[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Utorowało to drogęprzekonaniu, że władca ma prawo nie tylko sam zajmować, ale i swobodnie rozdawać ziemię,która nie należy do żadnego innego właściciela.Jest to oczywiście hipoteza.Szczupłość informacji zródłowych nie pozwala orzekaćw tej sprawie czegokolwiek z poczuciem pewności.Koncepcja króla jako wielkiego sąsiadawszystkich współplemieńców powinna mieć w debacie historyków prawo obywatelstwa,gdyż pozwala objaśnić genezę niektórych prerogatyw zaliczanych do regale ziemnego bezpopadania w sprzeczność z informacjami zródeł.Pod tym względem nie ustępuje ona chybahipotezom Henryka Aowmiańskiego, który wyprowadzał regale ziemne z domniemanychuprawnień rzeczowych wspólnoty plemiennej, lub Karola Buczka, przekonanego o bardzoszerokim zakresie zwierzchnich praw panującego do ziemi81.Kategoria regale ziemnego odegrała w historiografii doniosłą rolę, ale trudno oprzećsię wrażeniu, że służyła też jako wytrych otwierający wszystkie drzwi i tworzyła złudzenie, żewystarczy dać rzeczy odpowiednie słowo, a wszystko stanie się jasne.Tymczasem nadaniaziemi niczyjej dadzą się wyjaśnić bez założeń o zwierzchniej własności gruntowejpanującego.Hipoteza o umacnianiu pozycji króla we wspólnotach sąsiedzkich pozwalawyjaśnić, bez uciekania się do doktryny zwierzchniej własności gruntowej, także genezędaniny składanej panującemu za wypas świń w dąbrowach i bukowinach.Spotykamy ją podnazwą narzazu w Polsce, Czechach i na Pomorzu, ale natrafiamy na nią również w Capitularede villis Karola Wielkiego82.Tak znaczne rozpowszechnienie pozwala przypuszczać, żeświadczenie to wywodziło się ze wspólnego wzoru prerogatyw barbarzyńskiego króla.Nie wszystko da się objaśnić prerogatywami wielkiego sąsiada ani zaszufladkowaćjako regale ziemne.Zaliczane do tego regale monarsze prawo do tak zwanych kaduków, czylipuścizn spadkowych, było w barbarzyńskiej Europie zjawiskiem rozpowszechnionym, niewydaje się jednak w żaden sposób związane z pojmowaniem własności gruntowej.Tytułemupoważniającym do dziedziczenia był stopień pokrewieństwa, a nie ustrój agrarny.Prawo dospadku wygasało u Longobardów, Bawarów, Sasów i Franków po wyczerpaniu siedmiustopni pokrewieństwa.Następny w kolejce był król.Przejmował on spadek, gdy nie było bliższych , czyli krewnych uprawnionych do dziedziczenia, podobnie jak przejmowałw takiej sytuacji mund nad kobietą lub reipus należny od pretendenta do wdowiej ręki.Wspólnym mianownikiem tych niewątpliwie analogicznych sytuacji nie były ani zwierzchnieprawa króla do ziemi, ani jego udział we wspólnotach sąsiedzkich, lecz jego rola wielkiegokrewniaka ogółu współplemieńców.Gdy nie było nikogo z krewnych do siódmego stopnia,ich prawa przypadały temu, kto we wszystkich rodach był ostatnim ogniwem łańcuchapokrewieństwa: królowi.Koncepcja króla jako pierwszego z wojowników nie wywoła zapewne większychpolemik, jest bowiem bliska przyjętemu w historiografii sposobowi myśleniao średniowiecznej monarchii.Podstawa zródłowa, na której oparłem wnioski o postrzeganiutej roli króla przez współplemieńców, jest jednak szczupła: jedna wzmianka w edykcieRotariego, jedna w edykcie Liutpranda.Zawdzięczamy te zapisy zbiegowi okoliczności, niejest jednak dziwne, że przytrafił się on właśnie w longobardzkich kodyfikacjach.Archaicznatradycja ujmująca króla jako głowę plemiennej wspólnoty wojowników stała sięfundamentem państwa Longobardów w Italii i przetrwała w ich kulturze znacznie dłużej niżw innych monarchiach sukcesyjnych.Była to jednak wspólna tradycja barbarzyńskiej Europy.Z tego plemiennego archetypu, a nie z wzorów rzymskich skłonny byłbym wywodzićdoniosłe uprawnienia króla Franków określane germańskim terminem heribann.Pod nazwą tąkryła się wojskowa władza rozkazodawcza nad ogółem wolnych współplemieńców, w tymprawo do ogłaszania pospolitego ruszenia.Nie widzę powodu, by tę władzę interpretowaćw kategoriach rzeczowych praw panującego do ziemi, a obowiązek posłuszeństwa rozkazomi udziału w wyprawach uzasadniać domniemaną osiadłością na ziemiach króla.Plemienny król nie był władcą w pózniejszym rozumieniu.Brakowało muinstrumentów administracyjnego przymusu.Można powiedzieć, że raczej przewodził niżpanował.Był on jednak zwornikiem plemiennej wspólnoty, dysponował więc odpowiednimido tej roli atrybutami wielkiego krewniaka, wielkiego wojownika i wielkiego sąsiada.Stałysię one przesłankami ustrojowych zmian, w wyniku których przywódca wspólnoty został jejwładcą.EPILOGKoniec światabarbarzyńcówTa książka nie jest podręcznikiem, więc nie musi ogarniać wszystkiego.Starając sięodtworzyć zarysy ustroju społecznego germańskich i słowiańskich plemion, pozostawiłem nauboczu kilka istotnych kwestii.Wynika to ze świadomej decyzji, aby nie wypowiadać sięw sprawach, o których nie mam do powiedzenia nic oryginalnego.Z tej przyczyny niepodjąłem modnej ostatnio i żywo dyskutowanej problematyki tworzenia sięwczesnośredniowiecznych wspólnot etnicznych.Na ogół podzielam poglądy Waltera Pohlaw tej materii, ale to nie powód, żebym je po swojemu streszczał, referował kapitalne dziełoReinharda Wenskusa lub omawiał prace Herwiga Wolframa1.Procesy etnogenetyczne sązresztą uchwytne głównie w rzymskich narracjach o germańskich wędrówkach i podbojach.Utworzonymi przez zdobywców na ziemiach cesarstwa państwami zajmowałem się od innejstrony: próbowałem wydobyć ze spisów barbarzyńskich tradycji prawnych dziedzictwoarchaicznej kultury, depozyt norm społecznych przyniesionych z terenu barbaricum.Przy tejokazji trzeba było zająć się longobardzką sagą początków ludu, ale przedmiotem moichdociekań nie był proces etnogenezy, lecz związek tradycji mitohistorycznej z tradycją prawną.Nie zająłem się też bliżej zagadnieniem drużyny [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Utorowało to drogęprzekonaniu, że władca ma prawo nie tylko sam zajmować, ale i swobodnie rozdawać ziemię,która nie należy do żadnego innego właściciela.Jest to oczywiście hipoteza.Szczupłość informacji zródłowych nie pozwala orzekaćw tej sprawie czegokolwiek z poczuciem pewności.Koncepcja króla jako wielkiego sąsiadawszystkich współplemieńców powinna mieć w debacie historyków prawo obywatelstwa,gdyż pozwala objaśnić genezę niektórych prerogatyw zaliczanych do regale ziemnego bezpopadania w sprzeczność z informacjami zródeł.Pod tym względem nie ustępuje ona chybahipotezom Henryka Aowmiańskiego, który wyprowadzał regale ziemne z domniemanychuprawnień rzeczowych wspólnoty plemiennej, lub Karola Buczka, przekonanego o bardzoszerokim zakresie zwierzchnich praw panującego do ziemi81.Kategoria regale ziemnego odegrała w historiografii doniosłą rolę, ale trudno oprzećsię wrażeniu, że służyła też jako wytrych otwierający wszystkie drzwi i tworzyła złudzenie, żewystarczy dać rzeczy odpowiednie słowo, a wszystko stanie się jasne.Tymczasem nadaniaziemi niczyjej dadzą się wyjaśnić bez założeń o zwierzchniej własności gruntowejpanującego.Hipoteza o umacnianiu pozycji króla we wspólnotach sąsiedzkich pozwalawyjaśnić, bez uciekania się do doktryny zwierzchniej własności gruntowej, także genezędaniny składanej panującemu za wypas świń w dąbrowach i bukowinach.Spotykamy ją podnazwą narzazu w Polsce, Czechach i na Pomorzu, ale natrafiamy na nią również w Capitularede villis Karola Wielkiego82.Tak znaczne rozpowszechnienie pozwala przypuszczać, żeświadczenie to wywodziło się ze wspólnego wzoru prerogatyw barbarzyńskiego króla.Nie wszystko da się objaśnić prerogatywami wielkiego sąsiada ani zaszufladkowaćjako regale ziemne.Zaliczane do tego regale monarsze prawo do tak zwanych kaduków, czylipuścizn spadkowych, było w barbarzyńskiej Europie zjawiskiem rozpowszechnionym, niewydaje się jednak w żaden sposób związane z pojmowaniem własności gruntowej.Tytułemupoważniającym do dziedziczenia był stopień pokrewieństwa, a nie ustrój agrarny.Prawo dospadku wygasało u Longobardów, Bawarów, Sasów i Franków po wyczerpaniu siedmiustopni pokrewieństwa.Następny w kolejce był król.Przejmował on spadek, gdy nie było bliższych , czyli krewnych uprawnionych do dziedziczenia, podobnie jak przejmowałw takiej sytuacji mund nad kobietą lub reipus należny od pretendenta do wdowiej ręki.Wspólnym mianownikiem tych niewątpliwie analogicznych sytuacji nie były ani zwierzchnieprawa króla do ziemi, ani jego udział we wspólnotach sąsiedzkich, lecz jego rola wielkiegokrewniaka ogółu współplemieńców.Gdy nie było nikogo z krewnych do siódmego stopnia,ich prawa przypadały temu, kto we wszystkich rodach był ostatnim ogniwem łańcuchapokrewieństwa: królowi.Koncepcja króla jako pierwszego z wojowników nie wywoła zapewne większychpolemik, jest bowiem bliska przyjętemu w historiografii sposobowi myśleniao średniowiecznej monarchii.Podstawa zródłowa, na której oparłem wnioski o postrzeganiutej roli króla przez współplemieńców, jest jednak szczupła: jedna wzmianka w edykcieRotariego, jedna w edykcie Liutpranda.Zawdzięczamy te zapisy zbiegowi okoliczności, niejest jednak dziwne, że przytrafił się on właśnie w longobardzkich kodyfikacjach.Archaicznatradycja ujmująca króla jako głowę plemiennej wspólnoty wojowników stała sięfundamentem państwa Longobardów w Italii i przetrwała w ich kulturze znacznie dłużej niżw innych monarchiach sukcesyjnych.Była to jednak wspólna tradycja barbarzyńskiej Europy.Z tego plemiennego archetypu, a nie z wzorów rzymskich skłonny byłbym wywodzićdoniosłe uprawnienia króla Franków określane germańskim terminem heribann.Pod nazwą tąkryła się wojskowa władza rozkazodawcza nad ogółem wolnych współplemieńców, w tymprawo do ogłaszania pospolitego ruszenia.Nie widzę powodu, by tę władzę interpretowaćw kategoriach rzeczowych praw panującego do ziemi, a obowiązek posłuszeństwa rozkazomi udziału w wyprawach uzasadniać domniemaną osiadłością na ziemiach króla.Plemienny król nie był władcą w pózniejszym rozumieniu.Brakowało muinstrumentów administracyjnego przymusu.Można powiedzieć, że raczej przewodził niżpanował.Był on jednak zwornikiem plemiennej wspólnoty, dysponował więc odpowiednimido tej roli atrybutami wielkiego krewniaka, wielkiego wojownika i wielkiego sąsiada.Stałysię one przesłankami ustrojowych zmian, w wyniku których przywódca wspólnoty został jejwładcą.EPILOGKoniec światabarbarzyńcówTa książka nie jest podręcznikiem, więc nie musi ogarniać wszystkiego.Starając sięodtworzyć zarysy ustroju społecznego germańskich i słowiańskich plemion, pozostawiłem nauboczu kilka istotnych kwestii.Wynika to ze świadomej decyzji, aby nie wypowiadać sięw sprawach, o których nie mam do powiedzenia nic oryginalnego.Z tej przyczyny niepodjąłem modnej ostatnio i żywo dyskutowanej problematyki tworzenia sięwczesnośredniowiecznych wspólnot etnicznych.Na ogół podzielam poglądy Waltera Pohlaw tej materii, ale to nie powód, żebym je po swojemu streszczał, referował kapitalne dziełoReinharda Wenskusa lub omawiał prace Herwiga Wolframa1.Procesy etnogenetyczne sązresztą uchwytne głównie w rzymskich narracjach o germańskich wędrówkach i podbojach.Utworzonymi przez zdobywców na ziemiach cesarstwa państwami zajmowałem się od innejstrony: próbowałem wydobyć ze spisów barbarzyńskich tradycji prawnych dziedzictwoarchaicznej kultury, depozyt norm społecznych przyniesionych z terenu barbaricum.Przy tejokazji trzeba było zająć się longobardzką sagą początków ludu, ale przedmiotem moichdociekań nie był proces etnogenezy, lecz związek tradycji mitohistorycznej z tradycją prawną.Nie zająłem się też bliżej zagadnieniem drużyny [ Pobierz całość w formacie PDF ]