[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dostałam ją od Wiety i Borysa).Zaproszono mnie do posiłku.Wszyscy usiedlina poduchach koło stołu i mama wniosła misę ryżu i drugą, ładnie rzezbioną, metalową, pełnąpachnącego gulaszu w gęstym sosie.Nie było ani talerzyków, ani sztućców i oto ich tatowziął w dłoń trochę ryżu, uformował z niego kuleczkę i wziął do ust.Potem palcamizaczerpnął gulaszu i znów do ust.Uśmiechnął się i skinął przyzwalająco głową.Wówczasichnia mama, z maluchem na kolanach, zaszwargotała coś do córki po arabsku, a ta pokazałami, że mam jeść.Ten gulasz był ostry i nie smakował mi, więc dość szybko wymigałam sięod jedzenia.Rudej też śpieszyło się na podwórko, więc mama szybkimi gestami pokazałanam, że możemy już znikać.Pan domu delektował się gulaszem, zabrał matce malucha i samwkładał mu do ryjka maleńką gałeczkę ryżu.%7łałowałam, że mama Rudej nosi się poeuropejsku, zresztą jak i tato.Chciałam zobaczyć ich w takich samych szatach, jakie były naobrazkach w mojej książce.Za to kapcie ojciec Rudej miał takie z wywiniętymi czubkami!Niedługo pózniej sprowadzili się Hindusi.Pani była niezwykle piękna i teżprzypominała księżniczki z mojej książki.Nawet bardziej, bo nosiła sari.Na jej balkonieczęsto suszyły się, powiewając majestatycznie, jedwabne i muślinowe kawałki materiału,którymi Hinduski misternie się owijały tak, że na dole z przodu miały jakby falbany, byciaśniej zwinięty wyżej materiał nie krępował im ruchów.Pan Hindus piękny nie był.Miałospowatą cerę, wąsy i błyszczące jakby od tłuszczu włosy.Nosił zwykłe garnitury, choćczasem wkładał dłuższy, kolorowy surdut.Kiedy bywałam w ambasadzie lub w teatrze na corocznej choince, widywałamHinduski w strojach narodowych.Zachwycały mnie małe dziewczynki w maleńkich sari, wzłotych japonkach i z pierścionkami na paluszkach u nóg.Gdy zapomniałam o Barbie, na podwórku pojawiła się nowa atrakcja - kontenery ponowych meblach.Na ogół Niemcy i Holendrzy sprowadzali sobie meble ze swoich krajówkontenerami.Zanim je zabrano, wypełniano je dotychczasowymi, starymi meblami.Mieliśmyraj na te kilka dni! Kontenery, umeblowane i dostępne nam, dzieciakom! Nikt nas nie gonił, amy, głównie dziewczynki, urządzałyśmy tam sobie pyszną zabawę w dom.Wkrótce mi się toznudziło.Zaczęłam tęsknić za Sawińskim, Rimą, Mariną i Lidią Fiodorowną.Niedługo potem dowiedziałam się od rodziców, że wracamy do kraju.Znów odżyływspomnienia z Międzynarodowej.Wiedziałam, że wszystko tam się zmieniło.Byłam bardzo ciekawa i niecierpliwieczekałam na powrót.Był bardzo męczący i na raty.Powrót z MoskwyWróciłam do kraju z mamą ze względu na nowy rok szkolny latem, żeby sięzaaklimatyzować na wsi z ciotką, a rodzice (mama po odwiezieniu mnie do Polski wróciła doMoskwy na krótko) zafundowali sobie jeszcze wycieczkę po terenach starej Rusi.Kupionąwołgą pojechali ze znajomymi w podróż dziwną i czasem niełatwą.Dodam, że żona tegoznajomego była w zaawansowanej ciąży.Najpierw musieli zdobyć mnóstwo pozwoleń, bo tonie szlaki turystyczne.Szlaków zresztą w Związku Radzieckim wiele nie było, jeśli już to nadMorze Czarne do kilku miejscowości nadmorskich znanych i oswojonych przez turystów, ależeby ktoś chciał samodzielnie po ich kraju?! Od razu pachniało to szpiegostwem, ale o dziwo,po dokładnym wyrysowaniu i objaśnieniu trasy po terenie nazywanym ze względu na zabytkiZołotoje Kolco (Złote Koło), dostali pozwolenie.W podróży, po właściwie kompletnienieprzystosowanych terenach (brak hoteli, restauracji czy choćby barów) stale w pobliżuwidzieli motocykl lub samochód z milicją, która jawnie ich pilnowała.Ojciec robił zdjęcia cerkwi, oglądali stare ikony, podziwiali pamiątki, które cudem sięuratowały przed religijnym pogromem Chruszczowa.Z tej wyprawy rodzice moi przywiezlimnóstwo wrażeń.Z ich opowieści niewiele jednak spamiętałam.Może to, jak się nagleurwała przed nimi szosa i wylądowali wołgą w błocie.Na pomoc ze wsi przypyrkotał traktor -dziw i cudo myśli technicznej, zabytek muzealny.Wytaszczył się z niego typowy rosyjskiWańka w średnim wieku i zdjąwszy czapkę ze zdumienia, zawołał:- Jej Bohu, piewryj raz w żyzni inostrancow wiżu!Po tej wycieczce, rodzice ostatecznie powrócili z placówki do kraju.Zaczął się rok szkolny.Wiem, że dość szybko zaaklimatyzowałam się na Międzynarodowej.Co prawda,wylądowaliśmy znów w pokoju z kuchnią, ale rodzice od razu zrobili mi w pokoju mój kąt,oddzielając go od reszty pomieszczenia cudem wynalazczości ówczesnych stolarzy, tapczano-półką.Na dzień był to regał pionowy, kryjący w sobie rozkładany na noc tapczan.Mieszkania, owszem, budowano, ale tak maleńkie, że bez wynalezienia tapczano-półki wmaciupkich pokoikach nowego budownictwa w ogóle nie można by się poruszać.W moim kąciku mieściło się biurko, sekretarzyk i domek dla lalek, którego Kuba niewyśmiał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Dostałam ją od Wiety i Borysa).Zaproszono mnie do posiłku.Wszyscy usiedlina poduchach koło stołu i mama wniosła misę ryżu i drugą, ładnie rzezbioną, metalową, pełnąpachnącego gulaszu w gęstym sosie.Nie było ani talerzyków, ani sztućców i oto ich tatowziął w dłoń trochę ryżu, uformował z niego kuleczkę i wziął do ust.Potem palcamizaczerpnął gulaszu i znów do ust.Uśmiechnął się i skinął przyzwalająco głową.Wówczasichnia mama, z maluchem na kolanach, zaszwargotała coś do córki po arabsku, a ta pokazałami, że mam jeść.Ten gulasz był ostry i nie smakował mi, więc dość szybko wymigałam sięod jedzenia.Rudej też śpieszyło się na podwórko, więc mama szybkimi gestami pokazałanam, że możemy już znikać.Pan domu delektował się gulaszem, zabrał matce malucha i samwkładał mu do ryjka maleńką gałeczkę ryżu.%7łałowałam, że mama Rudej nosi się poeuropejsku, zresztą jak i tato.Chciałam zobaczyć ich w takich samych szatach, jakie były naobrazkach w mojej książce.Za to kapcie ojciec Rudej miał takie z wywiniętymi czubkami!Niedługo pózniej sprowadzili się Hindusi.Pani była niezwykle piękna i teżprzypominała księżniczki z mojej książki.Nawet bardziej, bo nosiła sari.Na jej balkonieczęsto suszyły się, powiewając majestatycznie, jedwabne i muślinowe kawałki materiału,którymi Hinduski misternie się owijały tak, że na dole z przodu miały jakby falbany, byciaśniej zwinięty wyżej materiał nie krępował im ruchów.Pan Hindus piękny nie był.Miałospowatą cerę, wąsy i błyszczące jakby od tłuszczu włosy.Nosił zwykłe garnitury, choćczasem wkładał dłuższy, kolorowy surdut.Kiedy bywałam w ambasadzie lub w teatrze na corocznej choince, widywałamHinduski w strojach narodowych.Zachwycały mnie małe dziewczynki w maleńkich sari, wzłotych japonkach i z pierścionkami na paluszkach u nóg.Gdy zapomniałam o Barbie, na podwórku pojawiła się nowa atrakcja - kontenery ponowych meblach.Na ogół Niemcy i Holendrzy sprowadzali sobie meble ze swoich krajówkontenerami.Zanim je zabrano, wypełniano je dotychczasowymi, starymi meblami.Mieliśmyraj na te kilka dni! Kontenery, umeblowane i dostępne nam, dzieciakom! Nikt nas nie gonił, amy, głównie dziewczynki, urządzałyśmy tam sobie pyszną zabawę w dom.Wkrótce mi się toznudziło.Zaczęłam tęsknić za Sawińskim, Rimą, Mariną i Lidią Fiodorowną.Niedługo potem dowiedziałam się od rodziców, że wracamy do kraju.Znów odżyływspomnienia z Międzynarodowej.Wiedziałam, że wszystko tam się zmieniło.Byłam bardzo ciekawa i niecierpliwieczekałam na powrót.Był bardzo męczący i na raty.Powrót z MoskwyWróciłam do kraju z mamą ze względu na nowy rok szkolny latem, żeby sięzaaklimatyzować na wsi z ciotką, a rodzice (mama po odwiezieniu mnie do Polski wróciła doMoskwy na krótko) zafundowali sobie jeszcze wycieczkę po terenach starej Rusi.Kupionąwołgą pojechali ze znajomymi w podróż dziwną i czasem niełatwą.Dodam, że żona tegoznajomego była w zaawansowanej ciąży.Najpierw musieli zdobyć mnóstwo pozwoleń, bo tonie szlaki turystyczne.Szlaków zresztą w Związku Radzieckim wiele nie było, jeśli już to nadMorze Czarne do kilku miejscowości nadmorskich znanych i oswojonych przez turystów, ależeby ktoś chciał samodzielnie po ich kraju?! Od razu pachniało to szpiegostwem, ale o dziwo,po dokładnym wyrysowaniu i objaśnieniu trasy po terenie nazywanym ze względu na zabytkiZołotoje Kolco (Złote Koło), dostali pozwolenie.W podróży, po właściwie kompletnienieprzystosowanych terenach (brak hoteli, restauracji czy choćby barów) stale w pobliżuwidzieli motocykl lub samochód z milicją, która jawnie ich pilnowała.Ojciec robił zdjęcia cerkwi, oglądali stare ikony, podziwiali pamiątki, które cudem sięuratowały przed religijnym pogromem Chruszczowa.Z tej wyprawy rodzice moi przywiezlimnóstwo wrażeń.Z ich opowieści niewiele jednak spamiętałam.Może to, jak się nagleurwała przed nimi szosa i wylądowali wołgą w błocie.Na pomoc ze wsi przypyrkotał traktor -dziw i cudo myśli technicznej, zabytek muzealny.Wytaszczył się z niego typowy rosyjskiWańka w średnim wieku i zdjąwszy czapkę ze zdumienia, zawołał:- Jej Bohu, piewryj raz w żyzni inostrancow wiżu!Po tej wycieczce, rodzice ostatecznie powrócili z placówki do kraju.Zaczął się rok szkolny.Wiem, że dość szybko zaaklimatyzowałam się na Międzynarodowej.Co prawda,wylądowaliśmy znów w pokoju z kuchnią, ale rodzice od razu zrobili mi w pokoju mój kąt,oddzielając go od reszty pomieszczenia cudem wynalazczości ówczesnych stolarzy, tapczano-półką.Na dzień był to regał pionowy, kryjący w sobie rozkładany na noc tapczan.Mieszkania, owszem, budowano, ale tak maleńkie, że bez wynalezienia tapczano-półki wmaciupkich pokoikach nowego budownictwa w ogóle nie można by się poruszać.W moim kąciku mieściło się biurko, sekretarzyk i domek dla lalek, którego Kuba niewyśmiał [ Pobierz całość w formacie PDF ]