[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Gdzie mag? zapytałem. Wysłał mnie przodem z częścią żywności.I całe szczęście. Pol spojrzał wkierunku rzeki. Nie musi o tym wiedzieć. Owszem, musi. W tamtej chwili najchętniej oglądałbym Ambiadesa obdzieranegożywcem ze skóry. Nie, nie musi. %7łołnierz pochylił się niżej, by móc spojrzeć mi w oczy. Magrzucił na szalę całe swoje życie oraz reputację, byle tylko znalezć ten głupi kamień,gdziekolwiek on jest, tak więc zabije każdego, kto przeszkodzi mu w jego odnalezieniu.Niedopuszczę pogroził mi palcem przed twarzą by tym kimś był Sofos. Zrozumiałem, żenie da się doprowadzić do ukarania Ambiadesa, nie wplątując jednocześnie w kłopoty Sofosa. Jego ojciec posłał mnie wraz z nim, by mieć pewność, że chłopak będziebezpieczny oraz nauczy się czegoś w podróży.Nie pozwolę jednak, by miał nauczyć się, codzieje się, gdy rujnuje się plany kogoś takiego, jak mag. Z jego ust padło więcej słów, niżkiedykolwiek wcześniej.Złapał mnie jedną ręką za koszulę i przyciągnął bliżej. Mojerozkazy mówią, że mam pilnować jego bezpieczeństwa i trzymać go z dala od kłopotów.Zrozumiano?%7ływiołowo pokiwałem głową, po czym pokręciłem nią z boku na bok.Tak,zrozumiałem i nie, mag nie musi o niczym wiedzieć.Ostatecznie, przemyślawszy niecosprawę, nie żywiłem urazy względem Sofosa, a zatarg z Ambiadesem mogłem załatwić nawłasną rękę.Pol wyjął z plecaka apteczkę i wziął z niej bandaże, balsam do moich obtartych dłonioraz mały, papierowy pakiecik suszonych jagód. Zjedz dwie powiedział. Złagodzą ból.Powiemy magowi, że w jedną z ran znówwdało się zakażenie. Ile jeszcze mam czasu? Zanim co? Zanim dotrzemy tam, gdzie mamy dotrzeć.A skąd mam to wiedzieć? Wiesz, ile żywności kupił mag.%7łołnierz zastanowił się przezchwilę. Dwa dni.Mag wrócił z resztą jedzenia i wysłuchał wyjaśnień Pola w kwestii moichnadgarstków.Wydawał się nie powątpiewać w tę wersję wydarzeń, zaniepokoił się jedynie,czy moje ręce będą sprawne, ale żołnierz zapewnił go, że tak.Ambiades jak zwykle spoglądałna mnie pogardliwie, ale Sofos wyraznie poczuł ulgę.Gdy ponownie zagłębiliśmy siępomiędzy drzewka oliwne, podjechał bliżej i ładnie przeprosił.Kazałem mu się zamknąć ipatrzyłem jak czerwienieje.Nie miałem pojęcia, co zaszło między nim a Ambiadesem nadbrzegiem rzeki, ale wyglądało na to, że starszy chłopak spadł ze swojego piedestału.Spodziewałem się, że wkrótce znów się na niego wgramoli, ale z pewnością zajmie mu totrochę czasu.Póki co, trzymał się blisko maga, natomiast Sofos jechał to przy Polu, to znówzbliżał się do mnie.Zapytałem go, dlaczego jego płaszcz jest taki wymyślny, a on znówpokrył się rumieńcem.Doprawdy, pod tym względem działał jak w zegarku. Kupiła mi go matka, kiedy dowiedziała się, że wyjeżdżam do miasta do nowegonauczyciela. Czyli maga? Tak. To gdzie mieszkałeś wcześniej? W jednej z willi mojego ojca.Nad rzeką Eutoas.Było tam bardzo przyjemnie. Ale? Mój ojciec przyjechał z wizytą i zorientował się, że nie umiem się pojedynkować,jezdzić konno i nie lubię polowań.Wolałem czytać. Sofos przewrócił oczami. Wyrzuciłmoich nauczycieli od fechtunku i jazdy konnej za bramę willi.Potem powiedział, że nauczymnie tego Pol i że będę mieszkać z nim w mieście. Pol jest człowiekiem twojego ojca? Obejrzałem się za siebie i na krótką chwilęmój wzrok skrzyżował się z wzrokiem żołnierza.Odwróciłem się znów w stronę Sofosa. Jest kapitanem jego straży.Bezgłośnie gwizdnąłem przez zęby.Chłopak musi być naprawdę ważny dla swojegoojca, skoro kazał kapitanowi straży udzielać mu lekcji jezdziectwa, a sam obchodzi się bezdowódcy, byleby tylko potomek miał osobistego ochroniarza.Krajobraz gajów oliwnych uległ pewnej zmianie w miarę, jak posuwaliśmy sięnaprzód.Gęste rzędy zostały gdzieś w tyle, a odstępy między pniami zrobiły się corazwiększe.W rowach nawadniających pojawiło się coraz więcej chwastów i mułu, aż wreszciezostały zupełnie zarośnięte.Coraz częściej natrafialiśmy też na dęby i wkrótce stało się jasne,że znalezliśmy się na dzikich terenach. Nikt nie zbiera tu oliwek? zapytał Sofos, widząc w trawie zgniłe owoce. Już nie odpowiedział mu przez ramię mag. Od czasu zarazy nie ma w Attoliidostatecznie dużo ludzi.Za tę część Morza Oliwnego odpowiedzialni byli zapewnemieszkańcy miasta, w którym zakupiliśmy żywność.Teraz jednak żyje tam zaledwie pięć czysześć rodzin, opiekują się więc jedynie najbliższymi gajami.Słyszałem o zarazie, która wybuchła trzydzieści lat przed moimi narodzinami.Choroba przebyła morze środkowe na statkach handlowych i rozlała się po terenachnizinnych, zabijając całe rodziny.W winiarniach mawiano, że wymarła połowa populacjiSounis.Wstrzymano handel morski.Uprawy gniły na polach, a Eddis zamknęło górskieprzełęcze, starając odgrodzić się od zarazy.Mój dziadek, który był wtedy jeszczemłodzieńcem, powiedział mi, że żaden złodziej nie ruszył dobytku ofiar choroby, bojąc się, żesam zostanie w ten sposób zarażony.Wszystko spalono. Czy w Sounis też są takie miejsca, gdzie brakuje ludzi do uprawy ziemi? chciałwiedzieć chłopiec. Tak, ale niezbyt wiele.Sounis zawsze było dużo mniejsze niż Attolia, więc zdążyłojuż znów dorobić się nadwyżek ludności [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
. Gdzie mag? zapytałem. Wysłał mnie przodem z częścią żywności.I całe szczęście. Pol spojrzał wkierunku rzeki. Nie musi o tym wiedzieć. Owszem, musi. W tamtej chwili najchętniej oglądałbym Ambiadesa obdzieranegożywcem ze skóry. Nie, nie musi. %7łołnierz pochylił się niżej, by móc spojrzeć mi w oczy. Magrzucił na szalę całe swoje życie oraz reputację, byle tylko znalezć ten głupi kamień,gdziekolwiek on jest, tak więc zabije każdego, kto przeszkodzi mu w jego odnalezieniu.Niedopuszczę pogroził mi palcem przed twarzą by tym kimś był Sofos. Zrozumiałem, żenie da się doprowadzić do ukarania Ambiadesa, nie wplątując jednocześnie w kłopoty Sofosa. Jego ojciec posłał mnie wraz z nim, by mieć pewność, że chłopak będziebezpieczny oraz nauczy się czegoś w podróży.Nie pozwolę jednak, by miał nauczyć się, codzieje się, gdy rujnuje się plany kogoś takiego, jak mag. Z jego ust padło więcej słów, niżkiedykolwiek wcześniej.Złapał mnie jedną ręką za koszulę i przyciągnął bliżej. Mojerozkazy mówią, że mam pilnować jego bezpieczeństwa i trzymać go z dala od kłopotów.Zrozumiano?%7ływiołowo pokiwałem głową, po czym pokręciłem nią z boku na bok.Tak,zrozumiałem i nie, mag nie musi o niczym wiedzieć.Ostatecznie, przemyślawszy niecosprawę, nie żywiłem urazy względem Sofosa, a zatarg z Ambiadesem mogłem załatwić nawłasną rękę.Pol wyjął z plecaka apteczkę i wziął z niej bandaże, balsam do moich obtartych dłonioraz mały, papierowy pakiecik suszonych jagód. Zjedz dwie powiedział. Złagodzą ból.Powiemy magowi, że w jedną z ran znówwdało się zakażenie. Ile jeszcze mam czasu? Zanim co? Zanim dotrzemy tam, gdzie mamy dotrzeć.A skąd mam to wiedzieć? Wiesz, ile żywności kupił mag.%7łołnierz zastanowił się przezchwilę. Dwa dni.Mag wrócił z resztą jedzenia i wysłuchał wyjaśnień Pola w kwestii moichnadgarstków.Wydawał się nie powątpiewać w tę wersję wydarzeń, zaniepokoił się jedynie,czy moje ręce będą sprawne, ale żołnierz zapewnił go, że tak.Ambiades jak zwykle spoglądałna mnie pogardliwie, ale Sofos wyraznie poczuł ulgę.Gdy ponownie zagłębiliśmy siępomiędzy drzewka oliwne, podjechał bliżej i ładnie przeprosił.Kazałem mu się zamknąć ipatrzyłem jak czerwienieje.Nie miałem pojęcia, co zaszło między nim a Ambiadesem nadbrzegiem rzeki, ale wyglądało na to, że starszy chłopak spadł ze swojego piedestału.Spodziewałem się, że wkrótce znów się na niego wgramoli, ale z pewnością zajmie mu totrochę czasu.Póki co, trzymał się blisko maga, natomiast Sofos jechał to przy Polu, to znówzbliżał się do mnie.Zapytałem go, dlaczego jego płaszcz jest taki wymyślny, a on znówpokrył się rumieńcem.Doprawdy, pod tym względem działał jak w zegarku. Kupiła mi go matka, kiedy dowiedziała się, że wyjeżdżam do miasta do nowegonauczyciela. Czyli maga? Tak. To gdzie mieszkałeś wcześniej? W jednej z willi mojego ojca.Nad rzeką Eutoas.Było tam bardzo przyjemnie. Ale? Mój ojciec przyjechał z wizytą i zorientował się, że nie umiem się pojedynkować,jezdzić konno i nie lubię polowań.Wolałem czytać. Sofos przewrócił oczami. Wyrzuciłmoich nauczycieli od fechtunku i jazdy konnej za bramę willi.Potem powiedział, że nauczymnie tego Pol i że będę mieszkać z nim w mieście. Pol jest człowiekiem twojego ojca? Obejrzałem się za siebie i na krótką chwilęmój wzrok skrzyżował się z wzrokiem żołnierza.Odwróciłem się znów w stronę Sofosa. Jest kapitanem jego straży.Bezgłośnie gwizdnąłem przez zęby.Chłopak musi być naprawdę ważny dla swojegoojca, skoro kazał kapitanowi straży udzielać mu lekcji jezdziectwa, a sam obchodzi się bezdowódcy, byleby tylko potomek miał osobistego ochroniarza.Krajobraz gajów oliwnych uległ pewnej zmianie w miarę, jak posuwaliśmy sięnaprzód.Gęste rzędy zostały gdzieś w tyle, a odstępy między pniami zrobiły się corazwiększe.W rowach nawadniających pojawiło się coraz więcej chwastów i mułu, aż wreszciezostały zupełnie zarośnięte.Coraz częściej natrafialiśmy też na dęby i wkrótce stało się jasne,że znalezliśmy się na dzikich terenach. Nikt nie zbiera tu oliwek? zapytał Sofos, widząc w trawie zgniłe owoce. Już nie odpowiedział mu przez ramię mag. Od czasu zarazy nie ma w Attoliidostatecznie dużo ludzi.Za tę część Morza Oliwnego odpowiedzialni byli zapewnemieszkańcy miasta, w którym zakupiliśmy żywność.Teraz jednak żyje tam zaledwie pięć czysześć rodzin, opiekują się więc jedynie najbliższymi gajami.Słyszałem o zarazie, która wybuchła trzydzieści lat przed moimi narodzinami.Choroba przebyła morze środkowe na statkach handlowych i rozlała się po terenachnizinnych, zabijając całe rodziny.W winiarniach mawiano, że wymarła połowa populacjiSounis.Wstrzymano handel morski.Uprawy gniły na polach, a Eddis zamknęło górskieprzełęcze, starając odgrodzić się od zarazy.Mój dziadek, który był wtedy jeszczemłodzieńcem, powiedział mi, że żaden złodziej nie ruszył dobytku ofiar choroby, bojąc się, żesam zostanie w ten sposób zarażony.Wszystko spalono. Czy w Sounis też są takie miejsca, gdzie brakuje ludzi do uprawy ziemi? chciałwiedzieć chłopiec. Tak, ale niezbyt wiele.Sounis zawsze było dużo mniejsze niż Attolia, więc zdążyłojuż znów dorobić się nadwyżek ludności [ Pobierz całość w formacie PDF ]