[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Edgar krzyczał i wył jeszcze głośniej.Przewracał oczyma tak, \ewidoczne były tylko białka.Shark McManus błyskawicznie znalazł się za policjantem i zwinnie, z wprawązawodowego kieszonkowca, wydobył mu rewolwer z olstra.Wówczas zawołał:268- No, dobra, człowieku, na dzisiaj to jest koniec zarazy!Stra\nik odwrócił się, sięgając odruchowo po rewolwer, którego ju\ nie było namiejscu.McManus mierzył do niego, trzymając broń w obu rękach, ze zwycięskimuśmiechem na lisiej twarzy.- Rzuć klucze na ziemię! - za\ądał.- Na ziemię, człowieku, i nie próbuj \adnychsztuczek!Policjant wykonał polecenie.Edgar wstał z pryczy i stanął niepewnie obokSharka-przestępca z przypadku, przera\ony i nadal jeszcze skłonny ze wszystkiegosię wycofać.Spróbował uśmiechnąć się uspokajająco do policjanta, ale tenjedynie wpatrywał się w niego w milczeniu, pustym wzrokiem.Zamknęli go w ich własnej dotąd celi i ostro\nie, po cichu, ruszyli w kierunkuschodów.Na górze, wcią\ bardzo ostro\ni, przekonali się, \e McManus miał rację.Posterunek był opuszczony, je\eli nie liczyć oficera dy\urnego, który siedział wprzeszklonym pomieszczeniu tyłem do nich i bezustannie odbierał telefony.Zbiegowie spokojnie przeszli przez pusty hol i po przejściu przez obrotowe drzwiznalezli się na mrocznej ulicy.- Widzisz? - powiedział McManus.- To było proste, prawda?Edgar nie odpowiedział.Teraz, gdy wyszedł z więzienia, właściwie nie widziałpowodów, \eby trzymać z McManu-sem.Obietnica była jednak obietnicą.Poza tym,argumentem wa\niejszym ni\ honor był fakt, \e McManus miał broń.- Chodzmy tędy - warknął i ruszyli w kierunku skrzy\owania.Trzymali się bardzo blisko wszelkich budynków i cieni, ale nawet Edgar zwątpił,czy ktoś będzie ich tutaj szukał.Noc była jakaś dziwna.W powietrzu unosiło sięcoś specyficznego, coś, co zarazem przera\ało i ekscytowało.Słychać było syrenyambulansów podą\ających autostradą w kierunku Newark.Poza tym nie jezdziły\adne samochody.Minął ich tylko jeden policyjny samochód, na tę chwilę jednakwcisnęli się w jakieś269ciemne drzwi.Policjanci mieli jednak najwidoczniej wa\niejsze zadania, ni\ściganie dwójki samotnych zbiegów.- Jak daleko stąd jest twój dom?-zapytał Shark McMa-nus.- Chyba nie maszwątpliwości, \e je\eli zaczną nas szukać, będzie to pierwsze miejsce, któresprawdzą.- To jest zaraz za rogiem - odparł Edgar.- Ten budynek, stylizowany nahacjendę.McManus pokiwał głową.- Miła rezydencja, człowieku.Zdaje się, \e supermarket przynosi niezłe dochody.Edgar popatrzył na niego w milczeniu.- Mam nadzieję, \e jesteś ubezpieczony od takich chuliganów jak ja - dodałMcManus.Po chwili Edgar stał ju\ w drzwiach własnego domu i naciskał guzik dzwonka.Długi czas za drzwiami panowała jedynie głucha cisza i ju\ zdą\ył pomyśleć, \eTammy wyjechała albo le\y w sypialni na piętrze, martwa.Wreszcie jednakrozbłysło światło w holu i wkrótce jego \ona podeszła do drzwi, w ró\owejkoszuli nocnej i w papilotach na głowie.- Edgar?! Co się stało? Wypuścili cię?Edgar szybko wszedł do środka, ponaglił Sharka McMa-nusa, \eby zrobił to samo, izatrzasnął drzwi.Przytulił do siebie Tammy i pocałował ją.Był tak wzruszony iszczęśliwy, \e przez chwilę nie mógł mówić.- Hmm.Tammy, to jest ktoś, kto mi pomógł - odezwał się wreszcie.- Ktoś, kto ci pomógł? W czym?- Razem uciekliśmy z więzienia.Dookoła szaleje zaraza i z pewnością nikt niebędzie nas szukać.Musimy stąd wyjechać.Tammy nie dowierzała mu.- Uciekliście? Ale dlaczego?- Tammy, musieliśmy.Shark mówi, \e na drogach, przy ulicach, le\ą ludzkiezwłoki.Zaraza jest ju\ wszędzie.Ludzie padają jak muchy.270- To prawda, proszę pani - przytaknął McManus.- Jak muchy.Tammy z wahaniem patrzyła to na Sharka, to na swego mę\a.- W telewizji mówią, \e wszystko jest w porządku.Stan poddany zostałkwarantannie i nikomu nie wolno z niego wyjechać.Nikomu te\, kto przeznajbli\sze dni pozostanie zamknięty w domu, nic nie grozi.Shark potrząsnął głową.- Bzdury.Chodziłem po ulicach i wszystko widziałem.Ta zaraza zabijabłyskawicznie, niespodziewanie.Sam widziałem trzech sztywnych na głównej ulicy.Obejrzałem ich sobie dokładnie, szukając forsy i bi\uterii.Musieli umrzećbardzo szybko.Tammy z zaniepokojeniem popatrzyła na Sharka i zapytała:- Edgarze, czy ten chłopak jest kryminalistą?- Niech się pani nie boi, pani Paston - odpowiedział Shark za jej mę\a.- Zmojej strony nic wam nie grozi.Przyszedłem tu z pani mę\em tylko po to, \ebywam pomóc.Edgar ujął Tammy pod rękę i ścisnął ją mocno, \eby podkreślić swojezaniepokojenie, napięcie i powagę sytuacji.- Kochanie, to jest nasza jedyna szansa.Shark zna ulice, wie, w jaki sposóbwymknąć się policjantom.Wydostał mnie z więzienia i uwierz mi, trwało tozaledwie pięć minut.Poza tym, popatrz, on ma rewolwer.Shark pomachał czarnym policyjnym rewolwerem, kaliber 38.- Niech pani spojrzy, mam w nim równie\ komplet nabojów.Tammy popatrzyła na Sharka i ujrzała w jego oczach to, czego dotąd nie zauwa\yłEdgar: chłód, okrucieństwo i zdecydowanie.- Rozumiem - powiedziała cicho.- W takim razie przygotuję dzieci do drogi.Edgar zauwa\ył, \e jego \ona nie jest zachwycona.Gdy271zaczęła wchodzić na schody, podbiegł do niej, znów chwycił za ramię ipowiedział:- Tammy, musisz zrozumieć, \e to jest nasze jedyne wyjście.Tammy nawet się nie odwróciła.- Skoro tak twierdzisz, Edgarze.Ruszyła na górę, a Edgar patrzył na nią,zaciskając usta.Tymczasem Shark, chowając rewolwer z powrotem za pasek, odezwałsię:- Hej, człowieku, mam nadzieję, \e nie spowodowałem \adnego mał\eńskiegonieporozumienia u ciebie w domu.To prawda, czasami zabiorę coś nie swojego zesklepu, jednak bardzo nie lubię zakłócać spokoju bliznich.Edgar potrząsnął głową.- Nawet, gdybyś chciał, młodzieńcze, nie potrafiłbyś zakłócić naszego spokoju.Tammy i ja.widzisz, o takich ludziach jak my mówią, \e są nierozłączni.Shark wyszczerzył zęby.- To wzruszające.Mam nadzieję, \e wasza historia skończy się happy endem.Pakowanie i przygotowanie dzieci do drogi nie zabrało Tammy du\o czasu.Załadowała furgonetkę konserwami, kocami, lekarstwami, poza tym wodą, napojami irzeczami do ubrania na zmianę.Shark rozglądał się za samochodami policyjnymi,ale ulice w sąsiedztwie domu Edgara Pastona były puste.Jedyną oznaką \yciadookoła był ruch zasłony w domu sąsiadów, obserwujących przygotowania Pastonówdo drogi.O trzeciej piętnaście zamknęli na klucz dom.Chrissie i Marvin, ziewając, zajęlimiejsca z tyłu samochodu razem z Tammy.Edgar usiadł za kierownicą, a SharkMcManus usiadł obok niego.Co chwilę dotykał chłodnej kolby swojego rewolweru.Zachowywał się uprzejmie i grzecznie, zarazem jednak jego postawa wyrazniezdradzała, \e nie będzie zadowolony z \adnej sprzeczki ani ró\nicy zdań.Włączyli radio w samochodzie na wypadek, gdyby podawano jakieś272wiadomości o blokadach Gwardii Narodowej na potencjalnych drogach ucieczki zJersey [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Edgar krzyczał i wył jeszcze głośniej.Przewracał oczyma tak, \ewidoczne były tylko białka.Shark McManus błyskawicznie znalazł się za policjantem i zwinnie, z wprawązawodowego kieszonkowca, wydobył mu rewolwer z olstra.Wówczas zawołał:268- No, dobra, człowieku, na dzisiaj to jest koniec zarazy!Stra\nik odwrócił się, sięgając odruchowo po rewolwer, którego ju\ nie było namiejscu.McManus mierzył do niego, trzymając broń w obu rękach, ze zwycięskimuśmiechem na lisiej twarzy.- Rzuć klucze na ziemię! - za\ądał.- Na ziemię, człowieku, i nie próbuj \adnychsztuczek!Policjant wykonał polecenie.Edgar wstał z pryczy i stanął niepewnie obokSharka-przestępca z przypadku, przera\ony i nadal jeszcze skłonny ze wszystkiegosię wycofać.Spróbował uśmiechnąć się uspokajająco do policjanta, ale tenjedynie wpatrywał się w niego w milczeniu, pustym wzrokiem.Zamknęli go w ich własnej dotąd celi i ostro\nie, po cichu, ruszyli w kierunkuschodów.Na górze, wcią\ bardzo ostro\ni, przekonali się, \e McManus miał rację.Posterunek był opuszczony, je\eli nie liczyć oficera dy\urnego, który siedział wprzeszklonym pomieszczeniu tyłem do nich i bezustannie odbierał telefony.Zbiegowie spokojnie przeszli przez pusty hol i po przejściu przez obrotowe drzwiznalezli się na mrocznej ulicy.- Widzisz? - powiedział McManus.- To było proste, prawda?Edgar nie odpowiedział.Teraz, gdy wyszedł z więzienia, właściwie nie widziałpowodów, \eby trzymać z McManu-sem.Obietnica była jednak obietnicą.Poza tym,argumentem wa\niejszym ni\ honor był fakt, \e McManus miał broń.- Chodzmy tędy - warknął i ruszyli w kierunku skrzy\owania.Trzymali się bardzo blisko wszelkich budynków i cieni, ale nawet Edgar zwątpił,czy ktoś będzie ich tutaj szukał.Noc była jakaś dziwna.W powietrzu unosiło sięcoś specyficznego, coś, co zarazem przera\ało i ekscytowało.Słychać było syrenyambulansów podą\ających autostradą w kierunku Newark.Poza tym nie jezdziły\adne samochody.Minął ich tylko jeden policyjny samochód, na tę chwilę jednakwcisnęli się w jakieś269ciemne drzwi.Policjanci mieli jednak najwidoczniej wa\niejsze zadania, ni\ściganie dwójki samotnych zbiegów.- Jak daleko stąd jest twój dom?-zapytał Shark McMa-nus.- Chyba nie maszwątpliwości, \e je\eli zaczną nas szukać, będzie to pierwsze miejsce, któresprawdzą.- To jest zaraz za rogiem - odparł Edgar.- Ten budynek, stylizowany nahacjendę.McManus pokiwał głową.- Miła rezydencja, człowieku.Zdaje się, \e supermarket przynosi niezłe dochody.Edgar popatrzył na niego w milczeniu.- Mam nadzieję, \e jesteś ubezpieczony od takich chuliganów jak ja - dodałMcManus.Po chwili Edgar stał ju\ w drzwiach własnego domu i naciskał guzik dzwonka.Długi czas za drzwiami panowała jedynie głucha cisza i ju\ zdą\ył pomyśleć, \eTammy wyjechała albo le\y w sypialni na piętrze, martwa.Wreszcie jednakrozbłysło światło w holu i wkrótce jego \ona podeszła do drzwi, w ró\owejkoszuli nocnej i w papilotach na głowie.- Edgar?! Co się stało? Wypuścili cię?Edgar szybko wszedł do środka, ponaglił Sharka McMa-nusa, \eby zrobił to samo, izatrzasnął drzwi.Przytulił do siebie Tammy i pocałował ją.Był tak wzruszony iszczęśliwy, \e przez chwilę nie mógł mówić.- Hmm.Tammy, to jest ktoś, kto mi pomógł - odezwał się wreszcie.- Ktoś, kto ci pomógł? W czym?- Razem uciekliśmy z więzienia.Dookoła szaleje zaraza i z pewnością nikt niebędzie nas szukać.Musimy stąd wyjechać.Tammy nie dowierzała mu.- Uciekliście? Ale dlaczego?- Tammy, musieliśmy.Shark mówi, \e na drogach, przy ulicach, le\ą ludzkiezwłoki.Zaraza jest ju\ wszędzie.Ludzie padają jak muchy.270- To prawda, proszę pani - przytaknął McManus.- Jak muchy.Tammy z wahaniem patrzyła to na Sharka, to na swego mę\a.- W telewizji mówią, \e wszystko jest w porządku.Stan poddany zostałkwarantannie i nikomu nie wolno z niego wyjechać.Nikomu te\, kto przeznajbli\sze dni pozostanie zamknięty w domu, nic nie grozi.Shark potrząsnął głową.- Bzdury.Chodziłem po ulicach i wszystko widziałem.Ta zaraza zabijabłyskawicznie, niespodziewanie.Sam widziałem trzech sztywnych na głównej ulicy.Obejrzałem ich sobie dokładnie, szukając forsy i bi\uterii.Musieli umrzećbardzo szybko.Tammy z zaniepokojeniem popatrzyła na Sharka i zapytała:- Edgarze, czy ten chłopak jest kryminalistą?- Niech się pani nie boi, pani Paston - odpowiedział Shark za jej mę\a.- Zmojej strony nic wam nie grozi.Przyszedłem tu z pani mę\em tylko po to, \ebywam pomóc.Edgar ujął Tammy pod rękę i ścisnął ją mocno, \eby podkreślić swojezaniepokojenie, napięcie i powagę sytuacji.- Kochanie, to jest nasza jedyna szansa.Shark zna ulice, wie, w jaki sposóbwymknąć się policjantom.Wydostał mnie z więzienia i uwierz mi, trwało tozaledwie pięć minut.Poza tym, popatrz, on ma rewolwer.Shark pomachał czarnym policyjnym rewolwerem, kaliber 38.- Niech pani spojrzy, mam w nim równie\ komplet nabojów.Tammy popatrzyła na Sharka i ujrzała w jego oczach to, czego dotąd nie zauwa\yłEdgar: chłód, okrucieństwo i zdecydowanie.- Rozumiem - powiedziała cicho.- W takim razie przygotuję dzieci do drogi.Edgar zauwa\ył, \e jego \ona nie jest zachwycona.Gdy271zaczęła wchodzić na schody, podbiegł do niej, znów chwycił za ramię ipowiedział:- Tammy, musisz zrozumieć, \e to jest nasze jedyne wyjście.Tammy nawet się nie odwróciła.- Skoro tak twierdzisz, Edgarze.Ruszyła na górę, a Edgar patrzył na nią,zaciskając usta.Tymczasem Shark, chowając rewolwer z powrotem za pasek, odezwałsię:- Hej, człowieku, mam nadzieję, \e nie spowodowałem \adnego mał\eńskiegonieporozumienia u ciebie w domu.To prawda, czasami zabiorę coś nie swojego zesklepu, jednak bardzo nie lubię zakłócać spokoju bliznich.Edgar potrząsnął głową.- Nawet, gdybyś chciał, młodzieńcze, nie potrafiłbyś zakłócić naszego spokoju.Tammy i ja.widzisz, o takich ludziach jak my mówią, \e są nierozłączni.Shark wyszczerzył zęby.- To wzruszające.Mam nadzieję, \e wasza historia skończy się happy endem.Pakowanie i przygotowanie dzieci do drogi nie zabrało Tammy du\o czasu.Załadowała furgonetkę konserwami, kocami, lekarstwami, poza tym wodą, napojami irzeczami do ubrania na zmianę.Shark rozglądał się za samochodami policyjnymi,ale ulice w sąsiedztwie domu Edgara Pastona były puste.Jedyną oznaką \yciadookoła był ruch zasłony w domu sąsiadów, obserwujących przygotowania Pastonówdo drogi.O trzeciej piętnaście zamknęli na klucz dom.Chrissie i Marvin, ziewając, zajęlimiejsca z tyłu samochodu razem z Tammy.Edgar usiadł za kierownicą, a SharkMcManus usiadł obok niego.Co chwilę dotykał chłodnej kolby swojego rewolweru.Zachowywał się uprzejmie i grzecznie, zarazem jednak jego postawa wyrazniezdradzała, \e nie będzie zadowolony z \adnej sprzeczki ani ró\nicy zdań.Włączyli radio w samochodzie na wypadek, gdyby podawano jakieś272wiadomości o blokadach Gwardii Narodowej na potencjalnych drogach ucieczki zJersey [ Pobierz całość w formacie PDF ]