[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W progu pokazał się ten sam Lula Skotnicki, stary, siwiejący już dworzaninkrólewski, który przed królową ustąpił.Zaglądał on do pana, czy niepotrzebował czego.Zygmunt zwrócił ku niemu łagodnie rozjaśnione oblicze.- Lula - szepnął - zobacz, czy nie ma księdza Samuela?- Od dawna w kancelarii czeka - odparł Skotnicki.- Niech przyjdzie - rzekł Zygmunt.Dworzanin pośpieszył z rozkazaniem i po chwilce ksiądz Samuel z wiązkąpapierów i pargaminów stał przed królem, który milcząco witał go poruszeniemgłowy.Zobaczywszy brzemię, które niósł podkanclerzy, uśmiechnął się brwi w góręporuszywszy.- Jest co podpisywać, Miłościwy Panie - zaśmiał się biskup, który na rogu stołuzłożył listy i przywileje. - Poprzednicy Miłości Waszej nie zadawali sobie pracy rękę własną przykładaćdo listów, dość było pieczęci.- Ha! - zaśmiał się król.- Trzebaż okazać, że król choć pisać umie!I wskazał miejsce Maciejowskiemu, który nie spiesząc do pracy, spytał ozdrowie.- Cierpiałem w nocy - rzekł król - we dnie zawsze bóle mi folgę dają.Jesień nadchodzi, jest to pora, w której najwięcej cierpię; trudno, senectus ipsaest morbus.- Pomnijcie, Miłościwy Panie, na dziadka waszego Jagiełłę - rzekł Maciejowski- krew macie i siłę jego, a ten do pózniejszej starości zachował moc i zdrowie.- Tak - odparł Zygmunt - ale żył inaczej.Jam może przeszedł go siłą, bomłamał podkowy w rękach i gniótł puchary srebrne, ale dziś już i spróchniałegokija bym nie skruszył.Westchnął stary i zadumał się.Nie mówili o tym więcej.- Młodego (król czasem tak zwał syna) nie widzieliście? - zapytał Zygmunt.- Od wczoraj nie - rzekł Maciejowski.- Nie wiecie, jak przyjął wiadomość o postanowionym małżeństwie? - dodałstary król.- Wcześnie przeciwko niemu go starano się usposobić - począł Maciejowski.-Trudno się spodziewać, aby temu wpływowi oparł się o własnej sile.Lecz rzeczto nie nowa.Narzeczoną swą zna z listów, wie, że mu serce zawczasuprzeznaczone przyniesie, że jest pobożnie przez matkę wychowaną.Nie daje nicznać po sobie.miłostki młode zapomnieć się muszą, ale by dobrze byłozawczasu im tamę położyć.Król począł się marszczyć.- Jak? - spytał krótko.- Ze dworu królowej oddalić miłośnicę - szepnął cicho Maciejowski.Zygmunt oburącz głowę objął.nie mówiąc nic okazywał, jak wielką w tymwidział trudność.- Wydać by ją za mąż wyposażywszy - dodał ksiądz Samuel.- Znajdzie sięniejeden, co się o ładną lalkę pokusi.- Nikomu jej dziś nie dadzą - szepnął Zygmunt - nadto jest potrzebną.Musiałbym o nią rozpocząć wojnę.- Nie moja rzecz intrygę zwalczać intrygą - mówił dalej, ciągle szepcząc,Maciejowski - stan mój na to nie pozwala, charakter się tym brzydzi.Ktoś innyby to powinien dokonać i uwolnić od niej zawczasu.Nie odpowiadał król długo, ale myślał zasępiony, westchnął razy parę i wkońcu zamruczał:- Na co się to zdało? Alboż druga w jej miejsce podstawiona się nie znajdzie,gdy jej za narzędzie użyć będzie potrzeba? Jest ich dosyć we fraucymerze, co sięchętnie podejmą kusić.Zamilkł. Ksiądz Samuel, jakby zwyciężony tym argumentem, milczał także; ale myślał,że popróbować usunąć tę, o której wiedziano powszechnie, iż młodemu panunajulubieńszą była, nie szkodziłoby jednak - wstręt miał wszakże do takich sięuciekać sposobów, choć w poczciwej sprawie.Oręż to był nieprzyjaciół, niejego.Zwrócił się ku papierom i przerzucać je zaczął, przysposabiając się do poddaniaich królowi, który już do blisko stojącego kałamarza i pióra sięgnął, aby się dopodpisywania przysposobić.Podkanclerzy czytał treść każdego dokumentu, a często nie potrzebował nawetdo końca jej dopowiedzieć, bo Zygmunt dawał mu znać, iż rzecz, o którąchodziło, pamiętał.Dziwnym było, że złamany na ciele i na duchu a często się zapominający wpotocznych sprawach, gdzie o ważniejsze chodziło, budził się jakby z uśpieniaZygmunt i całą dawną żywość umysłu odzyskiwał.Gdy niewieści krzyk i swar mu nie dokuczał, wracała pamięć, rozwaga, rozum -starość czuć mu się nie dawała.Lecz teraz były to błyski pogody rzadkotrwające długo, każda waśń z Boną, każda przeżyta godzina jej wyrzutów,odbierały mu siły i pogrążały go w tej odrętwiałości, z której potem trudno mudzwignąć się było.Naówczas wszystko przyjmował obojętnie, zimno, milcząco,zdając się mówić: "Dziej się, co chce! Opatrzność niech rządzi! Stanie się, co jejwola."!Tymi nawet słowy, zniechęcony, odpowiadał czasem księdzu Samuelowi,wyrzekając się walki, z której nie spodziewał się wyjść zwycięsko.Tym bezsilnym chwilom zobojętnienia, z których umiejętnie korzystała Bona,winna ona była wzrost swej władzy stopniowy, i zwątpienie ogarniało przyjaciółkróla przewidujących, że wkrótce wszystkim ona jedna zawładnie.Rozdział VIIMłody król mieszkał na zamku, choć ten nadzór nieustanny, na jaki gowystawiał pobyt pod bokiem ojca i matki, ciężył dwudziestokilkoletniemu panu.Litwini domagający się od dawna, nalegający, aby go im dano na WielkieKsięstwo, mieli w nim chętnego, ale milczącego sprzymierzeńca.Więcejswobody pragnął i wyrwać się był rad dawno spod opieki rodziców.Któż wie? Król byłby zezwolił może, aby się zawczasu wprawiał do przyszłychrządów, aby pracował więcej, a mniej się rozrywał, ale królowa opierała siętemu potajemnie, wymyślała niebezpieczeństw tysiące, była przeciwną ofierzechoć najmniejszej cząstki władzy, którą całą sobie chciała przywłaszczyć.Zabiegi o to czyniła tak skrycie, iż syn nie domyślał się w niej przeciwnika,widział go w ojcu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.W progu pokazał się ten sam Lula Skotnicki, stary, siwiejący już dworzaninkrólewski, który przed królową ustąpił.Zaglądał on do pana, czy niepotrzebował czego.Zygmunt zwrócił ku niemu łagodnie rozjaśnione oblicze.- Lula - szepnął - zobacz, czy nie ma księdza Samuela?- Od dawna w kancelarii czeka - odparł Skotnicki.- Niech przyjdzie - rzekł Zygmunt.Dworzanin pośpieszył z rozkazaniem i po chwilce ksiądz Samuel z wiązkąpapierów i pargaminów stał przed królem, który milcząco witał go poruszeniemgłowy.Zobaczywszy brzemię, które niósł podkanclerzy, uśmiechnął się brwi w góręporuszywszy.- Jest co podpisywać, Miłościwy Panie - zaśmiał się biskup, który na rogu stołuzłożył listy i przywileje. - Poprzednicy Miłości Waszej nie zadawali sobie pracy rękę własną przykładaćdo listów, dość było pieczęci.- Ha! - zaśmiał się król.- Trzebaż okazać, że król choć pisać umie!I wskazał miejsce Maciejowskiemu, który nie spiesząc do pracy, spytał ozdrowie.- Cierpiałem w nocy - rzekł król - we dnie zawsze bóle mi folgę dają.Jesień nadchodzi, jest to pora, w której najwięcej cierpię; trudno, senectus ipsaest morbus.- Pomnijcie, Miłościwy Panie, na dziadka waszego Jagiełłę - rzekł Maciejowski- krew macie i siłę jego, a ten do pózniejszej starości zachował moc i zdrowie.- Tak - odparł Zygmunt - ale żył inaczej.Jam może przeszedł go siłą, bomłamał podkowy w rękach i gniótł puchary srebrne, ale dziś już i spróchniałegokija bym nie skruszył.Westchnął stary i zadumał się.Nie mówili o tym więcej.- Młodego (król czasem tak zwał syna) nie widzieliście? - zapytał Zygmunt.- Od wczoraj nie - rzekł Maciejowski.- Nie wiecie, jak przyjął wiadomość o postanowionym małżeństwie? - dodałstary król.- Wcześnie przeciwko niemu go starano się usposobić - począł Maciejowski.-Trudno się spodziewać, aby temu wpływowi oparł się o własnej sile.Lecz rzeczto nie nowa.Narzeczoną swą zna z listów, wie, że mu serce zawczasuprzeznaczone przyniesie, że jest pobożnie przez matkę wychowaną.Nie daje nicznać po sobie.miłostki młode zapomnieć się muszą, ale by dobrze byłozawczasu im tamę położyć.Król począł się marszczyć.- Jak? - spytał krótko.- Ze dworu królowej oddalić miłośnicę - szepnął cicho Maciejowski.Zygmunt oburącz głowę objął.nie mówiąc nic okazywał, jak wielką w tymwidział trudność.- Wydać by ją za mąż wyposażywszy - dodał ksiądz Samuel.- Znajdzie sięniejeden, co się o ładną lalkę pokusi.- Nikomu jej dziś nie dadzą - szepnął Zygmunt - nadto jest potrzebną.Musiałbym o nią rozpocząć wojnę.- Nie moja rzecz intrygę zwalczać intrygą - mówił dalej, ciągle szepcząc,Maciejowski - stan mój na to nie pozwala, charakter się tym brzydzi.Ktoś innyby to powinien dokonać i uwolnić od niej zawczasu.Nie odpowiadał król długo, ale myślał zasępiony, westchnął razy parę i wkońcu zamruczał:- Na co się to zdało? Alboż druga w jej miejsce podstawiona się nie znajdzie,gdy jej za narzędzie użyć będzie potrzeba? Jest ich dosyć we fraucymerze, co sięchętnie podejmą kusić.Zamilkł. Ksiądz Samuel, jakby zwyciężony tym argumentem, milczał także; ale myślał,że popróbować usunąć tę, o której wiedziano powszechnie, iż młodemu panunajulubieńszą była, nie szkodziłoby jednak - wstręt miał wszakże do takich sięuciekać sposobów, choć w poczciwej sprawie.Oręż to był nieprzyjaciół, niejego.Zwrócił się ku papierom i przerzucać je zaczął, przysposabiając się do poddaniaich królowi, który już do blisko stojącego kałamarza i pióra sięgnął, aby się dopodpisywania przysposobić.Podkanclerzy czytał treść każdego dokumentu, a często nie potrzebował nawetdo końca jej dopowiedzieć, bo Zygmunt dawał mu znać, iż rzecz, o którąchodziło, pamiętał.Dziwnym było, że złamany na ciele i na duchu a często się zapominający wpotocznych sprawach, gdzie o ważniejsze chodziło, budził się jakby z uśpieniaZygmunt i całą dawną żywość umysłu odzyskiwał.Gdy niewieści krzyk i swar mu nie dokuczał, wracała pamięć, rozwaga, rozum -starość czuć mu się nie dawała.Lecz teraz były to błyski pogody rzadkotrwające długo, każda waśń z Boną, każda przeżyta godzina jej wyrzutów,odbierały mu siły i pogrążały go w tej odrętwiałości, z której potem trudno mudzwignąć się było.Naówczas wszystko przyjmował obojętnie, zimno, milcząco,zdając się mówić: "Dziej się, co chce! Opatrzność niech rządzi! Stanie się, co jejwola."!Tymi nawet słowy, zniechęcony, odpowiadał czasem księdzu Samuelowi,wyrzekając się walki, z której nie spodziewał się wyjść zwycięsko.Tym bezsilnym chwilom zobojętnienia, z których umiejętnie korzystała Bona,winna ona była wzrost swej władzy stopniowy, i zwątpienie ogarniało przyjaciółkróla przewidujących, że wkrótce wszystkim ona jedna zawładnie.Rozdział VIIMłody król mieszkał na zamku, choć ten nadzór nieustanny, na jaki gowystawiał pobyt pod bokiem ojca i matki, ciężył dwudziestokilkoletniemu panu.Litwini domagający się od dawna, nalegający, aby go im dano na WielkieKsięstwo, mieli w nim chętnego, ale milczącego sprzymierzeńca.Więcejswobody pragnął i wyrwać się był rad dawno spod opieki rodziców.Któż wie? Król byłby zezwolił może, aby się zawczasu wprawiał do przyszłychrządów, aby pracował więcej, a mniej się rozrywał, ale królowa opierała siętemu potajemnie, wymyślała niebezpieczeństw tysiące, była przeciwną ofierzechoć najmniejszej cząstki władzy, którą całą sobie chciała przywłaszczyć.Zabiegi o to czyniła tak skrycie, iż syn nie domyślał się w niej przeciwnika,widział go w ojcu [ Pobierz całość w formacie PDF ]