[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie wiedziałem, że każdy, w czyim pobliżuzdarza się przestę-pstwo, aż w takich rozmiarach uchodzi zawspółwinnego.Nie powin-niśmy w żadnym wypadku dopuścić dotego czynu, gdyż w każdym razie pociągnie to dla pana niemiłekonsekwencje.Ale nie możemy także świętokradztwu zapobiec.- To prawda! Poradź mi pan, poradź, proszę! Będę panunader, nader wdzięczny!-1-Im! Skąd wziąć radę? Sam wpadnę w kabałę, jeśli będziewiado-mo, że podsłuchiwałem tych łotrów.Przepraszam pana nachwilę.Zapytam o zdanie towarzysza.- Czyż nie jest pafiskim służącym?- Służącym i przyjacielem.- Wszak wszystko słyszał.Dlaczego się nie odezwał?- Kiepsko rozumie po chińsku.Jest to mądra głowa, kutabestia.Prawo i sprawiedliwość nie mogą nam pomóc.Tylko sprytpotrafi pana wywieść z opałów.- A więc pytaj pan szybko!Matuzalem wyłożył przed Godfrydem zawiłość sytuacji.-‘Pdk-odpowiedział pucybut.-Kiedy tak zwani mądrzy nicjuż nie potrafią wymyślić, zwracają się do tak zwanychprostaczków.Sęk tkwi głęboko w korze.Żaden człowiek, żadenMatuzalem nie potrafi go wyciągnąć z pnia.I właśnie dlategopowinien spróbować stary Godfryd de Bouillon! Proszę, niech mipan da ustnik fajki! Mówiąc to, sięgnął po rurkę.- Po co?194- Aby natchnąć moją wyobraźnię.Dobre pociągnięcie z fajkikrzepi rozum i ostrzy dowcip.Jest to wprawdzie naruszenie su-bordynacji, ale tym razem chyba pozwoli pan.- No, więc pociągnij!Godfryd kilka razy zaciągnął się głęboko, zamruczał coś podno-sem, zmarszczył czoło, znowu zaczął kurzyć z fajki, chrząknął,pociąg-nął jeszcze raz potężnie, wydmuchał dym, zwrócił ustnikMatuzale-mowi i rzekł:- Smakowało mi!-No, dalej!- I pomogło również!- Czy masz jakąś myśl?- Najprostszą w świecie.- Dawaj ją!- No, trochę cierpliwości! Wyobrażam sobie rzecz w tensposób: jak ty mnie, tak ja tobie!- Jak to?- Chcesz nas uraczyć, otóż my ciebie uraczymy.- Głupstwa pleciesz! Kto porafiłby cię zrozumieć! Gadajżepo ludzku, przyzwoicie, gramatycznie.- Jeśli ja mam wyciągać kasztany z ognia, to gramatykapowinna się do mnie stosować, a nie ja do niej.Chodzi mi oto:sąsiad chce bożka zakopać w naszym ogrodzie; otóż myprzeniesiemy go do jego własnego ogrodu, to znaczy do ogrodusąsiada, a nie do ogrodu bożka.- Do kaduka! Godfrydzie, to dobry, naprawdę dobry pomysł!-Nieprawdaż? Godfryd na wszystko potrafi znaleźć sposób!Nasz przyjaciel nie będzie narażony na żadne niebezpieczeństwo.Wierny sąsiad doniesie policji, która tu przyjdzie i nic nieznajdzie: Wówczas my jej zakomunikujemy co nieco.- Świetnie! Jest to jedyne możliwe wyjście!Przetłumaczył plan Godfryda Chińczykowi.-1b niebezpieczne! - odparł jubiler.195- Ale jedynie możliwe.Wing-kan posiada chyba ogród?-‘Idk, wielkości mojego, oddzielony od niego murem.- A więc wszystko w porządku.Poczekaj pan, aż zakopiąfigurę w ogrodzie, po czym z miejsca wykopie ją pan i przeniesiedo ogrodu swego sąsiada.- Ale jeśli mnie na tym pochwycą!- Tb rzecz pańska, nie dać się złapać.Musisz bardzoostrożnie działać.Wing-kan nie ma o tym pojęcia, że pan zna jegozamiary; nie będzie się zatem niczego spodziewał.- Ale ja sam jestem za słaby.- Oczywiście, pomożemy panu.- Jakże będę wam wdzięczny! Ale musicie w takim razie umnie zostać.Później nie będziecie mogli wyjść.-A jednak.Mogą sobie zamknąć bramę.Mieszkamy tu wpobliżu u tong-tszi.Jubiler zmienił wyraz twarzy.Ze strachu i oszołomieniazapom-niał o zaleceniach grzeczności.- U tong-rszi? - zapytał.- Czyż nie jesteście owymi cudzo-ziemcami, którzy go uratowali?- Hm! Co panu o tym wiadomo?- Tong tszi jest nader bogatym i wpływowym mandarynem, aja tylko kupcem.Moja żona jest ponadto córką króla żebraków.Mimo to żona tong-tszi nieraz wchodzi na stopnie swego ogrodu,aby poroz-mawiać z moją żoną.Wiemy więc, że niedawno tong-tszi był nieobecny dłużej, niż się spodziewał.Jego żona była pełnatrosk.Lękała się, że go spotkało jakieś nieszczęście.W tychdniach opowiedziała w sekre-cie mojej żonie, że jej mąż wrócił iże znajdował się w staszliwym niebezpieczeństwie, z któregouratowało go pięciu czy sześciu cudzo-ziemców.Dodała, że cizbawiciele są zaproszeni i że przybędą do nich w gościnę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Nie wiedziałem, że każdy, w czyim pobliżuzdarza się przestę-pstwo, aż w takich rozmiarach uchodzi zawspółwinnego.Nie powin-niśmy w żadnym wypadku dopuścić dotego czynu, gdyż w każdym razie pociągnie to dla pana niemiłekonsekwencje.Ale nie możemy także świętokradztwu zapobiec.- To prawda! Poradź mi pan, poradź, proszę! Będę panunader, nader wdzięczny!-1-Im! Skąd wziąć radę? Sam wpadnę w kabałę, jeśli będziewiado-mo, że podsłuchiwałem tych łotrów.Przepraszam pana nachwilę.Zapytam o zdanie towarzysza.- Czyż nie jest pafiskim służącym?- Służącym i przyjacielem.- Wszak wszystko słyszał.Dlaczego się nie odezwał?- Kiepsko rozumie po chińsku.Jest to mądra głowa, kutabestia.Prawo i sprawiedliwość nie mogą nam pomóc.Tylko sprytpotrafi pana wywieść z opałów.- A więc pytaj pan szybko!Matuzalem wyłożył przed Godfrydem zawiłość sytuacji.-‘Pdk-odpowiedział pucybut.-Kiedy tak zwani mądrzy nicjuż nie potrafią wymyślić, zwracają się do tak zwanychprostaczków.Sęk tkwi głęboko w korze.Żaden człowiek, żadenMatuzalem nie potrafi go wyciągnąć z pnia.I właśnie dlategopowinien spróbować stary Godfryd de Bouillon! Proszę, niech mipan da ustnik fajki! Mówiąc to, sięgnął po rurkę.- Po co?194- Aby natchnąć moją wyobraźnię.Dobre pociągnięcie z fajkikrzepi rozum i ostrzy dowcip.Jest to wprawdzie naruszenie su-bordynacji, ale tym razem chyba pozwoli pan.- No, więc pociągnij!Godfryd kilka razy zaciągnął się głęboko, zamruczał coś podno-sem, zmarszczył czoło, znowu zaczął kurzyć z fajki, chrząknął,pociąg-nął jeszcze raz potężnie, wydmuchał dym, zwrócił ustnikMatuzale-mowi i rzekł:- Smakowało mi!-No, dalej!- I pomogło również!- Czy masz jakąś myśl?- Najprostszą w świecie.- Dawaj ją!- No, trochę cierpliwości! Wyobrażam sobie rzecz w tensposób: jak ty mnie, tak ja tobie!- Jak to?- Chcesz nas uraczyć, otóż my ciebie uraczymy.- Głupstwa pleciesz! Kto porafiłby cię zrozumieć! Gadajżepo ludzku, przyzwoicie, gramatycznie.- Jeśli ja mam wyciągać kasztany z ognia, to gramatykapowinna się do mnie stosować, a nie ja do niej.Chodzi mi oto:sąsiad chce bożka zakopać w naszym ogrodzie; otóż myprzeniesiemy go do jego własnego ogrodu, to znaczy do ogrodusąsiada, a nie do ogrodu bożka.- Do kaduka! Godfrydzie, to dobry, naprawdę dobry pomysł!-Nieprawdaż? Godfryd na wszystko potrafi znaleźć sposób!Nasz przyjaciel nie będzie narażony na żadne niebezpieczeństwo.Wierny sąsiad doniesie policji, która tu przyjdzie i nic nieznajdzie: Wówczas my jej zakomunikujemy co nieco.- Świetnie! Jest to jedyne możliwe wyjście!Przetłumaczył plan Godfryda Chińczykowi.-1b niebezpieczne! - odparł jubiler.195- Ale jedynie możliwe.Wing-kan posiada chyba ogród?-‘Idk, wielkości mojego, oddzielony od niego murem.- A więc wszystko w porządku.Poczekaj pan, aż zakopiąfigurę w ogrodzie, po czym z miejsca wykopie ją pan i przeniesiedo ogrodu swego sąsiada.- Ale jeśli mnie na tym pochwycą!- Tb rzecz pańska, nie dać się złapać.Musisz bardzoostrożnie działać.Wing-kan nie ma o tym pojęcia, że pan zna jegozamiary; nie będzie się zatem niczego spodziewał.- Ale ja sam jestem za słaby.- Oczywiście, pomożemy panu.- Jakże będę wam wdzięczny! Ale musicie w takim razie umnie zostać.Później nie będziecie mogli wyjść.-A jednak.Mogą sobie zamknąć bramę.Mieszkamy tu wpobliżu u tong-tszi.Jubiler zmienił wyraz twarzy.Ze strachu i oszołomieniazapom-niał o zaleceniach grzeczności.- U tong-rszi? - zapytał.- Czyż nie jesteście owymi cudzo-ziemcami, którzy go uratowali?- Hm! Co panu o tym wiadomo?- Tong tszi jest nader bogatym i wpływowym mandarynem, aja tylko kupcem.Moja żona jest ponadto córką króla żebraków.Mimo to żona tong-tszi nieraz wchodzi na stopnie swego ogrodu,aby poroz-mawiać z moją żoną.Wiemy więc, że niedawno tong-tszi był nieobecny dłużej, niż się spodziewał.Jego żona była pełnatrosk.Lękała się, że go spotkało jakieś nieszczęście.W tychdniach opowiedziała w sekre-cie mojej żonie, że jej mąż wrócił iże znajdował się w staszliwym niebezpieczeństwie, z któregouratowało go pięciu czy sześciu cudzo-ziemców.Dodała, że cizbawiciele są zaproszeni i że przybędą do nich w gościnę [ Pobierz całość w formacie PDF ]