[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cała ta koncepcja -pilnowanie, by egzystencja trwała dalej - zrobiła na nim duże wrażenie.Pomyślał, że jegokrólestwo mogłoby się poświęcić tej idei z dużym entuzjazmem, na pewno Endoliyn też bytemu przyklasnęła.Ale potem zaczął mieć wątpliwości, te same, które dotyczą każdej religii,niezależnie od tego, jak bardzo jest racjonalna.%7łycie jest naturalnym produktemwszechświata - przekonanie, że jego celem jest sztucznie wpłynąć na kres czasu, wymagawielkiej wiary.Im dłużej o tym myślał, tym bardziej ewangelia Ostatniego Kościoła zdawałasię wypływać z wiary w boską interwencję.Ich pierwszy fizyk-kapłan dokonał wyboru, a wswej wielkiej pysze postanowił przekonać wszystkich, by się z nim zgodzili.Mozark nie byłpewien, czy powinien dokonać tej decyzji nawet w swoim imieniu, nie mówiąc już o całymkrólestwie.Mimo całej swej wspaniałości życie trwa bardzo krótko.Poświęcić je misji, któramoże okazać się nieprzydatna przez najbliższe setki miliardów lat - to wymagało po prostuzbyt dużo wiary.%7łycie spędzone w służbie Ostatniego Kościoła nie byłoby spędzone mądrze,wręcz przeciwnie - zostałoby zmarnowane.Nie o to chodziło Endoliyn.Mozark zatem znów powrócił do swojego statku i opuścił planetę, by kontynuowaćpodróż.Odrzucił abstrakcyjną duchowość Ostatniego Kościoła, tak samo jak materialistycznepoglądy mieszkańców Miasta.Denise powiodła wzrokiem po twarzach swoich słuchaczy.Dzieci nie były już takzaciekawione jak wtedy, gdy opowiadała im o cudach Miasta. Nic dziwnego - pomyślała - sąjeszcze za mali, by prawić im takie kazania".- Już niedługo - powiedziała ściszonym głosem, który od razu przyciągnął ich uwagę -opowiem wam o planecie Mordiffów i jej strasznej historii.Planeta Mordiffów była jedną z legend Imperium Pierścienia, które sprawiały, żedzieci aż drżały z oczekiwania, ilekroć o niej wspominała.Za sprawą kilku napomknieńwyobrażały ją sobie jako straszliwe piekło pełne uzbrojonych potworów.Nie było to zgodne zprawdą, ale Denise uznała, że nie ma to jak dobry straszak, gdy trzeba posprzątać zabawki.***Po pracy złapała tramwaj do dzielnicy Newmarket.W miarę dwudziestominutowejprzejażdżki powoli oddalała się od wielkich budynków stłoczonych wokół mariny i portów iprzemieszczała się w stronę przedmieścia, gdzie ulice były szersze, a sklepy i blokimieszkalne proste i nieozdobione.Na rogach znajdowały się długie plakaty reklamowe - niepłachty ekranowe, lecz zwykłe arkusze papieru.W bocznych uliczkach widniały rzędy niemalidentycznych domków; ich wybielone ściany poddane działaniu soli i wilgoci łuszczyły się iodpadały płatami.Małe ogródki pełne były palm i paproci.Wysiadła na przystanku przy centrum handlowym i dalej poszła pieszo.Nie było tuturystów, wyłącznie miejscowi.Spacerowała wolno, oglądając wystawy.Kilka barówwystawiło na ulicę stoliki i krzesła - ich klienci woleli przebywać w środku, gdzie oświetleniebyło przyciemnione, a muzyka głośniejsza.Wokół zaciemnionego wejścia unosił się zapachmarihuany i poczerwienia - ciężki i słodki.Denise wyobraziła sobie, że wylewa się poprzezpróg niczym para z suchego lodu.Gdy mijała jeden z lokali, ze środka wytoczyła się właśnie triada, mrugając w słońcu iosłaniając oczy, póki nie rozwinęły im się ciemne okulary.Zachichotali z beztroską właściwątylko zdrowo naćpanym.Dwaj mężczyzni tuż przed trzydziestką, sądząc po kombinezonachnajwyrazniej robotnicy, i jedna kobieta.Szła pośrodku, obejmując ich obu ramionami.Niemiała zbyt dobrej figury, nie była też oszałamiająco ładna.Jej język zalśnił w słońcu, gdypolizała jednego z mężczyzn w ucho, po czym pisnęła z radości.Mężczyzna zacisnął rękę najej pośladku.Denise zatrzymała się gwałtownie i odwróciła głowę.Mimo upału i wilgoci naglepokryła ją gęsia skórka.W duchu przeklęła się za podobną słabość.Po prostu cała ta sytuacjazaskoczyła ją nieprzygotowaną.Dwóch mężczyzn ciągnących za sobą kobietę.Zapowiedzseksu.Piskliwy śmiech przypominający krzyk [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Cała ta koncepcja -pilnowanie, by egzystencja trwała dalej - zrobiła na nim duże wrażenie.Pomyślał, że jegokrólestwo mogłoby się poświęcić tej idei z dużym entuzjazmem, na pewno Endoliyn też bytemu przyklasnęła.Ale potem zaczął mieć wątpliwości, te same, które dotyczą każdej religii,niezależnie od tego, jak bardzo jest racjonalna.%7łycie jest naturalnym produktemwszechświata - przekonanie, że jego celem jest sztucznie wpłynąć na kres czasu, wymagawielkiej wiary.Im dłużej o tym myślał, tym bardziej ewangelia Ostatniego Kościoła zdawałasię wypływać z wiary w boską interwencję.Ich pierwszy fizyk-kapłan dokonał wyboru, a wswej wielkiej pysze postanowił przekonać wszystkich, by się z nim zgodzili.Mozark nie byłpewien, czy powinien dokonać tej decyzji nawet w swoim imieniu, nie mówiąc już o całymkrólestwie.Mimo całej swej wspaniałości życie trwa bardzo krótko.Poświęcić je misji, któramoże okazać się nieprzydatna przez najbliższe setki miliardów lat - to wymagało po prostuzbyt dużo wiary.%7łycie spędzone w służbie Ostatniego Kościoła nie byłoby spędzone mądrze,wręcz przeciwnie - zostałoby zmarnowane.Nie o to chodziło Endoliyn.Mozark zatem znów powrócił do swojego statku i opuścił planetę, by kontynuowaćpodróż.Odrzucił abstrakcyjną duchowość Ostatniego Kościoła, tak samo jak materialistycznepoglądy mieszkańców Miasta.Denise powiodła wzrokiem po twarzach swoich słuchaczy.Dzieci nie były już takzaciekawione jak wtedy, gdy opowiadała im o cudach Miasta. Nic dziwnego - pomyślała - sąjeszcze za mali, by prawić im takie kazania".- Już niedługo - powiedziała ściszonym głosem, który od razu przyciągnął ich uwagę -opowiem wam o planecie Mordiffów i jej strasznej historii.Planeta Mordiffów była jedną z legend Imperium Pierścienia, które sprawiały, żedzieci aż drżały z oczekiwania, ilekroć o niej wspominała.Za sprawą kilku napomknieńwyobrażały ją sobie jako straszliwe piekło pełne uzbrojonych potworów.Nie było to zgodne zprawdą, ale Denise uznała, że nie ma to jak dobry straszak, gdy trzeba posprzątać zabawki.***Po pracy złapała tramwaj do dzielnicy Newmarket.W miarę dwudziestominutowejprzejażdżki powoli oddalała się od wielkich budynków stłoczonych wokół mariny i portów iprzemieszczała się w stronę przedmieścia, gdzie ulice były szersze, a sklepy i blokimieszkalne proste i nieozdobione.Na rogach znajdowały się długie plakaty reklamowe - niepłachty ekranowe, lecz zwykłe arkusze papieru.W bocznych uliczkach widniały rzędy niemalidentycznych domków; ich wybielone ściany poddane działaniu soli i wilgoci łuszczyły się iodpadały płatami.Małe ogródki pełne były palm i paproci.Wysiadła na przystanku przy centrum handlowym i dalej poszła pieszo.Nie było tuturystów, wyłącznie miejscowi.Spacerowała wolno, oglądając wystawy.Kilka barówwystawiło na ulicę stoliki i krzesła - ich klienci woleli przebywać w środku, gdzie oświetleniebyło przyciemnione, a muzyka głośniejsza.Wokół zaciemnionego wejścia unosił się zapachmarihuany i poczerwienia - ciężki i słodki.Denise wyobraziła sobie, że wylewa się poprzezpróg niczym para z suchego lodu.Gdy mijała jeden z lokali, ze środka wytoczyła się właśnie triada, mrugając w słońcu iosłaniając oczy, póki nie rozwinęły im się ciemne okulary.Zachichotali z beztroską właściwątylko zdrowo naćpanym.Dwaj mężczyzni tuż przed trzydziestką, sądząc po kombinezonachnajwyrazniej robotnicy, i jedna kobieta.Szła pośrodku, obejmując ich obu ramionami.Niemiała zbyt dobrej figury, nie była też oszałamiająco ładna.Jej język zalśnił w słońcu, gdypolizała jednego z mężczyzn w ucho, po czym pisnęła z radości.Mężczyzna zacisnął rękę najej pośladku.Denise zatrzymała się gwałtownie i odwróciła głowę.Mimo upału i wilgoci naglepokryła ją gęsia skórka.W duchu przeklęła się za podobną słabość.Po prostu cała ta sytuacjazaskoczyła ją nieprzygotowaną.Dwóch mężczyzn ciągnących za sobą kobietę.Zapowiedzseksu.Piskliwy śmiech przypominający krzyk [ Pobierz całość w formacie PDF ]