałem ludzi. I? I widziałem tego cukiernika.Miałeś rację, nie da się pomylić jego oczu z oczamizwykłych ludzi. I albo dokonuje zwiadu, albo sączy jakieś świństwo w uszy i żołądki jedzących. Jerzyskinął głową. Ale już niedługo. Uśmiechnął się mściwie.Pomyślałem, że nie chciałbym, żeby się tak uśmiechał na myśl o mnie.Przed tarasem przedefilowało stadko, może z tuzin dziewczynek w szkockichspódniczkach i śnieżnobiałych bluzeczkach.Jerzy cmoknął i zapytał: W dawnych czasach najezdzcy, zdobywszy miasto, mordowali obrońców i gwałcilikobiety.Wtedy to dumni ale i kochający życie Szkoci zaczęli nosić spódniczki.Pośmialiśmy się.Ale generalnie atmosfera nie była radosna.Jakieś smętne myśli zajęłybez hałasu i zamieszania większość mojego umysłu.I jeszcze coś mnie ugniatało.Ziarnkopiasku na desce klozetowej.Kiedy ustawiałem toledo na płatnym parkingu strzeżonym, jużniemal uświadomiłem sobie, co to może być, ale parkingowy zagadał coś i wytrącił mnie ztransu.Trudno.Dowiem się pózniej, co mnie tak dręczy.Zacisnąłem zęby i zmusiłem się do porzucenia defetystycznego, działającego sabotującomózgu; zastanawiałem się chwilę nad piwem i uznałem, że mogę.Było ciepłe, słonecznejesienne popołudnie, do zmroku mieliśmy dobre sześć godzin wcześniej nie zaatakujemyprzecież poczciwego kaleki z rękami ubielonymi mąką i cukrem pudrem i duszą zalanąobrzydliwym smrodem Cthulhu.Zawołałem kelnera i zamówiłem żywca z butelki [ Pobierz całość w formacie PDF ]