[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Po prostu jakaś otwarta izba.Tak mi się wydaje.Przez chwilę chciał, by wszyscy mieli tę jego zdolność - znacznie ułatwiłoby to życie.- Więc co teraz? - spytał Macsen.- Nie możemy się na nich rzucić, nie w tej uliczce.- Poczekajcie przy końcu - poradził Dinlay.- Będzie im trudno uciec.Dalwzrok Edeardaukazywał całą sieć wzajemnie połączonych przejść i pomieszczeń przebiegających pod rzędemsklepów.Wszystkie przejścia miały drzwi z zamkami, ale kiedy już złodzieje znajdą się w środku,istniała szansa, że umkną oddziałowi tym małym podziemnym labiryntem.- Niech reszta z was pójdzie na ulicę Sonral.- Polecił.- Ja obejdę tyły i zobaczę, czy nie matam innej drogi na dół.- Idziesz sam? - spytała Kanseen.- Edeardzie, jest ich trzech i wiemy, że mają noże.- Po prostu mam zamiar się upewnić, że nie mają innej drogi ucieczki, to wszystko.Szybko,ruszajcie się.Miał niewyrazną świadomość kolegów z oddziału, spieszących ku wylotowi uliczki na szerokąulicę.Jeden ze złodziei nachylił się przy drzwiczkach, robiąc coś pierwszemu z pięciu zamków.Ztego, co wyczuwał w tych zamkach, Edeard wiedział, że nie będą próbowali ich po prostu otwierać.Mocno się skoncentrował, przepychając dalwzrok przez tkankę miasta, by zmapować zakopanylabirynt pomieszczeń i przejść.Nie licząc wejścia przez które włamywała się trójka, były tamjeszcze trzy Wyjścia.Poniżej tego poziomu Edeard wyczuł sieć szczelin, splatających razem konstrukcję miasta.Niektóre skręcały w górę, obok magazynów, rozgałęziając się na mniejsze szczeliny, oplatająceściany budynków nad nimi.Cofnął się wzdłuż szczelin i znalazł zawiłą trasę wiodącą do ulicy, naktórej stał.Sięgnął trzecią ręką i badał materię ścian z tyłu zwężającej się alkowy między dwomasklepami.Nic, ściana była solidna jak granit.- Proszę - wyszeptał dalmową do umysłu śpiącego miasta - Wpuść mnie.Coś niedotykalnego poruszyło się pod nim.Z dachu powyżej zerwało się stado ruumew.- Tutaj.- Umysłem pchnął tył alkowy.Coś odpowiedziało pchnięciem.Kolorowe kształty wzniosły się w jego myślach, wirującznacznie szybciej od ptaków nad głową.W stanie oszołomienia pomyślał, że przypominają one liczbyi symbole matematyczne, ale o wiele większe i bardziej złożone niż wszystko, czego kiedykolwiekuczył się na arytmetyce.Za pomocą tych symboli z pewnością można by wyjaśnić świat.Tańczyły jakchochliki, ustawiały się w nowym porządku, a potem oddalały się, wirując.Edeard wciągnął powietrze, starając się ustać na drżących nogach.Serce waliło mu znaczniemocniej niż wcześniej podczas biegu przez ulice.Czuł, jak struktura ściany zmienia się.Kiedy patrzyłprzed siebie, wyglądała dokładnie tak jak przedtem, ciemnofioletowa powierzchnia z szarymiplamkami, ciągnąca się na samą górę, gdzie pokrzywione dachy przecinały się trzy kondygnacjepowyżej.Ale kiedy dotknął jej trzecią ręką, ściana ustąpiła.Wokół niego, na ulicy spacerowaliludzie.Edeard poczekał, kiedy będzie względnie pusto i wstąpił do małej alkowy.Nikt go teraz niewidział.Dotknął ściany z tyłu i wsunął w nią dłoń.Skóra wokół palców zamrowiła, jakby zanurzał jąw drobnym piasku.Wszedł w ścianę.Było to uczucie, które jego mózg zinterpretował jakoprzepływające przez ciało fale suchej wody.Potem znalazł się w środku.Otworzył oczy - wokółpanowała zupełna ciemność.Omiótł otoczenie dalwzrokiem i stwierdził, że jest zawieszony wpionowej rurze.Mimo że nic nie widział, instynktownie spojrzał w dół.Dalwzrok potwierdził, żestoi na niczym.- Och, Pani.Zaczął się obniżać.Jakby bardzo potężna trzecia dłoń łagodnie opuszczała go na dno szczeliny,która pod budynkami odchodziła poziomo.A jednak był przekonany, że nie jest to uchwyttelekinetyczny.Nie wyczuwał nic takiego - manipulowała nim jakaś inna siła.To dziwne, w żołądkumiał poczucie, jakby spadał gdzieś bezwładnie, mimo że poruszał się dość wolno.Stopy dotknęły powierzchni gruntu.Wtedy siła, która go wcześniej uchwyciła, wycofała się,pozwalając by opadł do przyklęku.Kiedy dotknął ściany szczeliny, poczuł, że pokrywa ją śliskawarstewka wody.Strumyk sączył się po palcach jego butów - słyszał jego ciche gulgotanie.- To ściek - powiedział głośno, zdumiony, że może istnieć coś równie fantastycznego służącegotak przyziemnemu celowi.Mimo że dalwzrok dawał idealnie czysty obraz poklepał w koło dłońmi.Szczelina ścieku byładla niego nieco za niska, by mógł iść wyprostowany.Zciany boczne były oddalone od siebie o jakieśpółtora metra.Nabrał powietrza i dość nieszczęśliwy z powodu niepokojącej go klaustrofobii,schylony ruszył naprzód.Złodzieje sforsowali zamknięte drzwi na górnym końcu przejścia.Imponujący wynik jak na takkrótki czas.Dwóch z nich schodziło krętymi schodami do drzwi zamykających dolny koniecprzejścia, a trzeci trzymał straż na zewnątrz.Edeard przyśpieszył kroku pokonując kilka rozwidleńściekowej szczeliny.Obserwował, jak złodzieje manipulują przy drugich drzwiach i przez nieprzechodzą.Potem znalazł się dokładnie pod składem, który łupili.Układ pomieszczenia byłwyrazny, drewniane stojaki umieszczono równolegle do siebie.Małe pudełka leżały w stosach napółkach.Wielkie żelazne pudło ze skomplikowanym mechanizmem zamykającym stało w rogu.Złodzieje je ignorowali.Edeard spojrzał w górę, a jego dalwzrok przenikał substancję miasta nad nim - solidną masępodobnego do skały materiału, grubą na niemal pięć metrów.Skoncentrował się.Zamknął oczy - togłupie, ale cóż.I przyłożył swój umysł.Znowu równania pojawiły się znikąd i śmiało tańczyły wokół jego myśli Zaczął się wznosić,prześlizgiwać przez kiedyś solidną substancję jak kawałek korka wyskakujący na powierzchnięmorza.Jeszcze raz jego żołądek był przekonany, że Edeard spada - przekonany do tego stopnia, żewywołało to silne nudności.Prawie dotarł do podłogi, kiedy zdał sobie sprawę, że złodzieje poczujągo w chwili, gdy wyskoczy na powierzchnię.Szybko naciągnął na siebie ukrycie.Potem wynurzył sięw składzie.Wszędzie wokół lśniło słabe niebieskie światło.Podłoga pod butami stwardniała.- Co to było? - spytał głos.Edeard stał za stojakiem z tyłu składu, skryty przed bezpośrednim wzrokiem.Wstrzymał oddech.- Nic.Przestań, kurwa, panikować.Tu jest tylko dwoje drzwi, a drugie są zamknięte na klucz.Teraz pomóż mi znalezć to gówno, po które przyszliśmy, zanim ktoś nas wyczuje.Edeard powoli obszedł koniec stojaka.Widział obu złodziei, idących wzdłuż stojaka,zdejmujących pudełka z półki i otwierających je jakimś rodzajem narzędzia.Szybkie spojrzenie dośrodka i odrzucenie pudełka.Wydawało się, że większość z nich zawiera buteleczki.Kilkadziesiątdzwoniło tocząc się po podłodze.- Mamy - ogłosił ten w kurtce z kapturem.Właśnie włamał się do pudełka pełnego drobnychpaczuszek.Jedną otworzył i odsłonił zwój metalowej nici.Edeard nie rozpoznawał tego w słabympomarańczowym oświetleniu składu, ale mogło to być złoto.- Sprawdzę pozostałe - powiedział drugi.Ten w kurtce z kapturem zaczął napychać paczuszkami wewnętrzne kieszenie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.- Po prostu jakaś otwarta izba.Tak mi się wydaje.Przez chwilę chciał, by wszyscy mieli tę jego zdolność - znacznie ułatwiłoby to życie.- Więc co teraz? - spytał Macsen.- Nie możemy się na nich rzucić, nie w tej uliczce.- Poczekajcie przy końcu - poradził Dinlay.- Będzie im trudno uciec.Dalwzrok Edeardaukazywał całą sieć wzajemnie połączonych przejść i pomieszczeń przebiegających pod rzędemsklepów.Wszystkie przejścia miały drzwi z zamkami, ale kiedy już złodzieje znajdą się w środku,istniała szansa, że umkną oddziałowi tym małym podziemnym labiryntem.- Niech reszta z was pójdzie na ulicę Sonral.- Polecił.- Ja obejdę tyły i zobaczę, czy nie matam innej drogi na dół.- Idziesz sam? - spytała Kanseen.- Edeardzie, jest ich trzech i wiemy, że mają noże.- Po prostu mam zamiar się upewnić, że nie mają innej drogi ucieczki, to wszystko.Szybko,ruszajcie się.Miał niewyrazną świadomość kolegów z oddziału, spieszących ku wylotowi uliczki na szerokąulicę.Jeden ze złodziei nachylił się przy drzwiczkach, robiąc coś pierwszemu z pięciu zamków.Ztego, co wyczuwał w tych zamkach, Edeard wiedział, że nie będą próbowali ich po prostu otwierać.Mocno się skoncentrował, przepychając dalwzrok przez tkankę miasta, by zmapować zakopanylabirynt pomieszczeń i przejść.Nie licząc wejścia przez które włamywała się trójka, były tamjeszcze trzy Wyjścia.Poniżej tego poziomu Edeard wyczuł sieć szczelin, splatających razem konstrukcję miasta.Niektóre skręcały w górę, obok magazynów, rozgałęziając się na mniejsze szczeliny, oplatająceściany budynków nad nimi.Cofnął się wzdłuż szczelin i znalazł zawiłą trasę wiodącą do ulicy, naktórej stał.Sięgnął trzecią ręką i badał materię ścian z tyłu zwężającej się alkowy między dwomasklepami.Nic, ściana była solidna jak granit.- Proszę - wyszeptał dalmową do umysłu śpiącego miasta - Wpuść mnie.Coś niedotykalnego poruszyło się pod nim.Z dachu powyżej zerwało się stado ruumew.- Tutaj.- Umysłem pchnął tył alkowy.Coś odpowiedziało pchnięciem.Kolorowe kształty wzniosły się w jego myślach, wirującznacznie szybciej od ptaków nad głową.W stanie oszołomienia pomyślał, że przypominają one liczbyi symbole matematyczne, ale o wiele większe i bardziej złożone niż wszystko, czego kiedykolwiekuczył się na arytmetyce.Za pomocą tych symboli z pewnością można by wyjaśnić świat.Tańczyły jakchochliki, ustawiały się w nowym porządku, a potem oddalały się, wirując.Edeard wciągnął powietrze, starając się ustać na drżących nogach.Serce waliło mu znaczniemocniej niż wcześniej podczas biegu przez ulice.Czuł, jak struktura ściany zmienia się.Kiedy patrzyłprzed siebie, wyglądała dokładnie tak jak przedtem, ciemnofioletowa powierzchnia z szarymiplamkami, ciągnąca się na samą górę, gdzie pokrzywione dachy przecinały się trzy kondygnacjepowyżej.Ale kiedy dotknął jej trzecią ręką, ściana ustąpiła.Wokół niego, na ulicy spacerowaliludzie.Edeard poczekał, kiedy będzie względnie pusto i wstąpił do małej alkowy.Nikt go teraz niewidział.Dotknął ściany z tyłu i wsunął w nią dłoń.Skóra wokół palców zamrowiła, jakby zanurzał jąw drobnym piasku.Wszedł w ścianę.Było to uczucie, które jego mózg zinterpretował jakoprzepływające przez ciało fale suchej wody.Potem znalazł się w środku.Otworzył oczy - wokółpanowała zupełna ciemność.Omiótł otoczenie dalwzrokiem i stwierdził, że jest zawieszony wpionowej rurze.Mimo że nic nie widział, instynktownie spojrzał w dół.Dalwzrok potwierdził, żestoi na niczym.- Och, Pani.Zaczął się obniżać.Jakby bardzo potężna trzecia dłoń łagodnie opuszczała go na dno szczeliny,która pod budynkami odchodziła poziomo.A jednak był przekonany, że nie jest to uchwyttelekinetyczny.Nie wyczuwał nic takiego - manipulowała nim jakaś inna siła.To dziwne, w żołądkumiał poczucie, jakby spadał gdzieś bezwładnie, mimo że poruszał się dość wolno.Stopy dotknęły powierzchni gruntu.Wtedy siła, która go wcześniej uchwyciła, wycofała się,pozwalając by opadł do przyklęku.Kiedy dotknął ściany szczeliny, poczuł, że pokrywa ją śliskawarstewka wody.Strumyk sączył się po palcach jego butów - słyszał jego ciche gulgotanie.- To ściek - powiedział głośno, zdumiony, że może istnieć coś równie fantastycznego służącegotak przyziemnemu celowi.Mimo że dalwzrok dawał idealnie czysty obraz poklepał w koło dłońmi.Szczelina ścieku byładla niego nieco za niska, by mógł iść wyprostowany.Zciany boczne były oddalone od siebie o jakieśpółtora metra.Nabrał powietrza i dość nieszczęśliwy z powodu niepokojącej go klaustrofobii,schylony ruszył naprzód.Złodzieje sforsowali zamknięte drzwi na górnym końcu przejścia.Imponujący wynik jak na takkrótki czas.Dwóch z nich schodziło krętymi schodami do drzwi zamykających dolny koniecprzejścia, a trzeci trzymał straż na zewnątrz.Edeard przyśpieszył kroku pokonując kilka rozwidleńściekowej szczeliny.Obserwował, jak złodzieje manipulują przy drugich drzwiach i przez nieprzechodzą.Potem znalazł się dokładnie pod składem, który łupili.Układ pomieszczenia byłwyrazny, drewniane stojaki umieszczono równolegle do siebie.Małe pudełka leżały w stosach napółkach.Wielkie żelazne pudło ze skomplikowanym mechanizmem zamykającym stało w rogu.Złodzieje je ignorowali.Edeard spojrzał w górę, a jego dalwzrok przenikał substancję miasta nad nim - solidną masępodobnego do skały materiału, grubą na niemal pięć metrów.Skoncentrował się.Zamknął oczy - togłupie, ale cóż.I przyłożył swój umysł.Znowu równania pojawiły się znikąd i śmiało tańczyły wokół jego myśli Zaczął się wznosić,prześlizgiwać przez kiedyś solidną substancję jak kawałek korka wyskakujący na powierzchnięmorza.Jeszcze raz jego żołądek był przekonany, że Edeard spada - przekonany do tego stopnia, żewywołało to silne nudności.Prawie dotarł do podłogi, kiedy zdał sobie sprawę, że złodzieje poczujągo w chwili, gdy wyskoczy na powierzchnię.Szybko naciągnął na siebie ukrycie.Potem wynurzył sięw składzie.Wszędzie wokół lśniło słabe niebieskie światło.Podłoga pod butami stwardniała.- Co to było? - spytał głos.Edeard stał za stojakiem z tyłu składu, skryty przed bezpośrednim wzrokiem.Wstrzymał oddech.- Nic.Przestań, kurwa, panikować.Tu jest tylko dwoje drzwi, a drugie są zamknięte na klucz.Teraz pomóż mi znalezć to gówno, po które przyszliśmy, zanim ktoś nas wyczuje.Edeard powoli obszedł koniec stojaka.Widział obu złodziei, idących wzdłuż stojaka,zdejmujących pudełka z półki i otwierających je jakimś rodzajem narzędzia.Szybkie spojrzenie dośrodka i odrzucenie pudełka.Wydawało się, że większość z nich zawiera buteleczki.Kilkadziesiątdzwoniło tocząc się po podłodze.- Mamy - ogłosił ten w kurtce z kapturem.Właśnie włamał się do pudełka pełnego drobnychpaczuszek.Jedną otworzył i odsłonił zwój metalowej nici.Edeard nie rozpoznawał tego w słabympomarańczowym oświetleniu składu, ale mogło to być złoto.- Sprawdzę pozostałe - powiedział drugi.Ten w kurtce z kapturem zaczął napychać paczuszkami wewnętrzne kieszenie [ Pobierz całość w formacie PDF ]