[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Och.dziękuję, Alex.Ale po prostu rozgość się w salonie,my tu sobie bez problemu poradzimy.Nie chciałam skazywać kogoś, kogo kochałam, na dziwnąrozmowę z Chaimem, który był miły, ale na pewno nie miałbypojęcia, co począć z gojem we własnym domu.Wytarłam więcręce w ścierkę do naczyń i zrobiłam krok w stronę Alexa. - Tak właściwe, mamo, to będziemy się już zbierać.Jestpózno, a przed nami kawałek drogi.Odwróciła się.- Ach.Musisz rano wstać? Idziesz do kościoła?Westchnęłam.- Nie.Mamo, pracuję.Przez jej twarz przemknęły różne uczucia.W końcu jej ustawykrzywił zaciśnięty, sztuczny uśmiech.Nie była zadowolona,że już wychodzę, ale nie potrafiła ukryć, że jest zadowolona, żenie idę rano do kościoła.Równie dobrze mogłam przecieżchodzić na msze w inne dni tygodnia, ale to już jej nieinteresowało.Mogłam jej powiedzieć, że w ogóle nie chodzę dokościoła, i całkiem ją co do tego uspokoić, ale były tematy,których nigdy nie poruszałyśmy - za obopólną, choć tylkodomniemaną zgodą - a ten był jednym z nich.- Skoro musisz iść, to musisz iść.- Ruszyła w stronękuchennej wyspy, na której stał talerz z mostkiem.- Ale niepuszczę was z pustymi rękami.- Nie.Mamo, naprawdę.Powstrzymała mnie spojrzeniem.- Proszę.Jest nas tylko dwoje.Nie zjemy tego wszystkiego.Nawet jeśli to zamrożę, to przecież wystarczy dla dziesięciuosób.Tovi je jak ptaszek, a jej Rueben niewiele więcej.Alex poklepał się po brzuchu.- Pani Kaplan, ja zjadłem swoją porcję.Mam nadzieję, że byławystarczająco duża.Spojrzała na niego zaskoczona, a potem się roześmiała. - Och, tak.Oczywiście, że była.Miałbyś ochotę zabrać to zesobą?- Tak - powiedział, choć ja znów byłam gotowa zaprotestować.- Chętnie.- W porządku.- Załamałam ręce.- Chyba zostałamprzegłosowana.Matka mrugnęła do mnie okiem - w tamtej chwili tak bardzoprzypominała dawną siebie, że aż ścisnęło mnie w gardle.- Tak, zostałaś.Złapała mnie za rękę na podjezdzie, kiedy Alex wkładał dobagażnika zawiniątka z jedzeniem, opakowane w fobęaluminiową tak grubo, że spokojnie mogłabym odbierać przeznią sygnały z kosmosu.- Jest bardo miły, Liwaleh.Rzuciłam na niego okiem.Z namaszczeniem układał wsamochodzie paczki, uważając, żeby wszystko się zmieściło i niepogniotło.- Jest, mamo.- Nie jest żydem - powiedziała smętnie, a potem szybko,zanim zdążyłam się odezwać, uniosła obie ręce.- Wiem, wiem.Zmarszczyłam brwi i splotłam ręce na brzuchu.- Mamo, przecież wiesz, że nie starałam się być katoliczką naprzekór tobie.- Wiem.Nie powiedziałam, że gdybym wybrała jej wiarę, odrzuciłbymnie ojciec.- Twoje oczekiwania, że będę się umawiać na randki tylko zżydami, są nierozsądne i niezbyt realistyczne.- Niezbyt realistyczne? A to dlaczego? Wzięłam ją za rękę.Nasze połączone palce wyglądały jaktygrysie paski.Jasny, ciemny, jasny, ciemny.- Mamo, proszę cię.Przecież.- Przecież zawsze ci powtarzałam, że nie liczy się kolor skóry,ale to, co masz w środku.Puściłam jej dłoń.- Tak długo, jak w środku jestem taka jak ty, prawda?- Po prostu chcę dla ciebie tego, co najlepsze, Olivia.Jakzawsze.Jesteś moją córką.- Wyciągnęła do mnie rękę, ale niedotknęła mnie.- Bez względu na to, co masz w środku.- No cóż, sama nie jestem pewna, co mam w środku.Okej?- W takim razie jeszcze mogę mieć nadzieję -powiedziała.- Inie jest to nierozsądne ani niezbyt realistyczne.Spojrzałam w kierunku jej domu, z którego okien wylewałysię potoki światła.Słyszałam niewyrazny szum telewizora.- Musisz przestać próbować wpasować mnie w swoje życie.Zmarszczyła brwi.- Zawsze będę próbowała wpasować cię w swoje życie.Nie zawsze tak było, i obie o tym wiedziałyśmy.Uznałam, żenie zastanowiła się, co mówi.- Zaakceptuj to, że jestem częścią twojego życia, ale nie starajsię zmieniać mnie na swój obraz i podobieństwo.- Czyli co mam robić? - Mama była taka mała, że sięgała miledwie do brody, ale w tamtej chwili patrzyła na mnie wzrokiem tak zaciętym, że zrobiłam krok wtył.- Nie wiem - powiedziałam w końcu z rezygnacją, kiedy Alexz hukiem zatrzasnął bagażnik.Spuściła z tonu.- Czy nasze relacje już nigdy się nie poprawią?- Tego również nie wiem, mamo.Przykro mi.Westchnęła ipotrząsnęła głową.- Nic nie poradzę, że tak czuję, Olivia.Nadal uważam, że to,co zrobiłaś, było złe.- Do widzenia.Zatrzymała mnie, kładąc mi rękę na ramieniu.- Nie potrafię tego ukryć, ale jesteś moją córką i kocham cię.To nie wystarczy?Chciałam jej powiedzieć, że wystarczy, że wszystko to, copowiedziała i zrobiła, już nie ma znaczenia, że wszystko to zupływem czasu zblakło.Ale nie mogłam tego zrobić.Wzięłam jąza ręce, potem mocno przytuliłam, a potem puściłam.Jeśli rodzicowi trudno pozwolić odejść dziecku, które jest jużdorosłe i trochę obce, to dziecku wcale nie jest łatwiej.W każdymrazie mnie nie było.Bardzo tęskniłam za mamą taką, jaką znałamkiedyś.Wiedziałam, że między nami już nigdy nie będzie taksamo.Nie mogłam udawać - jak ona - że nikomu nie zrobionokrzywdy, że pewne słowa nie padły i że nie zraniły mnie aż takgłęboko.- Zadzwonisz do mnie? - spytała w końcu.- Oczywiście.Ty też możesz do mnie zadzwonić -powiedziałam.- Telefonu można używać na dwa sposoby.Musiało ją to dotknąć, bo aż podskoczyła. - Oczywiście.To, co powiedziałam, było prawdą, a jednak byłamprzekonana, że ona jest przekonana, że powiedziałam to tylko poto, żeby jej dokuczyć.To, bardziej niż cokolwiek innego,uświadomiło mi, że nasze relacje nie zmieniły się jeszcze na tyle,żebym mogła zapomnieć o tym, co się stało.- Do widzenia, mamo.Wsiadłam do samochodu i mocno chwyciłam kierownicę.Czekałam, aż wejdzie do domu, ale stała na podjezdzie tak długo,aż zniknęliśmy jej z oczu.Nie odzywałam się przez całą drogę.Alex włączył radio i pozwolił muzyce wypełnić przestrzeńmiędzy nami.Nie próbował zmuszać mnie do rozmowy.Czas minął jak zbicza trzasnął, tak bardzo byłam zatopiona w myślach.Mieliłamje w tę i z powrotem, wracałam do bardzo już odległychwspomnień.Kiedy dotarliśmy do domu, miałam zdrętwiałe palcei obolałą szczękę.W głowie pulsował trudny do zniesienia ból.Alex pomógł mi wnieść jedzenie na górę i włożyć dozamrażalnika.Musieliśmy jednak coś mówić, ale w ogóle sobienie przypominam co.Mówiłam jak maszyna, automatycznieodpowiadałam na pytania.Rozsypałam się, kiedy położył mi rękę na karku.Myłamwłaśnie ręce nad umywalką.Ten delikatny dotyk, jego ciepło zamną, zburzył ostatni mur, za którym ukryłam łzy.Jedna skapnęłami na grzbiet dłoni.Potem kolejna.Kiedy mnie odwrócił, żeby mi spojrzeć w twarz, wcisnęłamnos w jego koszulę i zaczęłam chlipać. Podświadomie założyłam, że zacznie mnie pocieszać, ale onnie odezwał się ani słowem.Gładził mnie po plecach, mocnotrzymał, ale nie próbował uciszyć.Nie spytał też, o co chodzi.- Chodz tutaj.- Wziął mnie za rękę i zaprowadził na kanapę.Wślizgnęliśmy się pod zrobiony na drutach koc i zagrzebaliśmyw poduszki.Czasami pomaga rozmowa.Czasami lepsza jest cisza.On dałmi to drugie.I nie było w tym żadnej niezręczności, żadnego niewiem, co powiedzieć.Po prostu milczał.Nasze oddechy się zestroiły.Wdech, wydech [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl