[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zmierzyła go posępnie czarnymi, ogromnymi oczyma. ,,Piękność twoja to pozór, którym szatan przywodzi cię do grzechu, to maska kryjącacuchnącego trupa, więc ją znienawidz i daj w pogardę samemu sobie powiedziała fana-tycznie i odeszła.Wzruszył ramionami i nie wahając się już, wszedł do pierwszego z brzegu szynku.Przed bufetem, okutym błyszczącą miedzią, stały dwie dziewczyny, wystrojone jaskrawo;nie zwracając uwagi na ich zaczepne słowa, poszedł na wielką, niską salę, poprzegradzanąniskimi przepierzeniami, że tworzyła szereg lóż odosobnionych, przeciętych wąskim koryta-rzem, i kazał dać sobie jeść.Wkrótce w sąsiedniej przegrodzie zasiadły dziewczyny, często zaglądając do niego przezwierzch, ale nie zauważył tego, jedząc pośpiesznie i gęsto zapijając.Prawie nigdy nie pijał, więc teraz odczuwał dziwnie bolesną i drażniącą rozkosz wypróż-niając kieliszek po kieliszku; uspokajała go wódka, znużenie ustępowało, bezwładna myślrozjaśniała się z wolna jak zarzewie, a całego przejmowało kojące ciepło.Upijał się prędko, dolewając sobie bez pamięci, ogarniała go cicha rzewliwość i błoga,rozkoszna ociężałość, uśmiechał się sam do siebie głupim, pijanym śmiechem.A szynk porykiwał chwilami pijackim gwarem, przez cienkie przegrody rwały się szczękibutelek, pijane mamroty, schrypnięte krzyki dziewczyn i buchały niekiedy brutalne, ohydne44wrzaski, dymy z fajek i cygar przysłaniały światła gryzącym tumanem, a obrzydły zapachdymu rozwłóczył się po sali; ale Zenon nic już z tego nie czuł, nie słyszał, objęło go bowiemtakie pijackie rozrzewnienie, że chciało mu się płakać nad samym sobą, poczuł nagle nie-zmierny ciężar samotności i opuszczenia, niezmierne oddalenie od jakiegoś życia, którego niemógł sobie teraz przypomnieć, a przy tym był już tak pijany, że się nie mógł poruszać, poło-żył głowę na stole i usiłując sobie coś przypomnieć zapadał w gorączkową drzemkę, budziłsię z niej niekiedy, próbował wstać i znowu spał. Panie, pójdziemy razem! szeptała jedna z dziewczyn wchodząc do zagrody. Czego, co? wybełkotał po polsku, nie rozumiejąc, skąd się wzięła. Pan Polak? Rózia! Chodz tutaj, mr jest Polak! nawoływała zdumiona. Tak, czego chcecie? Prędko.prędko. No, nic.niczego.myśmy już sześć lat nie słyszały po naszemu.my tu zaraz.NaDorham Street.tam byśmy pogadali po naszemu.niech pan pójdzie.Obsiadły go, ale umilkły, onieśmielone jego wyniosłą, dumną twarzą i milczeniem, a możei jakimś utajonym w głębi serca wzruszeniem, dziwnie radosnym, jakie owładnęło nimi nadzwięk prawie zapomnianego języka, na dzwięk słów, co wskrzeszały nagle dawno pomarłewspomnienia.Otrzezwiał nieco, wstrząśnięty tym spotkaniem nieoczekiwanym, kazał dla nich podać jeśći pić, zmuszając je prawie do jedzenia, bo się usilnie wymawiały nie śmiejąc się przyznać dogłodu i wzruszone niezmiernie jego dobrocią, lecz wreszcie dały się namówić zabierając siędość łapczywie do krwawej baraniny, ale co chwila przestawały podnosząc trwożliwe, bada-jące a wdzięczne oczy, bo troskliwie podsuwał im talerze i nalewał kieliszki rozmyślając napół przytomnie, o czym by mówić z nimi.Dziewczyny zaś odzywały się niekiedy zawstydzo-nym, pokornym głosem, mieszając bezwiednie słowa angielskie z polskimi, o przykrym ak-cencie żargonowym.Obie były jeszcze dość młode i przystojne, ale tak wymalowane, wyróżowane, obwieszonefałszywymi kosztownościami, zautomatyzowane w bezczelnych ruchach i pozach, zmartwiałew rysach, że sprawiały wrażenie figur woskowych jakiegoś podwórzowego panopticum, wy-szarzałych poniewierką i śmiertelnie znużonych pod maską bielidła, bo w oczach podczernio-nych i wyzywających taił się wyraz wiecznego lęku i długich lat głodu i hańby.Zrzuciłyokrywki, prezentując z pewną bezwiedną dumą swoje śmieszne stroje, pełne świecideł; jednaz nich, wyższa, była dość głęboko dekoltowana.Drgnął naraz, dojrzawszy na jej plecach czerwoną pręgę jakby od bata. Skąd jesteście? zapytał przypatrując się nieznacznie. Mr jest sam dziedzic? Prawda? Znam, znam! odpowiadał myśląc o tej dziwnej prędze. Pan zna Kutno? Rózia! Mr zna nasze miasto! wykrzyknęła zdumiona. Cicho, Salcia, bo może mr jest sam dziedzic? uspokajała ją przezornie. Mr jest sam dziedzic! Prawda?Skinął potakująco nie rozumiejąc pytania, nie mogąc oderwać oczów od tej czerwonej prę-gi, przeniesiony rozbłysłym nagle przypomnieniem tam, w szaleńcze koło biczowników, aone, rozradowane, wzruszone do głębi, ośmielone już, zaczęły opowiadać na przemian o tymmieście rodzinnym, wyrywały sobie z ust przeróżne szczegóły, rozbudzały wspomnienia,stając w olśnieniu szczęśliwości wobec jakichś dni nagle wyłonionych z pamięci, wobec latprzepadłych w kurzu poniewierki, a zmartwychwstających teraz radością samą i szczęściem.Przestały jeść, wrzeszczały coraz głośniej, śmiały się jak dzieci, upijając się wspomnieniami iwódką, której już sobie nie żałowały, zrywały się z miejsc i zmęczone, rozgorzałe, nabrzmiałełzami, zapominając o nim, o sobie, o całym świecie, oszalałe zgoła, przycichły naraz, wybu-chając długim, żałosnym płaczem, ale i wtedy nie przestając snuć wspomnień przełzawio-nych.45 Ty, Salcia, pamiętasz dziedzica? Pamiętasz: on miał cztery konie czarne jak smoki, ka-retą jezdził, co się świeciła jak lustro? Pamiętasz? A ty pamiętasz, Róziu, dom pana burmistrza?. Ja bym nie pamiętała! To nie dom, to pałac! Pokaż mi taki pałac w Londynie! Na całymświecie nie ma takiego drugiego! A ty pamiętasz tę górę za miastem, a za nią wieś?Nic z tego nie rozumiał ani słyszał, ale naraz, budząc się z zapatrzenia, dotknął tej pręgipalcem i zapytał cicho: Od czego masz ten znak? To.zadrapałam się, to mój narzeczony dodała spiesznie pod jego rozkazującymwzrokiem, przyginając się z trwogi. Nieprawda.musiałaś być tam syknął nachylając się do niej. Gdzie? Gdzie ja miałam być? wołała, przestraszona jego nieprzytomnymi oczyma. Byłaś.cała ociekasz krwią.cała jesteś w ranach.cała w pręgach.pokaż. szeptałurywanie, wyciągając chciwe rozdrgane ręce; a gdy dziewczyna chciała uciekać, pochwycił jąjak w szpony i z błyskawiczną szybkością podarł jej stanik i wyłupał z niego jej nagie, sinaweplecy.Opadły mu naraz ręce bezwładnie i zatoczył się na ścianę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Zmierzyła go posępnie czarnymi, ogromnymi oczyma. ,,Piękność twoja to pozór, którym szatan przywodzi cię do grzechu, to maska kryjącacuchnącego trupa, więc ją znienawidz i daj w pogardę samemu sobie powiedziała fana-tycznie i odeszła.Wzruszył ramionami i nie wahając się już, wszedł do pierwszego z brzegu szynku.Przed bufetem, okutym błyszczącą miedzią, stały dwie dziewczyny, wystrojone jaskrawo;nie zwracając uwagi na ich zaczepne słowa, poszedł na wielką, niską salę, poprzegradzanąniskimi przepierzeniami, że tworzyła szereg lóż odosobnionych, przeciętych wąskim koryta-rzem, i kazał dać sobie jeść.Wkrótce w sąsiedniej przegrodzie zasiadły dziewczyny, często zaglądając do niego przezwierzch, ale nie zauważył tego, jedząc pośpiesznie i gęsto zapijając.Prawie nigdy nie pijał, więc teraz odczuwał dziwnie bolesną i drażniącą rozkosz wypróż-niając kieliszek po kieliszku; uspokajała go wódka, znużenie ustępowało, bezwładna myślrozjaśniała się z wolna jak zarzewie, a całego przejmowało kojące ciepło.Upijał się prędko, dolewając sobie bez pamięci, ogarniała go cicha rzewliwość i błoga,rozkoszna ociężałość, uśmiechał się sam do siebie głupim, pijanym śmiechem.A szynk porykiwał chwilami pijackim gwarem, przez cienkie przegrody rwały się szczękibutelek, pijane mamroty, schrypnięte krzyki dziewczyn i buchały niekiedy brutalne, ohydne44wrzaski, dymy z fajek i cygar przysłaniały światła gryzącym tumanem, a obrzydły zapachdymu rozwłóczył się po sali; ale Zenon nic już z tego nie czuł, nie słyszał, objęło go bowiemtakie pijackie rozrzewnienie, że chciało mu się płakać nad samym sobą, poczuł nagle nie-zmierny ciężar samotności i opuszczenia, niezmierne oddalenie od jakiegoś życia, którego niemógł sobie teraz przypomnieć, a przy tym był już tak pijany, że się nie mógł poruszać, poło-żył głowę na stole i usiłując sobie coś przypomnieć zapadał w gorączkową drzemkę, budziłsię z niej niekiedy, próbował wstać i znowu spał. Panie, pójdziemy razem! szeptała jedna z dziewczyn wchodząc do zagrody. Czego, co? wybełkotał po polsku, nie rozumiejąc, skąd się wzięła. Pan Polak? Rózia! Chodz tutaj, mr jest Polak! nawoływała zdumiona. Tak, czego chcecie? Prędko.prędko. No, nic.niczego.myśmy już sześć lat nie słyszały po naszemu.my tu zaraz.NaDorham Street.tam byśmy pogadali po naszemu.niech pan pójdzie.Obsiadły go, ale umilkły, onieśmielone jego wyniosłą, dumną twarzą i milczeniem, a możei jakimś utajonym w głębi serca wzruszeniem, dziwnie radosnym, jakie owładnęło nimi nadzwięk prawie zapomnianego języka, na dzwięk słów, co wskrzeszały nagle dawno pomarłewspomnienia.Otrzezwiał nieco, wstrząśnięty tym spotkaniem nieoczekiwanym, kazał dla nich podać jeśći pić, zmuszając je prawie do jedzenia, bo się usilnie wymawiały nie śmiejąc się przyznać dogłodu i wzruszone niezmiernie jego dobrocią, lecz wreszcie dały się namówić zabierając siędość łapczywie do krwawej baraniny, ale co chwila przestawały podnosząc trwożliwe, bada-jące a wdzięczne oczy, bo troskliwie podsuwał im talerze i nalewał kieliszki rozmyślając napół przytomnie, o czym by mówić z nimi.Dziewczyny zaś odzywały się niekiedy zawstydzo-nym, pokornym głosem, mieszając bezwiednie słowa angielskie z polskimi, o przykrym ak-cencie żargonowym.Obie były jeszcze dość młode i przystojne, ale tak wymalowane, wyróżowane, obwieszonefałszywymi kosztownościami, zautomatyzowane w bezczelnych ruchach i pozach, zmartwiałew rysach, że sprawiały wrażenie figur woskowych jakiegoś podwórzowego panopticum, wy-szarzałych poniewierką i śmiertelnie znużonych pod maską bielidła, bo w oczach podczernio-nych i wyzywających taił się wyraz wiecznego lęku i długich lat głodu i hańby.Zrzuciłyokrywki, prezentując z pewną bezwiedną dumą swoje śmieszne stroje, pełne świecideł; jednaz nich, wyższa, była dość głęboko dekoltowana.Drgnął naraz, dojrzawszy na jej plecach czerwoną pręgę jakby od bata. Skąd jesteście? zapytał przypatrując się nieznacznie. Mr jest sam dziedzic? Prawda? Znam, znam! odpowiadał myśląc o tej dziwnej prędze. Pan zna Kutno? Rózia! Mr zna nasze miasto! wykrzyknęła zdumiona. Cicho, Salcia, bo może mr jest sam dziedzic? uspokajała ją przezornie. Mr jest sam dziedzic! Prawda?Skinął potakująco nie rozumiejąc pytania, nie mogąc oderwać oczów od tej czerwonej prę-gi, przeniesiony rozbłysłym nagle przypomnieniem tam, w szaleńcze koło biczowników, aone, rozradowane, wzruszone do głębi, ośmielone już, zaczęły opowiadać na przemian o tymmieście rodzinnym, wyrywały sobie z ust przeróżne szczegóły, rozbudzały wspomnienia,stając w olśnieniu szczęśliwości wobec jakichś dni nagle wyłonionych z pamięci, wobec latprzepadłych w kurzu poniewierki, a zmartwychwstających teraz radością samą i szczęściem.Przestały jeść, wrzeszczały coraz głośniej, śmiały się jak dzieci, upijając się wspomnieniami iwódką, której już sobie nie żałowały, zrywały się z miejsc i zmęczone, rozgorzałe, nabrzmiałełzami, zapominając o nim, o sobie, o całym świecie, oszalałe zgoła, przycichły naraz, wybu-chając długim, żałosnym płaczem, ale i wtedy nie przestając snuć wspomnień przełzawio-nych.45 Ty, Salcia, pamiętasz dziedzica? Pamiętasz: on miał cztery konie czarne jak smoki, ka-retą jezdził, co się świeciła jak lustro? Pamiętasz? A ty pamiętasz, Róziu, dom pana burmistrza?. Ja bym nie pamiętała! To nie dom, to pałac! Pokaż mi taki pałac w Londynie! Na całymświecie nie ma takiego drugiego! A ty pamiętasz tę górę za miastem, a za nią wieś?Nic z tego nie rozumiał ani słyszał, ale naraz, budząc się z zapatrzenia, dotknął tej pręgipalcem i zapytał cicho: Od czego masz ten znak? To.zadrapałam się, to mój narzeczony dodała spiesznie pod jego rozkazującymwzrokiem, przyginając się z trwogi. Nieprawda.musiałaś być tam syknął nachylając się do niej. Gdzie? Gdzie ja miałam być? wołała, przestraszona jego nieprzytomnymi oczyma. Byłaś.cała ociekasz krwią.cała jesteś w ranach.cała w pręgach.pokaż. szeptałurywanie, wyciągając chciwe rozdrgane ręce; a gdy dziewczyna chciała uciekać, pochwycił jąjak w szpony i z błyskawiczną szybkością podarł jej stanik i wyłupał z niego jej nagie, sinaweplecy.Opadły mu naraz ręce bezwładnie i zatoczył się na ścianę [ Pobierz całość w formacie PDF ]