[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dzięki temu jednak, że jej wóz był jeszcze jednym samochodem,zaparkowanym na kilka dni przez jakiegoś wczasowicza, doskonale sięzakamuflowała.To nikogo, w takim zdroju jak Głuchołazy, nie dziwiło.To było jej celem.Nie chciałaby rzucać się w oczy komukolwiek.Wolała siedzieć, niczym kot przy mysiej norze czekając, aż myszwreszcie kiedyś pokaże pyszczek.Dziś przyszła do samochodu wcześnie, jak tylko wstało słońce.Odczuła to.Brakowało jej snu.Czuła się zmęczona fizyczniei psychicznie realizacją planu.Na szczęście promienie wiosennegosłońca wpadające przez szybę i ogrzewające wnętrze pojazdu sprawiałyprzyjemność.Reszta szyb była pokryta folią przyciemniającą.Dziękitemu kobieta pozostawała niewidoczna w samochodzie.Wnętrze nienagrzewało się od słońca od razu.Za to teraz właśnie, kiedy było niskojeszcze zawieszone, pozwalało się jej wygrzewać niczym jaszczurce nakamieniu.Wybiegała myślami w przyszłość, realizując właśnie jedenz bliższych celów.Krok po kroku analizowała posunięciai przewidywała alternatywne scenariusze.Jednego była pewna.Niepotrzebnie skontaktowała się z Emilem, i jeszcze ta mała od niego.Oni są niebezpieczni.Wprawdzie, nic do nich nie miała, poza tym, żepogardzała przedstawicielami tak zwanego prawa.Tym bardziej, żeprzecież nic takiego jak prawo nie istnieje.Byli tylko policjantami,inaczej niż Lipski, Bossakowski, klecha czy ormowcy.Niestety, jednakmogli przeszkodzić w realizacji planu.Dlatego stanowilinieprzewidywalne niebezpieczeństwo.Jak bomba zegarowa, którątrzymasz w tapczanie, ale nie wiesz, kiedy zegar przestanie odliczać, alewybuchnie na pewno.Należało ich niezwłocznie wyeliminować.Dziennikarka, świetnie sprawdzająca się w swojej roli, zbliżyła ją donich.Teraz doprowadziła pod szpital.Wystarczyło trochę poobserwować i śledzić bieg wydarzeń, będącoczywiście ze wszystkimi wiadomościami na gorąco.%7łałowała trochę,że w bunkrze ani za pierwszym, ani za drugim razem nie trafił ich szlagprzez przypadek.Teraz, tu przed szpitalem, nadarzyła się trzecia okazja.Do trzech razy sztuka.Ene dułe rabe, Chińczyk połknął żabę, a żaba Chińczyka.Coz tego wynika? %7łe musimy wyeliminować naszego policjancika.Gruszka czy pietruszka, umrzeć musi i dziewuszka.Psia parka odchodziz gry i dostaje bana myślała.Szkoda, że nie może ich wykończyć poswojemu, przez wybuch albo chemicznie.Zamierzała strzelić do Emila i Letki.Nigdy nie strzelała doczłowieka.Nigdy do człowieka nawet nie celowała.Dziadek zabraniałkierować lufę w kierunku ludzi.W leśniczówce mogła strzelaćz wiatrówki do butelek czy tarcz do woli.Jako nastolatka nawet razjeden, jedyny, strzeliła do szpaka.Do dziś pamięta ten wrzask, krew i szok cierpiącego ptaka.I potem obciążające uczucie, że nie da się już tej śmierci cofnąć.Taksamo jak śmierci wszystkich, którzy ją opuścili.Wtedy poczuła też innysmak śmierci.Kiedyś zadać ją po prostu trzeba.Niejako z poszanowaniażycia, odrazy dla bólu i całego zła.Tamtego lata dobiła ptaka, urywającptasią główkę z rozdziawionym dziobkiem między dwoma palcamizdecydowanym, ale niepozbawionym dziecięcej nieporadności ruchem.Tak, jak dziadek zabijał gołębie.Potem, kiedy była nieco starsza, nauczyła się strzelać z kniejówkido rzutek i tarcz.Nigdy nie uczestniczyła w polowaniach.Strzelałaświetnie, owszem, ale wyłącznie sportowo.Nie umiała być myśliwym,teraz, myśliwym uczynił ją los.Tymczasem pod szpital zajechał znajomo wyglądający opel.Tensam, który doprowadził ją do Letki, a potem do Emila.Patrząc uchyliłaszybę w drzwiach z tyłu.Przyciemnione szkło przesunęło się w dółjedynie kilka centymetrów.Mogła lepiej przypatrzyć się, wysiadującejz corsy dziewczynie, przez mocną lornetkę.Bez zniekształcenia obrazu, widziała ją jak na dłonii albo, jak natacy.Dziś wyglądała całkiem zwyczajnie.Zdawała się być niemalidentyczna jak przed wybuchem, choć Melisa widziała wyraznie utratęwagi i zmęczoną cerę.Ubrana w dżinsy, z torebką wybierała się nawłasny pogrzeb z uśmiechem na ustach.W przeciwsłonecznychokularach.Nieco bardziej elegancka w adidasach, ale widać stawiającana wygodę.Minęła zajęte rozmową, zapewne o hemoroidach czy wiatrach myślała staruszki na schodach i niemal pobiegła w kierunku drzwi, poczym znikła w ich gardle.Obserwująca policjantkę, kobieta w samochodzie natychmiastodłożyła lornetkę i rozłożyła przemyślny statyw przygotowany podsztucer.Powinna to zrobić wcześniej pomyślała.Ustawiła go tak, bynikt z zewnątrz nie widział wystającej za obrys samochodu lufy zesporych rozmiarów puszką tłumika.Wycelowała, by światło lunetyobejmowało szpitalne wyjście główne.Zwiatło lunety obejmowało również kawałek schodów.Idealnemiejsce na ciche i niespodziewane strzały [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Dzięki temu jednak, że jej wóz był jeszcze jednym samochodem,zaparkowanym na kilka dni przez jakiegoś wczasowicza, doskonale sięzakamuflowała.To nikogo, w takim zdroju jak Głuchołazy, nie dziwiło.To było jej celem.Nie chciałaby rzucać się w oczy komukolwiek.Wolała siedzieć, niczym kot przy mysiej norze czekając, aż myszwreszcie kiedyś pokaże pyszczek.Dziś przyszła do samochodu wcześnie, jak tylko wstało słońce.Odczuła to.Brakowało jej snu.Czuła się zmęczona fizyczniei psychicznie realizacją planu.Na szczęście promienie wiosennegosłońca wpadające przez szybę i ogrzewające wnętrze pojazdu sprawiałyprzyjemność.Reszta szyb była pokryta folią przyciemniającą.Dziękitemu kobieta pozostawała niewidoczna w samochodzie.Wnętrze nienagrzewało się od słońca od razu.Za to teraz właśnie, kiedy było niskojeszcze zawieszone, pozwalało się jej wygrzewać niczym jaszczurce nakamieniu.Wybiegała myślami w przyszłość, realizując właśnie jedenz bliższych celów.Krok po kroku analizowała posunięciai przewidywała alternatywne scenariusze.Jednego była pewna.Niepotrzebnie skontaktowała się z Emilem, i jeszcze ta mała od niego.Oni są niebezpieczni.Wprawdzie, nic do nich nie miała, poza tym, żepogardzała przedstawicielami tak zwanego prawa.Tym bardziej, żeprzecież nic takiego jak prawo nie istnieje.Byli tylko policjantami,inaczej niż Lipski, Bossakowski, klecha czy ormowcy.Niestety, jednakmogli przeszkodzić w realizacji planu.Dlatego stanowilinieprzewidywalne niebezpieczeństwo.Jak bomba zegarowa, którątrzymasz w tapczanie, ale nie wiesz, kiedy zegar przestanie odliczać, alewybuchnie na pewno.Należało ich niezwłocznie wyeliminować.Dziennikarka, świetnie sprawdzająca się w swojej roli, zbliżyła ją donich.Teraz doprowadziła pod szpital.Wystarczyło trochę poobserwować i śledzić bieg wydarzeń, będącoczywiście ze wszystkimi wiadomościami na gorąco.%7łałowała trochę,że w bunkrze ani za pierwszym, ani za drugim razem nie trafił ich szlagprzez przypadek.Teraz, tu przed szpitalem, nadarzyła się trzecia okazja.Do trzech razy sztuka.Ene dułe rabe, Chińczyk połknął żabę, a żaba Chińczyka.Coz tego wynika? %7łe musimy wyeliminować naszego policjancika.Gruszka czy pietruszka, umrzeć musi i dziewuszka.Psia parka odchodziz gry i dostaje bana myślała.Szkoda, że nie może ich wykończyć poswojemu, przez wybuch albo chemicznie.Zamierzała strzelić do Emila i Letki.Nigdy nie strzelała doczłowieka.Nigdy do człowieka nawet nie celowała.Dziadek zabraniałkierować lufę w kierunku ludzi.W leśniczówce mogła strzelaćz wiatrówki do butelek czy tarcz do woli.Jako nastolatka nawet razjeden, jedyny, strzeliła do szpaka.Do dziś pamięta ten wrzask, krew i szok cierpiącego ptaka.I potem obciążające uczucie, że nie da się już tej śmierci cofnąć.Taksamo jak śmierci wszystkich, którzy ją opuścili.Wtedy poczuła też innysmak śmierci.Kiedyś zadać ją po prostu trzeba.Niejako z poszanowaniażycia, odrazy dla bólu i całego zła.Tamtego lata dobiła ptaka, urywającptasią główkę z rozdziawionym dziobkiem między dwoma palcamizdecydowanym, ale niepozbawionym dziecięcej nieporadności ruchem.Tak, jak dziadek zabijał gołębie.Potem, kiedy była nieco starsza, nauczyła się strzelać z kniejówkido rzutek i tarcz.Nigdy nie uczestniczyła w polowaniach.Strzelałaświetnie, owszem, ale wyłącznie sportowo.Nie umiała być myśliwym,teraz, myśliwym uczynił ją los.Tymczasem pod szpital zajechał znajomo wyglądający opel.Tensam, który doprowadził ją do Letki, a potem do Emila.Patrząc uchyliłaszybę w drzwiach z tyłu.Przyciemnione szkło przesunęło się w dółjedynie kilka centymetrów.Mogła lepiej przypatrzyć się, wysiadującejz corsy dziewczynie, przez mocną lornetkę.Bez zniekształcenia obrazu, widziała ją jak na dłonii albo, jak natacy.Dziś wyglądała całkiem zwyczajnie.Zdawała się być niemalidentyczna jak przed wybuchem, choć Melisa widziała wyraznie utratęwagi i zmęczoną cerę.Ubrana w dżinsy, z torebką wybierała się nawłasny pogrzeb z uśmiechem na ustach.W przeciwsłonecznychokularach.Nieco bardziej elegancka w adidasach, ale widać stawiającana wygodę.Minęła zajęte rozmową, zapewne o hemoroidach czy wiatrach myślała staruszki na schodach i niemal pobiegła w kierunku drzwi, poczym znikła w ich gardle.Obserwująca policjantkę, kobieta w samochodzie natychmiastodłożyła lornetkę i rozłożyła przemyślny statyw przygotowany podsztucer.Powinna to zrobić wcześniej pomyślała.Ustawiła go tak, bynikt z zewnątrz nie widział wystającej za obrys samochodu lufy zesporych rozmiarów puszką tłumika.Wycelowała, by światło lunetyobejmowało szpitalne wyjście główne.Zwiatło lunety obejmowało również kawałek schodów.Idealnemiejsce na ciche i niespodziewane strzały [ Pobierz całość w formacie PDF ]