[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Doprowadziwszy do drzwi, pozostawałonajtrudniejsze: rzucić mięso w głąb stajni, a gdy lew wejdzie za nim, spuścić sięszybko, drzwi zatrzasnąć i uwięzić.Drzwi te zamykały się od środka stajni, nadrewnianą tylko klamkę.Odwaga i przytomność wyrabiają się okolicznościami. Mamonicz tak zręcznie a raczej tak szczęśliwie rzucił mięso, wybrawszy conajwiększą jego sztukę z kością, że uderzyło się aż o przeciwległą ścianęstajenki.Lew poskoczył za nim przez wysoki próg, a w tejże chwili Mamoniczpo sznurze rzucił się w dół i zatrzasnął drzwi silnie, które umocował drągiem iuwiązał sznurem, potem zabarykadował drabinami, korytami i co tylko znalazłpod ręką.Lew znużony, ani się ruszał i pozostał spokojny w stajence; a Tytus pobiegłoznajmić właścicielowi menażerii, że go już zamknął bezpiecznie. Idz, rzekł, naprawujcie klatkę, przystawcie ją do drzwi włożywszy w nią,kawał mięsiwa, a lew znęcony karmą wejdzie łatwo.Niemiec nie bez strachu odważył się wejść do stajni, gdzie pozbawionytowarzysza, drugi lew w klatce i lew w stajence, oba ryczeli przerazliwie.Mamonicz teraz dopiero poczuwszy ból silny w poszarpanej ręce lewej,wymknął się i pospieszył do doktora.W pół godziny pózniej z obwiniętą ręką leżał na łóżku; ale pomimo cierpienia igorączki, chwycił glinę i na desce opartej o krawędz łóżka, modelowałrozjuszoną bestię, nie czując jak czas upływał, jak ręka mu gwałtownie rwała, agorączka pod wieczór wzmagała się coraz silniejsza.Glina pod jego palcamiożywiona, otwierała paszczę i ryczała; artysta radował się w sercu dziełuswojemu.Po mieście tymczasem z każdą godziną coraz osobliwsze rosły wieści, iolbrzymie przybierały rozmiary.Opowiadano już o rozdartych przez lwa dwóchludziach, dwojgu dzieciach i pięciu koniach; mówiono, że jakiś nieznajomynareszcie czarami go w stajence zaklął i zamknął, a to z takimi dodatkowymiszczegółami, iż nie wierzyć zdawało się niepodobieństwem.Doktor, któryopatrzył rękę Tytusa, pospieszył rozpowiedzieć znajomym, jak silnie i głębokozaryły się lwie pazury w mięso ludzkie, ile ścięgn naruszyły, ile wydrapałyciała.Nad wieczór plotka machając skrzydłami Skały, nadleciała do Jana; a ten niemając nawet czasu narzucić czapki, poleciał na Baksztę.Ale jakże się zdziwiłznajdując Tytusa w łóżku modelującego zajadle, z okiem zapalonym gorączkąwidoczną, a nieporzucającego roboty. Widzisz szalony zapaleńcze, co cię lew kosztuje! Mam lwa! mam lwa! podchwycił snycerz z uniesieniem, nie mów mi co onkosztuje; wszystko to głupstwo! Cóż tam ranka! kupiłbym go drożej, kto wieczy nie kalectwem! Patrz na to stworzenie! Brak teraz Herkulesa.Alboż złapostawa, albo nie silne łapy? ile otwarta grozna paszcza? A! teraz, na Boga!Herkulesa! zobaczysz moją grupę! Mógłżem lepić to konwencjonalne zwierzęherbowe z ufryzowaną grzywką i zadartym ogonkiem jak wąsik kawalerzysty,które z wdzięcznym uśmiechem i gracją, trzyma herb W.Brytanii?? Tfu,wolałbym nigdy gliny nie wziąć w rękę, nie lepić więcej, nie ciosać kamienia,nie dotknąć marmuru, a belki obrabiać. Lew, lew, co za prześliczne stworzenie, wołał coraz się zapalając, jaka w nimsiła i zręczność mimo tak długiego zamknięcia, jak mu się plątała jego kudłatagrzywa płowa, jak mu grzbiet połyskiwał.Szkoda, żałuj żeś ty go nie widział!Zliczny, cudny widok i gotowe studium do świętego Hieronima.Jan łajał a Tytus śmiał się uszczęśliwiony i pobudzony jeszcze gorączką.Całąpotem noc marzył o walce ze lwami, siebie wystawując sobie Herkulesem.Nazajutrz osłabiony znaczną krwi utratą i cierpieniem, przespał dzień cały.Doktor nie bardzo był rad z jego ręki, ale przeciwko wszelkim oczekiwaniomrana się goić poczynała i artysta szybko do zdrowia przychodził.Tak szczęście,tak radość skutecznym są nawet na rany lekarstwem.Lew ogólnymi kształty z gliny utworzony w pierwszej zaraz chwili, obłożonystarannie mokrymi szmatami, aby mógł być wykończony pózniej, przerabianyna coraz większą skalę, wyrósł nareszcie do naturalnej wielkości i zajął półizdebki Tytusa, który go pieścił, poprawiał, aż nareszcie odrzucił bauchoir ipowiedział:  Dość, czuję że już bym go popsuł.Prześliczny ten wzór zamykany na klucz pilnie, stał się skarbem snycerza;oglądał go codziennie i wzdychał tylko myśląc gdzie znajdzie Herkulesa dlatego lwa, tak pięknego wyrazem siły i zajadłości.Rana naprzód, potem bliznapo niej pozostała, stała się drogą dla Mamonicza pamiątką, wspomnieniem,którym się chlubił nawet trochę.Ludzie pospolici niepojmując wcale tej sceny, mieli go po prostu za wariata; aWłoch Righi, który skopiował Mojżesza, Michała Anioła do wnijścia katedry,naśladowca bez duszy, najpierwszym był do szydzenia z zapaleńca; śmiał się zniego do rozpuku.Odtąd snycerz nasz uchodził za pół-wariata, lecz cóż mu toszkodziło, gdy tak doskonale gardzić umiał paplaniem ludzi? gdy miał siłęwewnętrzną by sam wystarczyć sobie?Jan walczył, ale z losem tylko.Ciężka walka gdy co dzień bezskuteczna sięodnawia, a zawsze zwyciężony w niej, upada coraz na siłach!W domu przy wielkiej oszczędności przebierały się zapasy, i widać już byłochwilę, w której nie pozostanie ratunku.Wybrać się z Wilna, nie było o czym zJagusią i dziecięciem.Jan chodził obłąkany nie mogąc się wziąć do pracy, lubsiedział u kolebki i dumał patrząc na dziecię.Co dzień gorzej, co dzień gorzej.Mamonicz zmagał się, ale na próżno.Zachęcał Jana do pracy, ten brał się doniej ale bez zapału, i wkrótce rzucał pędzel bezsilny.Brakło mu wyższegonatchnienia w sercu, brakło odwagi, którą daje wiara; czuł się spętanym tąnieustanną, niepokojącą go myślą o losie żony i dziecka, która go we snachnawet trapiła. Tak, powtarzał bezsenny w duchu poglądając na żonę uśpioną przy kolebce,artysta nie powinien mieć ani żony, ani dzieci, ani rodziny.Wyrzec się tychzwiązków dla sztuki, umieć jak Tytus radować się w ubóstwie i żyć o suchymchlebie, obejść się bez współczucia, bez uznania, wzgardzić z góry zazdrością igłupstwem.Na to wszystko brakło mi siły, a niebieskie oczy, które mi tyle dałyszczęścia, odebrały teraz odwagę.Pracujmy! sława już dla mnie za wysoką, zrzec się potrzeba świętych wzruszeń zapału, którego doznać nie mogę; żyćtylko dla niej i dla dziecka, być rzemieślnikiem.a wszystko dla nich! cóż mitam!Nazajutrz poszedł powtórnie do Perlego; ale szczęściem spotkał go na wpółdrogi, bo inaczej wiele byłby stracił, okazując jawnie nędzę swego położenia.Perli sam go zaczepił. A! witam! tylko bez gniewu, rzekł, wszak się niegniewasz? Ja! na pana! odpowiedział Jan wpół pogardliwie, na wpół spokojnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl