[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obok In-thracisa, warcząc i śliniąc się, stały Rzez i Mord, jego ulubionecanolothy.Coraz głośniejsze okrzyki wprawiały czworonożne,podobne do psów yugolothy - oba były tępe, ale silne i wierne -w coraz większe wzburzenie.Długie, kolczaste jęzory wysta-wały im z najeżonych kłami pysków.Pazurami drapałyposadzkę i warczały cicho.Inthracis poklepał je po potężnych, opancerzonych bokach.- Spokojnie - powiedział, pozwalając, by w jego głos wkradła się tajemna moc.Magia uspokoiła canolothy, które zamruczały z zadowole-niem i rozluzniły się w widoczny sposób.Dla zachowania pozorów Inthracis kazał ubrać Rzez i Mordw rynsztunek bojowy - szorstką, czarną sierść porastającą ichszerokie plecy i klatki piersiowe okrywały nabijane kolcami pan-cerze.Ba, on sam wdział zbroję, choć konieczność wdania sięw walkę wręcz uznałby za osobistą porażkę.Mimo to żołnierze lubili oglądać swojego generała odziane-go jak do walki.Jego lekka, absorbująca magię kolczuga oraz hełm, wykutew paleniskach Caalasu z nasączonej magią rudy wydobywanejwyłącznie w Krwawej Rozpadlinie, lśniły w świetle żółtej kulioświetlającej przedsionek.Jego klinga, Magiczna Brzytwa, którąpotrafił rzucać zaklęcia i rozcinać cudze czary, wisiała w po-chwie ze skóry czarta.W kołczanie przy udzie nosił cały arse-nał metalowych różdżek i trzy kościane buławy.- Inthracis! Inthracis!Wrzawa wywołała poruszenie wśród trupów w murach Tru-piszcza.Kończyny drgały, oczy wybałuszały się, z ciał sączyłasię ropa.Wyciągające się ze ścian ręce próbowały go dotknąć,może z podniecenia, a może dla dodania sobie otuchy.Rzez obrócił wielki łeb, od niechcenia wyrwał ze ścianyprzedramię usiłujące złapać Inthracisa i pożarł je razem z kość-mi.Widząc to, Mord przyjrzał się ścianie, sprawdzając, czy niewystaje z niej następny smakowity kąsek.Nie.Dłonie i ramiona schowały się w ścianach.Na wpół-świadome oczy wpatrywały się w nich ze strachem.Inthracis uśmiechnął się do swoich pupilów, przebiegając wmyślach swój plan.Nie był w stanie wyśledzić żadnej z trzechkapłanek - nie wiedział dlaczego - a awatar Yhaerauna już sięnie pokazał.Mimo to nie śmiał się sprzeciwić rozkazowi Panaw Masce.Inthracis miał zamiar użyć prostego zaklęcia, aby pokazaćregimentowi, dokąd ma się udać - na płomienną, spustoszonąRówninę Ognia Dusz, w cieniu miasta Lolth i NieskończonejPajęczyny - i tam się udadzą.Z tego, co wiedział, równinabyła niezamieszkana, jeśli nie liczyć umęczonych dusz,płonących na niebie i może kilku ośmionożnych ulubieńcówLolth.- Inthracis! Inthracis!Nadszedł czas.Bez słowa otworzył na oścież podwoje i wkroczył na wyso-ki balkon wychodzący na salę zgromadzeń.Wrzawa, jaka gopowitała, wstrząsnęła murami Trupiszcza niczym trzęsienie zie-mi, które tak często nawiedzały Krwawą Rozpadlinę.Spojrzał w dół na regiment.Szeregi przysadzistych, podob-nych do żuków mezzolothów wpatrywały się w niego czerwo-nymi złożonymi oczyma.Mezzolothy stały na dwóch nogach,pozostałymi czterema dzierżąc oręż.Ich czarne pancerze byłyosłonięte zbrojami płytowymi.Klekotały cicho szczękoczułka-mi.Między nimi przechadzały się większe nycalothy, domaga-jąc się ciszy.Pod zielonymi łuskami gargulcowatych nycalothów grałymięśnie.Na plecach nosiły wielkie topory.Z muskularnych pier-si wyrastały cztery szponiaste ręce, a z okrągłych głów dwa rogi,czarne, rzecz jasna.Inthracis uniósł ręce i tłumy ucichły.Słychać było tylkowycie wichru na zewnątrz.W jego zawodzeniu Inthracis wciążsłyszał echo wołania Lolth, ale jakby cichsze: Yor 'thae.Inthracis nie zwracał na nie uwagi, miał tylko nadzieję, że tazmiana nie oznacza dla Lolth nic dobrego.Wzmocnił zaklęciem swój głos.Kiedy przemówił, wyma-wiane przez niego słowa wydawały się żołnierzom tak czyste iwyrazne, jak gdyby stał obok każdego z nich.- Musimy zabić kilka drowich kapłanek - oświadczył -1musimy to zrobić pod bokiem samej Pajęczej Królowej.Szeregi zafalowały.Wszyscy wiedzieli, że coś się ostatniodziało z Lolth.Inthracis wymówił słowa zaklęcia, przywołując ogromny ob-raz Ereilir Vor.Nad podziurawionym jamami krajobrazem wi-siała zielona mgła.Z bulgoczących jezior żrącej cieczy bił w nie-bo smród.Na niebie płonęły magicznym ogniem dusze.Za równiną majaczyło miasto Lolth, wielka cytadela z żela-za osadzona w Nieskończonej Pajęczynie.Po jej pasmachprzemykały miliony arachnidów [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Obok In-thracisa, warcząc i śliniąc się, stały Rzez i Mord, jego ulubionecanolothy.Coraz głośniejsze okrzyki wprawiały czworonożne,podobne do psów yugolothy - oba były tępe, ale silne i wierne -w coraz większe wzburzenie.Długie, kolczaste jęzory wysta-wały im z najeżonych kłami pysków.Pazurami drapałyposadzkę i warczały cicho.Inthracis poklepał je po potężnych, opancerzonych bokach.- Spokojnie - powiedział, pozwalając, by w jego głos wkradła się tajemna moc.Magia uspokoiła canolothy, które zamruczały z zadowole-niem i rozluzniły się w widoczny sposób.Dla zachowania pozorów Inthracis kazał ubrać Rzez i Mordw rynsztunek bojowy - szorstką, czarną sierść porastającą ichszerokie plecy i klatki piersiowe okrywały nabijane kolcami pan-cerze.Ba, on sam wdział zbroję, choć konieczność wdania sięw walkę wręcz uznałby za osobistą porażkę.Mimo to żołnierze lubili oglądać swojego generała odziane-go jak do walki.Jego lekka, absorbująca magię kolczuga oraz hełm, wykutew paleniskach Caalasu z nasączonej magią rudy wydobywanejwyłącznie w Krwawej Rozpadlinie, lśniły w świetle żółtej kulioświetlającej przedsionek.Jego klinga, Magiczna Brzytwa, którąpotrafił rzucać zaklęcia i rozcinać cudze czary, wisiała w po-chwie ze skóry czarta.W kołczanie przy udzie nosił cały arse-nał metalowych różdżek i trzy kościane buławy.- Inthracis! Inthracis!Wrzawa wywołała poruszenie wśród trupów w murach Tru-piszcza.Kończyny drgały, oczy wybałuszały się, z ciał sączyłasię ropa.Wyciągające się ze ścian ręce próbowały go dotknąć,może z podniecenia, a może dla dodania sobie otuchy.Rzez obrócił wielki łeb, od niechcenia wyrwał ze ścianyprzedramię usiłujące złapać Inthracisa i pożarł je razem z kość-mi.Widząc to, Mord przyjrzał się ścianie, sprawdzając, czy niewystaje z niej następny smakowity kąsek.Nie.Dłonie i ramiona schowały się w ścianach.Na wpół-świadome oczy wpatrywały się w nich ze strachem.Inthracis uśmiechnął się do swoich pupilów, przebiegając wmyślach swój plan.Nie był w stanie wyśledzić żadnej z trzechkapłanek - nie wiedział dlaczego - a awatar Yhaerauna już sięnie pokazał.Mimo to nie śmiał się sprzeciwić rozkazowi Panaw Masce.Inthracis miał zamiar użyć prostego zaklęcia, aby pokazaćregimentowi, dokąd ma się udać - na płomienną, spustoszonąRówninę Ognia Dusz, w cieniu miasta Lolth i NieskończonejPajęczyny - i tam się udadzą.Z tego, co wiedział, równinabyła niezamieszkana, jeśli nie liczyć umęczonych dusz,płonących na niebie i może kilku ośmionożnych ulubieńcówLolth.- Inthracis! Inthracis!Nadszedł czas.Bez słowa otworzył na oścież podwoje i wkroczył na wyso-ki balkon wychodzący na salę zgromadzeń.Wrzawa, jaka gopowitała, wstrząsnęła murami Trupiszcza niczym trzęsienie zie-mi, które tak często nawiedzały Krwawą Rozpadlinę.Spojrzał w dół na regiment.Szeregi przysadzistych, podob-nych do żuków mezzolothów wpatrywały się w niego czerwo-nymi złożonymi oczyma.Mezzolothy stały na dwóch nogach,pozostałymi czterema dzierżąc oręż.Ich czarne pancerze byłyosłonięte zbrojami płytowymi.Klekotały cicho szczękoczułka-mi.Między nimi przechadzały się większe nycalothy, domaga-jąc się ciszy.Pod zielonymi łuskami gargulcowatych nycalothów grałymięśnie.Na plecach nosiły wielkie topory.Z muskularnych pier-si wyrastały cztery szponiaste ręce, a z okrągłych głów dwa rogi,czarne, rzecz jasna.Inthracis uniósł ręce i tłumy ucichły.Słychać było tylkowycie wichru na zewnątrz.W jego zawodzeniu Inthracis wciążsłyszał echo wołania Lolth, ale jakby cichsze: Yor 'thae.Inthracis nie zwracał na nie uwagi, miał tylko nadzieję, że tazmiana nie oznacza dla Lolth nic dobrego.Wzmocnił zaklęciem swój głos.Kiedy przemówił, wyma-wiane przez niego słowa wydawały się żołnierzom tak czyste iwyrazne, jak gdyby stał obok każdego z nich.- Musimy zabić kilka drowich kapłanek - oświadczył -1musimy to zrobić pod bokiem samej Pajęczej Królowej.Szeregi zafalowały.Wszyscy wiedzieli, że coś się ostatniodziało z Lolth.Inthracis wymówił słowa zaklęcia, przywołując ogromny ob-raz Ereilir Vor.Nad podziurawionym jamami krajobrazem wi-siała zielona mgła.Z bulgoczących jezior żrącej cieczy bił w nie-bo smród.Na niebie płonęły magicznym ogniem dusze.Za równiną majaczyło miasto Lolth, wielka cytadela z żela-za osadzona w Nieskończonej Pajęczynie.Po jej pasmachprzemykały miliony arachnidów [ Pobierz całość w formacie PDF ]