[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potknął się, upadł i zaczął staczać się ze wzniedolną wargę, spoglądając w stronę grani.-Możliwe, że przypadsienia, zaczepiając po drodze o ostre krzaki i uderzając o sterkiem przeszliśmy przez zaczarowaną bramę.czące kamienie.Kiedy w końcu się zatrzymał i odwrócił na- Co takiego?plecy, ujrzał pochylającą się nad nim Morwennę.Patrzyła na- Zaczarowana brama to takie miejsce, tu, na wrzosowisku.niego z rozbawieniem.Można przez nią wejść w inny wymiar czasowy i spotkać duchy.- Och, Anthony! - rzuciła się na niego z takim impetem,Kiwnął głową.Odczuwał zbyt silny ból, by się z nią sprzeczać.że aż krzyknął z bólu.Kiedy zrobił kilka kroków w stronę wierzchowca, okazało się,- Do diabła! - mruknął.- Co się stało?że jego lewa noga jest bezwładna.Roześmiała się.Najwyrazniej nie zdawała sobie sprawyTo było jeszcze gorsze od bólu, nagle z przerażeniemz jego cierpienia.pomyślał, że wróciła jego choroba z dzieciństwa.Modlił się,- Stoczyłeś się ze wzgórza.Co to był za widok!by żona niczego nie zauważyła.- Ja w ogóle nie byłem na wzgórzu.Nie znalazłem drogi.- Ależ musiałeś tam być.O Boże, ty krwawisz, Anthony,a ja się z ciebie śmiałam.Pokaż.M Camelbourne zaklął szpetnie, kiedy jego powózarkiz- Nic mi nie jest.- Wstał, tłumiąc jęk.- Dokąd pojechali?zatrzymał się nagle na końcu drogi.Dalej były tylko drzewa.- Kto, milordzie?Okolica nie wydawała się znajoma, a on wcale nie miał ochoty- Ci rycerze z polowania.Nie widziałaś ich?jej poznawać.210211KLIFYJILLIAN HUNTERbyły puste.Jak to możliwe, by gdzieś jeszcze pracowano w takZastukał laską w sufit.prymitywnych, pożałowania godnych warunkach?- Woznico, co z tobą? W tej mgle, na jakimś odludziu,Camelbourne zostawił kobietę i podszedł do grupki dziecijesteśmy łatwym łupem dla rabusiów.Dlaczego jedziemysiedzących przed namiotem.Jeden z chłopców, na oko siedobjazdem? To nie jest droga do Penzance.miolatek, był tak podobny do jego syna, że Camelbourne omalNie usłyszawszy odpowiedzi, Camelbourne wysiadł z karety.nie zwrócił się do niego jego imieniem.Obojętny na wszystkoWoznica gdzieś zniknął, prawdopodobnie poszedł zapytaćchłopiec zanurzył palce w misce z jakąś papką i jadł łapczywie,o drogę.Markiz zerknął na zegarek z dewizką i jeszcze razjak gdyby był to jego jedyny posiłek tego dnia.zaklął.Powozu, którym podróżował jego sekretarz, nic byłoNagle w głębi namiotu rozległy się krzyki młodej dziewczyny.widać, a.Camelbourne zauważył cień pochylającego się nad nią mężCamelbourne powoli podniósł głowę.Na skraju drogi stałaczyzny.Ich ciała poruszały się gwałtownie, złączone w brutalintrygująca kobieta w białej pelerynie.Przestraszył się, bonym spółkowaniu.Wściekły, krzyknął, by mężczyzna przestał,uzbrojony woznica gdzieś się oddalił.Sam miał broń, ale pechi już chciał wejść do namiotu, kiedy kobieta powstrzymała go.chciał, że pistolet został w płaszczu, w powozie.- Nie słyszą pana i nie widzą - wyjaśniła łagodnie.Rozejrzał się, szukając lokajów.- Ale jak to.- urwał, uświadomiwszy sobie, że to pytanieNie było po nich nawet śladu.nie ma logicznej odpowiedzi.- Tak nie może być - powiedział,- Niech się pan nie niepokoi, milordzie.- Kobieta podeszłapotrząsając z niedowierzaniem głową.- Przecież istnieją prawa,bliżej.Camelbourne nigdy nie słyszał tak pięknego głosu.które zakazują podobnych praktyk.Dlaczego nikt ich nieCzyżby się znali? Stał jak skanieniały, zastanawiając się, czyprzestrzega? Jak można do tego dopuszczać?to przypadkiem.nie, niemożliwe.to nie mogła być żona- Istotnie - odezwała się smutno kobieta.- Jak można doPentargona.tego dopuszczać, mój wszechmocny lordzie?Kobieta zatrzymała się przed nim.Odprowadziła go z powrotem na skraj zagajnika, skądNie, to nie była Morwenna, choć podobieństwo było udedostrzegł czekających na niego lokajów i woznicę.Mgłarzające.Pod kapturem ujrzał twarz o klasycznie pięknychpowoli się podnosiła, a odgłosy kopalni cichły w oddali.Szedłrysach.Z Morwenny biła niewinność, od tej postaci promiew stronę powozu, świadomy tego, że kobieta już mu nieniowała mądrość.towarzyszy.- Czego pani chce? - Camelbourne był zafascynowany,W połowie drogi odwrócił się i ostatni raz na nią spojrzał.a nie zaniepokojony.Choć w głębi duszy zdawał sobie sprawę- Kim jesteś?z niezwykłości sytuacji, ciekawość zajęła miejsce zniecierp- Przyjacielem, milordzie.Tylko przyjacielem.liwienia.Szaleństwo nocy świętojańskiej, pomyślał.Wzięła go za rękę i przeprowadziła przez zagajnik.Zatrzymalisię w szczerym polu, Camelbourne dostrzegł w oddali napis Kopalnie Barnstaple".To niemożliwe.Okolica przypominałapiekło.Klekoczące taczki, stukot kilofów, na tyczkach kołysałysię latarki.Półnagie dzieci uwijały się jak w ukropie.łch oczy212KLIFYśladków.Seks wydawał się najlepszym antidotum na zjawiskanadprzyrodzone.Zwykłe ziemskie pieszczoty powinny ukoićjego niespokojną duszę.- Myślałam, że jesteś ranny - powiedziała.- Bo jestem.- Pocałował wgłębienie w jej szyi, rozkoszując się subtelnym zapachem jej perfum.- Ulecz mnie - wyszeptał.Sięgnęła między jego nogi i dotknęła członka.Anthonyzmrużył oczy, wzdychając z zadowoleniem.- Niech Bóg ma mnie w swej opiece, lady Pentargon.Chybabędę żył.Nieśmiało zacisnęła palce wokół czubka jego włóczni i za-anim dotarli do pogrążonego w porannej ciszy zamku,zczeła delikatnie poruszać dłonią.Anthony zdołał sam siebie przekonać, że całe polowanie- Jak się teraz czujesz?było jedynie przywidzeniem.Morwenna wypytywała o naj- Zdecydowanie lepiej.Już prawie jestem zdrowy.- Obdrobniejsze szczegóły, w końcu Anthony stracił cierpliwośćjął ją w pasie i pomógł jej usadowić się na jego biodrach.i przestał odpowiadać na pytania, pogrążając się w milKiedy nadział ją na swoją różdżkę, Morwenna westchnęła.czeniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Potknął się, upadł i zaczął staczać się ze wzniedolną wargę, spoglądając w stronę grani.-Możliwe, że przypadsienia, zaczepiając po drodze o ostre krzaki i uderzając o sterkiem przeszliśmy przez zaczarowaną bramę.czące kamienie.Kiedy w końcu się zatrzymał i odwrócił na- Co takiego?plecy, ujrzał pochylającą się nad nim Morwennę.Patrzyła na- Zaczarowana brama to takie miejsce, tu, na wrzosowisku.niego z rozbawieniem.Można przez nią wejść w inny wymiar czasowy i spotkać duchy.- Och, Anthony! - rzuciła się na niego z takim impetem,Kiwnął głową.Odczuwał zbyt silny ból, by się z nią sprzeczać.że aż krzyknął z bólu.Kiedy zrobił kilka kroków w stronę wierzchowca, okazało się,- Do diabła! - mruknął.- Co się stało?że jego lewa noga jest bezwładna.Roześmiała się.Najwyrazniej nie zdawała sobie sprawyTo było jeszcze gorsze od bólu, nagle z przerażeniemz jego cierpienia.pomyślał, że wróciła jego choroba z dzieciństwa.Modlił się,- Stoczyłeś się ze wzgórza.Co to był za widok!by żona niczego nie zauważyła.- Ja w ogóle nie byłem na wzgórzu.Nie znalazłem drogi.- Ależ musiałeś tam być.O Boże, ty krwawisz, Anthony,a ja się z ciebie śmiałam.Pokaż.M Camelbourne zaklął szpetnie, kiedy jego powózarkiz- Nic mi nie jest.- Wstał, tłumiąc jęk.- Dokąd pojechali?zatrzymał się nagle na końcu drogi.Dalej były tylko drzewa.- Kto, milordzie?Okolica nie wydawała się znajoma, a on wcale nie miał ochoty- Ci rycerze z polowania.Nie widziałaś ich?jej poznawać.210211KLIFYJILLIAN HUNTERbyły puste.Jak to możliwe, by gdzieś jeszcze pracowano w takZastukał laską w sufit.prymitywnych, pożałowania godnych warunkach?- Woznico, co z tobą? W tej mgle, na jakimś odludziu,Camelbourne zostawił kobietę i podszedł do grupki dziecijesteśmy łatwym łupem dla rabusiów.Dlaczego jedziemysiedzących przed namiotem.Jeden z chłopców, na oko siedobjazdem? To nie jest droga do Penzance.miolatek, był tak podobny do jego syna, że Camelbourne omalNie usłyszawszy odpowiedzi, Camelbourne wysiadł z karety.nie zwrócił się do niego jego imieniem.Obojętny na wszystkoWoznica gdzieś zniknął, prawdopodobnie poszedł zapytaćchłopiec zanurzył palce w misce z jakąś papką i jadł łapczywie,o drogę.Markiz zerknął na zegarek z dewizką i jeszcze razjak gdyby był to jego jedyny posiłek tego dnia.zaklął.Powozu, którym podróżował jego sekretarz, nic byłoNagle w głębi namiotu rozległy się krzyki młodej dziewczyny.widać, a.Camelbourne zauważył cień pochylającego się nad nią mężCamelbourne powoli podniósł głowę.Na skraju drogi stałaczyzny.Ich ciała poruszały się gwałtownie, złączone w brutalintrygująca kobieta w białej pelerynie.Przestraszył się, bonym spółkowaniu.Wściekły, krzyknął, by mężczyzna przestał,uzbrojony woznica gdzieś się oddalił.Sam miał broń, ale pechi już chciał wejść do namiotu, kiedy kobieta powstrzymała go.chciał, że pistolet został w płaszczu, w powozie.- Nie słyszą pana i nie widzą - wyjaśniła łagodnie.Rozejrzał się, szukając lokajów.- Ale jak to.- urwał, uświadomiwszy sobie, że to pytanieNie było po nich nawet śladu.nie ma logicznej odpowiedzi.- Tak nie może być - powiedział,- Niech się pan nie niepokoi, milordzie.- Kobieta podeszłapotrząsając z niedowierzaniem głową.- Przecież istnieją prawa,bliżej.Camelbourne nigdy nie słyszał tak pięknego głosu.które zakazują podobnych praktyk.Dlaczego nikt ich nieCzyżby się znali? Stał jak skanieniały, zastanawiając się, czyprzestrzega? Jak można do tego dopuszczać?to przypadkiem.nie, niemożliwe.to nie mogła być żona- Istotnie - odezwała się smutno kobieta.- Jak można doPentargona.tego dopuszczać, mój wszechmocny lordzie?Kobieta zatrzymała się przed nim.Odprowadziła go z powrotem na skraj zagajnika, skądNie, to nie była Morwenna, choć podobieństwo było udedostrzegł czekających na niego lokajów i woznicę.Mgłarzające.Pod kapturem ujrzał twarz o klasycznie pięknychpowoli się podnosiła, a odgłosy kopalni cichły w oddali.Szedłrysach.Z Morwenny biła niewinność, od tej postaci promiew stronę powozu, świadomy tego, że kobieta już mu nieniowała mądrość.towarzyszy.- Czego pani chce? - Camelbourne był zafascynowany,W połowie drogi odwrócił się i ostatni raz na nią spojrzał.a nie zaniepokojony.Choć w głębi duszy zdawał sobie sprawę- Kim jesteś?z niezwykłości sytuacji, ciekawość zajęła miejsce zniecierp- Przyjacielem, milordzie.Tylko przyjacielem.liwienia.Szaleństwo nocy świętojańskiej, pomyślał.Wzięła go za rękę i przeprowadziła przez zagajnik.Zatrzymalisię w szczerym polu, Camelbourne dostrzegł w oddali napis Kopalnie Barnstaple".To niemożliwe.Okolica przypominałapiekło.Klekoczące taczki, stukot kilofów, na tyczkach kołysałysię latarki.Półnagie dzieci uwijały się jak w ukropie.łch oczy212KLIFYśladków.Seks wydawał się najlepszym antidotum na zjawiskanadprzyrodzone.Zwykłe ziemskie pieszczoty powinny ukoićjego niespokojną duszę.- Myślałam, że jesteś ranny - powiedziała.- Bo jestem.- Pocałował wgłębienie w jej szyi, rozkoszując się subtelnym zapachem jej perfum.- Ulecz mnie - wyszeptał.Sięgnęła między jego nogi i dotknęła członka.Anthonyzmrużył oczy, wzdychając z zadowoleniem.- Niech Bóg ma mnie w swej opiece, lady Pentargon.Chybabędę żył.Nieśmiało zacisnęła palce wokół czubka jego włóczni i za-anim dotarli do pogrążonego w porannej ciszy zamku,zczeła delikatnie poruszać dłonią.Anthony zdołał sam siebie przekonać, że całe polowanie- Jak się teraz czujesz?było jedynie przywidzeniem.Morwenna wypytywała o naj- Zdecydowanie lepiej.Już prawie jestem zdrowy.- Obdrobniejsze szczegóły, w końcu Anthony stracił cierpliwośćjął ją w pasie i pomógł jej usadowić się na jego biodrach.i przestał odpowiadać na pytania, pogrążając się w milKiedy nadział ją na swoją różdżkę, Morwenna westchnęła.czeniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]