[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na tle wszystkich innych dni ten był bliski ideału.Christopher wystukiwał palcami szybkie staccato nablacie biurka.Siedział w swoim gabinecie i patrzył przezokno.Dręczyły go umysł i ciało.Maria go opuściła.Gdy się obudził, nie było już jeju jego boku.Przeczuwał, że w ten sposób chciała mu daćdo zrozumienia, że to koniec.Niewiele brakowało, by rzucił się za nią w pogoń, aleostatecznie powstrzymał się.Wiedział, że w tej sytuacjibardziej pomoże mu przemyślany plan niż spontanicznedziałanie.Nie mógł sobie pozwolić na ryzyko, bypogrzebać ostatnią szansę na przetrwanie ich związku.Minęło kilka godzin od chwili, gdy obudził się samw swoim pustym łożu.Ktoś zapukał do drzwi.Christopherodetchnął z ulgą, dziękując w duchu za chwilę wytchnieniaod rozmyślań o Marii.Zawołał, by wejść.Do pokojuwszedł Philip.– Dzień dobry! – zawołał młodzieniec.Christopher uśmiechnął się kwaśno.– Doprawdy taki dobry?– Owszem.Przyznasz mi rację, kiedy usłyszysz, co mamdo powiedzenia.– Doprawdy?Philip usiadł naprzeciw niego.– Lady Winter i Eddingtona nie łączą żadne intymnezwiązki.– Dlaczego mi to mówisz? – zapytał poirytowanyChristopher.– Pomyślałem, że to ważne.– Philip zmarszczył brwi.–Gdybyś wiedział wcześniej, wczorajszy wieczórpotoczyłby się inaczej.– Czy twoim zdaniem chciałem, żeby potoczył sięinaczej?Philip wykrzywił niepewnie usta.– Tak pomyślałem.Chodzisz strapiony, odkąd odeszła.Podobno gdy wychodziła, wyglądała na zdruzgotaną.– Po co mi to w ogóle powiedziałeś? – Christopherwyciągnął się wygodnie na krześle.– Nie mam pojęcia – wymamrotał Philip.– Jeśliuważasz, że to zbędna informacja, nie mamy o czymmówić.– Świetnie – odparł cierpko Christopher.– Pozwól, żeujmę to tak.Co ty byś począł z taką informacją, gdybyś byłna moim miejscu?– Nie jestem na twoim miejscu.– Załóżmy, że jesteś.Philip westchnął.– Nie jestem pewien, czy domniemany związekEddingtona z lady Winter ma cokolwiek wspólnegoz twoimi napadami melancholii, ale.– Nie cierpię na melancholię – uciął Christopher.– Faktycznie.To niewłaściwe słowo.„Obojętność”brzmi chyba lepiej? – Philip zaryzykował i spojrzał naChristophera.– W każdym razie, jeśli przyczyną twejobojętności są lady Winter i Eddington, wspomnę tylko, żew nadmorskim domku spędzili razem zaledwie chwilę i żenie wiążą ich żadne intymne stosunki.– Rozsądny wniosek.– Ma się rozumieć – odchrząknął Philip.– Wobec tego,jako że ostatnie wypadki są dla mnie niezrozumiałe,udałbym się do lady Winter i poprosił o wyjaśnienia.– Nigdy nie zdradziła mi żadnego sekretu – westchnąłChristopher.– To nas dzieli.– Cóż.przecież pisała do ciebie.Przyszła do ciebie.Potraktowałbym to jako gesty sympatii.Christopher prychnął.– Gdyby to była prawda! Przyszła powiedzieć „Żegnaj”.– Nie odpowiedziałeś jej, prawda? – upierał się Philip.– Nie.I byłoby lepiej, gdybym to zrobił.Lepiej dla nasobojga.Philip wzruszył ramionami.Sam wiesz najlepiej.Christopher utemperował zuchwałe zachowaniepodwładnego jednym spojrzeniem, choć w duchuprzyznawał mu rację.Nie wykorzystał jeszcze wszystkichmożliwości.– Dziękuję ci, Philipie – odprawił go.– Doceniamtwoje zaangażowanie i szczerość.Philip odetchnął z ulgą i wyszedł.Christopher wstał i się przeciągnął.Bolały go mięśnienadwyrężone podczas namiętnej gimnastyki z Marią.NaBoga, ta kobieta doprowadziła go do najlepszego orgazmuw jego życiu, ale ten finał miał słodko-gorzki smak.Mimoże otworzyła się przed nim jak nigdy wcześniej, domyślałsię, że odejdzie.– Maria – westchnął i podszedł do okna.Spojrzał naulicę podejrzanej dzielnicy.Przyszła tutaj, specjalnie dla niego, w sam środek tego szamba.Przycisnął czoło doszyby, która szybko zaparowała od jego rozpalonej skóry.Jego umysł dręczyły pytania, na które nie znał odpowiedzi.Teraz już nawet nie było potrzeby ich szukać.Tenzwiązek nie miał przyszłości.To dar losu, że w ten sposóbudało się go zakończyć.Rozstanie z lady Winter powinnoułatwić mu wykonanie zadania.Po prostu poda ją na tacySedgewickowi.Nie ma co tego przeciągać.Rozległo się pukanie do drzwi.– Lord Sedgewick z wizytą.Co za ironia! Niemal roześmiał się na głos.Christopher przez chwilę zbierał się w sobie.Odszedłod okna i usiadł przy biurku.Kiwnął głową na znak, że jest gotów.– Milordzie.– Pozdrowił oschle wicehrabiego, nieruszając się z fotela.Sedgewick zacisnął usta wobec jawnego brakuszacunku.Usiadł na krześle, założył nogę na nogę, jakby to była zwykła, towarzyska wizyta.– Masz dla mnie jakieś wieści? – Wicehrabia przeszedłod razu do rzeczy.– Nie było cię dwa tygodnie.LadyWinter również.Zapewne dowiedziałeś się czegoś.– Zakładasz, że spędziliśmy ten czas razem?– A nie? – Sedgewick zmrużył podejrzliwie oczy.– Nie.– Christopher uśmiechnął się na widokczerwonej ze złości twarzy Sedgewicka.– Skąd ten pośpiech? – zapytał flibustier, leniwiesięgając po tabakierę.– Nie zbawi cię kilka tygodniwięcej.Wszak od śmierci parów minęło kilka lat.– Nie wściubiaj nosa w nie swoje sprawy.Christopher przyglądał mu się badawczo.– O co ty grasz? O mocniejszą pozycję w agencji?Zostało ci niewiele czasu, co?– Zostało mi niewiele cierpliwości.To nie jest mojamocna strona.– Masz w ogóle jakieś mocne strony?– Więcej niż ty.– Sedgewick wstał.– Siedem dni,siedem nocy.Nie więcej.Potem wpakuję cię z powrotemdo New Gate.Poszukam kogoś innego.To zadanienajwyraźniej cię przerasta.Christopher wiedział, że w każdej chwili możezakończyć tę sprawę.Mógł obiecać, że dostarczy świadka,który pogrąży Marię.Ale te słowa nie chciały mu przejśćprzez gardło.– Miłego dnia, milordzie – rzucił krótko.Jegononszalancja rozwścieczyła gogusiowatego wicehrabiego.Opuścił gabinet, trzęsąc ze złości koronkowymi rękawamii pobrzękując złotą biżuterią.Tydzień.Christopher skulił ramiona.Wiedział, żenadszedł czas na podjęcie decyzji.Wkrótce wrócą jegoludzie, którym zlecił odszukanie dziewczyny o imieniuAmelia.Beth pewnie wyciągnęła jakieś szczegóły odWeltona.I jeszcze ten chłopak, któremu udało się podjąćsłużbę w rezydencji Marii.Wezwie go i przesłucha.Christopher zdołałby zebrać wiele informacji z różnychźródeł.Zawsze jak najszybciej chciał poznać efekty pracyswych ludzi.Tym razem było inaczej.Nic dziwnego, boprzecież nie jest sobą, począwszy od tej nocy, gdypierwszy raz kochał się z Marią.Ciekawe, co ona miała na niego?Wciąż zadawał sobie to pytanie.Nawet gdy pod jej rezydencją oddawał wodze swego wierzchowcastajennemu, który wybiegł mu naprzeciw.Christopherciężkim krokiem wchodził po frontowych schodach.Czułsię tak, jakby szedł na szubienicę.Wcale się nie zdziwił,kiedy kamerdyner obwieścił, że nie ma jej w domu.Powtarzał sobie, że powinien odejść, ale zamiast tegoodpowiedział mu:– Wejdę tam [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Na tle wszystkich innych dni ten był bliski ideału.Christopher wystukiwał palcami szybkie staccato nablacie biurka.Siedział w swoim gabinecie i patrzył przezokno.Dręczyły go umysł i ciało.Maria go opuściła.Gdy się obudził, nie było już jeju jego boku.Przeczuwał, że w ten sposób chciała mu daćdo zrozumienia, że to koniec.Niewiele brakowało, by rzucił się za nią w pogoń, aleostatecznie powstrzymał się.Wiedział, że w tej sytuacjibardziej pomoże mu przemyślany plan niż spontanicznedziałanie.Nie mógł sobie pozwolić na ryzyko, bypogrzebać ostatnią szansę na przetrwanie ich związku.Minęło kilka godzin od chwili, gdy obudził się samw swoim pustym łożu.Ktoś zapukał do drzwi.Christopherodetchnął z ulgą, dziękując w duchu za chwilę wytchnieniaod rozmyślań o Marii.Zawołał, by wejść.Do pokojuwszedł Philip.– Dzień dobry! – zawołał młodzieniec.Christopher uśmiechnął się kwaśno.– Doprawdy taki dobry?– Owszem.Przyznasz mi rację, kiedy usłyszysz, co mamdo powiedzenia.– Doprawdy?Philip usiadł naprzeciw niego.– Lady Winter i Eddingtona nie łączą żadne intymnezwiązki.– Dlaczego mi to mówisz? – zapytał poirytowanyChristopher.– Pomyślałem, że to ważne.– Philip zmarszczył brwi.–Gdybyś wiedział wcześniej, wczorajszy wieczórpotoczyłby się inaczej.– Czy twoim zdaniem chciałem, żeby potoczył sięinaczej?Philip wykrzywił niepewnie usta.– Tak pomyślałem.Chodzisz strapiony, odkąd odeszła.Podobno gdy wychodziła, wyglądała na zdruzgotaną.– Po co mi to w ogóle powiedziałeś? – Christopherwyciągnął się wygodnie na krześle.– Nie mam pojęcia – wymamrotał Philip.– Jeśliuważasz, że to zbędna informacja, nie mamy o czymmówić.– Świetnie – odparł cierpko Christopher.– Pozwól, żeujmę to tak.Co ty byś począł z taką informacją, gdybyś byłna moim miejscu?– Nie jestem na twoim miejscu.– Załóżmy, że jesteś.Philip westchnął.– Nie jestem pewien, czy domniemany związekEddingtona z lady Winter ma cokolwiek wspólnegoz twoimi napadami melancholii, ale.– Nie cierpię na melancholię – uciął Christopher.– Faktycznie.To niewłaściwe słowo.„Obojętność”brzmi chyba lepiej? – Philip zaryzykował i spojrzał naChristophera.– W każdym razie, jeśli przyczyną twejobojętności są lady Winter i Eddington, wspomnę tylko, żew nadmorskim domku spędzili razem zaledwie chwilę i żenie wiążą ich żadne intymne stosunki.– Rozsądny wniosek.– Ma się rozumieć – odchrząknął Philip.– Wobec tego,jako że ostatnie wypadki są dla mnie niezrozumiałe,udałbym się do lady Winter i poprosił o wyjaśnienia.– Nigdy nie zdradziła mi żadnego sekretu – westchnąłChristopher.– To nas dzieli.– Cóż.przecież pisała do ciebie.Przyszła do ciebie.Potraktowałbym to jako gesty sympatii.Christopher prychnął.– Gdyby to była prawda! Przyszła powiedzieć „Żegnaj”.– Nie odpowiedziałeś jej, prawda? – upierał się Philip.– Nie.I byłoby lepiej, gdybym to zrobił.Lepiej dla nasobojga.Philip wzruszył ramionami.Sam wiesz najlepiej.Christopher utemperował zuchwałe zachowaniepodwładnego jednym spojrzeniem, choć w duchuprzyznawał mu rację.Nie wykorzystał jeszcze wszystkichmożliwości.– Dziękuję ci, Philipie – odprawił go.– Doceniamtwoje zaangażowanie i szczerość.Philip odetchnął z ulgą i wyszedł.Christopher wstał i się przeciągnął.Bolały go mięśnienadwyrężone podczas namiętnej gimnastyki z Marią.NaBoga, ta kobieta doprowadziła go do najlepszego orgazmuw jego życiu, ale ten finał miał słodko-gorzki smak.Mimoże otworzyła się przed nim jak nigdy wcześniej, domyślałsię, że odejdzie.– Maria – westchnął i podszedł do okna.Spojrzał naulicę podejrzanej dzielnicy.Przyszła tutaj, specjalnie dla niego, w sam środek tego szamba.Przycisnął czoło doszyby, która szybko zaparowała od jego rozpalonej skóry.Jego umysł dręczyły pytania, na które nie znał odpowiedzi.Teraz już nawet nie było potrzeby ich szukać.Tenzwiązek nie miał przyszłości.To dar losu, że w ten sposóbudało się go zakończyć.Rozstanie z lady Winter powinnoułatwić mu wykonanie zadania.Po prostu poda ją na tacySedgewickowi.Nie ma co tego przeciągać.Rozległo się pukanie do drzwi.– Lord Sedgewick z wizytą.Co za ironia! Niemal roześmiał się na głos.Christopher przez chwilę zbierał się w sobie.Odszedłod okna i usiadł przy biurku.Kiwnął głową na znak, że jest gotów.– Milordzie.– Pozdrowił oschle wicehrabiego, nieruszając się z fotela.Sedgewick zacisnął usta wobec jawnego brakuszacunku.Usiadł na krześle, założył nogę na nogę, jakby to była zwykła, towarzyska wizyta.– Masz dla mnie jakieś wieści? – Wicehrabia przeszedłod razu do rzeczy.– Nie było cię dwa tygodnie.LadyWinter również.Zapewne dowiedziałeś się czegoś.– Zakładasz, że spędziliśmy ten czas razem?– A nie? – Sedgewick zmrużył podejrzliwie oczy.– Nie.– Christopher uśmiechnął się na widokczerwonej ze złości twarzy Sedgewicka.– Skąd ten pośpiech? – zapytał flibustier, leniwiesięgając po tabakierę.– Nie zbawi cię kilka tygodniwięcej.Wszak od śmierci parów minęło kilka lat.– Nie wściubiaj nosa w nie swoje sprawy.Christopher przyglądał mu się badawczo.– O co ty grasz? O mocniejszą pozycję w agencji?Zostało ci niewiele czasu, co?– Zostało mi niewiele cierpliwości.To nie jest mojamocna strona.– Masz w ogóle jakieś mocne strony?– Więcej niż ty.– Sedgewick wstał.– Siedem dni,siedem nocy.Nie więcej.Potem wpakuję cię z powrotemdo New Gate.Poszukam kogoś innego.To zadanienajwyraźniej cię przerasta.Christopher wiedział, że w każdej chwili możezakończyć tę sprawę.Mógł obiecać, że dostarczy świadka,który pogrąży Marię.Ale te słowa nie chciały mu przejśćprzez gardło.– Miłego dnia, milordzie – rzucił krótko.Jegononszalancja rozwścieczyła gogusiowatego wicehrabiego.Opuścił gabinet, trzęsąc ze złości koronkowymi rękawamii pobrzękując złotą biżuterią.Tydzień.Christopher skulił ramiona.Wiedział, żenadszedł czas na podjęcie decyzji.Wkrótce wrócą jegoludzie, którym zlecił odszukanie dziewczyny o imieniuAmelia.Beth pewnie wyciągnęła jakieś szczegóły odWeltona.I jeszcze ten chłopak, któremu udało się podjąćsłużbę w rezydencji Marii.Wezwie go i przesłucha.Christopher zdołałby zebrać wiele informacji z różnychźródeł.Zawsze jak najszybciej chciał poznać efekty pracyswych ludzi.Tym razem było inaczej.Nic dziwnego, boprzecież nie jest sobą, począwszy od tej nocy, gdypierwszy raz kochał się z Marią.Ciekawe, co ona miała na niego?Wciąż zadawał sobie to pytanie.Nawet gdy pod jej rezydencją oddawał wodze swego wierzchowcastajennemu, który wybiegł mu naprzeciw.Christopherciężkim krokiem wchodził po frontowych schodach.Czułsię tak, jakby szedł na szubienicę.Wcale się nie zdziwił,kiedy kamerdyner obwieścił, że nie ma jej w domu.Powtarzał sobie, że powinien odejść, ale zamiast tegoodpowiedział mu:– Wejdę tam [ Pobierz całość w formacie PDF ]