[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Razem zrobiliśmy obchód placówki,który zakończyliśmy o jedenastej.Zgadza się? - Rzucił okiem na podwładnego.- Tak - potwierdził skwapliwie porucznik.Już wiedział, że major zawinił bardziej niż on.Ze względu na wyjątkowy statuswięzniów powinien był zostać w placówce i osobiście nadzorować strażników, a tymczasemwybrał ciepłe łóżko.To ucieszyło porucznika tak bardzo, że aż się uśmiechnął.Los munajwyrazniej sprzyjał: major, chcąc ratować swój tyłek, musiał jednocześnie obronić i jego.Szef tymczasem konstruował zdarzenia z ostatniej nocy na własną modłę.- Po jedenastej poszliśmy na kolację - mówił coraz głośniej - która zakończyła się ojedenastej trzydzieści.O dwunastej miał miejsce przegląd żołnierzy i wizytacja cel - przerwałna chwilę i spuścił głowę, zastanawiając się, co dalej.Po chwili zapytał: - Ten strażnik, któryzginął we śnie.Kula przeszła na wylot?- Nie wiem.Rzuciłem tylko okiem.Nie było czasu.- Nie ma śladów krwi na pościeli i wokół łóżka?- Nie wiem.Jak jakieś są, to się raz dwa usunie - zapewnił porucznik.Przez otwarte okno dolatywały coraz liczniejsze odgłosy rozpędzonych samochodów.To żołnierze wezwani na poszukiwania zaczęli zjeżdżać do bazy.Należało się pospieszyć.- Dobra! - krzyknął major.- Biegnij do tej celi i wywlecz trupa na korytarz, a potemprzeciągnij go jakieś pięć metrów i ustaw przodem do drzwi.Unieś go najwyżej, jak potrafisz,i odrzuć w tył tak, żeby wyglądało, że został zaatakowany, jak wracał z toalety.Potem ogarnijto łóżko i idz wydać rozkazy grupie pościgowej.I wróć tutaj.Ja im zrobię zbiórkę przez okno,żeby się tu nie szwendali.Porucznik wykonał prawidłowy w tył zwrot i biegiem ruszył wykonać powierzonemu zadanie.- Stój! - powstrzymał go jeszcze major.- Powiedz żołnierzom, niech najpierw odnajdątych z nocnej zmiany, co ganiają wciąż po krzakach, i przekażą im, że mają niezwłoczniewrócić do bazy i czekać w pokoju wartowników.Ty im wszystko wytłumaczysz, a jak tozrobisz, to już twój problem.A teraz leć.Porucznik tym razem już nie przejmował się wojskowym dyganiem, tylko od razuopuścił gabinet.Udał się na drugie piętro budynku i pobiegł korytarzem do celi, w którejodpoczywali strażnicy.Zwłoki jednego z nich zobaczył po chwili, gdy zapalił światło.Poznałgo.Nie byli bliskimi przyjaciółmi, nie spotykali się wieczorami, nie popijali razem i nie graliw karty, znali się jednak ze służby.Odetchnął z ulgą, że to żaden z jego przyjaciół, dotąd niebył pewien, kto zginął tej feralnej nocy.Strażnik leżał na łóżku w takiej pozycji, że możnabyłoby uznać, iż wciąż śpi, gdyby nie przestrzelona poduszka.Jej też należało się pozbyć,choć porucznik nie bardzo wiedział, co z nią zrobić.Nie miał przecież czasu, aby po prostuwynieść ją z budynku, a w środku nie było jej gdzie ukryć, a już tym bardziej spalić.Zabrał jąwięc razem ze zwłokami i taszcząc otyłego nieboszczyka w stronę celi, w której siedzieliwięzniowie, wrzucił do kosza na śmieci.Nie było innego rozwiązania.Ze zwłokami zrobił to, co mu nakazał major: uniósł w górę, a potem pchnął w tył.Rzeczywiście wyglądało to tak, jakby strażnik dostał kulę w pozycji stojącej.Dobra robota,poruczniku, pochwalił sam siebie, ale wnet przypomniał sobie, że musi jeszcze wielezdziałać, nim zasłuży na taką pochwałę, i nie zwlekając, pobiegł do magazynów w piwnicy ponową poduszkę.Po drodze wstąpił po klucze na recepcję.Magazyn nie był jego ulubionym miejscem, niechętnie tam zaglądał.Nawet sięwzdrygnął, przekręcając klucz w zamku.Nie zdążył jeszcze otworzyć drzwi na pełnąszerokość, a już poczuł smród stęchlizny środków odkażających i trutek na gryzonie.Była totak silna mieszanka zapachów, że po kilkunastu sekundach pojawiły się problemy zoddychaniem, a oczy zaczęły niemiłosiernie szczypać.Rozglądał się po drewnianychregałach, coraz bardziej rozgorączkowany.Poduszkę znalazł dość szybko, ale na poszewkęnie mógł trafić.Rzucał pod nosem przekleństwa na regulaminowe posłania, kiedy wreszciedostrzegł czystą pościel w rogu.Chwycił jedną poszewkę i jak najprędzej wybiegł zmagazynu, aby zaczerpnąć świeżego powietrza.Nie mógł od razu pobiec na górę, gdyż krtańmiał ściśniętą, a oczy mu łzawiły.Po pięciu minutach doszedł do siebie, zatrzasnął drzwimagazynu, przekręcił klucz i ruszył pędem w stronę schodów.Po minucie był w pokoju, wktórym zginął starszy strażnik.Położył poduszkę na łóżku, wygładził całe posłanie i ocierającpot z czoła, rozprostował plecy.Wreszcie poczuł się pewniej.A mówili, że to spokojna robota, siądziesz sobie za biurkiem, wypełnisz parę rubryk ipo wszystkim, ironizował w duchu.Od czasu do czasu przejdziesz się po budynku, żebysprawdzić, co te lenie na warcie wyczyniają, i żeby nie zapomnieć, że to jednak praca.Raz nadwatrzy miesiące trafi ci się jakiś gagatek, co za dużo bimbru napędził albo polował bezzezwolenia, potrzymasz takiego troszkę, będziesz miał z kim pogadać w nocy, w kartyzagrasz.Atu masz, trafiła się jakaś gruba ryba.Sknociłem - kajał się przed samym sobą - alemajor też nie lepszy Miał nas tu dopilnować, a pewnie znowu polazł do jakiejś baby.W sumieto mi tym dupę uratował, uśmiechnął się do siebie, ale gdyby tu był, to może nie byłobycałego tego zamieszania.Rozejrzał się jeszcze raz po pomieszczeniu, żeby sprawdzić, czy wszystko wygląda wmiarę normalnie, i ruszył ku wyjściu.Na placu, tak jak się spodziewał, zastał trzydziestu parużołnierzy ustawionych na baczność w dwuszeregu.Nie przywitał się z nimi, nie wyjaśniłpowagi sytuacji - po prostu podszedł do pierwszej dwójki, zapisał ich nazwiska w małymnotesie, który wyciągnął z kieszeni marynarki, i przydzielił im rejon poszukiwań.Potempodawał współrzędne następnym dwójkom, aż odprawił wszystkich.- Odmaszerować! - zakrzyknął wtedy doniośle i żołnierze w sekundzie pobiegli wstronę bramy.Każda para ruszyła niezwłocznie w wyznaczoną stronę, nie oglądając się na kolegów.Porucznik spojrzał w okno na pierwszym piętrze i zobaczył tam majora.Przyglądał się temuwszystkiemu wsparty o parapet.- Stój! - krzyknął major, kiedy jego podwładny zamierzał już powrócić do gabinetu.-W moim samochodzie pod siedzeniem kierowcy jest butelka bimbru.Przynieś ją tu -rozkazał.Porucznik stał przez chwilę w osłupieniu, ale wreszcie wzruszył ramionami i poszedłwykonać rozkaz.Gdy wszedł do gabinetu z dostawą, major siedział przy biurku, a głowęopierał na rękach.- Dzwoniłem już do centrali.Konwój po więzniów powinien tu być o ósmej, czylimamy jeszcze prawie trzy godziny - oznajmił cicho.- Troszkę się wloką, ale tym razem toakurat dobrze.Jutro wieczorem przyjedzie tu z kolei ponad trzystu żołnierzy z psami,noktowizorami i takim sprzętem, o jakim się nam nie śniło.Dobrze zorganizowany oddział,wyszkolony lepiej niż foki w cyrku.Mamy zapewnić zakwaterowanie całej grupie.Zbierzeciekilkudziesięciu ludzi z wioski, którzy już tam mają jakieś zasługi, i postawicie prowizorycznebaraki dla czterystu ludzi.Macie na to czterdzieści godzin, powinno się udać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Razem zrobiliśmy obchód placówki,który zakończyliśmy o jedenastej.Zgadza się? - Rzucił okiem na podwładnego.- Tak - potwierdził skwapliwie porucznik.Już wiedział, że major zawinił bardziej niż on.Ze względu na wyjątkowy statuswięzniów powinien był zostać w placówce i osobiście nadzorować strażników, a tymczasemwybrał ciepłe łóżko.To ucieszyło porucznika tak bardzo, że aż się uśmiechnął.Los munajwyrazniej sprzyjał: major, chcąc ratować swój tyłek, musiał jednocześnie obronić i jego.Szef tymczasem konstruował zdarzenia z ostatniej nocy na własną modłę.- Po jedenastej poszliśmy na kolację - mówił coraz głośniej - która zakończyła się ojedenastej trzydzieści.O dwunastej miał miejsce przegląd żołnierzy i wizytacja cel - przerwałna chwilę i spuścił głowę, zastanawiając się, co dalej.Po chwili zapytał: - Ten strażnik, któryzginął we śnie.Kula przeszła na wylot?- Nie wiem.Rzuciłem tylko okiem.Nie było czasu.- Nie ma śladów krwi na pościeli i wokół łóżka?- Nie wiem.Jak jakieś są, to się raz dwa usunie - zapewnił porucznik.Przez otwarte okno dolatywały coraz liczniejsze odgłosy rozpędzonych samochodów.To żołnierze wezwani na poszukiwania zaczęli zjeżdżać do bazy.Należało się pospieszyć.- Dobra! - krzyknął major.- Biegnij do tej celi i wywlecz trupa na korytarz, a potemprzeciągnij go jakieś pięć metrów i ustaw przodem do drzwi.Unieś go najwyżej, jak potrafisz,i odrzuć w tył tak, żeby wyglądało, że został zaatakowany, jak wracał z toalety.Potem ogarnijto łóżko i idz wydać rozkazy grupie pościgowej.I wróć tutaj.Ja im zrobię zbiórkę przez okno,żeby się tu nie szwendali.Porucznik wykonał prawidłowy w tył zwrot i biegiem ruszył wykonać powierzonemu zadanie.- Stój! - powstrzymał go jeszcze major.- Powiedz żołnierzom, niech najpierw odnajdątych z nocnej zmiany, co ganiają wciąż po krzakach, i przekażą im, że mają niezwłoczniewrócić do bazy i czekać w pokoju wartowników.Ty im wszystko wytłumaczysz, a jak tozrobisz, to już twój problem.A teraz leć.Porucznik tym razem już nie przejmował się wojskowym dyganiem, tylko od razuopuścił gabinet.Udał się na drugie piętro budynku i pobiegł korytarzem do celi, w którejodpoczywali strażnicy.Zwłoki jednego z nich zobaczył po chwili, gdy zapalił światło.Poznałgo.Nie byli bliskimi przyjaciółmi, nie spotykali się wieczorami, nie popijali razem i nie graliw karty, znali się jednak ze służby.Odetchnął z ulgą, że to żaden z jego przyjaciół, dotąd niebył pewien, kto zginął tej feralnej nocy.Strażnik leżał na łóżku w takiej pozycji, że możnabyłoby uznać, iż wciąż śpi, gdyby nie przestrzelona poduszka.Jej też należało się pozbyć,choć porucznik nie bardzo wiedział, co z nią zrobić.Nie miał przecież czasu, aby po prostuwynieść ją z budynku, a w środku nie było jej gdzie ukryć, a już tym bardziej spalić.Zabrał jąwięc razem ze zwłokami i taszcząc otyłego nieboszczyka w stronę celi, w której siedzieliwięzniowie, wrzucił do kosza na śmieci.Nie było innego rozwiązania.Ze zwłokami zrobił to, co mu nakazał major: uniósł w górę, a potem pchnął w tył.Rzeczywiście wyglądało to tak, jakby strażnik dostał kulę w pozycji stojącej.Dobra robota,poruczniku, pochwalił sam siebie, ale wnet przypomniał sobie, że musi jeszcze wielezdziałać, nim zasłuży na taką pochwałę, i nie zwlekając, pobiegł do magazynów w piwnicy ponową poduszkę.Po drodze wstąpił po klucze na recepcję.Magazyn nie był jego ulubionym miejscem, niechętnie tam zaglądał.Nawet sięwzdrygnął, przekręcając klucz w zamku.Nie zdążył jeszcze otworzyć drzwi na pełnąszerokość, a już poczuł smród stęchlizny środków odkażających i trutek na gryzonie.Była totak silna mieszanka zapachów, że po kilkunastu sekundach pojawiły się problemy zoddychaniem, a oczy zaczęły niemiłosiernie szczypać.Rozglądał się po drewnianychregałach, coraz bardziej rozgorączkowany.Poduszkę znalazł dość szybko, ale na poszewkęnie mógł trafić.Rzucał pod nosem przekleństwa na regulaminowe posłania, kiedy wreszciedostrzegł czystą pościel w rogu.Chwycił jedną poszewkę i jak najprędzej wybiegł zmagazynu, aby zaczerpnąć świeżego powietrza.Nie mógł od razu pobiec na górę, gdyż krtańmiał ściśniętą, a oczy mu łzawiły.Po pięciu minutach doszedł do siebie, zatrzasnął drzwimagazynu, przekręcił klucz i ruszył pędem w stronę schodów.Po minucie był w pokoju, wktórym zginął starszy strażnik.Położył poduszkę na łóżku, wygładził całe posłanie i ocierającpot z czoła, rozprostował plecy.Wreszcie poczuł się pewniej.A mówili, że to spokojna robota, siądziesz sobie za biurkiem, wypełnisz parę rubryk ipo wszystkim, ironizował w duchu.Od czasu do czasu przejdziesz się po budynku, żebysprawdzić, co te lenie na warcie wyczyniają, i żeby nie zapomnieć, że to jednak praca.Raz nadwatrzy miesiące trafi ci się jakiś gagatek, co za dużo bimbru napędził albo polował bezzezwolenia, potrzymasz takiego troszkę, będziesz miał z kim pogadać w nocy, w kartyzagrasz.Atu masz, trafiła się jakaś gruba ryba.Sknociłem - kajał się przed samym sobą - alemajor też nie lepszy Miał nas tu dopilnować, a pewnie znowu polazł do jakiejś baby.W sumieto mi tym dupę uratował, uśmiechnął się do siebie, ale gdyby tu był, to może nie byłobycałego tego zamieszania.Rozejrzał się jeszcze raz po pomieszczeniu, żeby sprawdzić, czy wszystko wygląda wmiarę normalnie, i ruszył ku wyjściu.Na placu, tak jak się spodziewał, zastał trzydziestu parużołnierzy ustawionych na baczność w dwuszeregu.Nie przywitał się z nimi, nie wyjaśniłpowagi sytuacji - po prostu podszedł do pierwszej dwójki, zapisał ich nazwiska w małymnotesie, który wyciągnął z kieszeni marynarki, i przydzielił im rejon poszukiwań.Potempodawał współrzędne następnym dwójkom, aż odprawił wszystkich.- Odmaszerować! - zakrzyknął wtedy doniośle i żołnierze w sekundzie pobiegli wstronę bramy.Każda para ruszyła niezwłocznie w wyznaczoną stronę, nie oglądając się na kolegów.Porucznik spojrzał w okno na pierwszym piętrze i zobaczył tam majora.Przyglądał się temuwszystkiemu wsparty o parapet.- Stój! - krzyknął major, kiedy jego podwładny zamierzał już powrócić do gabinetu.-W moim samochodzie pod siedzeniem kierowcy jest butelka bimbru.Przynieś ją tu -rozkazał.Porucznik stał przez chwilę w osłupieniu, ale wreszcie wzruszył ramionami i poszedłwykonać rozkaz.Gdy wszedł do gabinetu z dostawą, major siedział przy biurku, a głowęopierał na rękach.- Dzwoniłem już do centrali.Konwój po więzniów powinien tu być o ósmej, czylimamy jeszcze prawie trzy godziny - oznajmił cicho.- Troszkę się wloką, ale tym razem toakurat dobrze.Jutro wieczorem przyjedzie tu z kolei ponad trzystu żołnierzy z psami,noktowizorami i takim sprzętem, o jakim się nam nie śniło.Dobrze zorganizowany oddział,wyszkolony lepiej niż foki w cyrku.Mamy zapewnić zakwaterowanie całej grupie.Zbierzeciekilkudziesięciu ludzi z wioski, którzy już tam mają jakieś zasługi, i postawicie prowizorycznebaraki dla czterystu ludzi.Macie na to czterdzieści godzin, powinno się udać [ Pobierz całość w formacie PDF ]