[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hedda Ekerwaldczęstuje sokiem w wieczornym słońcu.Siedzimy przed jednym zrozsypujących się budynków należących do zagrody.Jak długo tu stoją?Sto lat? Dwieście? Bielizna suszy się na sznurze.To nie ma być żadenwywiad.To jeszcze jedna rozmowa.Mówimy o wczesnych latach.Trochęo drodze z komunistycznej młodzieżówki do FNL.O wizycie w Paryżu w1973, gdzie poznała kambodżańskich komunistów.Jak ją ujęła ichżyczliwość i naturalne równouprawnienie.To, że kobiety i mężczyznizdawali się równi.I że sprawiali wrażenie bardziej otwartych niż niektórzywietnamscy rewolucjoniści.O tym jak w 1977 angażuje się niemal bezreszty w sprawę Demokratycznej Kampuczy.Mówimy o walce.Opopieraniu walki ludu przeciwko imperializmowi.%7łe ważne byłozakończenie wojny USA.%7łe to dopiero pózniej stało się niesłuszne.Mniejwięcej tak, mówi mi, jakby zwolennik energii jądrowej miał się określić wsprawie katastrofy w Czarnobylu.Mówimy o przemocy.O przemocyaktywnej i tej strukturalnej.Jak wielu ludzi ginie w rewolucjach, a jakwielu umiera z głodu w panującym światowym porządku.Ona pyta,dlaczego tak skrzętnie rejestruje się tych pierwszych, a tych drugich nie? Ijak wielu właściwie zabito w Demokratycznej Kampuczy? Zbyt wielu.Przerazliwie wielu.Ale naprawdę aż tak wielu? Senne słońce póznego latai soczysta, złota barwa soku.Jeden świat i drugi.Przed sąsiednią bramąstoją dwaj mnisi.Poranne słońce jeszcze nie przypieka i ich cienie tarzająsię w kurzu.Mnisi są boso i udrapowani w pomarańczowe szaty.Chodzenie boso jest najwyższą oznaką ubóstwa.Mówi się, że jeżeli jesteśboso w Kambodży, wystarczy jeśli spojrzysz prosto w oczy pierwszejspotkanej osobie.On czy ona powinna wtedy dać ci swoje buty.Obajmnisi mają przeciwsłoneczne parasole.Jeden cytrynowo-żółty, drugiwyblakły, w jakimś beżowym odcieniu.Przed nimi, w kucki, siedzi mojasąsiadka staruszka.Modli się u ich stóp.Mnisi, na okodwudziestolatkowie, wyglądają na lekko znudzonych.Błądzą dokołaspojrzeniami.Po otrzymaniu ich błogosławieństwa kobieta włoży jedzeniedo ich błyszczących srebrem, cylindrycznych naczyń. Pasożyty", mówilio nich Czerwoni Khmerzy. Tacy, co włóczą się po wsiach i żebrzą ojedzenie, bo im się robić nie chce".20 maja 1975 obchodziłem swoje trzecie urodziny.Nic nie pamiętam ztego dnia.Nie zachowały się żadne fotografie, nikt inny też nic niepamięta.Lecz można sobie wyobrazić dziecięce urodziny w szeregowcu,skromny tort z trzema świeczkami, moich rodziców i parę zapakowanychprezentów.W tej samej chwili kiedy niecierpliwie zrywałem z nich papier,w Phnom Penh odbywał się wielki zjazd.Wezwano przedstawicieliwszelkich władz, cywilnych i wojskowych.Zjechali się z całego kraju,żeby usłyszeć, jak Pol Pot przedstawia osiem punktów: po pierwsze,ewakuować miasta.Po drugie, zamknąć wszystkie targowiska.Po trzecie,zlikwidować starą walutę, ale zaczekać z wprowadzeniem nowej,rewolucyjnej.Po czwarte, zamknąć pagody i zapędzić mnichów do pracy.Po piąte, skazać na śmierć wszystkich ludzi starego reżimu, w pierwszymrzędzie przywódców.Po szóste, urządzić kooperatywy ze zbiorowymistołówkami.Po siódme, wydalić z kraju wszystkich Wietnamczyków.Ostatni punkt: wysłać żołnierzy na granice, zwłaszcza na wietnamską.Przerywam na chwilę pisanie.Do tych dwóch mnichów przed sąsiedniąbramą doszedł teraz trzeci.Przez kilka minut recytują monotonnie swojebłogosławieństwo.Sąsiadka przyjmuje je z pochyloną głową.Wielumłodych mężczyzn w Kambodży w którymś momencie życia goli głowę iwstępuje do pagody.Pagody to coś w rodzaju uniwerku dla ubogich.Mnisią praktykę traktuje się jako wykształcenie i rytuał inicjacji, choć cimężczyzni spędzają czasem w pagodzie tylko kilka tygodni.WieluCzerwonych Khmerów było więc kiedyś mnichami.Czasem to ich jedyneformalne wykształcenie; mieli zatem pełne zrozumienie dla rygorystycznejbuddyjskiej dyscypliny.I dla ascetyzmu.Dla wyrzeczenia się wszelkiejprywatnej własności i podporządkowania się starszym, bardziejoświeconym mnichom.Dla negowania prywatnych zachcianek.Dlapoświęcenia indywidualności na rzecz szerszej idei.Można odnalezćwyrazne analogie między kambodżańskim buddyzmem a kambodżańskimkomunizmem.Organizacja pod wieloma względami zajęła miejsce Buddy.Cztery miesiące po wystąpieniu Pol Pota na zjezdzie, w pewnymdokumencie z 22 września 1975 stwierdza się, że 90-95 procent mnichówzniknęło".Ci, którzy pozostali, nie będą nastręczać żadnych problemów,pisze autor raportu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Hedda Ekerwaldczęstuje sokiem w wieczornym słońcu.Siedzimy przed jednym zrozsypujących się budynków należących do zagrody.Jak długo tu stoją?Sto lat? Dwieście? Bielizna suszy się na sznurze.To nie ma być żadenwywiad.To jeszcze jedna rozmowa.Mówimy o wczesnych latach.Trochęo drodze z komunistycznej młodzieżówki do FNL.O wizycie w Paryżu w1973, gdzie poznała kambodżańskich komunistów.Jak ją ujęła ichżyczliwość i naturalne równouprawnienie.To, że kobiety i mężczyznizdawali się równi.I że sprawiali wrażenie bardziej otwartych niż niektórzywietnamscy rewolucjoniści.O tym jak w 1977 angażuje się niemal bezreszty w sprawę Demokratycznej Kampuczy.Mówimy o walce.Opopieraniu walki ludu przeciwko imperializmowi.%7łe ważne byłozakończenie wojny USA.%7łe to dopiero pózniej stało się niesłuszne.Mniejwięcej tak, mówi mi, jakby zwolennik energii jądrowej miał się określić wsprawie katastrofy w Czarnobylu.Mówimy o przemocy.O przemocyaktywnej i tej strukturalnej.Jak wielu ludzi ginie w rewolucjach, a jakwielu umiera z głodu w panującym światowym porządku.Ona pyta,dlaczego tak skrzętnie rejestruje się tych pierwszych, a tych drugich nie? Ijak wielu właściwie zabito w Demokratycznej Kampuczy? Zbyt wielu.Przerazliwie wielu.Ale naprawdę aż tak wielu? Senne słońce póznego latai soczysta, złota barwa soku.Jeden świat i drugi.Przed sąsiednią bramąstoją dwaj mnisi.Poranne słońce jeszcze nie przypieka i ich cienie tarzająsię w kurzu.Mnisi są boso i udrapowani w pomarańczowe szaty.Chodzenie boso jest najwyższą oznaką ubóstwa.Mówi się, że jeżeli jesteśboso w Kambodży, wystarczy jeśli spojrzysz prosto w oczy pierwszejspotkanej osobie.On czy ona powinna wtedy dać ci swoje buty.Obajmnisi mają przeciwsłoneczne parasole.Jeden cytrynowo-żółty, drugiwyblakły, w jakimś beżowym odcieniu.Przed nimi, w kucki, siedzi mojasąsiadka staruszka.Modli się u ich stóp.Mnisi, na okodwudziestolatkowie, wyglądają na lekko znudzonych.Błądzą dokołaspojrzeniami.Po otrzymaniu ich błogosławieństwa kobieta włoży jedzeniedo ich błyszczących srebrem, cylindrycznych naczyń. Pasożyty", mówilio nich Czerwoni Khmerzy. Tacy, co włóczą się po wsiach i żebrzą ojedzenie, bo im się robić nie chce".20 maja 1975 obchodziłem swoje trzecie urodziny.Nic nie pamiętam ztego dnia.Nie zachowały się żadne fotografie, nikt inny też nic niepamięta.Lecz można sobie wyobrazić dziecięce urodziny w szeregowcu,skromny tort z trzema świeczkami, moich rodziców i parę zapakowanychprezentów.W tej samej chwili kiedy niecierpliwie zrywałem z nich papier,w Phnom Penh odbywał się wielki zjazd.Wezwano przedstawicieliwszelkich władz, cywilnych i wojskowych.Zjechali się z całego kraju,żeby usłyszeć, jak Pol Pot przedstawia osiem punktów: po pierwsze,ewakuować miasta.Po drugie, zamknąć wszystkie targowiska.Po trzecie,zlikwidować starą walutę, ale zaczekać z wprowadzeniem nowej,rewolucyjnej.Po czwarte, zamknąć pagody i zapędzić mnichów do pracy.Po piąte, skazać na śmierć wszystkich ludzi starego reżimu, w pierwszymrzędzie przywódców.Po szóste, urządzić kooperatywy ze zbiorowymistołówkami.Po siódme, wydalić z kraju wszystkich Wietnamczyków.Ostatni punkt: wysłać żołnierzy na granice, zwłaszcza na wietnamską.Przerywam na chwilę pisanie.Do tych dwóch mnichów przed sąsiedniąbramą doszedł teraz trzeci.Przez kilka minut recytują monotonnie swojebłogosławieństwo.Sąsiadka przyjmuje je z pochyloną głową.Wielumłodych mężczyzn w Kambodży w którymś momencie życia goli głowę iwstępuje do pagody.Pagody to coś w rodzaju uniwerku dla ubogich.Mnisią praktykę traktuje się jako wykształcenie i rytuał inicjacji, choć cimężczyzni spędzają czasem w pagodzie tylko kilka tygodni.WieluCzerwonych Khmerów było więc kiedyś mnichami.Czasem to ich jedyneformalne wykształcenie; mieli zatem pełne zrozumienie dla rygorystycznejbuddyjskiej dyscypliny.I dla ascetyzmu.Dla wyrzeczenia się wszelkiejprywatnej własności i podporządkowania się starszym, bardziejoświeconym mnichom.Dla negowania prywatnych zachcianek.Dlapoświęcenia indywidualności na rzecz szerszej idei.Można odnalezćwyrazne analogie między kambodżańskim buddyzmem a kambodżańskimkomunizmem.Organizacja pod wieloma względami zajęła miejsce Buddy.Cztery miesiące po wystąpieniu Pol Pota na zjezdzie, w pewnymdokumencie z 22 września 1975 stwierdza się, że 90-95 procent mnichówzniknęło".Ci, którzy pozostali, nie będą nastręczać żadnych problemów,pisze autor raportu [ Pobierz całość w formacie PDF ]